Tłumacz

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą azja. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą azja. Pokaż wszystkie posty

16 czerwca 2025

Coś ważniejszego

    Trener Bill Shankly zwykł mawiać, że piłka nożna nie jest kwestią życia i śmierci – że chodzi o coś więcej.

Stadion Narodowy w Warszawie

    Może dlatego kilka dni temu taką dyskusję w kraju wywołała decyzja największej gwiazdy reprezentacji o rezygnacji z gry dla Polski po tym, jak narodowy selekcjoner pozbawił go opaski kapitańskiej.
    O piłce nożnej (i o tym, co mi się w niej podoba i nie podoba) na blogu było już kilkukrotnie – wszak to najbardziej egalitarna z gier. A sam Robert Lewandowski to jeden z najlepszych graczy w historii tej dyscypliny. Duma.

Piłka nożna - gra egalitarna

    Jak wielka to jest postać, niech zaświadczy historyjka, kiedy pewnego razu poruszaliśmy się po bezdrożach wyżyn Paragwaju. Celem była – wspominana przecież na blogu – La Rosada, ruiny dawnego centrum przemysłowego tego dziś zapomnianego kraju, zniszczonego w wyniku krwawych południowoamerykańskich wojen (a konkretnie Wojny Trójprzymierza).

Ruiny zakładów przemysłowych La Rosady

    Niedaleko La Rosady znajdować się miały przepiękne wodospady (ogólnie progi rzeczne są często bardzo ładne – choć Paragwaj swoje najpiękniejsze zalał wodami zbiornika zaporowego Itaipu), więc ruszyliśmy w tamtą stronę. Próbowaliśmy na piechotę, ale w końcu złapaliśmy stopa – nie pierwszego tego dnia: po Paragwaju to częsty sposób podróżowania, aut jest mało, odległości spore, a transport publiczny, zwłaszcza lokalny, niezbyt mocno rozwinięty. Tym razem byli to pracownicy lokalnego parku narodowego (Parque Nacional Ybycui).

Droga przez Wschodni Paragwaj

    Nie byliśmy jedynymi ludźmi podróżującymi do owych wodospadów (w paragwajskiej odmianie hiszpańskiego zwanych salto - Salto Guarani). Przed nami po błotnistej, pokrytej rdzawym błotem gleb laterytowych toczył się autobus. Gimbus właściwie. Pełen paragwajskich dzieciaków wrzeszczących do siebie głównie języku guarani, w którym porozumiewa się większość mieszkańców.
   Jakie było nasze zaskoczenie – i radość – gdy któryś z dzieciaków (dziewczynka) biegała w koszulce FC Barcelona z nazwiskiem Lewandowski. W paragwajskiej głuszy. Wielka sprawa.

Salto Guarani w porze suchej
    Przypominam – w Ameryce Południowej, gdzie futbol ma zdecydowanie wyższy status niż w Europie – bo potrafi wyciągać z biedy. Kiedy później tego dnia łapaliśmy powrotny autostop zatrzymał się właśnie ów gimbus – i rozmowa w końcu zejść musiała na tematy piłki nożnej (oczywiście nie tylko – byliśmy taką samą atrakcją dla miejscowych, jak oni dla nas).
    - Jose Luis Chilavert – chciałem zabłysnąć znajomością paragwajskich piłkarzy, a do tego bramkostrzelnego golkipera miałem wielki sentyment, skoro oni znali Lewandowskiego.
    - Roque Santa Cruz! - dodał szybko jakiś chłystek, i rzeczywiście, ten genialny drybler do dziś cieszy się w kraju ogromnym mirem.
    Z klubami sportowymi nie poszło już tak dobrze – znałem tylko Olimpię Asuncion, ale szybko zostałem doinformowany, że Olimpia to w sumie jest be, i należy kibicować innemu stołecznemu zespołowi, Libertad (a jest jeszcze Guarani, też ze stolicy). Miejscowi nie znali niestety żadnego z polskich klubów, ani Legii, ani Lecha, ani nawet Jutrzenki Warta.

Stolica Paragwaju

    A Lewandowskiego znali. Zresztą gdzie bym się ostatnio nie odwrócił, to – zwłaszcza od czasu przejścia do FC Barcelony – na trykoty naszej gwiazdy i chyba najwybitniejszego piłkarza, natknąć się można wszędzie. Szkoda więc, że tak wielki zawodnik, u krańca przebogatej kariery, stroi fochy niczym jakaś pryszczata nastolatka z krzywymi zębami. Straszna rzecz się stała, trener pozbawia go opaski kapitańskiej (umiejętności przywódcze pana Roberta są równie miałkie jak stricte piłkarskie olbrzymie), a ten się obraża na reprezentację Polski. Polski! Tym bardziej pokazując, że na lidera nie daje się niczym dowolni przedstawiciele obecnego rządu na ministerialne stanowiska.

