Imperium Rosyjskie, stworzone dzięki
wizji jednego człowieka, Piotra Wielkiego (i zniszczone przez bandę
terrorystów, morderców i wykolejeńców spod znaku Czerwonej
Gwiazdy, ale to inna historia) było olbrzymim, wielonarodowym
mocarstwem w którym każdy mógł znaleźć sobie miejsce.
Oczywiście, jeśli tego miejsca poszukać nie chciał/nie umiał
albo było mu z władzą nie po drodze dobrotliwy Carat sam takie
miejsce delikwentowi znajdował – zsyłał go mianowicie w odległe
gubernie (zsyłka to oczywiście nie to samo co katorga, tak chwacko
przejęta od Caratu przez Lenina et consores). Właściwie każdy
znaczny dla naszej historii czy polityki XIX wieku pochodzący z
zaboru rosyjskiego Polak był przez miłościwego samodzierżcę
gdzieś zsyłany – często dorabiając się na onej zsyłce grubych
kokosów, jak na przykład powstaniec listopadowy Piotr Wysocki w
Irkucku.
 |
Twierdza Akerman nad limanem
|
Podróżując w kierunku Odessy (czy
też może po ukraińsku Odesy) mimowolnie wszedłem w buty jednego z
takich zesłańców – szczególnie mi bliskiego, chociażby z racji
zbieżności imion. Co prawda ówczesna sytuacja geopolityczna nie
pozwoliła mi dotrzeć chociażby do przecudnego krymskiego
Bakczysaraju (więc do tej pory jedyne tatarskie ślady w Europie
jakie widziałem to nasze polskie meczety w Kruszynianach i
Bohonikach oraz rzeźba głowy Mongoła na kościółku w
dolnośląskim Miłkowie) czy zobaczyć Czatyrdah, ale przecież tuż
obok Odessy jest owa "lampa Akermanu", dniestrzański liman
(liman to typ przybrzeżnego jeziora występujący głównie nad
Morzem Czarnym – tak mnie uczono na geografii) oraz sam Akerman.
Skłamałbym, że wóz nurzał się w
zieloności. Wylądowaliśmy na lotnisku w Odessie w samym środku
upalnego, czarnomorskiego lata, na początku sierpnia – więc
zamiast zieloności były spalone słońcem trawy i kurz. Ruszyliśmy
do miasta – tradycyjną, rozklekotaną marszrutką, bo jakże by
inaczej. Na całym Świecie lokalny transport odbywa się właśnie
takimi busikami, przepełnionymi i pospawanymi (względnie
trzymającymi się kupy dzięki szarej taśmie i trytytkom), tylko
Unia E***pejska jakoś wydała im wojnę. Bo niby "ekologia",
więc zamiast jechać marszrutką/busikiem/colectivo niech każdy kupi
sobie własne auto i nim jeździ. W każdym razie – pojechaliśmy
do centrum. Marszrutka nurzała się w szarości kurzu.
 |
Odessa
|
Odessa, miasto o dziwnej historii,
była naszym punktem docelowym – ale ponieważ niedaleko leżał ów
Akerman, to wypadało tak zacne miejsce też odwiedzić. Najpierw
musieliśmy jednak znaleźć jakiś nocleg. Odessa jest miastem ze
wszech miar turystycznym, więc właściwie przyjechaliśmy tam "na
pewniaka" – coś się musi znaleźć. Wyszukane jeszcze w
Polsce hostele (wyjazd był nisko budżetowy – można w mieście
znaleźć naprawdę sporo luksusowych i horrendalnie drogich hoteli,
ale to nie dla mnie) okazały się być pełne ale mimo wszystko nie
załamywaliśmy się. I słusznie. W ostatecznym rachunku i tak
wyszliśmy na swoje – za sprawą pewnego Ormianina. Ormianie! Naród
– niezwykle doświadczony, zwłaszcza w XX wieku – kupców i
handlarzy. We Lwowie, jednym z najbardziej multi-kulti miast I
Rzeczypospolitej (a co za tym idzie i Świata) mawiano, że gdy rodzi
się jeden Ormianin dwóch Żydów płacze – tam bowiem oba te
narody robiły swoje geszefty na wielką skalę (przy okazji –
Armenia była pierwszym chrześcijańskim krajem na Świecie; druga
Gruzja a o trzecie miejsce spierają się etiopskie Aksum i Cesarstwo Rzymskie). Otóż ów Ormianin wynajął nam – za cenę
porównywalną z hostelową – całe mieszkanie na parterze
kamienicy w centrum miasta. Owszem, były mankamenty: mieszkanie było
w podwórzu – ten, kto pochodzi z Łodzi i mieszkał/był
kiedykolwiek w Śródmieściu niech sobie przypomni jak wyglądały
20 lat temu łódzkie podwórka – pamiętającym lepsze czasy, a
przez chwilę nie było wody, lecz poza tym pełny luksus: kuchnia,
łazienka, dwa pokoje. Tanio. Ale i tak myślę, że nasz gospodarz
zrobił na nas biznes. Jego prawo.
