Tłumacz

17 maja 2024

Prekolumbijskie pismo

    Jakiś czas temu – może i odległy – opisywałem na blogu spotkanie z Jamelem, przewodnikiem z Cuzco oraz miejsca z nim odwiedzone. Wspominałem także, że w rozmowie o Coricanchy i Inkach zarzekał się dawni władcy Tahuantinsuyu mieli swój sekretny język inny od runa simi, keczua, głównego języka ich poddanych. Do tego – dowodził na podstawie mglistych zapisków z czasów konkwisty – język ten, qhapac simi (w tłumaczeniu "mowa panów"; runa simi to "mowa ludu"), miał posiadać także własne pismo.

Coricancha dzisiaj
    Oficjalnie nie odkryto w Ameryce Południowej pełnowartościowego pisma, i za jedyny system notacji uznaje się tajemnicze pismo węzełkowe, kipu, do dziś zresztą nieodczytane.
Inkaskie kipu
    Oczywiście nie był to inkaski wynalazek, wszystkie niemal wcześniejsze kultury miały swoje sznureczki, ba, nawet w Caral, najstarszym znanym centrum cywilizacyjnym tego rejonu Ziemi także coś na kształt kipu znaleziono. Warto też dodać, że żadnego z kipu dotychczas sensownie nie odczytano.
    Nie zachowało się ich też tak wiele (na przykład to znalezione w zamku Dunajec też gdzieś wsiąkło) – kipu było niszczone nie tylko przez Hiszpanów, ale i przez Inków – tworząc swoje Tahuantinsuyu andyjscy górale prowadzili planową politykę ujednolicania (inikizacji? Keczuaizacji?) podbitych ludów – czyli między innymi niszczono obce kipu, mające jakoby być historycznymi zapiskami owych plemion. Faktem jest, że Inkowie zachowywali się bardzo socjalistycznie, ale czy rzeczywiście węzełki na sznureczkach mogły zawierać rzeczywiste historyczne informacje – nie wiem. Nie wydaje mi się. Ale kipu nigdy nie odczytano, więc wszystko jest możliwe.
Klasztor dominikański na murach Coricanchy
    Co zaś się tyczy rzekomego pisma inkaskiej elity – tu także brak dowodów. Złote płyty Coricanchy na których miały znajdować się symbole przepadły. A kopia inkaskiej kosmogonii przerysowana z jednej z kronik (inkaskiego potomka, don Juana de Santa Cruz Pachacuti Yamacui) i zdobiąca dziś pozostałości tej najważniejszej w Tahuantinsuyu świątyni jest, obiektywnie mówiąc, niezbyt pomocna.
Rekonstrukcja ozdób Coricanchy
    Ale nie jestem w Cuzco, tylko w Moche koło Trujillo i zwiedzam eponimiczne (no, chyba, że ktoś zamiast Moche mówi Mochica; zmiana nazwy czysto techniczna) stanowisko archeologiczne tej dużo starszej, bo istniejącej na pacyficznym wybrzeżu mniej więcej od I wieku AC do VIII AD, niż inkaska kultury.
Stanowisko archeologiczne Moche
    Jak wspominałem, Piramida Księżyca budowana była, zgodnie z miejscowymi standardami, jedna na drugiej, z cegieł adobe. I to właśnie te cegłówki zwróciły moją uwagę. No, będąc szczerym najpierw zainteresowały archeologów. Ozdobione są bowiem symbolami – podejrzewa się, że to puncmarki, oznaczające grupę społeczną, rejon, może warsztat, które to wykonały ową cegłę.
Znaki na cegłach w Piramidzie Księżyca
    Swoją drogą w Starożytnym Egipcie w taki sposób oznaczano kamienie budujące piramidy – może po to, żeby w razie czego, gdyby kamień był zły i podwozie też było złe rzucić partaczy krokodylom na pożarcie; lub żeby ocenić wydajność danego twórcy. Możliwe, że tu było to robione w podobnym celu – chodzi oczywiście o wydajność pracy, w Ameryce Południowej nie ma bowiem krokodyli, a kajmany i aligatory w okresowych nierzadko rzekach wybrzeża pacyficznego nie występują – przynajmniej współcześnie.
Znaki Mochica
    Czy takie symbole mogły być jakimś południowoamerykańskim protopismem? Możliwe. Na całym Świecie istnieją – i istniały – różnorakie systemy notacji, choć oczywiście nie można wyciągać zbyt pochopnych wniosków: jeśli coś jest podobne, wcale nie musi być tym samym. W przeciwnym razie to magia sympatyczna, a nie nauka.
Nieodczytany Dysk z Fajstos z minojskiej Krety
    Niemniej w jednym z niedalekich stanowisk archeologicznych kultury Moche (El Brujo, niedaleko miejscowości Cartavio, słynnej z, jeśli mnie pamięć nie myli, pierwszej w Peru fabryki rumu; marka cartavio jest niezwykle popularna) odnaleziono znaki uważane przez archeologów za zapis cyfr. A stąd przecież tylko krok do prawdziwego pisma – krok spory, ale nie niemożliwy do pokonania.
    Nawet jednak jeśli został on w Ameryce Południowej wykonany to zapewne pismo nie było powszechne. Mogły posługiwać się nimi tylko elity (jak w wypadku postulowanej puquiny, języka inkaskiej arystokracji) albo kapłani – a sama umiejętność utracona w wyniku polityki kulturowej Inków (to moja teoria – ale skoro Tahuantinsuyu było bardzo socjalistyczne to ekstrapoluję nań działalność marksistów w Starym Świecie; możliwe, że robię to bezpodstawnie). Albo zwyczajnie – sama zanikła, bo okazała się (choć nie mogę sobie tego wyobrazić) nieprzydatna – tak jak koło, zapomniane z powodu braku odpowiednich zwierząt pociągowych i dróg.

