Tłumacz

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą izrael. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą izrael. Pokaż wszystkie posty

16 czerwca 2025

Coś ważniejszego

    Trener Bill Shankly zwykł mawiać, że piłka nożna nie jest kwestią życia i śmierci – że chodzi o coś więcej.

Stadion Narodowy w Warszawie

    Może dlatego kilka dni temu taką dyskusję w kraju wywołała decyzja największej gwiazdy reprezentacji o rezygnacji z gry dla Polski po tym, jak narodowy selekcjoner pozbawił go opaski kapitańskiej.
    O piłce nożnej (i o tym, co mi się w niej podoba i nie podoba) na blogu było już kilkukrotnie – wszak to najbardziej egalitarna z gier. A sam Robert Lewandowski to jeden z najlepszych graczy w historii tej dyscypliny. Duma.

Piłka nożna - gra egalitarna

    Jak wielka to jest postać, niech zaświadczy historyjka, kiedy pewnego razu poruszaliśmy się po bezdrożach wyżyn Paragwaju. Celem była – wspominana przecież na blogu – La Rosada, ruiny dawnego centrum przemysłowego tego dziś zapomnianego kraju, zniszczonego w wyniku krwawych południowoamerykańskich wojen (a konkretnie Wojny Trójprzymierza).

Ruiny zakładów przemysłowych La Rosady

    Niedaleko La Rosady znajdować się miały przepiękne wodospady (ogólnie progi rzeczne są często bardzo ładne – choć Paragwaj swoje najpiękniejsze zalał wodami zbiornika zaporowego Itaipu), więc ruszyliśmy w tamtą stronę. Próbowaliśmy na piechotę, ale w końcu złapaliśmy stopa – nie pierwszego tego dnia: po Paragwaju to częsty sposób podróżowania, aut jest mało, odległości spore, a transport publiczny, zwłaszcza lokalny, niezbyt mocno rozwinięty. Tym razem byli to pracownicy lokalnego parku narodowego (Parque Nacional Ybycui).

Droga przez Wschodni Paragwaj

    Nie byliśmy jedynymi ludźmi podróżującymi do owych wodospadów (w paragwajskiej odmianie hiszpańskiego zwanych salto - Salto Guarani). Przed nami po błotnistej, pokrytej rdzawym błotem gleb laterytowych toczył się autobus. Gimbus właściwie. Pełen paragwajskich dzieciaków wrzeszczących do siebie głównie języku guarani, w którym porozumiewa się większość mieszkańców.
   Jakie było nasze zaskoczenie – i radość – gdy któryś z dzieciaków (dziewczynka) biegała w koszulce FC Barcelona z nazwiskiem Lewandowski. W paragwajskiej głuszy. Wielka sprawa.

Salto Guarani w porze suchej
    Przypominam – w Ameryce Południowej, gdzie futbol ma zdecydowanie wyższy status niż w Europie – bo potrafi wyciągać z biedy. Kiedy później tego dnia łapaliśmy powrotny autostop zatrzymał się właśnie ów gimbus – i rozmowa w końcu zejść musiała na tematy piłki nożnej (oczywiście nie tylko – byliśmy taką samą atrakcją dla miejscowych, jak oni dla nas).
    - Jose Luis Chilavert – chciałem zabłysnąć znajomością paragwajskich piłkarzy, a do tego bramkostrzelnego golkipera miałem wielki sentyment, skoro oni znali Lewandowskiego.
    - Roque Santa Cruz! - dodał szybko jakiś chłystek, i rzeczywiście, ten genialny drybler do dziś cieszy się w kraju ogromnym mirem.
    Z klubami sportowymi nie poszło już tak dobrze – znałem tylko Olimpię Asuncion, ale szybko zostałem doinformowany, że Olimpia to w sumie jest be, i należy kibicować innemu stołecznemu zespołowi, Libertad (a jest jeszcze Guarani, też ze stolicy). Miejscowi nie znali niestety żadnego z polskich klubów, ani Legii, ani Lecha, ani nawet Jutrzenki Warta.

Stolica Paragwaju

    A Lewandowskiego znali. Zresztą gdzie bym się ostatnio nie odwrócił, to – zwłaszcza od czasu przejścia do FC Barcelony – na trykoty naszej gwiazdy i chyba najwybitniejszego piłkarza, natknąć się można wszędzie. Szkoda więc, że tak wielki zawodnik, u krańca przebogatej kariery, stroi fochy niczym jakaś pryszczata nastolatka z krzywymi zębami. Straszna rzecz się stała, trener pozbawia go opaski kapitańskiej (umiejętności przywódcze pana Roberta są równie miałkie jak stricte piłkarskie olbrzymie), a ten się obraża na reprezentację Polski. Polski! Tym bardziej pokazując, że na lidera nie daje się niczym dowolni przedstawiciele obecnego rządu na ministerialne stanowiska.