Cam Nou w Barcelonie

    Cóż, trener pewnie wybroniłby się ze swej słusznej decyzji, gdyby nie to, że w następnym meczu reprezentacja poległa z kretesem ze średniej jakości przeciwnikiem, a poziom gry przypominał te straszne dla Polski (we wszystkich dziedzinach) lata 90-te zeszłego stulecia. Różnica jest taka, że teraz mamy graczy klasy co najmniej europejskiej, którzy jakoś w kadrze wyłączają tryb "ambicja", a wtedy po prostu była bieda.
    Przez ten tydzień okazało się też, że trener Shankly nie miał racji. Oto bowiem Niemcy (jeden z urodzonych w Polsce Niemców podobno kandyduje na opróżnione po porażce z Finlandią stanowisko selekcjonera; nie wiem, czy mieszkańcy Wielunia, celnie zbombardowanego w 1939 dzięki pomocy miejscowych Niemców byliby zadowoleni) w ramach zadośćuczynienia za zbrodnie i wielomiliardowe grabieże stawiają w Berlinie ku pamięci pomordowanych Polaków... kamień z napisem loff. Cóż, widać nie zasługujemy na reperacje.

Wieluńska fara pw św. Michała Archanioła - stan obecny

    Na te z kolei – i to żądane od Polski i Polaków – chrapkę ma pewne leżące w Azji państwo, powstałe kilka lat po wojnie, które całe swoje jestestwo opiera na rasizmie, ksenofobii i polityce historycznej. O czym, zdaje się, niedawno na blogu pisałem. Teraz też: zadarli z silniejszym, i już zgrywają poszkodowanych, podczas gdy ofiary ich własnych zbrodni jeszcze nie ostygły.

Bliskowschodnia pustynia

    "Obyś żył w ciekawych czasach" głosi stara, chińska klątwa. I rzeczywiście – są ciekawe. Także u nas w kraju, i malizna reprezentacji Polski w piłkę nożną nie jest spośród nich najgorsza (kto mnie zna i czyta czasem bloga domyśla się o co mi chodzi, a kto nie – to nie, mam tu dużo więcej apolitycznych treści). Oczywiście – piłkę nożną męską, bo żeńska, trudna w odbiorze, żeby nie rzec nudna, właśnie awansowała po raz pierwszy na Mistrzostwa Europy, a gwiazda, Ewa Pajor (także rozkwitająca w FC Barcelonie) nie obraża się na nikogo tylko robi swoje.

Zegar Kwiatowy w Genewie przystrojony z okazji kobiecych ME w piłkę nożną
    Generalnie nie jest za ciekawie. Trzeba też pamiętać, że z fizyką jeszcze nikt nie wygrał, a każda akcja powoduje reakcję.
Fontanna Wielkoluda w Bernie
    O co chodzi z tą fontanną na zdjęciu będzie na blogu, ale za jakiś czas, bo teraz udaję się (blogowo) na ziemie dawnego Lotharii Regni, dziś – nieco gnijącego - jądra Unii E***pejskiej.

28 marca 2025

Serenissima cz. 1

    W poprzednim wpisie przy okazji Słowian i Dubrownika wspomniałem – zresztą chyba nie pierwszy raz na blogu – o Wenecji. Mieście przez wieki o kluczowym znaczeniu dla Europy, przynajmniej Zachodniej, bo u nas wyglądało to ciut inaczej, w którym skupiał się handel lewantyński.
Canale Grande
    Znaczy się – z Azją. Jedwabnym szlakiem do Konstantynopola a potem do Wenecji docierały bowiem tak luksusowe produkty jak jedwab, przyprawy czy cukier. Do Rzeczypospolitej docierały dzięki Ormianom prosto z Persji, a do Portugalii nie docierały wcale, przez to musieli w końcu zacząć szukać morskiej drogi do Indii i Dalekiego Wschodu.

Portugalska twierdza na szlaku handlowym do Indii - Mogador
    I tak, wiem, że Lewant to technicznie Bliski Wschód, ale towary przybywały tam z całej Azji, i to od tysięcy lat – weźmy choćby przepych starożytnej Petry (o której na blogu było i to wielokrotnie przecież), wyrosłej na handlu kadzidłem pochodzącym z południowej Arabii.