Inkaska droga, niezdatna do ruchu kołowego

    Czy więc w Ameryce Południowej przed Kolumbem powstało pismo inne niż kipu tego jeszcze nie wiadomo – możliwe, że nigdy się nie dowiemy. Ale problem ten pokazuje tylko ile tam jeszcze jest do znalezienia. I nie wiadomo – znowu – czy zdąży się odnaleźć. Nie dość, że rozwój Ameryki Południowej, i permanentny wyż demograficzny, powoduje zajmowanie przez miasta, pola i fabryki coraz to nowych terenów, to jeszcze rabunek ukrytych w ziemi skarbów przeszłości jest jeszcze większy niż łapówkarstwo w Unii E***pejskiej...

Rozkopane przez huaceros inkaskie groby

13 maja 2024

Klimat i krwawe ofiary cz. 2

    O klimacie było – a gdzie tytułowe krwawe ofiary? Spokojnie: zaraz się pojawią. Kilka lat temu w Chan Chan znaleziono 300 ciał dzieci zabitych złożonych w ofierze w zbożnym celu przez miejscowych kapłanów. Chodziło oczywiście o sprowadzenie El Niño i życiodajnego deszczu. Miejscowym, podbijanym przez Inków napastnicy musieli wydawać się prawdziwymi barbarzyńcami i bezbożnikami – nie składali bowiem regularnych krwawych hekatomb bogom Niebios.
Chan Chan
    Znaczy, owszem, czasem coś tam złożyli, wszak andyjscy bogowie, podobnie jak ci z wybrzeża, także byli ambiwalentni, opisywałem przecież casus Juanity z Arequipy, ale było to działanie ekstremalne. Nie zaś codzienna nieraz praktyka.

Okolice Arequipy i wulkany, miejsca składania ofiar
    Po drugiej stronie Trujillo, w Moche, znajdują się starsze od Chan Chan ruiny należące do kultury – nomen omen – Moche (dlatego niektórzy zwą ją Mochica). Wspaniała piramida-huaca także zbudowana jest z adobe, ale ponieważ stanowisko archeologiczne nie jest tak rozległe jak Chan Chan, można ją było przykryć w całości dachem.
    - Nie boimy się El Niño i zniszczeń – uśmiechnął się przewodnik – Mamy dach. Ale faktycznie, tu jak pada, to pada mocno. W zeszłym roku w Trujillo w dwie godziny prawie metr wody napadało.

Piramida Księżyca w Moche
    Największą atrakcją Piramidy Księżyca jest olbrzymi wielobarwny fryz przedstawiający bogów, potwory, kapłanów – i olbrzymią procesję związanych i odurzonych narkotykami (albo chichą – jeśli nie pochodzi z Caral, to na pewno używano jej tutaj; ba, najsmaczniejszą, chicha de ycoa, właśnie w Moche piłem) ludzi, zapewne jeńców.

Barwny fryz w Piramidzie Księżyca
    Dokąd ich prowadzono? To trzeba wejść na szczyt piramidy. Znajduje się tu platforma, na której kapłani ludu Moche roztrzaskiwali maczugami czaszki ofiarników, a krew bryzgała na okoliczne kamienie. Lud Chan Chan rozcinał ofiarom brzuchy, podobnie jak czynili Caralowie. Krew musiała bryzgać – to było najważniejsze.

Piramida Księżyca - kamień w centrum był miejscem z którego zrzucano zwłoki ofiar
    Zanim jednak o tym, dlaczego, jeszcze jeden akapicik: otóż piramidy w Moche budowano jak w Caral (i Chan Chan): jedna na drugiej. Badając kolejne pięknie malowane sale (audiencyjne? Świątynne?) na szczycie huaki można zauważyć, że zdobiono je wyjątkowo konserwatywnie – musiało mieć to głęboki religijny sens. Zresztą to nie jedyna tajemnica Moche, ale o niej będzie w następnym wpisie. Teraz krew.

