Tłumacz

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą sztuka. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą sztuka. Pokaż wszystkie posty

4 lipca 2025

Bombardowanie

    Był 11. maja 1940 roku. Kilka dni wcześniej wojska niemieckie przekroczyły granice Królestwa Niderlandów i, choć Holendrzy próbowali stawiać opór, chwacko posuwały się naprzód. Niderlandzki rząd początkowo odmawiał jakichkolwiek negocjacji, ale po usłyszeniu komunikatu iż setka teutońskich bombowców leci na Rotterdam głośno zawołał: "Negocjujmy warunki kapitulacji". Niemieckie bombowce tym okrzykiem się nie przejęły (według legendy 2/3 floty nie zauważyło flary wzywającej do powrotu na lotnisko), Rotterdam został zniszczony (zginęło jakieś 1000 osób), a Niderlandy poddały się. Dziś, w centralnym punkcie miasta, podle Muzeum Morskiego, stoi statua upamiętniająca to tragiczne wydarzenie.

Pomnik Rozdarte Miasto
    Swoją drogą taka sobie, zresztą W. Sz. Czytelnik zna moje zapatrywanie na sztukę nowoczesną.
Dom z sześcianów
    W każdym razie Rotterdam – dziś największy w Europie i trzeci na Świecie port morski – został zrównany z ziemią. Bombardowanie i niszczenie miast nie jest oczywiście czymś nowym, w poprzednim wpisie było o Brukseli, której to centrum zaorane zostało swego czasu przez francuską artylerię. Pozostaje kwestia odbudowania tkanki miejskiej. Grote-Markt jest przepiękny i wpisany na Listę Dziedzictwa Ludzkości UNESCO, Rotterdam zaś...
Port w Rotterdamie
Kanały w centrum miasta

Odbudowana Bruksela

    Na powyższych zdjęciach można sobie porównać. Ohydne blokowisko w stylu amerykańskich metropolii, całkiem bez duszy. Nawet te budynki, których stan zniszczenia pozwalał na odbudowę też są jakieś nie takie.

Szczątki rotterdamskiej starówki
    A reklamowana jako Kaplica Sykstyńska Holandii (bo Rotterdam leży zarówno w Niderlandach, jak i w Holandii, w przeciwieństwie do Amsterdamu, Południowej) hala targowa (spełnia także funkcje mieszkalne, taki postmodernizm) jest zwykłym centrum handlowym z bohomazem u sufitu. Pomysł przyrównania Wygnania z Raju pędzla Michała Anioła Buonarottiego do papryk, bakłażanów i gąsienicy pazia królowej mógł narodzić się tylko w społeczeństwie ograbionym z poczucia estetyki. Znaczy: nowoczesnym.
Hala targowa
    Bombardowanie Rotterdamu, tragiczne w skutkach, zmieniło także zapatrywania Aliantów na działania wojsk niemieckich. Do tego momentu brytyjskie (głównie) bombowce zrzucały na miasta Rzeszy ulotki propagandowe nawołujące do zaprzestania działań wojennych czy szkalujące przywódców zwycięskiego państwa. Naprawdę, musiało to mieć olbrzymi psychologiczny efekt. A przynajmniej wpływ na pękające ze śmiechu przepony Niemców, en masse stojących przy swoim zwycięskim Führerze i potężnym Wermachcie. Opowiastki o nazistowskim ruchu oporu to powojenna projekcja, mająca na celu wybielić Niemców – którzy przecież w latach II Wojny Światowej nic nie wiedzieli o własnych zbrodniach, pewnie byli na wakacjach.

Miejsce po Kancelarii Rzeszy w Berlinie

    Kumulacją alianckich bombardowań Rzeszy był chyba nalot na Drezno – niebronione miasto, dziś odbudowane, także zostało zniszczone. Ktoś powie, że była to zbrodnia wojenna. Cóż, może mieć rację, ale zapomina, że była to odpowiedź na niemieckie ataki na niebroniące się miasta. Zresztą Drezno nie było jedyne (z większych niemieckich miast tylko łużycki Zgorzelec przetrwał wojnę bez szwanku; ostatnio anonimowy darczyńca zafundował miastu rewitalizację starówki).