Cam Nou w Barcelonie

    Cóż, trener pewnie wybroniłby się ze swej słusznej decyzji, gdyby nie to, że w następnym meczu reprezentacja poległa z kretesem ze średniej jakości przeciwnikiem, a poziom gry przypominał te straszne dla Polski (we wszystkich dziedzinach) lata 90-te zeszłego stulecia. Różnica jest taka, że teraz mamy graczy klasy co najmniej europejskiej, którzy jakoś w kadrze wyłączają tryb "ambicja", a wtedy po prostu była bieda.
    Przez ten tydzień okazało się też, że trener Shankly nie miał racji. Oto bowiem Niemcy (jeden z urodzonych w Polsce Niemców podobno kandyduje na opróżnione po porażce z Finlandią stanowisko selekcjonera; nie wiem, czy mieszkańcy Wielunia, celnie zbombardowanego w 1939 dzięki pomocy miejscowych Niemców byliby zadowoleni) w ramach zadośćuczynienia za zbrodnie i wielomiliardowe grabieże stawiają w Berlinie ku pamięci pomordowanych Polaków... kamień z napisem loff. Cóż, widać nie zasługujemy na reperacje.

Wieluńska fara pw św. Michała Archanioła - stan obecny

    Na te z kolei – i to żądane od Polski i Polaków – chrapkę ma pewne leżące w Azji państwo, powstałe kilka lat po wojnie, które całe swoje jestestwo opiera na rasizmie, ksenofobii i polityce historycznej. O czym, zdaje się, niedawno na blogu pisałem. Teraz też: zadarli z silniejszym, i już zgrywają poszkodowanych, podczas gdy ofiary ich własnych zbrodni jeszcze nie ostygły.

Bliskowschodnia pustynia

    "Obyś żył w ciekawych czasach" głosi stara, chińska klątwa. I rzeczywiście – są ciekawe. Także u nas w kraju, i malizna reprezentacji Polski w piłkę nożną nie jest spośród nich najgorsza (kto mnie zna i czyta czasem bloga domyśla się o co mi chodzi, a kto nie – to nie, mam tu dużo więcej apolitycznych treści). Oczywiście – piłkę nożną męską, bo żeńska, trudna w odbiorze, żeby nie rzec nudna, właśnie awansowała po raz pierwszy na Mistrzostwa Europy, a gwiazda, Ewa Pajor (także rozkwitająca w FC Barcelonie) nie obraża się na nikogo tylko robi swoje.

Zegar Kwiatowy w Genewie przystrojony z okazji kobiecych ME w piłkę nożną
    Generalnie nie jest za ciekawie. Trzeba też pamiętać, że z fizyką jeszcze nikt nie wygrał, a każda akcja powoduje reakcję.
Fontanna Wielkoluda w Bernie
    O co chodzi z tą fontanną na zdjęciu będzie na blogu, ale za jakiś czas, bo teraz udaję się (blogowo) na ziemie dawnego Lotharii Regni, dziś – nieco gnijącego - jądra Unii E***pejskiej.