Kolejne świątynie w Piramidzie Księżyca w Moche
    Dlaczego dawni klimatyści kapłani składali krwawe ofiary? Mam pewną teorię, ale nie jestem ani antropologiem kultury ani etnologiem czy etnografem (czy kto tam się czymś takim zajmuje), więc proszę nie brać jej jakoś do siebie – choć uważam, że ma ona jak najbardziej sens. Związana jest z magią sympatyczną, ambiwalentnym charakterem lokalnych bóstw i obserwacjami przyrody. A także z fenomenem El Niño.

Miejsce krwawych obrzędów
    Najpierw obserwacja przyrody: jak się nie da ziemi wody, to nic na niej nie wyrośnie. Z kolei jeśli upuści się z człowieka krew – przestanie żyć.
    Teraz magia sympatyczna: skoro brak wody sprawia, że życia nie ma i brak krwi takoż to czyni, znaczy się, że substancje te są ze sobą semantycznie powiązane (są odpowiedzialne za płodność, clue życia).
    Ambiwalentni bogowie zaś, działający na zasadzie "uczyń bo ja uczyniłem" to stary i powszechny koncept nie tylko w religiach pierwotnych. Tu w Ameryce Południowej nadal zresztą się w to wierzy.

El Tijo z Potosi i ofiary mu składane
    I teraz sedno sprawy – żyjesz w środowisku, gdzie woda dostarczana jest tylko przez niezbyt rwącą rzekę i pojawiający się raz na kilka lat deszcz. Im bardziej się rozwijasz, tym istotniejszy jest ów nieregularny opad – wody zwyczajnie zaczyna brakować. Teraz wystarczy tylko połączyć kropki: jeśli oddamy ziemi płyn dający życie, czyli krew, to skłonimy bogów, by skropili ją własnym dającym życie płynem, deszczem. By zapłodnili. Zobaczcie, o bogowie nieba, i spuśćcie wody z nieba!

Sprzedawcy chichy; naczynia wzorowane na ceramice Moche
    Moim zdaniem brzmi logicznie, nawet jak ostatnie zdanie wypowiadamy głosem króla Juliana z Pingwinów z Madagaskaru. Zwłaszcza, że wspominane przeze mnie tajemnicze areny w Caral rzeczywiście mogły służyć także do wyginania śmiało ciała (sądząc z kształtów naczyń do picia chichy wyginanie śmiało ciała nie musiało dotyczyć li tylko tańca).

Tajemnicza arena w Caral
    Inkowie nie potrzebowali takich zabiegów, więc nie zajmowali się wytaczaniem krwi ze swoich ofiar. Ot, kwestia klimatu w jakim się żyje. A co do średniego stanu pogody, to dla wyżej wymienionych antropologów kultury, kulturoznawców, etnologów czy innych baśniowych stworzeń etnografów mam pytanie na jakie ja nie jestem w stanie odpowiedzieć. Pochodzi ona z naszego podwórka, kiedy w dobie sprzyjającego klimatu te kilka tysięcy lat temu na Kujawach powstała megalityczna cywilizacja zwana kulturą pucharów lejkowatych. Otóż badając ich grobowce, kopce kujawskie, okazało się, że ich wewnętrzna struktura jest dziwnie zróżnicowana. Ok, stawiano je na zaoranym i zasianym polu – to potrafię sobie wytłumaczyć znając casus greckiego Adonisa, w komorach grobowych leżały naczynia z wywarem z maku – usypiającym i odurzającym, więc ma to sens, ale czemu fragment kopca budowano z torfu? Nie mam pojęcia.

Model kopca kujawskiego
    Bardzo będę wdzięczny za jakiekolwiek teorie. A tymczasem na blogu jeszcze przez chwilę będziemy w rejonie Trujillo.
Trujillo

10 maja 2024

Klimat i krwawe ofiary cz. 1

    Od jakiegoś czasu się słyszy, że luminarze Unii E***pejskiej (i innych krajów należących do upadającej zachodniej cywilizacji) będą od swoich podsądnych obywateli żądać ofiar i wyrzeczeń w ramach – jakże to socjalistyczny slogan – "walki o lepszy klimat". Cóż, jaki ów klimat ma być, to znaczy ten o który chcą walczyć – nie wiem, nikt nie potrafi mi udzielić odpowiedzi, na pewno już takiej, która uwzględnia to, że ów nie jest czymś stałym, i zawsze się zmienia. Szybciej lub wolniej.
    Zmiany klimatu są bowiem czymś normalnym i każdy negujący je jest równie zatwardziałą kognitywną immakulatą jak rzeczeni eurosocjaliści (bądź szerzej, socjaliści). Warto też zaznaczyć, że cała historia cywilizacji to ciąg potyczek ze zmieniającymi się warunkami przyrodniczymi oraz kolejnych wynalazków mających Człowiekowi umożliwić dalszy rozwój. I co by ktoś nie mówił, nadal nad naturą nie panujemy mimo tych kilku tysięcy lat czynienia sobie Ziemi poddaną. Najbardziej widać to w miejscach, w których cywilizacje powstawały w otoczeniu niesprzyjających warunków. Na przykład w dolinach rzek pustynnego pacyficznego wybrzeża Peru.