Drezno
    Zastanawia mnie – widząc reakcję po bombardowaniu Rotterdamu – co alianci robili kilka miesięcy wcześniej, kiedy Luftwaffe zrównało z ziemią Wieluń, miasto otwarte i niebronione (do dziś ta zbrodnia nie istnieje w świadomości Zachodu, nikt nie namalował wieluńskiej Guerniki).

Fundamenty wieluńskiej fary, zniszczonej w bombardowaniu 1. Września 1939

    Kilka tygodni krwawych bombardowań Warszawy zaowocowały konferencją w Abbeville i typową felonią – czyli zdradą sojusznika w obliczu agresji wspólnego wroga. Ucieczki z pola walki, znaczy się. Starówka warszawska wpisana na Listę Światowego Dziedzictwa Ludzkości UNESCO została jako przykład dokładnej odbudowy miasta. Nie byłoby tego wpisu, gdyby nie wspominana zdrada sojuszników.

Resztki Pałacu Saskiego w Warszawie - nieodbudowanego

    Co właściwie nie powinno dziwić. Każdy patrzy swego. I będzie patrzył. Zwłaszcza, że – w przeciwieństwie do państw wyrosłych na gruzach imperium Karola Wielkiego – nie mamy z Zachodem przesadnie wspólnej historii. Nadal jesteśmy dla nich miejscem ubi sunt leones. Do tego nie potrafimy pokazać im naszych zasług dla ochrony kontynentu, bo nie umiemy – mam nadzieję, że z głupoty, a nie z premedytacji – w politykę historyczną.

Okopy z czasów Bitwy Warszawskiej 1920 roku

    Czasy zdają się nadchodzić ciężkie, więc może warto się zastanowić, czy mądrym jest opierać się na krajach, które nami systemowo gardzą, i które już raz (ba, żeby tylko) nas zdradziły. Moim zdaniem owszem, wchodźmy w sojusze, ale nie ufajmy. I sami troszczmy się o siebie, bo nikt inny tego nie zrobi. Nie przejmujmy się też zapatrzonymi w Zachód ojkofobami.

Symbol okupacji Polski

    A. Jeszcze jedno. Arthur "Bombowiec" Harris, brytyjski wojskowy atakujący z powietrza niemieckie miasta, za cel wybrał akurat to związane z władcami Polski. Paranoik powiedziałby, że to nie przypadek.

23 maja 2025

Gniazdo jadowitych żmij

    Skoro było o Pizie, toskańskim porcie, to warto by wspomnieć i o średniowiecznym wrogu Pizańczyków, stolicy Toskanii (a przez krótką chwilę i nowopowstałego w XIX wieku Królestwa Włoch) czyli Florencji.

Katedra we Florencji

    Właściwie to cała Toskania warta jest odwiedzenia, ale tyle jest tego w różnych bedekerach, że nie widzę sensu coś o tej urokliwej krainie pisać. To znaczy teraz tak mówię, ale jak mnie coś natchnie to przecież grzechem byłoby nie opisać pozostałości po Etruskach albo tych cudownych średniowiecznych wież mieszkalnych, z których znane jest głównie San Gimignano, choć w każdym z miejscowych miast znajdzie się ich pozostałości.

Panorama San Gimignano
    Ale wracajmy do Florencji. Perła renesansu, prawda? Miejsce, gdzie ów prąd umysłowy i artystyczny się zaczął, skąd promieniował nie tylko na Włochy, ale i na całą Europę (sięgając aż do Zamościa). Aj aj aj, i w ogóle. Mnie nie urzeka. To znaczy – wiadomo, fasada Santa Maria Novella jest przepiękna, o katedrze Santa Maria del Fiore z genialną konstrukcją kopuły Filipa Brunelleschiego mogę mówić w samych superlatywach, proporcje kościoła Santa Croce są tak genialne jak renesansowe rzeźby Michała Anioła.