Petra - miasto wyrosłe na kadzidlanym szlaku
    Nic więc dziwnego, że kiedy Zachodnia Europa odrodziła po mrocznych wiekach najazdów imigrantów (a Wschodnia i Północna się schrystianizowała i ucywilizowała), rozpoczęło się zapotrzebowanie na towary luksusowe, których niewyczerpanym źródłem był Wschód. Moim zdaniem ówcześni zachodnioeuropejscy nuworysze zazdrościli przepychu Cesarstwu Bizantyjskiemu i muzułmańskim władcom Hiszpanii, ale co ja tam wiem. W każdym razie – ludziom na Zachodzie zaczęło się lepiej powodzić, a podaż rodzi popyt. Potrzebni byli tylko obrotni biznesmeni, którzy przywiozą te frukta z Lewantu i Bizancjum. Rychło się znaleźli – zwłaszcza w czterech włoskich miastach-państwach: Amalfi, Pizie, Genui i Wenecji. W tej właśnie kolejności. Te cztery tak zwane republiki morskie (dziś herby tychże miast znajdują się na banderze Republiki Włoskiej) rychło przejęły cały handel morski w Śródziemiomorzu (później doszła jeszcze Raguza i Barcelona – choć ta ostatnia, stolica Katalonii, jako część Korony Aragonii, republiką technicznie nie była, oraz papieski port w Ankonie). Rozpoczęły też między sobą bezpardonową walkę o wpływy.
Złota szkatułka z czasów świetności muzułmańskiej Hiszpanii
    Pierwsze odpadło Amalfi, potem Piza, i w końcu na placu boju zostały tylko Genua oraz Wenecja. Miasta w których rozpoczynał się kapitalizm (generalnie północne Włochy, wstrząsane setkami wojenek i konfliktów wymagały sprawniejszego obrotu gotówką; nie bez przyczyny lombard bierze miano od Lombardii, a bank to z włoskich dialektów ława, przy której robiono geszefty). I tu moja mała uwaga: wbrew chorym wizjom różnego rodzaju socjalistów czy komunistów kapitalizm jest najlepszym znanym systemem gospodarczym. Nie ma żadnych wad. A właściwie nie miałby, gdyby zachowany został jeden warunek: mianowicie jeśli kapitaliści stosowali się do zasad moralnych. A jest to – pardon my French – cholernie trudne. Dość łatwo jest przejść na, jak mówi Dobra Księga, religię Mamony. A, tu znów cytat, dwóm panom służyć nie można. Albo Bóg, albo wielkie pieniądze. I w tą pułapkę wpadli włoscy kupcy. Zwłaszcza Wenecjanie, ale i Genueńczycy. Wizja złota (pisałem chyba na blogu pod koniec zeszłego roku, że miłość do błyszczących metali to według niektórych naukowców atawizm; na sawannie błyszczała się woda, cenna, dająca życie, więc blask wywoływać musiał u naszych przodków ekstazę, potęgując chęć do wodopoju dotarcia; prawdopodobnie też wyszukiwanie wody było u człowiekowatych domeną samic – co dziś zaobserwować można na bazarach; powstrzymywanie się od żądzy złota byłoby tryumfem woli nad ciałem, a nie wszystkich na to stać) sprawiła, że liczyć zaczynał się tylko zysk. Dość boleśnie przekonał się o tym choćby Władysław Warneńczyk. Osmańskie wojska w Roku Pańskiego 1444 same się z Anatolii na Bałkany nie dostały, o czym zresztą już wspominałem.

Tracki kurhan pod Warną - jeden z dwóch cenotafów Władysława Warneńczyka
    A IV krucjata to już był całkowity majstersztyk weneckiego doży. Henryk Dandolo zmusił krzyżowców do zdobycia Konstantynopola (sam zresztą do dziś spoczywa w kościele Mądrości Bożej), czym zadał śmiertelny cios Cesarstwu Rzymskiemu, od tamtej pory powoli się wykrwawiającemu.