Kolonialne Trujillo
    I właśnie w tych rejonach Ziemi akurat przebywałem – krainie dziesiątek małych Nilów, ojczyzn wielu kultur i cywilizacji. Jedne z najciekawszych powstały w okolicach Trujillo, nie tego hiszpańskiego oczywiście. Miasto posiada kolonialną starówkę (czynione są próby wpisania jej na Listę Światowego Dziedzictwa Ludzkości UNESCO, ale nie wiem czy to się uda: w porównaniu z Cuencą, Cuzco czy Arequipą – nawet Limą – wygląda tak sobie) i pełno preinkaskich ruin.

Chan Chan
    W tym i już docenione przez UNESCO Chan Chan – olbrzymie stanowisko archeologiczne w miejscu stolicy Królestwa Chimu, które zastąpiło wcześniejszą kulturę Moche. Historia Chimu skończyła się podbojem przez Inków w XIV wieku. Wsiadłem w collectivo i ruszyłem panamericaną w stronę nadmorskiego kurortu Huanchaco (słynnego z papirusowych łodzi i surferów) – po drodze mijając właśnie Chan Chan. Był ranek, muzeum i wykopaliska były zamknięte, ale gros budowli zrobionych z cegły mułowej (czyli adobe) było ogólnie dostępnych. W tym i mury większości An-ów
(ciekawe, że słowo an/han po turecku to karawanseraj, też często też warowny), pałaców (a po ich śmierci sanktuariów) miejscowych władców. Oraz piramid.
Stanowisko archeologiczne Chan Chan
    Jako, że tereny te są ogólnodostępne, w dużej mierze bywają zaśmiecone. I rozjeżdżone, rowerami na przykład, rzecz nieczęsta w Peru. Pisałem zresztą o tym przy okazji wizyty w limańskim Mateo Salado – ze świadomością miejscowych na temat skarbów własnej przeszłości różnie bywa. Szedłem więc o poranku przez gargantuicznej powierzchni dawne miasto (oczywiście, z racji tego, że pałace budowano po kolei nigdy nie miało ono maksymalnego rozmiaru) i dumałem nad przemijalnością Świata, niczym jakieś skrzyżowanie perypatetyka i Villona.

Erozja wodna
    Gdzieniegdzie pośród zerodowanych ruin wyrastały obiekty zrekonstruowane (nieraz właściwie zbudowane na nowo) oraz charakterystyczne jadłoszynowe zagajniki.

Jadłoszynowy las, miejsce występowania m.in węża koralowego
    W końcu dotarłem do podnóży piramidy zwanej Huaca Toledo. Imponująca ta budowla w czasach kolonialnych została rozkopana – legenda głosiła, że znajdowało się tam złoto. Skarbów nie znaleziono, ale działalność dawnych huaceros sprawiła, że archeolodzy mogli zajrzeć bezkarnie do środka budowli. Także po renowacji wykop dzielący budowlę na pół pozostał. Podle piramidy znajdowała się też ścieżka dydaktyczna, z której można było się dowiedzieć jak rozróżnić występującego tu śmiertelnie jadowitego węża koralowego od gatunków pod niego się podszywających. Czytając te tablice informacyjne mimowolnie spojrzałem na moje bose, obute tylko w sandały stopy. Kiedy szedłem w stronę właśnie otwieranego muzeum kroki stawiałem już dosyć staranniej.

Huaca Toledo
    W muzeum oprócz nielicznych zabytków spotkałem też szkolną wycieczkę – Peru sporo robi by zaszczepić w swoich obywatelach szacunek do własnej przeszłości – oraz otrzymałem (podejrzewam, że to kwestia bladej twarzy) album obrazujący historię renowacji wciąż niszczejących zabytków Chan Chan. A także sposoby renowacji tych nietrwałych struktur.
    - Na oryginalne mury nakładamy warstwę nieprzepuszczalną, a dopiero na to kładziemy zrekonstruowane fragmenty – tłumaczył mi pracownik stanowiska – Wtedy jeśli się zniszczą, można je odnowić, a oryginalne fragmenty są chronione.

Pieczołowicie odtwarzane ozdoby Chan Chan
    Nik An, jeden z pałaców-sanktuariów został właśnie tak odnowiony. Przyznaję, bardzo efektownie. Wkraczając doń człowiek czuje się jak w Starożytnym Egipcie – może to przez pustynię i brak łuków w budowlach, tyle, że materiał jest całkiem inny.

Wejście do Nik An
    Sam kompleks zawiera w sobie oprócz pałacu także olbrzymi plac oraz basen, będący rezerwuarem wody – kiedyś zawsze pełnym. Dziś, w porze suchej także jest jeszcze oazą zieleni w tym pustynnym miejscu, co pokazuje jaką wielką wartość ma tu ten płyn. Całość kompleksu otoczona jest zrekonstruowanym kilkunastometrowej wysokości murem.