Santa Maria Novella
Kopuła Santa Maria del Fiore
Santa Croce

    Dobra, jest tutaj cała masa pięknych miejsc, jest nawet ślad po rzymskim rynku (w końcu zburzone etruskie miasto odbudował nie kto inny jak Juliusz Cezar), ale spacerując po wąskich uliczkach średniowiecznej i renesansowej Florencji w głowie kołatać się musi opinia o mieście wyrażona przez jednego z najwybitniejszych obywateli florenckich tamtego czasu, Alighiera.

Centrum dawnej rzymskiej kolonii - forum

    Dante w swym największym dziele pisze o Florencji jako o przepełnionym jadem gnieździe żmij. O miejscu pełnym niepokoju. Strachu. Spory polityczne mają być chorobą toczącą miasto, a wielu sobie współczesnych poeta umieszcza w swej Komedii w kręgach piekielnych. Pewnie wie, co mówi – w końcu zmarł na wygnaniu w Rawennie, i do dziś tam spoczywa.

Grobowiec Poety

    Mimo – a może dzięki – licznych wojen Florencja bogaci się stając regionalną potęgą. I nie tylko. Floren staje się obiegową walutą w Europie (przypominam, że talar/dolar, konkurent florena, pochodzi z Czech). To właśnie bogactwo – oraz zawiść pomiędzy głównymi rodami patrycjuszy – sprawia, że rodzi się renesans. Oto każdy z możnych chce się pokazać przed kolegami, a artysta, żeby tworzyć ładne rzeczy, potrzebuje sponsora (otwarte pytanie czy ktoś tworzący na zamówienie to artysta czy rzemieślnik pozostawiam bez odpowiedzi). Wkrótce władzę przejmuje ród di Medici, co właściwie jest logicznym następstwem rozwoju – jeśli chcemy, żeby trwał nie możemy co chwilę zmieniać jego kierunku (dla Medyceuszy pisał niejaki Machiavelli). Władza w republice nie była absolutna – Medyceusze nadal ginęli w rodowych sporach, a wspaniały kryty korytarz zbudowany na Moście Złotników i ciągnący się przez całe miasto to przecież nic innego jak świadectwo lęku władców miasta.

Most Złotników nad Arno

    Na tle wyżej wymienionych informacji stwierdzenie, że Florencja mnie nie urzeka musi brzmieć niezbyt wiarygodnie. Cóż. Miasto nawet mi się podoba, ale przy innych toskańskich miastach naprawdę jest... Nie to, że brzydkie. Wspomniane San Gimignano czy inne Certaldo, Monteriggioni, Piza, Siena są urocze. Lukka nie. A Florencja jest... Taka jakaś. Chyba trzeba samemu zobaczyć. Do tego jest strasznie zatłoczona. Turysta na turyście normalnie. Jeszcze jakby chodzili tylko do galerii Uffizi, ale nie. Biega to to po mieście, wszędzie robi tłok i daje zarobić kieszonkowcom.

Siena
    Chociaż nie. Jest coś, co na tle Italii daje Florencji wielkiego plusa. Szanowny Czytelnik może nie wie, ale odczuwam olbrzymią pogardę dla prymitywnej kuchni włoskiej. Pomijam fakt, że do naszej, polskiej, nie ma nawet podbicia (ale to chyba żadna nie ma, niektóre mogą najwyżej się zbliżać), to zwyczajnie jest strasznie miałka. Nie ma się zresztą co dziwić, taka kuchnia biedoty. Choć – tu pełen szacunek – jako prosta w konstrukcji umiała się doskonale sprzedać, i wszędzie na Świecie znajdziemy restauracje serwujące kuchnię włoską. Znaczy, w dużej mierze, kluski, makarony i pizzę. Ta ostatnia w pozawłoskich wariacjach często przeistacza się w bardzo smaczne danie, ale to pełna ananasów opowieść na inny raz.
    Florencja ma bowiem coś, co każdy ceniący dobre jedzenie z miejsca pokocha. Mianowice flaki. I nie chodzi tu o zupę (wspominałem na blogu o rumuńskich flaczkach, ciorba di burta), a o street-fooda zwanego lampredotto. Wołowe żołądki w bułce, z dodatkami, coś cudownego.