3 kwietnia 2024

Współczesne barbarzyństwo

    Nie lubię na blogu pisać o wojnie – no chyba, że w ujęciu historycznym, wszak wiadomo, że konflikt pomiędzy populacjami jest czymś normalnym z punktu widzenia biologii; jest też wojna niesamowitym stymulantem do rozwoju cywilizacji – ale czasem się zdarza, zwłaszcza, że żyjemy w okresie starcia cywilizacji, gdy Kultura Zachodu (gnijąca, bo gnijąca) pada pod ciosami nie tylko zewnętrznych najeźdźców, ale i socjalistycznego wroga wewnętrznego.
Niszczenie korzeni cywilizacji w Europie
    Ale czasem się zdarza, choć nie ukrywam, że chodzi tu raczej o tą romantyczną, wyidealizowaną wizję konfliktu – taką, która bezpowrotnie minęła przy okazji Wielkiej Wojny, gdy honor, rycerskość i człowieczeństwo zastąpione zostało – między innymi dzięki rozwojowi technicznemu Ludzkości (i spowodowanego Wielką Rewolucją Francuską moralnemu upadkowi Człowieka) – bezduszną i krwawą hekatombą.
Cmentarz w Ulejowie k. Szadku - miejsce spoczynku żołnierzy obu stron Wielkiej Wojny
    Tak, w czasach Wielkiej Wojny jeszcze chowano poległych na wspólnych cmentarzach – wszak w życiu doczesnym połączyła ich wspólna potrzeba.
    Ale był to ostatni akord. Chwilę później Europa pokryła się skorupą krwi (piszę bowiem z perspektywy stricte europejskiej – może z innej ten romantyzm wojenny przemijał trochę inaczej, ale w końcu prysł; automat Kałasznikowa jest dziś w kilku państwowych herbach Dzikich Krajów), a kontynent opanowały – bądź opanować próbowały – różnego rodzaju zbrodnicze ideologie. Z jakichś względów były one socjalistyczne, i stawiały w centrum Świata nie Boga (religia była wrogiem najgorszym, zwłaszcza chrześcijańska) a Człowieka.
Okopy z czasów Bitwy Warszawskiej - Marki k. Warszawy
    W przededniu zaś II Wojny Światowej Niemcy pokazały zaś, że mocno do serca wzięły sobie słynną "mowę huńską" cesarza Wilhelma z początków Wielkiej Wojny. I zbombardowały z powietrza niebronioną baskijską Guernikę. Nie było ku temu żadnych przesłanek – poza propagandowo-psychologicznymi. Zginęło kilkuset cywilów, zniszczeniu uległo 70% zabudowy. Oczywiście nie był to pierwszy w historii taki akt (choćby ostrzał Kalisza w 1914, przez Niemców, bo przez kogo), ale premierowy tak gwałtowny, śmiercionośny i z wykorzystaniem nowoczesnych środków i lotnictwa.
    Guernica stała się przy okazji mimowolnym symbolem nowoczesnych wojennych zbrodni – przyczynił się do tego monumentalny i przejmujący fresk Pabla Picassa – ale sprzeciw przeciw tragedii był głównie artystyczny. Inne Guerniki nawet tego nie doświadczyły.
    Bo kto – nie tylko na Świecie, do niedawna nawet w Polsce nie była to powszechna wiedza – wie, słyszał, o bombardowaniu Wielunia nad ranem pierwszego września '39?
    No właśnie. Tu nikt fresku nie namalował, a winnych – zdaje się – nie ukarano. Życie straciło kilkaset osób, zniszczeniu uległo 75% tkanki miejskiej. A nie było to jedyne zniszczone przez Niemców polskie miasto – podkreślmy, że nie bronione. Możliwe, że był to też pierwszy akt II Wojny Światowej – bomby spaść miały na śpiące miasto wcześniej niż atak na Westerplatte (i te dwie pozycje nie wyczerpują listy potencjalnych początków wojny).
Zbombardowana i rozebrana w 1940 synagoga we Warcie (foto z arch. J. Ślipka)
    W Wieluniu, położonym w dawnej Ziemi Rudzkiej, byłem kilka razy – wszak nie mam daleko. To już pas wyżyn, niedaleko Załęczański Park Krajobrazowy z jaskiniami, ostańcami wapiennymi i malowniczym przełomem Warty, więc i krajobrazy, i kamienna architektura bliższa Krakowowi niż Sieradzowi. Zabytków niestety zbyt dużo nie pozostało – Luftwaffe było niezwykle skuteczne – ot, kolegium pijarskie i resztki miejskich murów, z bramą udającą ratusz.
Brama Krakowska z ratuszem i resztki murów obronnych
    Zamek podobnie jak w Sieradzu nie zachował się, choć na fundamentach chwacko wznosi się klasycystyczny pałacyk. Przy rynku kiedyś stał gotycki kościół św. Michała Archanioła – resztki pozostałe po wrześniowych bombardowaniach rozebrano rok później. Dziś można zobaczyć tylko zarys murów zniszczonej świątyni. W tym roku jeśli dobrze liczę będzie 75. rocznica zniszczenia miasta – nadal nieodbudowanego [EDIT: oczywiście, źle policzyłem, to już 85 lat].
Fundamenty wieluńskiej fary pw św. Michała Archanioła
    Pierwszym celem dzielnych niemieckich lotników (armia niemiecka była tak dzielna, że większość kronik filmowych z Września '39 powstało kilka tygodni później; dla celów propagandowych podpalono nawet leżący między Wieluniem a Sieradzem Złoczew – by uwiecznić na taśmie filmowej marsz wspaniałego Wermachtu; oczywiście nikt nie poniósł konsekwencji tego czynu – poza pozbawionymi mienia mieszkańcami oczywiście) był – i tu nawiązanie do tragicznych wydarzeń z pierwszych dni kwietnia 2024 roku ze Strefy Gazy – jeden z największych budynków w mieście, oznaczony czerwonym krzyżem szpital. Był to atak całkowicie świadomy – wśród atakujących był chociażby miejscowy Niemiec, absolwent wieluńskiego gimnazjum. Tak miała przebiegać nowa, totalna wojna – pełna zbrodni na cywilach i ludobójstw. Barbarzyńska i całkowicie obca Cywilizacji Europejskiej. Ot, Niemcy okazali się prawdziwymi trendsetterami Narodów (choć możliwe, że czerpali z pomysłów sowieckich – choć trudno stwierdzić, czy wojna domowa w Rosji, albo tureckie ludobójstwo Greków i Ormian, odbywały się w europejskim kręgu kulturowym) – ale znaleźli licznych naśladowców, choćby w czasie niedawnego (ha, to już ponad 30 lat) konfliktu w byłej Jugosławii (właściwie: serii wojen, do dziś niezakończonych).
Sarajewo - ślady po ostrzale
    Podobnie jak na Bliskim Wschodzie – tam bowiem też wojna trwa, raz w większym, innym razem w mniejszym natężeniu.
Zwykły dzień na Zachodnim Brzegu
    Obecnie w większym. I tak w wyniku celowego ataku rakietowego wojska izraelskiego w niszczonej Strefie Gazy na oznaczony i bezbronny konwój humanitarny zginęli ludzie. W tym i Polak, niosący bezinteresownie pomoc napadniętym i mordowanym, jak to już w naszej narodowej tradycji jest – i nie ważne kto jest agresorem, a kto ofiarą: pomagamy także naszym wrogom. To szlachetne – głupie, ale szlachetne (zwłaszcza widząc jak zachowują się wobec Polski i Polaków ci, którym kiedyś i teraz pomagamy). Najgorsze w tym wszystkim, że teraz Świat trochę pokrzyczy (o dziwo, polskie władze jakoś tak nieskore do jakiejś reakcji są, nie po raz pierwszy zresztą) i za tydzień wszyscy zapomną. Może tylko wolontariuszy chcących pomagać ginącym Palestyńczykom będzie mniej. Barbarzyństwo znowu wygra.
Tryumf barbarzyństwa