Hagia Sophia - miejsce spoczynku doży Dandolo.
Zdobycie Konstantynopola przez krzyżowców, mozaika z epoki
    Na tym upadku Najjaśniejsza Republika Świętego Marka też zresztą zyskała. Niewielkie miasteczko założone na błotnistych wysepkach Laguny przez uchodźców ze spalonych przez Longobardów wiosek chyba samo nie wiedziało, jak świetlana czeka je przyszłość (ktoś, np. Autor, mógłby powiedzieć, że dlatego, że mimo świętego patrona wykradzionego bodajże z Aleksandrii – handel relikwiami w czasach krucjat też był niezwykle intratny – zaprzedali duszę Diabłu pod postacią Mamony). W każdym razie w pewnym momencie Wenecjanie rozpoczęli rozpychać się po północnych Włoszech (pierwsza padła Padwa, znana z grobu świętego Antoniego z Padwy, patrona do spraw rzeczy zagubionych i obiekt modlitw panien na wydaniu; podejrzewam, że gdyby nie postępująca laicyzacja Europy dziś byłoby to jedno z najbardziej uczęszczanych przez podlotki sanktuariów) oraz na wschodnich wybrzeżach Adriatyku, następnie zaś całkowicie przestali brać jeńców – i weneckie twierdze można spotkać na większości greckich wysp (w Grecji kontynentalnej zresztą też).
Spinalonga - jedna z weneckich twierdz Krety
    Oczywiście, Genua nie była dłużna, choć przegoniona przez Wenecję choćby z Krety, skupiła się na wybrzeżach Morza Czarnego. W końcu to z genueńskiej Kaffy na Krymie przypłynęły do Europy statki przywożąc Czarną Śmierć.

Twierdza w nadczarnomorskim Akermanie, założona przez Genueńczyków
    Ale zostawmy Genuę, ojczyznę – czy też może dziadczyznę - dżinsów (i nie wspominajmy, że według niektórych teorii Krzysztof Kolumb nie był Genueńczykiem a potomkiem zdradzonego przez włoskich kupców Władysława Warneńczyka). Skupmy się na Wenecji. I jej imperium.

Genua - gmach Banku Świętego Jerzego
    A to w drugiej części wpisu.
Najbardziej emblematyczny landszaft w Wenecji

20 grudnia 2024

Tryumf herbaty

    Trochę teraz było o tym niezbyt smacznym napoju zwanym kawą, to żeby na Święta Bożego Narodzenia nie pozostał gorzki posmak, to teraz dla odmiany o herbacie. Niech będzie, że na postosmańskich Bałkanach, żeby tak w temacie pozostać, a co.
Herbata, boza i baklawa - bałkańska przekąska
    Kamelia zwana herbatą chińską, czyli Camelia sinensis, pochodzi z Azji Wschodniej, jej wspaniałe orzeźwiające właściwości odkryte zostały w Chinach kilka tysięcy lat temu (czyli znacznie wcześniej niż kawy), choć naturalnie występowała też w Indiach. Do Europy dotarła w czasach nowożytnych dwoma drogami – na Zachód brytyjskimi herbacianymi szkunerami bijącymi rekordy prędkości, pierw z Dalekiego Wschodu, potem z plantacji Indii i Cejlonu (a efektem tego jest angielski fajfoklok i bawarka z mlekiem; herbatę zabielaną pije się też chociażby w Tybecie czy Mongolii), na Wschód zaś Szlakiem Herbacianym przez Mongolię, Syberię do Petersburga.
Sankt Petersburg - miejsce, gdzie kończył się Szlak Herbaciany
    Do nas – oczywiście tą drugą drogą, czego ślady znaleźć można w języku: wszak naczynie do gotowania wody powszechnie zwiemy czajnikiem, od rosyjskiej wersji chińskiego słowa określającego herbatę – czaj od ćia/te. Ta wersja popularna jest na Wschodzie, w Turcji czy na Bałkanach. Na Zachodzie tea, te. My używając czajniczka z asyncją (jak mówiła śp Babcia na mocny, esencjonalny napar herbacianego suszu rozcieńczany potem wrzątkiem w szklance; taka niezwykle mocna herbata jeszcze gdzieniegdzie w Polsce zwana jest z rosyjskiego czajem) pijemy – z łacińskiego herba – ziele - te. Zawsze na przekór.
Poranny fajfoklok u Berberów na Saharze
    Na Bałkanyvia muzułmański świat Imperium Osmańskiego – herbata (ćaj) też trafiła, choć pośrednio, Szlakiem Herbacianym. Kiedy bowiem Imperium Rosyjskie podbiło Gruzję okazało się, że na czarnomorskim wybrzeżu panują idealne warunki do uprawy kamelii. Zamiast więc płacić przemierzającym pół Świata kupcom założono w rejonie Batumi – dziś już ginące – plantacje herbaciane. O których to herbacianych polach nawet piosenki śpiewano.
Rosyjskie ślady w Gruzji - Cziatura
    Stamtąd sadzonki herbaty trafiły do Anatolii. XIX wiek to próby okcydentalizacji i reform chorego członka Europy – jak wraża propaganda nazywała Wysoką Portę – stąd któryś z sułtanów postanowił zastąpić kojarzoną ze wschodnim muzułmańskim mistycyzmem kawę bardziej europejską herbatą (zastąpiono też turbany tymi śmiesznymi czapeczkami z chwostem, zwanymi u nas fezem; te z kolei, jako zbyt wschodnie i islamskie, zakazane zostały przez Ataturka, ale o nim później, bo to ważna postać dla herbacianej Turcji). Już przy drugiej próbie roślina przyjęła się, a herbata poczęła konkurować z kawą. Wspaniale też wkomponowała się w tradycyjne zwyczaje oraz zajęła niepoślednią rolę w handlu.
Stambulski bazar
    Każdy kto był w arabskim kraju spotkać się musiał ze zwyczajem częstowania potencjalnego kupca szklanką herbaty – to pustynny zwyczaj, mający kilka tysięcy lat. Koczownicy hasający po nieużytkach Półwyspu Arabskiego zawsze witali gościa w swoim namiocie (jak nasze gość w dom, Bóg w dom), islam tego nie zmienił.
Kawa, herbata, tytoń (nazwa w języku polskim pochodzi z tureckiego) dziś pełnią właśnie rolę takich przywitaczy. Zaprzyjaźniaczy. A zaprzyjaźnionemu gościowi łatwiej coś sprzedać. Turcy, przecież koczownicy z pochodzenia, przeciwko takim zwyczajom nic nie mieli.