Florenckie flaczki

    Oprócz lampredotto w budkach i stoiskach dostępne są też inne podroby, co w zimny dzień (a takie się zdarzają w Toskanii) może sprawić podróżnemu naprawdę wielką radość. Flaczki można dostać właściwie wszędzie – czy obok dworca, czy pośród zabytkowych uliczek centrum, ale najwygodniej chyba jest podejść na miejscowy rynek, gdzie w niewielkich knajpkach można sobie przysiąść w spokoju. Rynek nosi imię Świętego Wawrzyńca – bo i za miedzą ma kościół San Lorenzo, nekropolę wspaniałego rodu Medyceuszy.

San Lorenzo

    Tak, zgadza się. Znane od mniej więcej XIV wieku wołowe flaki cenię sobie bardziej niż florencki renesans. Rzeźbą Leonarda, pochodzącego z podflorenckiej wioski Vinci, nikt się jeszcze nie najadł.

10 stycznia 2025

Król włosingu

    W związku z okrągłą rocznicą ustanowienia w Polsce króla rok na blogu zaczynać się miał wpisami o Ojczyźnie – w szczególe o Małej Ojczyźnie – i ta opowieść też jest taka, choć zaczyna się, niech to Państwa nie zmyli, na Lazurowym Wybrzeżu.
Lazurowe Wybrzeże - jedna z miejscowych Małych Ojczyzn, właściwie niepodległa
    Oto bowiem dotarłem w tamte dzierżawy, a konkretnie do kurortu Saint Tropez, znanego u nas między innymi z serii filmów o pociesznym żandarmie, z niesamowitym Louisem de Funesem w roli głównej. Posterunek owej formacji policyjnej jest jedną z głównych atrakcji tego uroczego – i drogiego – miasteczka.

Saint Tropez
    A przed posterunkiem, na cokoliku, spoczywa sobie złota rzeźba nimfy czy innej Meluzyny. Niby nic w tym niezwykłego, ale figurka ma rysy niesamowitej Brigitte Bardot.

Bardotka w dwóch odsłonach
    Co zaś wspólnego ma Bardotka z terenami dawnego Księstwa Sieradzkiego, czyli mojej Małej Ojczyzny? A postać Antoniego Cierplikowskiego. Antoine'a. Twórcy nowoczesnego fryzjerstwa.

Jedna z atrakcji Sieradza - pomnik Antoine'a (tu w czasach paniki koronawirusowej)
    Damskiego oczywiście – bo męski fryzjer ma być konserwatywny, żeński – artystą, o czym zresztą wspominałem któregoś razu przy okazji podróży po Bałkanach.

Zakład fryzjerski męski w Skopje
    Otóż Antoine był właśnie takim artystą. Co nieco o nim było kiedy pisałem o atrakcjach Sieradza, miasta skąd pochodził, i w którym od jakiegoś czasu ma nawet pomnik, ale warto przypomnieć: niezabogaty chłopak zostaje wysłany do Łodzi, do wuja, do terminu fryzjerskiego. Wuj, widząc talent, wysyła młodziana do Paryża na dalsze nauki.
    Tam adepta sztuki fryzjerskiej zastaje Wystawa Światowa. Głów do ufryzowania jest zbyt wiele, więc za nożyczki zaczynają chwytać czeladnicy – i Antoine sprawdza się w boju. Zostaje wziętym fryzjerem, z biegiem czasu zdobywa sławę, zakłada własne studio, kupuje dom podle najbrzydszego budynku Paryża...