23 kwietnia 2021

Na dnie cz. 1

Zatoka Akaba leżąca w rowie tektonicznym

    Nie dało się ukryć – byliśmy na dnie. Jednego z największych rowów tektonicznych (a właściwie całego jeich zespołu) ciągnącego się od Turcji po Mozambik. Ale żeby nie było za różowo – w najbardziej niegościnnej części tegoż pęknięcia w płytach kontynentalnych – u wylotu Rowu Jordanu, przechodzącego tu wprost w Morze Czerwone. Dookoła – niemal w zasięgu wzroku – mieliśmy ergi północnej Arabii i hamady Synaju (erg to pustynia piaszczysta, hamada – kamienista, serir – żwirowa), na rogatkach zaś miasta czaił się złowieszczy Negew a niedalekie hałdy soli – strasznej przecież trucizny – wydobywane z miejscowych salin tylko potęgowały uczucie bezsilności Człowieka w starciu z przyrodą.

Złowieszcza Pustynia Negew
Na progu pustyni
Hałdy trującego halitu po horyzont

   Innymi słowy – był styczniowy upalny dzień nad Morzem Czerwonym, a my staliśmy w nadbrzeżnej oazie i szukaliśmy transportu w głąb jordańskiego interioru by dotrzeć do jednego z najsłynniejszych zaginionych miast – Petry. O czym jednak – pobycie w Akabie/Ejlacie – już pisałem.
   
Kiedy jednak podróżowaliśmy w te okolice – przez pustynię, a jakże – trudno było nam uwierzyć, że ta niegościnna ziemia zaliczana jest do tzw. Żyznego Półksiężyca, rejonu w którym w naszej części Świata Ludzkość wynalazła rolnictwo i – co za tym idzie – setki innych pożytecznych umiejętności, prowadzących do powstania naszego współczesnego Świata (efektem – dość odległym oczywiście – owej rewolucji jest m.in. możliwość oglądania zdjęć słodkich kotków w Internetach). A jednak. Wystarczy tylko odrobina słodkiej wody – i już. Można żyć.

Mgła - źródło ożywczej wilgoci na pustyni
Masada - skraj Pustyni Judzkiej

    Jest jednak pewien szkopuł. Wody w okolicy wcale nie ma zbyt dużo – a jako zasób bez mała strategiczny jest stałym powodem do wojny. I właśnie tereny uprawne (a więc i dostęp do wody) Bliskiego Wschodu są głównym powodem niekończących się wojen. Religia? Rasa? Narodowość? To tylko przykrywka – naprawdę podłoże jest czysto biologiczne: zasoby. Najmocniej technicznie rozwinięte państwo w okolicy – Izrael – do pozyskiwania wody używa coraz bardziej wyrafinowanych metod, ale w końcu i tak zacznie jej brakować. Co wtedy? Biedniejsze okoliczne kraje – pogrążone w dużym procencie w wojnach domowych i zamieszkach, a w całości w wielkiej eksplozji demograficznej – swojej wody nie oddadzą, tym bardziej, że im też brakuje. Wojna w Ziemi Świętej nie ustanie – choćby nie wiadomo ile bomb i Pokojowych Nobli zrzucono na ten skrawek Świata. Dla człowieka z kraju, gdzie dostęp do broni jest skrajnie reglamentowany (co sprawia, że jesteśmy społeczeństwem totalnie bezbronnym w razie W) dodatkową "atrakcję" stanowią uzbrojeni cywile, obnoszący się z giwerami (bo uzbrojonych po zęby stróżów prawa w Europie Zachodniej też można spotkać – zwłaszcza od czasu wybuchu tam konfliktu na tle kulturowym z tzw uchodźcami). Jadąc znad Morza Czerwonego do Jerozolimy przejeżdżałem przez Zachodni Brzeg, autokar zatrzymał się na popas w miejscu będącym największą depresją na Świecie – na wybrzeżu Morza Martwego. Po stronie izraelskiej w pośród słonej pustyni stały hotele – po stronie palestyńskiej wielbłąd z którym za niewielką opłatą można było zrobić sobie zdjęcie. Na rejsowy autokar, wielbłąda i beduinów spoglądał uzbrojony gieroj z naładowaną giwerą i spokojnie palił papieros. Trudno było orzec, czy to ochroniarz, bojownik, policjant czy po prostu właściciel karabinu. Cóż, kiedy peruwiańskie wojsko z okazji paniki koronawirusowej zaganiało mnie na ciężarówkę latynoscy żołdacy mieli kamienne twarze, takież palce na spuście i poczucie misji – tu karabin był po prostu elementem krajobrazu (oraz, co przecież logiczne, wyznacznikiem męskości).