Betyle - obiekty kultu semickich koczowników
    Tak więc herbata wbiła się na kupieckie stragany Imperium Osmańskiego, ale czas władzy sułtanów dobiegał końca. Początek XX wieku przyniósł kolejne ruchawki na Bałkanach, zakończone utratą większości europejskich posiadłości.
Pomnik jednego z antyosmańskich powstań na Bałkanach - w macedońskim Kruszewie
    A Wielka Wojna i walki z Grecją doprowadziły do upadku sułtanatu. Mustafa Kemal Pasza ogłosił się Ojcem Turków, Ataturkiem, i stworzył całkiem nowy byt polityczny – Republikę Turecką (w 2023 obchodzona była setna rocznica powstania). Zmienił nazwę, ustrój, ale i – dekretem – obyczaje. Zakazał wielożeństwa czy noszenia fezów. Oraz był wielkim orędownikiem picia herbaty – zwłaszcza, że państwo utraciło tereny na których kawa rosła. Faktycznie, dziś w Stambule na jakąś turecką kawiarnię natknąć się trudno – jak są, to w stylu europejskim tylko.
Ataturk
    A herbaciarnie, choć głównie dla lokalsów, pozostały. Lubię sobie w takiej posiedzieć (choć często trzeba się zmierzyć tam z kłębami tytoniowego dymu wypuszczanego przez fajki wodne; ten mdły zapach nie jest moim ulubionym), i z dzbankowatej szklaneczki wypić słodką obowiązkowo herbatę. Zresztą nie tylko w Stambule – także na Bałkanach.
Herbata tradycyjna w Skopje
Herbata europajska pod pałacem Dolmabahce nad Złotym Rogiem
   
O zabytkowych czarszijach – kupieckich osmańskich starówkach – Sarajewa czy Skopje pisałem na blogu już wielokrotnie, kto chce to sobie przeczyta klikając w odnośniki w tym wpisie. Tu tylko dodam, że taka gorąca i słodka herbata (choć bez mięty jak w Maroko) wspaniale krzepi w bałkańskim upale.

Herbata w Maroko
Starówka w Skopje
Stare Sarajewo
    I takie upały wspominając życzę W. Sz. Czytelnikom wszystkiego dobrego na Boże Narodzenie. Życzyłbym też udatnej herbatki, ale u mnie na świątecznym stole króluje inny napój, pozbawiony kofeiny/teiny/mateiny – kompot z suszu (nie z bakalii, z suszu: jabłko, gruszka, śliwka, żadnych fikuśnych fig czy rodzynek, choć pasowałyby tu). Ja nie lubię, ale tradycja. Najlepszego.