Rezerwuar w Nik An
    Z drugiej strony to właśnie woda odpowiedzialna jest za niszczenie Chan Chan – zbudowanego przecież z suszonej na słońcu adobe. A konkretniej – deszcze. Co kilka lat na tych terenach pojawia się fenomen El Niño, w wyniku którego na niegościnne pustynne tereny spadają ulewne deszcze. Współcześni archeologowie – czasem potomkowie dawnych budowniczych Królestwa Chimu – klepią zdrowaśki, by zjawisko to występowało jak najrzadziej. Ich przodkowie z kolei wiele by dali za to, by El Niño występował jak najczęściej – krótkie, spływające z Andów rzeki wybrzeża nigdy nie niosły ze sobą zbyt dużo wody, a kiedy doliny zaczęły zamieszkiwać większe ilości ludzi zaczęło zwyczajnie jej brakować. El Niño zapewniał więc po kilku latach głodu sezon urodzaju. Ponieważ jednak ówcześni mieszkańcy nie znali zdrowasiek, musieli chwytać się innych sposobów sprowadzenia deszczu. I o owych sposobach w następnej części, poniedziałkowej.

Jeden z pałacowych dziedzińców
    Teraz tak mnie zaciekawiło: czy rozkwit cywilizacji Caral-Supe i następnych mógł być skorelowany z częstością występowania zjawiska El Niño i zmianami klimatu? Interesujące pytanie.

Rzeka Supe obecnie

6 maja 2024

Peruwiańska Giza cz. 2: Święte Miasto

    Po stanowisku archeologicznym Caral nie można niestety poruszać się bez przewodnika. Możliwe, że dlatego, że jest to tak cenne miejsce, możliwe zaś, że nie. W wielu takich miejscach, czy to piramidy Moche, czy limańskie Mateo Salado, cicerone jest obowiązkowy – i darmowy. Choć oczywiście w dobrym tonie jest po skończonej usłudze wynagrodzić onego – czyli zapłacić coś, co w krajach Bliskiego Wschodu nazywa się bakszysz.
Logo Peru, korzystające ze spirali z Caral
    Właściwie to nawet warto skorzystać z takiej usługi, zawsze można czegoś ciekawego się dowiedzieć, choć oczywiście ogranicza swobodną penetrację ruin. Akurat, jako, że byłem sam – i pierwszy – dostałem panią Przewodnik na wyłączność. Można więc było spokojnie obejrzeć dawne miasto.

Panorama Świętego Miasta
    O ile było to miasto, a nie jak niektórzy archeolodzy uważają, zespół pałacowo-świątynny. Pierwszy w Ameryce Południowej. Zresztą wszystko tu jest pierwsze. Także piramidy – oczywiście schodkowe. Podobnie jak egipska Piramida Dżesera świątynie te – huaki (huaca "łaka" to nie tylko miejsce kultu, to coś co można przetłumaczyć jako święte miejsce; huaką mógł być na przykład kamień, dolina, mumia, ale i piramida) – rosły. Z pokolenia na pokolenie nadbudowywano jedną piramidę na drugiej (później koncepcję tą przejęły następne kultury, na przykład Moche), a robiono to naprawdę solidnie. Żadna tam glina, talpia czy adobe, jak w późniejszych tysiącleciach – a kamień. I to delikatnie obrabiany. Przypominam, że jesteśmy 4500 lat BP (czyli nasze żalki kujawskie, megalityczne grobowce i świątynie, stoją już od kilkuset lat), więc powinno wymagać to olbrzymich nakładów pracy (w wielu z tych kilkudziesięciu miast kompleksu Caral-Supe także są piramidy).

Jedna z piramid - struktury na pierwszym planie usypane przez archeologów w celu ochrony stanowiska przed piaskiem
    Caralowie jednak, w przeciwieństwie do Egipcjan (i tu dyfuzjoniści nie czytają, tylko przewijają do następnego akapitu) nie budują tylko li z kamiennych ciosów. Wnętrze konstrukcji wypełniają – poza wcześniejszymi piramidami (takie matrioszki trochę) – luźno narzucane otoczaki. Luźno? Otóż nie. Miejscowi owe kamienie spajają bowiem roślinnymi włóknami, do dziś w suchym klimacie zachowanymi. Nadaje to niebywałą trwałość konstrukcji.

Wykopaliska w Caral
    A skoro mamy już włókna, to możemy z nich zrobić kipu. Przypominam, że to sposób notacji za pomocą węzełków na sznureczkach (stąd polskie określenie "pismo węzełkowe"). Kipu istniało aż do hiszpańskiego podboju, najbardziej znane jest to inkaskie (znalezione także u nas, w Polsce, ale o tym już pisałem), ale powstało dużo wcześniej (przynajmniej te kipu, których nie zniszczyli Inkowie tworząc swoje Tahuantinsuyu). W czasie prac w Caral znaleziono właśnie takie sznureczki, które uznano za najstarszy znany tego typu zabytek.