Na autokarowym popasie
Morze Martwe i kurort

    Samo zaś Morze Martwe już na blogu gościło – we wpisach poświęconych soli. Warto jednak nadmienić, że w okolicach tego akwenu lokowano Sodomę, Gomorę oraz kilka innych zaginionych miast – istnieją przesłanki, że w związku z aktywnością sejsmiczną terenu mogło faktycznie tu dojść do zniszczenia jakichś starożytnych ośrodków miejskich. Czy była to kara Boża, czy zwykły kataklizm, czy atak atomowy Starożytnych Kosmitów, nie mnie oceniać – w każdym razie owo wydarzenie przez wieki było ostrzeżeniem dla grzeszników. No i tłumaczyło skąd w okolicy sól (dla niewtajemniczonych – żona Lota, abrahamowego krewniaka, uchodząc z ginących miast mimo zakazu obejrzała się za siebie – i ze zgrozy w słup soli się zamieniła; to także jedna z biblijnych nauk, oraz nieczęsto obecnie używany zwrot frazeologiczny "stać jak słup soli"). Swoją drogą smoła czy tam asfalt, razem z siarką łączona z zagładą biblijnych miast, jest dziś głównym surowcem mineralnym wydobywanym w Jordanii – dlaczego nie ropa naftowa, która przecież od wielu dekad kojarzy się z pustynią i Arabami to już pisałem: zadecydowała o tym geopolityka i niefart.

Uzdrowisko
Kurort

    A. W Morzu Martwym – które w sumie też jest pustynią (miejscem nieomal pozbawionym życia) naprawdę nie da się utopić (chociaż niby, jak to mówią: dla chcącego nic trudnego...). Sprawdziłem to organoleptycznie.

Autor usiłujący utonąć w Morzu Martwym (foto: P. Strzelczyk)

    Ale – miało być oprócz dna rowu tektonicznego także o podróży do Petry... No, to będzie następnym razem. Wspomnę też o tym, że ów system pęknięć skorupy ziemskiej prawdopodobnie odpowiada za wykształcenie się nas jako gatunku – Homo sapiens. Napisałbym o tym już teraz, ale wyszłoby pewnie zbyt długo – a wpisy i tak są dosyć obszerne. Walnę więc na koniec zabawny landszaft z ptasiego sanktuarium w Ejlacie (tam też jest woda – więc i życie; ptaki zrobiły sobie w tym miejscu ważny pit-stop w swoich wędrówkach w te i nazad, zupełnie jak u mnie na zbiorniku Jeziorsko). A co.

Ptasie sanktuarium w Ejlacie - Jezioro Anita
Ptasie sanktuarium we Warcie - Jezioro Jeziorsko

31 marca 2021

Via Dolorosa

    Via Dolorosa – w dosłownym tłumaczeniu "droga cierpienia" – to jeden z traktów przebiegających przez Stare Miasto w Jerozolimie. Jest to też – przede chyba wszystkim – próba odtworzenia ostatniej (przed Zmartwychwstaniem oczywiście) ziemskiej drogi Jezusa Nazarejczyka, zwanego Chrystusem. Czyli – dla mnie jako Chrześcijanina jest to oczywiste – Syna Bożego i Zbawiciela.

Wzgórze Swiątynne w Jerozolimie

    Powinienem zacząć może ab ovo, od pełnych zachwytu opisów nad historią Jerozolimy, dawnego grodu Jebusytów, nad wyglądem, ciekawostkami, nad Zachodnim Murem, albo chociaż od historii Drogi Krzyżowej – ale wtedy wpis rozrósłby się do monstrualnych rozmiarów (kto wie, jeśli panika koronawirusowa nie ustąpi to z braku nowych wypraw opowieści o Jerozolimie pojawią się pewnie na blogu szybciej niżbym się spodziewał) a tu nie o to chodzi – biega mi o te 650 metrów, które zmieniły oblicze Świata.

