Tłumacz

27 czerwca 2022

Sztuka targowania cz. 2

    Na drugą część wpisu o targowaniu się postanowiłem wrócić nie do Maroka, ale do Ameryki Południowej, konkretnie do Peru. Dawno nie było bowiem nic o tym regionie – a że panika koronawirusowa przeminęła i znowu się będę wybierał w tamte rejony Świata to warto nieco sobie odświeżyć latynoamerykańskie klimaty.
    Tym razem – Pisac. Niewielkie miasteczko w Świętej Dolinie Inków (tej, w której leży Cuzco czy Patallaqta, znana jako Machu Picchu) leżące u podnóży inkaskiego miasta Pisaq, którego ruiny – przynajmniej na zdjęciach – już się na blogu pojawiały.

Ruiny Pisaq

    Mała uwaga: Pisac i Pisaq wymawia się tak samo: pisak (i znaczy w języku keczua "pardwa" czy inna "kuropatwa"; ptica, jak to się mówi w języku jednej z najbardziej pokojowych nacji Świata), ale gdy mowa o prekolumbijskim mieście zwykłem używać formy z q na końcu, bo brzmi to bardziej inkasko. Stylówkę Pisac postanowiłem zostawić dla kolonialnego miasteczka nad rzeczką, z prostokątnym rynkiem Plaza de Armas (jak w każdym peruwiańskim mieście), krzyżującymi się pod kątem prostym ulicami i pobielanymi domami krytymi dachówką. Oraz olbrzymiego bazaru z pamiątkami pokrywającego centrum osady.
    W istocie Pisac jest wielkim centrum handlowo-turystycznym: to znaczy turyści przybywają tu z nieodległego Cuzco żeby nakupować sobie rękodzielnych peruwiańskich pamiątek – głównie tekstyliów, biżuterii i rzeźb (ja kupuję niezwykle kolorowe lalki; po prostu, nie pytajcie). Oczywiście takie ryneczki znajdziemy i w Cuzco (cała masa), i w Ollantaytambo, i w Aguas Caliente u stóp Machu Picchu (tam najgorszy badziew, zdecydowanie – bo i najwięcej turystów) – ale w Pisac jest największy.

Bazar w Cuzco

    I naprawdę w dużej mierze rękodzielny. Turystyczne Peru nie zostało jeszcze zalane chińską tanią tandetą i nadal bardzo dużo rzeczy jest robionych ręcznie – w Dzikich Krajach tak jest często taniej niż na drogich dziewiarskich maszynach. Nie zawsze co prawda, bo i tu powoli zaczynają doceniać potencjał lichych podróbek, ale nie jest źle.

Centrum Aguas Calientes

    A jak kupować na takim bazarze i nie dać się oszukać? Wszak tubylcy wierzą, że do każdego Białasa uśmiechnął się dobry los (konkretnie: los dolares) i można go dowolnie golić (rzeczywiście, spora część turystów z bogatego Zachodu – Niemcy, USA – nigdy się nie targuje; może nawet nie znają tej koncepcji – przez co i ceny na straganach mocno potrafią urosnąć).
    Najlepiej jest znaleźć inny, mniej turystyczny targ: na przykład w Stambule wystarczy zrobić dwa kroki od słynnego krytego bazaru, i już ceny są o kilkanaście procent niższe. Towar ten sam, ale wewnątrz tej atrakcji turystycznej sprzedawca płaci wyższe placowe, więc musi sobie odbić – na kliencie, oczywiście.

Stambulski Kryty Bazar

    Kiedy jednak już trafiliśmy w takie miejsce i – tak jak w Pisac – nigdzie nie ma ceny trzeba uzbroić się w cierpliwość. Należy chodzić od straganu do straganu. Wydziwiać. Kręcić głową. Oglądać jakieś badziewia. I – to bardzo ważne – nigdy nie dać po sobie poznać, że coś przykuło naszą uwagę. To z miejsca daje skok ceny o kilkanaście procent. Po kilku rundkach nie dość, że powoli zaczniemy orientować się w aktualnych cenach i realnej wartości przedmiotu, to jeszcze odrobinę zmiękczymy sprzedającego. I wtedy dopiero możemy przypuścić atak. Oczywiście, jeśli będzie nam bardzo zależało na kupnie i tak przepłacimy, ale może nie aż tak bardzo.
    Sposób ten (takie krążenie, nie poszukanie innego bazaru) jest całkiem skuteczny – lecz niestety dość czasochłonny i wymaga stalowych nerwów. Cojones, jakby powiedzieli w krajach hiszpańskojęzycznych. Może to jeden z powodów, dla którego turyści skupiają się głównie na kolonialnym Pisac i z braku czasu ignorują ruiny Pisaq (a może – ponieważ pochodzą z bogatego Zachodu i mają braki w edukacji – nie są świadomi cennego stanowiska archeologicznego, całkiem zresztą widowiskowego).

Pola terasowe w Pisaq

    Pewnego razu udaliśmy się na stragany w Pisac większą ekipą – każdy z nas miał swoją technikę i taktykę – i krążyliśmy tak od stoiska do stoiska, niekoniecznie w grupie. Wtem dobiegły nas głośne krzyki: ktoś targował się w sposób wyjątkowo wręcz emocjonalny. Kiedy doszliśmy na miejsce okazało się, że to jeden z naszych towarzyszy. Osobnik ów, z racji podobnych do mnie gabarytów, alternatywnego owłosienia głowy i starannie pielęgnowanej brody przez znajomych Peruwiańczyków ochrzczony został moim Hermano – Braciakiem. Otóż to właśnie ów Hermano taki raban robił. Wypisywał na telefonie sumę, jaką gotów był wydać na daną rzecz, pokazywał sprzedawcy i tak długo – nie znając hiszpańskiego – krzyczał, aż w końcu ekspedient/ekspedientka rezygnował z dalszej dyskusji i sprzedawał mu fanty po takiej właśnie stawce.
    Tego dnia to on został prawdziwym królem polowania.

Turystyczny targ w Pisac

    Cóż, jedno z praw Murphy'ego mówi: jeśli coś jest głupie, a działa, to znaczy, że nie jest głupie.

Do targów i targowania jeszcze zapewne wrócę, ale teraz zaraz zaczyna się lipiec, a w nim okrągła rocznica Bitwy Grunwaldzkiej – więc postanowiłem prawem kierownika tej szatni Autora na tej wielkiej średniowiecznej potyczce się skupić.

Średniowieczny fresk "Zdobycie Majorki" jako przedsmak wpisów o Bitwie Grunwaldzkiej

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najchętniej czytane

Cziatura

     Zostajemy na blogu na terenach byłego ZSRS, acz w miejscu o dużo dłuższej i jeszcze mniej znanej w Polsce historii . Choć także będą po...