Inkaskie kipu
    Dla części badaczy – zwłaszcza peruwiańskich – Caral jest też archetypowym miastem prekolumbijskiej Ameryki Południowej, na planie którego wszystkie następne cywilizacje wznosiły swoje centra administracyjno-kultowe. Nie do końca to się dodaje – wystarczy dłużej porozmawiać z miejscowymi i pochodzić po ruinach. Tak charakterystyczny chociażby dla miast inkaskich centralny plac Caral okazuje się być w oryginale dużo bardziej zabudowany – po prostu struktury nie zachowały się tak jak piramidy. Choć – warto zauważyć – że oprócz artefaktów pochodzenia miejscowego znaleziono tu skarby pochodzące nie tylko z nieodległego oceanu, ale i z dalszych ciut Andów. Ba, nawet z Amazonii. Świadczyć to rzeczywiście może o sporych wpływach tego ośrodka.
    A co do struktur – poza piramidami mnie bardzo urzekły dwie konstrukcje w kształcie olbrzymiego obwarzanka.

Tajemnicza arena
    Kręgi te – wyglądające jak areny do walki – były zintegrowane z kompleksami piramid (m.in z Wielką Piramidą w Caral) i służyły do celów obrzędowych (stwierdzenie to oznacza, że archeologowie nie mają pewności do czego były wykorzystywane). Podobno – bo nie wpuszczono mnie do środka – okręgi te charakteryzują się świetną akustyką. To ciekawe, że bardzo często w antycznych budowlach znajdujemy takie miejsca – nierzadko naturalne, jak w Kotosh. Jako, że znaleziono też w ruinach sporo instrumentów muzycznych owe ringi mogły być antycznymi dyskotekami. Dobra, wykonywano tam powiązane z muzyką rytuały. Ani tańców, ani walk – nudne musieli mieć mieszkańcy życie.

Wielka Piramida w Caral i okrągła arena
    Chociaż może nie. Oto w kilku miejscach znaleziono ołtarze – paleniska. Oczywiście (jak twierdzą archeolodzy) nie czczono tam ognia jak w antycznej Persji, nie. Po prostu ten ogień tam płonął i składano tam ofiary, jak choćby w Świątyni Salomona czy rzymskich chramach. Z tego co kojarzę ten sposób oddawania czci bogom (jak i wysoka pozycja kobiet w ichniej społeczności – wydaje się, że podstawą wierzeń był dualizm pierwiastka męskiego i żeńskiego) nie spotkał się z uznaniem następców Caralów (Caralczyków?). Co innego krwawe ofiary z ludzi, te na całym wybrzeżu aż do czasów Inków były niezwykle wręcz popularne – niemal obowiązkowe dla każdej szanującej się kultury. W następnym wpisie opowiem o tym szerzej, tu tylko wspomnę, że miało to związek z wodą.

Jedna z piramid - konstrukcja przed nią to ołtarz-palenisko
    Co jest o tyle ciekawe, że na terenie Świętego Miasta Caral nie znaleziono śladów studni czy innych struktur dostarczających wodę choćby z płynącej poniżej rzeki. Nie widać też cystern do przechowywania tego życiodajnego płynu. To jeden z powodów dla których uznano miejsce za okręg świątynny: mieszkać tu mieli tylko kapłani (albo władcy, często przecież funkcje te były połączone, jak w Egipcie chociażby, czy królewskim Rzymie) i - w związku z dualizmem Caralczyków – kapłanki. Nie bardzo są ku temu jakieś twarde dowody, możliwe, że po prostu wodę dostarczano z położonej poniżej doliny ręcznie w takiej ilości, że Caral mógł funkcjonować jako normalne miasto. Niemniej opozycja uprawne pola w dole nad rzeką vs święte terytorium na górze ma jakiś sens. Uświęcenie tego miejsca i sława sanktuarium miałoby w takim razie zapobiec zniszczeniu go przez następne kultury żyjące na tym terenie.

Rzeka Supe - odpowiedzialna za powstanie Caral
    Cóż, nie wiem. Skoro Dolina Supe uprawiana jest od kilku tysięcy lat, i to intensywnie, to szanse, że coś tam się zachowało, zwłaszcza zbudowane z nietrwałych materiałów, jest bliskie zeru. Co innego suche płaskowyże – one nie zachęcały do zasiedlenia, choć oczywiście i w samym Świętym Mieście można znaleźć późniejsze struktury, nie powiązane z pierwotnym założeniem. Są one zbudowane z talpia, czyli ubitej i wysuszonej gliny.