Paryska kratownica
    Razu pewnego do Antoine'a przychodzi pewna aktorka, o sławie i urodzie powoli gasnącej, niczym dobrobyt Polski pod rządami sprzedajnych polityków. Ma owa przebrzmiewająca diva zagrać podlotka – nie takie rzeczy widziały światowe sceny. Antoine robi coś, co dziś dla nas jest zwyczajne: obcina kobietę na krótko. Pamiętamy scenę z Ogniem i Mieczem gdy pan Zagłoba miał Helenie Kurcewiczównie włosy obciąć, jaka to była tragedia (albo, jeśli idziemy już według nowego, "oświeconego" programu nauczania w Polsce nie pamiętamy, ba, nie wiemy). Francuskie kolaborantki po wojnie też były golone na łyso, jako znak hańby. A tu fryzjer skraca włos. Artystom wolno więcej (na przykład jeździć po pijaku samochodem), więc nowa fryzura zostaje jakoś przez aktorkę przełknięta – mało tego, wzbudza furorę. I nie tylko w Europie, ale i w Stanach Zjednoczonych – pierwsza Murzynka na okładce Vouge'a, pani Backer, nosi fryzurę Antoine'a. Antoine – przy pomocy małżonki – otwiera sieć lokali na obu kontynentach, tworzy własną markę kosmetyków (znaczy, wymyśla dbanie o włosy, coś co dziś nazwać można włosingiem), zostaje milionerem i arbitrem elegancji całej zachodniej socjety.

Paryż - bulwary
    Zyskuje też przydomek Dalego fryzjerstwa. Jest bowiem równie ekscentryczny co kataloński mistrz. W swoim paryskim domu śpi w szklanej trumnie, a pobyt w kurortach południa Francji uświetnia spacerami z pomalowanym na niebiesko psem. Pudlem zdaje się, ale nie wiem, nie jestem rasistą, nie znam się na rasach.

Sypialnia Dalego w Figueres
    Spaceruje z nim, żeby sprawdzić trwałość barwników nakładanych na włosy – bowiem małpie kolory na głowie, dziś ostrzegawczy znak sygnalizujący niestabilną emocjonalnie feministkę, to także dzieło Antoine'a.
    Nie ogranicza się tylko do włosów – zaprzyjaźnia się z polskim rzeźbiarzem Xawerym Dunikowskim, i w jego pracowni w Cannes zaczyna praktykować rzeźbę. Ma ku temu, jak twierdzą postronni, spory talent. Podobno rzeźba Dunikowskiego "Dusza odrywająca się od ciała", której kopia zdobi sieradzki grobowiec Cierplikowskiego, jest projektu Antoine'a. Nie wiem, musieli by to zbadać znawcy sztuki nowoczesnej – do których ja, a priori, się nie zaliczam.

Grobowiec Antoine'a
    A gdzie tu Bardotka? Otóż miał Antoine przygotować pani Brigitte nową fryzurę. Ówczesne serwisy plotkarskie prześcigały się w domysłach jak oszpeci co uczyni aktorce i seksbombie na głowie. A Cierplikowski... Nie zrobił nic. Stwierdził, że naturalne piękno nie potrzebuje udziwniania czy tam upiększania.
    I za to chyba cenię owego artystę – że potrafił to dostrzec, mimo, że jak jeden z niewielu Polaków przyłożył rękę do tego, że współczesny świat wygląda jak wygląda. A, moim zdaniem, wygląda brzydko. Wiem, że nie ma powrotu do czasów gdy fryzura określała statut społeczny, jak choćby tonsura duchowieństwa, czepiec mężatki, dziewicza kosa panny na wydaniu czy rozpuszczone włosy polityka kokoty. Rewolucja umysłowa – i wizualna, której częścią był Antoine – na zawsze wprowadziła anarchię i stan niepokoju, w którym człowiek nie wie kim jest i gdzie należy (wspaniale ten lęk pokazuje Pascal – i ma rację, bo jak ktoś nie wie gdzie jest, to nie wie i kim jest, a potem to nawet nie potrafi określić swojej płci). Trochę to straszne.