Via Dolorosa
Pierwszy Upadek
V Stacja

    Odległość bowiem od Twierdzy Antonia, gdzie Poncjusz Piłat tak wspaniale pokazał jak działa demokracja ("Uwolnij Barabasza!" - toć przeca jest decyzją Ludu, do którego prokurator się odwołał) do miejsca kaźni – Golgoty wynosi właśnie troszkę mniej niż 2/3 kilometra. Dziś oryginalna topografia terenu właściwie nie istnieje – stąd miejsce Pierwszego Upadku (III stacja – ta, której kaplicę odnowili żołnierze Polskich Sił Zbrojnych w latach 40-tych XX wieku) nie mówi nam, że nastąpił on w chwili gdy potwornie skatowany Człowiek musiał przekroczyć Dolinę Tyropeonu (nazwę tą przytacza były żydowski bojownik, potem rzymski historyk Józef Flawiusz; jego pisma – człowieka nijak z chrześcijaństwem nie związanego - są jednym z naukowych dowodów na istnienie, czasem jeszcze podważane przez wszelkiej maści dziwaków, Jezusa; cóż, Wiara jest Darem, nie każdy go otrzymuje, ale brak wiedzy trudno wybaczać). Wyjść z niej bez pomocy Szymona z Cyreny nie mógł. Obecnie – jak mówiłem – Droga Krzyżowa przebiega ulicami – czy też ulicą – Starego Miasta. Którego w czasach Jezusa jeszcze tu nie było – Miasto Dawidowe, powstałe w miejscu stolicy Jebusytów, rozwijało się z innej strony Wzgórza Świątynnego – ale w roku 70 AD zostało zniszczone przez Tytusa – późniejszego cesarza. Obok ruin założono nowe, rzymskie miasto Aelia Capitolina o regularnej siatce ulic. Kto był w Jerozolimie popatrzy teraz na mnie z politowaniem – bo czego jak czego, ale regularności w układzie ulic miejscowej starówki dopatrzeć się jest bardzo trudno. Zgadza się – wieki chaotycznej zabudowy z czasów bizantyjskich, arabskich, Outremeru czy w końcu tureckich mocno zatarły rzymskie ślady. Stacja VII – Drugi Upadek – lokalizowana jest w miejscu, gdzie kilkadziesiąt lat później powstał główny plac rzymskiej kolonii, forum będące skrzyżowaniem Cardo Maximus i Decumanus. Każde rzymskie miasto miało taki plac – w niektórych jest on jeszcze czytelny (w Barcelonie czy Rimini na przykład), w innych – jak tu – nie.

Miasto Dawidowe
Mury Starego Miasta

    Skatowany Człowiek po raz kolejny upada u stóp Golgoty – miejsca zlokalizowanego trzysta lat później przez św. Helenę (matkę Konstantyna Wielkiego): cesarzowa kazała kopać i znaleziono tam fragment belki – Krzyża Świętego, jednej z najcenniejszych relikwii Chrześcijaństwa (drzazgę z tego Drzewa Życia mamy w mojej rodzinnej Warcie – choć najsłynniejsze polskie Sanktuarium Krzyża Świętego znajduje się gdzie indziej i dało nazwę jednemu z łańcuchów górskich, fakt, że nie nazbyt wysokiemu). Jezus wchodzi jednak na górę i zostaje ukrzyżowany. Umiera – wszak żaden organizm nie jest w stanie przeżyć takich obrażeń. Jakich? Krwawych. Śladem ich jest Całun Turyński – a wyprodukowane na jego podstawie dzieło Mela Gibsona "Pasja" to makabryczny zapis kaźni. Bo oryginalna Droga Krzyżowa to była krwawa jatka. Zapewne, jak każde takie widowisko, przyciągała tłumy gapiów, śmieszków i kibiców – złorzeczących i szydzących idącemu na Śmierć Synowi Bożemu. Ta mentalność tłumu nie zmieniła się zresztą do dzisiaj – Jezus nadal lżony jest na najróżniejsze sposoby...

Góry Świętokrzyskie
Widok na Golgotę
Golgota dzisiaj

    Ładunek emocjonalny jaki osobie wierzącej niesie Via Dolorosa można zrozumieć tylko wtedy, kiedy uświadomimy sobie, że ta antyczna "ścieżka zdrowia" ma cel – Zbawienie Ludzkości. Że nie jest to koniec – a raczej początek. Uzmysłowić można to sobie najdokładniej wewnątrz Bazyliki Grobu Pańskiego – kiedy w końcu zejdzie się schodami do poziomu z I wieku n.e i – niczym św Tomasz Didymos – dotknie się ścian groty – miejsca złożenia ciała Jezusa. Wtedy – mimo, że w związku z konfliktami pomiędzy poszczególnymi odłamami Chrześcijaństwa to najświętsze miejsce jest nieco zaniedbane – można z tryumfem zakrzyknąć: "Grób jest pusty! Chrystus zwyciężył Śmierć!".

Bazylika Grobu Swiętego
Ołtarz obok Grobu
Pusty Grób

    Kompletny odlot. Per aspera ad astra – ktoś by powiedział, ale Zmartwychwstanie jest jeszcze bardziej. I nadaje Ono sens całej Męce Pańskiej, temu Poświęceniu Boga dla Człowieka. Coś pięknego.
    Przeżycie Drogi Krzyżowej wiedzie wprost do Zbawienia – i wcale nie trzeba, niczym Niewierni Tomasze, musieć przeżywać ją w Jerozolimie (choć jest to niezapomniane wydarzenie – zwłaszcza dla osób wierzących; niewierzącym można tylko podpowiedzieć, że Jezus umarł także za nich). Najważniejsze jest to, że daje ona Nadzieję. Zwłaszcza w dziwnych, trudnych i ponurych czasach. I tego na te Święta Wielkiej Nocy życzę. Wesołego Alleluja.