Caral
    W każdym razie Caral-Supe było pierwsze – także jak chodzi o uprawy, czy to bawełny, czy kukurydzy (z tym zbożem to nie jestem taki pewien). Jedno, na co nie wpadli, i co pojawia się dopiero w Kotosh czy Chavin de Huantar to ceramika. Owszem – znano glinę, używano jej w budownictwie czy sztuce (albo religii, lepiono niewielkie figurki; kultowe, jak mówią archeolodzy). Ale nie odkryto wypalania jej. Podobno za naczynia mieszkańcom doliny służyć miały naturalne skorupy orzechów. Nie dostałem informacji jakich – a palm kokosowych nie stwierdziłem.

Garncarz rekonstruujący prekolumbijską ceramikę,
z politowaniem myślący o ludziach z Caral

    W każdym razie – powtórzę – według peruwiańskich naukowców to Caral zapoczątkował wiele tradycji i zwyczajów (zakłada to continuum kulturowe; dość odważnie, acz nie jest to pozbawione pewnego sensu). Zajmijmy się teraz jednym z takich, ekhem, zwyczajów, zarzuconym przez Inków.

3 maja 2024

Peruwiańska Giza cz. 1: Mały Nil 2

    Przyznam się, że długo myślałem nad tytułem tego dwuczęściowego wpisu – przez głowę przelatywało sporo pomysłów, w tym "Mały Nil 2" i "Święte miasto", wykorzystane w sumie w podtytułach – ale zwyciężyło "Peruwiańska Giza". Chodzi zaś oczywiście o wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa Ludzkości UNESCO stanowisko archeologiczne Caral, najstarszy póki co znany ośrodek cywilizacyjny w Ameryce Południowej (rozważaną nazwą wpisu był też "Peruwiański Sumer"). Nie da się ukryć, że trzy caralańskie/caralskie świątynie wyglądają na tle sąsiedniej góry niczym owe gizańskie małe piramidy stojące przed Grobowcem Chefrena czy tam Cheopsa (bo nie Mykerinosa, prawda?).
Prawie jak w Gizie
    Póki co – bo kiedy odwiedziłem stanowisko archeologiczne Kotosh w Andach, ze słynną Świątynią Skrzyżowanych Dłoni miejscowi twierdzili, że pod ową Templo de los Manos Cruzados znajdują się wcześniejsze budowle, od tych w Caral mające być starsze. Na tą chwilę prace wykopaliskowe trwają.

Swiątynia Skrzyżowanych Dłoni w Kotosh
    Ale na dzień dzisiejszy Caral jest najstarsze. Jak stare? Szacuje się, że to monumentalne założenie, położone na niewielkim płaskowyżu nad rzeką Supe powstało mniej więcej w tym samym czasie co słynne piramidy w Gizie – stąd i tytuł wpisu. Cóż, w Egipcie była to kolejna IV dynastia, a monumentalne budowle wznoszono nad Nilem już dużo, dużo wcześniej. Zresztą nie tylko tam. Nasze grobowce megalityczne, słynne kopce kujawskie, żalki, są przecież od egipskich ostrosłupów starsze (pomijam teorie głoszące, że wzniesione zostały owe piramidy naście tysięcy lat temu; tak jak przy Tiwanaku, ktoś chlapnął i zostało; no, chyba, że nie). O maltańskich świątyniach, jeszcze starszych, już kiedyś pisałem, a o wciąż jeszcze nieodwiedzonym przeze mnie Gobekli Tepe wielokrotnie wspominałem. Znaczy się – jest tu kilka tysięcy lat różnicy.

Megalityczna świątynia na Malcie
    Ta różnica czasowa może (acz nie musi) pod znakiem zapytania stawiać teorie dyfuzjonistów (ludzie wierzący, że na Ziemi cywilizacja powstała tylko w jednym miejscu, następnie została rozniesiona przez po globie, niekoniecznie przez Starożytnych Kosmitów) – choć wbrew naszemu wyobrażeniu o prymitywizmie dawnych ludów mogły się one globalnie kontaktować, lecz na niewielką skalę, raczej nie mającą wpływu na formowanie się cywilizacji.
    Owszem, lista analogii pomiędzy kulturami w odległych zakątkach Ziemi jest długa, ale ta właśnie wspominana różnica czasowa zdaje się mówić, że są one efektem analogicznej budowy Człowieka na całym Świecie. Ręce, nogi, mózg, przeciwległy kciuk – wcale nie trzeba Starożytnych Astronautów, żeby piramidy czy trzcinowe łodzie pojawiły się w różnych miejscach niezależnie.

Lista piramid z Muzeum Thora Heyerdala na Teneryfie
    Tym bardziej, że konstrukcja i technika wznoszenia piramid w Gizie i Caral jest znacząco odmienna, mimo – zapewne przypadkowego – podobnego czasu powstania. Ale o tym w drugiej części wpisu, kiedy już dostanę się na płaskowyż do Świętego Miasta Caral.