Uliczny wizerunek jednego z XX-wiecznych rewolucjonistów - akurat zbrodniarza
    Co się stało z Cierplikowskim? Ano, tworząc nowy świat sprawił, że on sam stał się w nim zbędny. Liczni uczniowie okazali się tańsi, bardziej mobilni – sieć zakładów fryzjerskich została zamknięta, fabryka kosmetyków przegrała z produkcją masową, nie pomogło też rozstanie z zarządzającą finansami żoną. W przeciwieństwie do Dalego, który swoją Galę wielbił i nie wtrącał się w jej życie erotyczne Antoine po przyłapaniu małżonki na romansie z przyjacielem (który, swoją drogą, zdrowo doił kasę artysty) rozstał się z nią. I wrócił do Sieradza, gdzie zmarł pozbawiony milionów, ku rozczarowaniu wielu nadskakujących mu do końca życia akolitów liczących na schedę po artyście. Tak oto zakończyło się życie nieznanego człowieka który ukształtował (w sposób jaki mi wydaje się ohydny) współczesną estetykę (choć oczywiście największym artystą z dawnego Księstwa Sieradzkiego jest Stanisław Szukalski, Stach z Warty, równie co Antoine w Polsce nie znany; niestety ów przybrany dziadek Leonarda di Caprio nie ma grobu: prochy rzeźbiarza rozsypano na Wyspie Wielkanocnej).
Gala oczami Dalego
    Nie był to jedyny mieszkaniec Sieradza który zmienił Świat i wprowadził go w nowoczesność. Niejaki Ary Szternfeld, urodzony w Sieradzu, obliczył tory lotów na orbitę okołoziemską – i korzystali z tych wyliczeń zarówno Amerykanie jak i Ludzie Radzieccy. Nie wiem, jak to było z Gagarinem, ale Łajka na orbitę dostała się właśnie dzięki temu matematykowi. Swoją drogą nie był to jedyny Polak tworzący podwaliny kosmonautyki – Konstantyn Ciołkowski herbu Jastrzębiec (urodzony, jak i Szternfeld czy Cierplikowski na terenie Imperium Rosyjskiego, choć już nie w Kongresówce) opracował podstawy działania wszystkich stworzonych przez człowieka rakiet kosmicznych. Chwalmy się Polakami, bo wszyscy i tak pamiętają nazistowskiego aparatczyka Wernera von Brauna...
Sieradz - Krakowskie Przedmieście

8 listopada 2024

Kijów cz. 2

    O jaskiniowych klasztorach w rejonie Morza Czarnego już było – i jeszcze będzie – ale, że pierwszą część wpisu o Kijowie zakończyłem informacją o Ławrze Peczerskiej, także przecież w oryginale pod ziemią założonej, to jeszcze chwilę przy tym miejscu pozostańmy.
Ławra Peczerska
    I pozwolę sobie zacytować tutaj początek hasła z naszej pierwszej encyklopedii, Nowych Aten księdza Chmielowskiego:
    Koło Kijowa samego są Pieczary, po łacinie Catacumbae, Cryptae, po włosku Grotty, alias Loch, albo Groby podziemne, głębokie, długie i szerokie, to od pobożnych, dla utajenia tam życia swego chlebem jedynym i korzonkami żyjących, pokopane wielką pracą; drugie wyrobione dla konserwowania życia, od ludzi podczas wojen tam się chroniących. Zaczęte Roku 1000, według Księgi Nepericon nazwanej.