16 grudnia 2024

Kawa po turecku

    No tak. Kawa po wiedeńsku, jak już wiemy, to polski wynalazek (a konkretniej pana Kulczyckiego, zwanego Bruderherz – było to ulubione powiedzonko owego biznesmena, tak też zwracał się do klientów, przyjaciół i przygodnie poznanych person). Napój ów przybył pod Wiedeń wraz z osmańskimi wojskami pod wodzą Kara Mustafy, nim jednak nasiona kawowca dotarły do Austrii przebyć musiały długą drogę przez Konstantynopol. I o tej drodze mniej więcej będzie.
Hagia Sophia
    Wiem, wiem, spokojnie można by jeszcze dużo o Wiedniu pisać, od rzymskich początków, przez średniowieczne kupieckie miasto będące w orbicie zainteresowań władców Czech po barokową stolicę imperium. O tym, że ulicami miasta spacerowali najwięksi zbrodniarze XX wieku a także lekarze, filozofowie, muzycy... Krzyżacy – bo dziś miasto jest siedzibą Wielkiego Mistrza Zakonu Najświętszej Maryi Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie. Ale może innym razem.
Współczesna siedziba Wielkiego Mistrza
    Teraz zaś – jako, że równie często co we Wiedniu bywam w Istambule – o kawie po turecku.

Wiedeń, jak Istambuł, ma rzymskie początki
    A właściwie o kawie po arabsku, bo przecież od tych semickich plemion Osmanowie zapożyczyli ów trunek.
    Wszak – teraz historia – kawowiec pochodzi z południa Półwyspu Arabskiego, dzisiejszego Jemenu, w Starożytności była to Arabia Felix, Szczęśliwa (wysoka cywilizacja, kultura, a nie wojna domowa, bieda i narkotyki jak teraz) oraz z Rogu Afryki (dziś Etiopia, Somalia, Somaliland, Dżibuti, Erytrea – nie wszystkie państwa uznawane są na arenie międzynarodowej). Generalnie z okolic państwa Aksum (tego trzeciego bądź czwartego chrześcijańskiego kraju na Ziemi, po Armenii, Gruzji i Imperium Rzymskim). Otóż w tym regionie doszło do legendarnego wydarzenia. Oto pasterz kóz zauważył, iż kiedy zwierzęta podjadły sobie owocki pewnego krzewu (albo Coffea arabica, albo C. cenephora – takie dwa gatunki kawowca, arabika i robusta, występowały w regionie, i takie są w dużej mierze uprawiane; kawosze zaraz powiedzą, że robusta mniej gorzka czy inne takie dyrdymały; o liberice, C. liberica jakoś nigdy owi nie wspominają) nagle wstępowała w nie nowa jakby energia, zaczynały hasać po okolicy i ogólnie, odżywały. Pasterz spróbował tychże jagódek, po czym – jako, że nie była to ambrozja – wywalił do ogniska. Gdzie nasiona uprażyły się, nabierając aromatu. Wystarczyło je pokruszyć, zalać wodą i powstał pobudzający napój kofeinowy – gorzki i o całkowicie odstręczającym mnie zapachu. Tyle historii.

Owoce kawowca
    Od razu dodam – w palarni kawy nie byłem w Starym Świecie. Za to w Nowym – jak najbardziej. Oto bowiem dziś głównym producentem kawy jest Ameryka Południowa – na czele z Brazylią (nickname: Kraj Kawy) – amerykańskie kakao uprawiane jest natomiast masowo w Afryce (tu prym wiedzie Ghana).
Fabryka ziaren kawy w peruwiańskim regionie La Merced
    Ma też Ameryka Południowa własny odpowiednik najdroższej kawy na ziemi. W Azji Południowo-Wschodniej (Maciek, Malezja) owoce kawowca zasmakowały miejscowemu zwierzakowi, łaskunowi palmowemu. Niewielki wszystkożerny ssak nie trawi jednak nasion – ino je nadtrawia. Wystarczy je wybrać z kupy, uprażyć, i mamy kopi luwak. W Peru też jest takie zwierzę.

Amerykański skryty kawożerca
    Tak, oczywiście, piłem tą wygrzebywaną z kupy kawę – tą amerykańską, dużo tańszą, nie kopi luwak. Nie ma słonecznikowego posmaku kawy zielonej, nieprażonej – raczej przypomina zwykłą czarną, choć, co poczytuję na plus, nie jest tak intensywna i gorzka. I ma lekko kwaskowaty posmak. Jak kogoś interesuje, niech da znać – w Europie bowiem trudno ją dostać.