Piramida z Caral
    Na razie jestem dopiero w Barranca, niewielkim miasteczku (jakieś 60 tysięcy mieszkańców) położonym pośród pól trzciny cukrowej. Peru jest sporym producentem tego surowca, użytkowanego tu głównie w celach spożywczych (w Brazylii dla przykładu gros produkcji idzie na alkohol dodawany do paliwa; powietrze – znaczy smog – w brazylijskich miastach lekko pachnie rumem). O trzcinie cukrowej warto zresztą by było zrobić osobny wpis. Caral leży stąd całkiem niedaleko, w sąsiedniej dolinie, nad rzeką Supe – jednej z tych Nilątek, nad którymi rozpoczyna się południowoamerykańska rewolucja neolityczna. Możliwe, że – skoro to tu wybuchła cywilizacja – najważniejszą.
    Do Caral z Barranki (także zaopatrzonej w antyczne ruiny, choć nie tak wiekowe) najłatwiej dostać się collectivos i zbiorczymi taksówkami (różnica niewielka, ale jest: marszrutki są mniej więcej rejsowe; oba te środki lokomocji najczęściej odjeżdżają dopiero gdy się zapełnią) przez Puerto Supe i Supe. W miasteczku nazwanym od rzeki (jak i moja rodzinna Warta miano swe bierze; póki co nie znaleźliśmy jeszcze dowodów, że europejska cywilizacja powstała w naszej dolinie, gdy tylko znajdziemy zagubiony w czasie szwedzkiego Potopu zamek na pewno się za to weźmiemy) właściwie kończy się dobra droga, i w górę rzeki jedzie się trasą, jakiej nie powstydziliby się włodarze Łodzi.

Droga w Dolinie Supe
    Wracając ze stanowiska archeologicznego – uznawanego przez rząd Peru za jedno z najważniejszych w kraju, nie bez kozery wykuta w kamieniu spirala z Caral znajduje się na każdym materiale promocyjnym państwa oraz na pieczątkach stawianych w paszportach na granicy – miałem okazję przespacerować się po tej trasie. Z Supe dowieziono mnie pod same ruiny, ale z powrotem przedarłem się przez rzekę, w porze suchej niemal doszczętnie wyschniętej i nim złapałem collectivo czy taryfę (jeżdżą, ale jak wspominałem, najczęściej startują pełne, więc się nie zatrzymują) przedrobiłem kilka kilometrów.

Rzeka Supe w porze suchej
    Oprócz pełnego otoczaków wyschniętego koryta rzeki spotkałem także indiańskich hodowców koni, ruiny mające być hotelami i centrum informacyjnym dla turystów – co okazało się niewypałem – kilka pól i plantacji oraz, na brzegach doliny, sporo piramid.

Końskie swawole
    Okazuje się bowiem, że poza Świętym Miastem Caral w dolinie powstało jeszcze – na tą chwilę mamy taką informację – dwadzieścia siedem miast. Znaczy się, cywilizacja wybuchła tu na pełnej córze Koryntu, właściwie z niczego, tak jak w Egipcie czy Sumerze. Oczywiście, były tu i wcześniejsze (i późniejsze, także) ślady działalności człowieka, które powoli ewoluowały, kumulowały wynalazki, ale podobnie jak w Starym Świecie tu też wygląda to na nagłą eksplozję. Wbrew twierdzeniom Teoretyków Starożytnej Astronautyki taką jednak nie było.

Ruiny z daleka
    Swoją drogą wczesne cywilizacje Ameryki Południowej są u nas niezbyt znane (dlatego z taką chęcią piszę o nich na blogu), także dlatego, że badacze mają tu tylko materiał archeologiczny, zero zaś innych, pisanych czy ustnych, przekazów. Taka na przykład polska edycja Wikipedii podaje, że w Dolinie Supe tych miast było zaledwie kilkanaście. Tak się dzieje, gdy zamiast zajmować się uzupełnianiem danych przez wikipedystów organizacja bardzo się zideologizowała. Fanatyzm zamiast wiedzy, i mocno traci się na wiarygodności i rzetelności. Szkoda trochę.
    Ale dość tych jeremiad. W Peru jest pora sucha, ja stoję na płaskowyżu wznoszącym się nad wyschniętą teraz rzeką Supe i właśnie wkraczam na teren Świętego Miasta Caral – jako pierwszy turysta tego dnia. Nie tylko dlatego, że miejsce nie jest tłumnie oblegane – tutaj pojawiają się i Gringos, i miejscowi (ale nadal nie są to – i dobrze – tłumy jak w Machu Picchu choćby). Jest zwyczajnie wczesne przedpołudnie (czyli trochę później niż późny ranek). Słońce stoi jednak, jak to w tropikach, już bardzo wysoko, i w związku z brakiem chmur, niemiłosiernie grzeje. Płaskowyż jest pustynią, jedyna zieloność w okolicy leży poniżej, w rzecznej dolinie.
Panorama Caral

Najchętniej czytane

Prekolumbijskie pismo

     Jakiś czas temu – może i odległy – opisywałem na blogu spotkanie z Jamelem, przewodnikiem z Cuzco oraz miejsca z nim odwiedzone . Wspo...