 |
Normalnie Łódź...
|
Wspominałem przed chwilą o Łodzi –
nie bez kozery. Dynamiczny rozwój nadczarnomorskiej Odessy i
całkowicie śródlądowego Miasta Włókniarzy przypadał bowiem na
ten sam okres – XIX wiek. Mało tego, oba te miasta należały
przecież do Imperium Rosyjskiego, które dopiero co wchłonęło
gros terytorium I Rzeczypospolitej, z jej wykształconą warstwą
urzędniczą i obrotnymi handlowcami (w tym wspominanymi Żydami i
Ormianami) – ci ludzie pomogli zbudować potęgę Rosji: handlową,
przemysłową, militarną... Polecam "Ziemię Obiecaną"
Reymonta – wspaniały fresk opisujący powstanie kapitalistycznej
Łodzi (polecałbym też ekranizację w reżyserii Andrzeja Wajdy,
ale obecnie dostępna jest tylko wersja autorska, dużo krótsza i
słabsza). Jest też centrum Odessy niezwykle łódzkie z wyglądu –
ale to przecież dziwić nie może.
To co odróżnia te dwa miasta to
oczywiście Morze Czarne. Nadmorska część miasta jest iście
imperialna, z owymi słynnymi schodami, tak rozsławionymi filmem
"Pancernik Potiomkin" Siergieja Eisensteina – tego twórcy
nowoczesnej propagandy, uważanego za niedościgniony wzór przez
chociażby niesławnej pamięci ministra Goebbelsa (swoją drogą
niektóre komercyjne media w Polsce na przełomie II i III
dziesięciolecia XXI wieku także zapatrzone są w tych mistrzów
zatruwania umysłu; rodzime media publiczne używają jako narzędzia
propagandy z kolei cepa; też nie najlepiej, ale moim zdaniem łatwiej
się uchylić przed ciosem niż umknąć przed sprytnie dawkowaną
trucizną wypalającą mózg). A scena z wózkiem na schodach była
wykorzystywana w naprawdę wielu produkcjach.
 |
Schody potiomkinowskie
|
Ma też Odessa plażę. Całkiem
niezłą, trzeba przyznać (zapewne na takie jej postrzeganie mają
też wpływ miejscowe dziewczęta, ale to chyba oczywiste). Zresztą
już w XIX wieku było to centrum rozrywki. Mądrzy rosyjscy rabini
mawiali wtedy – chcesz się uczyć? Jedź do Wilna. Chcesz się
dorobić? Jedź do Łodzi. Chcesz zaś zabawić? Jedź do Odessy.
 |
Czarnomorska plaża
|
Z autopsji powiem, że mimo iż
obecnie jest Odessa właściwie tylko rosyjskojęzyczna (a w XIX
wieku była, jak i Łódź, kosmopolityczna) rzeczywiście jest
świetnym miejscem do zabawy. Każda zmiana pogody (i strzykanie w
kolanie nią spowodowane) przypomina, że bawiłem się w tym mieście
wyśmienicie.
Wręcz tak wspaniale, że nie mam
czasu wspomnieć o tym, że – choć założone dopiero w XVIII
wieku – miasto ma greckie korzenie (nazywało się Euphatoria, ale
za dużo po nim nie pozostało EDIT: Eupatoria była raczej na Krymie, tu były wioski należące do niedalekiej - także greckiej - Olbii; ale mogły nosić to samo miano), że w okolicznych wapiennych skałach
jest cała masa jaskiń i korytarzy które można zwiedzać, że
niedaleko była baza floty radzieckiej, czy że w niewielkim muzeum
mają nawet egipskie mumie. I pozostałości po Scytach i Sarmatach.
Kto będzie chciał, to sam przyjedzie
i się przekona.
Ale przecież zacząłem od zsyłki i
zesłańca – Adama Mickiewicza (jeśli się jeszcze ktoś nie
domyślił, to jest właśnie ów mój imiennik) – któren tu
właśnie wypływał na suchego przestwór oceanu.
 |
Rekonstrukcja dworku w Zaosiu k. Nowogródka
|
W Zaosiu gdzie wieszcz się urodził
byłem, w Wilnie gdzie studiował także (nawet się udało celę
Gustawa zobaczyć – funkcjonowała tam wtedy firma komputerowa), w Kownie
gdzie w konkury latał, w Paryżu gdzie był emigrantem, w Krakowie
gdzie spoczywa... To i Akerman warto odwiedzić (i Stambuł, gdzie
zmarł – ale tam jeszcze nie byłem EDIT: byłem), zwłaszcza, że z Krymem to
wtedy była (i jest nadal) trudna sprawa.
Wsiedliśmy w pociąg i pojechaliśmy.