Suszenie ziaren kawy i kakao na peruwiańskiej wsi
    Tyle autoreklamy didaskaliów, wracamy do Turcji. A szerzej do islamskiej ekumeny. Kawa szybko poczęła rozprzestrzeniać się po rosnącym islamskim świecie, wywołując spore zamieszania. Kofeina jest używką, a tych jako takich Koran zabrania.w Ale o naparze z kawowca nic nie wspomina, więc... Imamowie i mułłowie stoczyli ze sobą wiele – miejmy nadzieję, że tylko słownych – potyczek o to, czy kawę pić można, czy jej pobudzający nie przeszkadza w modlitwie (kiedy kawa dotarła do basenu Morza Śródziemnego taką samą rozkminę miał nasz papież (osmański sułtan takich dylematów nie miał i kawę i kawiarnie w pewnym momencie zakazał), początkowo uznając ją za szatański napój; kupcom weneckim to nie przeszkadzało, a potem, wraz z przesunięciem okna Overtona, kawsko zagościło w tamtejszej rzeczywistości). Ustalono po długim czasie, że nie przeszkadza. A sufici, czy inne mistyczne islamskie bractwa (znamy głównie derwiszów z ich ekstatycznymi tańcami) uznały, że jest wręcz konieczna.

Uliczny sprzedawca kawy w Jordanii
    I tak dziś w całym arabskim świecie kawa – mocna, właściwie nie parzona a gotowana, ogrzewana gorącym piaskiem (kto chce sobie poczytać jak się ją przyrządza to na pewno znajdzie w internetach, mnie, jako miłośnika herbaty nie specjalnie to interesuje) – jest na porządku dziennym.
    Ku mojemu szczęściu w niektórych rejonach tejże ekumeny znacząco przegrywa z herbatą.

Marokańska herbata
    Także na dawnych terenach Imperium Osmańskiego herbata uzyskała mocną pozycję, ale o tym następny, przedświąteczny w sumie, wpis.
Herbata na Bałkanach
    Teraz jeszcze ostatnie akapity o kawie tureckiej, pitej w onegdaj w stambulskich kawiarniach czy zajazdach (han) obok łaźni (hamam) i meczetów (cami).
Osmański hamam w Stambule
    Czarna jak smoła trafiła wkrótce na stoły jednego z głównych otomańskich przeciwników, hegemona w Europie Środkowo-Wschodniej – do Rzeczypospolitej. I to trafiła w taki sposób, że na kartach narodowego naszego Pana Tadeusza, poematu-epitafium sarmackiej Polski musiał Mickiewicz tak napisać: takiej kawy, jak w Polszcze nie ma w żadnym kraju.
Dwór polski
    Dowiadujemy się też, że w każdym dworze, owym domu porządnym dawnego zwyczaju, jest do robienia kawy osobna niewiasta, nazywa się kawiarka. Następnie Wieszcz opisuje sposób owego napoju przyrządzania. Wyewoluował on co prawda z kawy po turecku (taka mocna kawa wieki temu zwana była w Europie "kawą po polsku"; słaba lura znana była jako parzona na sposób "niemiecki"), ale nabrała całkiem innego sznytu. Dużo dostojniejszego niż prymitywne kapuczyna czy inne produkty kawowego ekspresu rodem ze Śródziemiomorza. Każdy zresztą sobie przepis ten, trzynastozgłoskowcem ze średniówką pisany, może sam przeczytać. Albo zmusić do tego swoje pociechy, bo po tak zwanych reformach edukacji na modłę zachodnioeuropejską dla Pana Tadeusza może braknąć miejsca, a wraz z tym dla pamięci o dawnych polskich zwyczajach i kulturze, której – ku mojemu smutkowi – picie kawy było ważnym elementem. Kawy, nie napojów z ekspresu.
Frappe - kawa z lodem
    A jako, że od wieków trwaliśmy na skrzyżowaniu różnych Światów nie tylko kawa ubogacała naszą kulturę.