22 stycznia 2021

Na tropie polskich templariuszy cz. 1

    Roku Pańskiego 1095 we francuskim Clermont papież Urban II rzucił hasło, które zmieniło oblicze Ziemi, tej Ziemi.
    Mianowicie zaproponował licznie zgromadzonym wiernym odzyskanie utraconej na rzecz muzułmanów Jerozolimy z Grobem Pańskim. Hasło zostało przyjęte lepiej niż entuzjastycznie. Odśpiewano gromadnie "Te Deum" i pośród okrzyków "Dieu le voult!" - "Bóg tak chce!" rozpoczęto przygotowania do krucjaty.

Bazylika Grobu Pańskiego

    Skąd pomysł, skąd taka idea? No, wielu mądrzejszych ode mnie  napisało na ten temat setki stronic, więc nie będę się nad tym rozwodził. Bezpośrednią przyczyną było opanowanie Jerozolimy przez Turków Seldżuckich – którzy w przeciwieństwie do Arabów rozpoczęli prześladowania chrześcijan (kilka lat wcześniej, w 1071 roku trochę przypadkowo złamali też potęgę Bizancjum pod Manzikertem) – i zablokowanie możliwości pielgrzymowania dla Europejczyków, poza tym od 1054 roku konflikt między rzymskim Papą a konstantynopolitańskim Patriarchą – głowami chrześcijaństwa – nasilał się, więc przejęcie Ziemi Świętej przez papieża byłoby udowodnieniem wiernym kto w tym sporze ma rację – czy też może kogo bardziej Bóg wspiera. Szeroki odzew – wśród wszystkich grup społecznych – był w dużej mierze spowodowany zapałem religijnym, choć można mniemać, że chęć wzbogacenia się (lub przejęcia szlaków handlowych – w to celowały niektóre włoskie republiki) także miała jakiś wpływ na rekrutację krzyżowców (ciekawostką jest, że większy niż się przypuszcza – zwłaszcza wśród możnych – wpływ na udział w krucjatach miał popęd seksualny; w możnowładczych rodach zachodniej Europy prawo do dziedziczenia, ożenku i posiadania potomstwa mieli głównie najstarsi synowie; młodzież chętnie więc ruszyła na Wschód wykroić sobie jakieś lenno i mieć szansę na prolongację własnej linii genetycznej; jestem biologiem, musiałem o tym wspomnieć).

    Generalnie przyjęcie krzyża – symbolu krucjaty – było w dobrym tonie.

Jerozolima

    Papa Urban nie dożył co prawda sukcesu I krucjaty – ale stał się cud: Jerozolima została zdobyta, a jeden z wodzów wyprawy, Godfryd de Boullion został Obrońcą Grobu Świętego (wzdrygał się nazwać królem w miejscu, w którym królem był sam Chrystus; jego brat i następca, Baldwin, faktyczny twórca Królestwa  Jerozolimskiego, nie miał już takich obiekcji). Następne dwieście lat w Ziemi Świętej, w Outremer, jak można by powiedzieć z francuska, to niezmiernie ciekawy okres wojen, zdrad, romansów w które uwikłani byli Łacinnicy, Grecy, Ormianie, Turcy, Arabowie, Kurdowie... Jusuf Salah ad-Din, Ryszard Lwie Serce, Fryderyk Barbarossa, Baldwin Trędowaty – imion głośnych pojawia się tam całe mrowie. Doczekał się też Outremer swojego kronikarza, Pulanina (tak zwano Łacinników urodzonych już w Ziemi Świętej) Wilhelma z Tyru, zwięźle relacjonującego stosunki między najważniejszymi graczami tego okresu. Bitwy pod Askalonem czy w Rogach Hattinu, haniebne zdobycie Konstantynopola, czy finalne oblężenie Akki także pozostawiły swój trwały ślad w historii.

Mury Jerozolimy
    Oprócz jednak pożółkłych pergaminów i ruin potężnych zamków po bliskowschodnich krucjatach zostało coś jeszcze: koncepcja wypraw krzyżowych oraz zakony rycerskie.
    Rychło okazało się bowiem, że z niewiernymi można walczyć na kilku frontach, niekoniecznie w Ziemi Świętej. Rycerstwo z Półwyspu Iberyjskiego na przykład miało przecież swoich Muzułmanów – i bezsensem wydało się wyjeżdżać na Bliski Wschód kiedy ziemię i odpust zupełny można było dostać na miejscu. Rodrigo Diaz, El Cid, został nawet hiszpańskim bohaterem narodowym (choć przecież walczył zarówno wespół z chrześcijańskimi władcami jak i przeciwko nim). Rekonkwista trwała do roku 1492, do zdobycia przez Królów Arcykatolickich Grenady (świadkiem tego był pewien żeglarz, który chwilę później dopłynął do amerykańskich Antyli).
Fresk "Zdobycie Majorki"

    Również chrześcijańskie rycerstwo z regionu Morza Bałtyckiego niechętnym okiem patrzyło na wyjazd w obce strony – mieli wszak pod nosem pogańskich Słowian, Bałtów i Finów – po co więc narażać się na szwank w Jerozolimie, jak bogactw można poszukać w Retrze, Szczecinie czy Kołobrzegu. Długo nie trwało, jak i nadbałtyckie działania zbrojne dostały status krucjat (konkretnie: 1147 – wyprawy na Słowian połabskich).