Autor i Krzyżacy na skrzyżowaniu kultur (foto: P. Strzelczyk)

29 listopada 2024

Kolchida cz. 2

     Dojechać z Kutaisi do okolic Jaskini Prometeusza na której zakończyłem poprzednią część (właściwie wpis miał być pojedynczy, ale był ciut długi, a jak doszły jeszcze zdjęcia, to już w ogóle; w tej części też będzie o zwierzętach Zakaukazia) nie jest wcale zbyt łatwo (stan na kilka lat temu) – marszrutka nie dojeżdżała bezpośrednio, i trzeba było przesiadać się w Ckaltubo, dawnym sowieckim uzdrowisku, dziś w dużej mierze opuszczonym, przez to jeszcze bardziej ponurym (Zakaukazie słynie ze smacznych i leczniczych wód, najsłynniejsza z nich to borżomi; wielkim fanem zakaukaskich kurortów był sam Stalin). Można oczywiście nająć taksówkę albo – co też jest warte odwiedzenia – wynająć samochód, najlepiej z napędem na cztery koła. Nie dość, że jesteśmy przecież w górach, to jeszcze na terenach postsowieckich. Drogi mają gorsze niż w Łodzi. Albo przynajmniej bardzo podobne.

Jaskinia Prometeusza w swej mniej barwnej odsłonie
Ckaltubo-Zdrój
    Nie wszędzie też da się ową marszrutką dotelepać. Nad kanion rzeki Okace (szerzej znanej jako Okatse, kwestia transkrypcji z oryginalnego gruzińskiego alfabetu) trzeba iść piechotą (ok, w okolice można dotrzeć taksówką, a te na Zakaukaziu to wspaniała przygoda, o czym dawno temu wspominałem) – najpierw przez pozostałości olbrzymiego parku w stylu angielskim, jednego z nowocześniejszych w drugiej połowie XIX wieku nie tylko na Zakaukaziu, ale i w całym Imperium Rosyjskim (w końcu skądś car musiał brać elity – często wykorzystywał dawną wierchuszkę podbitych terytoriów; niewykorzystanych mieszkańców niższego stanu zagospodarowali dopiero komuniści: wśród starych bolszewików próżno szukać etnicznych Rosjan – a wśród liderów Rewolucji właściwie nie było ich wcale). Dziś pośród dawnych ścieżek należących niegdyś do spowinowaconego z Bonapartymi rodu Dadani pasą się krowy i świnie. Sic transit gloria mundi.
Park w stylu angielskim, acz na Zakaukaziu
Utylitarna strona parku
    Taka mała rada - warto, oglądając bydło rogate, zwracać uwagę na liczbę wymion. Jeśli jest ich mniej niż cztery, to może nie być krowa, a na przykład naładowany testosteronem młody byczek, chcący gonić wszystko co się rusza.
Jurny byczek w fazie ataku
    Potem - jeśli spotkanie z miejscowym Fernando przebiegnie łagodnie - minąć trzeba zagajnik kasztanowcowy – z kasztanowców, nie z kasztanów. Te pierwsze to zmora maturzystów, owoce tych drugich można zjeść m.in na placu Pigalle w Paryżu.
Kasztanowce
Kasztany
    Sam kanion jest bardzo malowniczy – to coś jak nasza dolina Prądnika, tylko o wiele, wiele większa. Wapienne skały, świadkowie geologicznej historii tego terenu najładniej chyba wyglądają – podobnie jak nasz Ojców – jesienią, kiedy żółto-czerwone liście wspaniale kontrastują z bielą kamieni.
Panorama kanionu
Jesień w Kanionie Okace
Kanion Okace
    Poza kwestią skali w Ojcowie nie ma też kładki wystającej ponad przepaść kanionu. Zazwyczaj pilnuje jej strażnik, ale nie jest to uspokajająca wiadomość. Oprócz pobierania opłaty dba on też o to, by na punkt widokowy nie weszło na raz zbyt dużo osób. To bowiem tańszy sposób niż naprawa nieco skorodowanej konstrukcji. Swoją drogą sama droga wzdłuż Okace już skłania podróżnika do przemyśleń, powiedzmy, eschatologicznych. Ale nadal się trzyma, zawieszona na pionowych skałach kanionu.
Punkt widokowy
Rzeka Okace
    Oj, przydługawe te wpisy o Imeretii – czy może jednak o mitycznej Kolchidzie (bardziej realnej jednak niż Atlantyda) - wyszły trochę. A to o nieistniejących kolejkach górskich, a to o przepięknych klasztorach...

Skarby Kolchidy
Pałac kolchidzkich imeretyńskich władców
Dawny przystanek kolejki linowej w Cziaturze
Klasztor Gelati
Freski Złotego Wieku
Katedra Bargati
   Odwiedźcie Zakaukazie, póki Sowieci tam nie wrócą.
Rosyjska strefa wpływów

Najchętniej czytane

Demokracja

     Jednym ze szwajcarskich kantonów gdzie świąteczną potrawą bywa kot jest kanton Appenzell (a raczej dwa kantony, ale o tym może późnie...