Zatoka Ryska

    Oczywiście, papież cały czas zachęcał miejscowych możnych do wyprawy na Jerozolimę, ale owi dygnitarze zbijali argumenty głowy Kościoła rzymskiego celnymi kontrargumentami. Leszek Biały na przykład jasno wytłuszczył papieżowi sprawę: on do krucjaty jest pierwszy, w końcu Królestwo Polskie (chwilowo oczywiście rozbite na dzielnice) płaci Rzymowi świętopietrze, i tym samym niezwykle pomaga, a i on, Leszek, poganina z Jerozolimy by wygonił ale – w Ziemi Świętej nie ma piwa. A książę nie zwykł spożywać innych napojów – więc wyprawa na Saracenów odpada, gdyż Leszek sczezłby tam z pragnienia. Tu, na północy, piwo jest, to i chętnie krzyż przyjmie. Na takie dictum papież nie odpowiedział, bo i nie mógł podważyć logiki księcia – a poza tym dynastia piastowska rzeczywiście dość się angażowała w te krucjaty północne: a to najechali Pomorze, a to pogonili (i vice versa) Litwina, a to najechali Jaćwież (wuj Leszka Białego, książę sandomierski Henryk, wielki miłośnik templariuszy i joannitów, przypłacił te zaczepne działania śmiercią). Brat zaś książęcego piwosza, Konrad, zaprosił do ziemi chełmińskiej jeden z owych wspomnianych już zakonów rycerskich – mianowicie Zakon Szpitala Najświętszej Maryi Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie. Znaczy, krzyżaków.

Zamek w Malborku
    Istniejący do dziś zakon był jednym z trzech największych i najsłynniejszych zakonów rycerskich powołanych w Ziemi Świętej do opieki nad pielgrzymami przybywającymi do Outremeru (Zamorza – czyli Syro-Palestyny).
    Zakonnicy zaczynali od prowadzenia szpitali, ale rychło uzbroili

się i zaczęli stanowić rodzaj milicji w Królestwie Jerozolimy i ościennych łacińskich kraikach. Templariusze, Joannici i Krzyżacy rychło stali się znani – oraz bogaci: bojownikom chrześcijaństwa zapisywano liczne dobra w Europie – także na terytorium Polski.
Wieża joannitów na Malcie
    Największe znaczenie uzyskali oczywiście rycerze Zakonu Ubogich Rycerzy Chrystusowych i Świątyni Salomona – czyli templariusze. Najszybciej też zeszli z areny dziejów (joannici i krzyżacy nadal istnieją) – a sposób, w jaki wykolegował ich król Francji Filip IV Piękny do dziś powinien budzić podziw. Bardzo mało jest w historii tak sprawnych akcji natychmiastowego rozbicia tak świetnie zorganizowanej i bogatej instytucji jak zakon templariuszy. Grudniowa noc Jaruzelskiego i rozbicie pierwszej Solidarności może się schować (chociaż też było przeprowadzone bezbłędnie).
    Nagły koniec – i rzekoma tajemnica otaczająca zakon – jest dziś tematem wielu teorii spiskowych – choćby dotyczących Świętego Grala (kiedy Indiana Jones w Petrze znajduje kielich strażnikiem jest oczywiście templariusz) czy przedwiecznych tajemnic rzekomo znalezionych przez templariuszy w Jerozolimie. Do tego dochodzą wolnomularze, iluminaci i cała banda innych baśniowych stworzeń tajnych stowarzyszeń.
    Ba, macki templariuszy – jak już wspominałem – sięgały i Polski. Wie o tym każdy, kto czytał książki z serii "Pan Samochodzik" (w sumie "Pan Samochodzik i Templariusze" doczekał się nawet ekranizacji). Ale jak ktoś nie czytał/oglądał to nie wie. I musi wierzyć na słowo, że byli.
    Zresztą nie tylko oni – inne zakony rycerskie takoż. I o tym następne wpisy będą. O wojownikach w habitach i pewnym dość szczególnym miejscu z nimi związanym.

    Część II - 25.02.2021, część III - 29.02.2021.

Najchętniej czytane

Demokracja

     Jednym ze szwajcarskich kantonów gdzie świąteczną potrawą bywa kot jest kanton Appenzell (a raczej dwa kantony, ale o tym może późnie...