Pozostałości średniowiecznych cerkwi, tych zaczętych 1000 lat temu
    Czym ów Nepericon był nie wiem, może to kronika Nestora, miejscowego mnicha przecież, w każdym razie rzeczywiście początki klasztoru to połowa XI wieku. I, jak pisze nasz encyklopedysta, stworzony on został przez Antoniusza i Teodozjusza nie tylko w celach monastycznych, dla pustelniczych mnichów, ale i jako refugium dla okolicznej ludności w czasie wojen. Następnie ksiądz Chmielowski wymienia pochówki niektórych "Metropolitów, Episkopów, Ihumenów, Kapłanów, Diakonów, Męczenników, Xiążąt, Bohatyrów i pracowitych tam żyjących i umarłych jednych, drugich tam importowanych". Pisze, że jest ich około 44, ale nie brałbym tej liczby jako pewnik. Rozwodzi się też nasz pisarz nad tym, czy złożeni w Ławrze ludzie mogą być uznawani za świętych – i, pod pewnymi warunkami, stwierdza, że tak, jak najbardziej. Będąc w podziemiach tego cudu dawnej Rzeczypospolitej nie powinno się, jak proszą dzisiejsi lokatorzy, fotografować owych pochówków – więc i na blogu ich nie będzie.

Jeden z podziemnych korytarzy
    Będą za to zdjęcia kapiących od złota cerkwi stojących na powierzchni. Jak wspominałem – barokowych (tak zwany barok kozacki), głównie z XVIII wieku, czyli czasu, gdy po odpadnięciu od Rzeczypospolitej lewobrzeżna Ukraina i sam Kijów coraz bardziej popadały w zależność od Moskwy – czy raczej już Petersburga.
Cerkiew bramna
Barok kozacki
Imperialny klasycyzm
Cerkiewne wnętrza
   
Czy oprócz cudownej Ławry Peczerskiej i ohydnych postsowieckich blokowisk ma coś jeszcze Kijów urzekającego? No, jest Dniepr – a miasto nie odwróciło się od tej potężnej rzeki. Jest sobór katedralny – także doceniony przez UNESCO.

Sobór sofijski
    Jest i replika Złotej Bramy.

Złota Brama
    Jest też Padół – czyli powstałe w czasach Rzeczypospolitej stare miasto. Dziś stara się być ono normalną dzielnicą, z racji XIX-wiecznych kamienic (nieraz secesyjnych, często projektowanych przez Polaków) niczym się nie różni od – dajmy na to – Łodzi, Belgradu czy Odessy. Ot, miejsce, gdzie normalnie żyją ludzie. Europejskie.

Padół kijowski
    Oczywiście na ulicach można nadal nabyć charakterystyczny dla terenów byłego ZSRS kwas chlebowy. Ja lubię, zawsze sobie kupuję jak jestem w tamtych rejonach, ale najlepszy piłem oczywiście w Polsce, z małej wytwórni w Kopyści obok Łasku. Nazwy nie pamiętam, ale wiem jak etykieta wygląda. Choć muszę z przykrością stwierdzić, że dawno nie widziałem nigdzie. W sklepach jest tylko ten ohydny, przemysłowy pseudokwas. To niepokojące.

Uliczny sprzedawca kwasu chlebowego w Kijowie
    Jeszcze jedna rzecz – warta uwagi zwłaszcza dla miłośników militariów. Niedaleko Ławry, na naddnieprzańskich wzgórzach znajduje się olbrzymi skansen drugowojennego sprzętu wojskowego (są na przykład Organy Stalina). Nad wszystkim góruje socrealistyczna statua olbrzymiej Matki Ojczyzny (czy jak to się tam zwie; może i Statua Wolności, tak po amerykańsku) z mieczem i tarczą.

Pomnik nad Dnieprem
    Sam zaś skansen zwie się Muzeum Wojny Ojczyźnianej, rozpoczętej w 1941 roku podstępnym atakiem Niemiec hitlerowskich na miłujący pokój ZSRS, a zakończony wyzwoleniem połowy Świata i pokonaniem berlińskiego zła.

Muzeum Wojny Ojczyźnianej
    I nie przetłumaczysz nikomu na Wschodzie, że nie. Że ZSRS zaatakował Polskę, Finlandię, Rumunię, że jest współodpowiedzialny za wybuch wojny. I niby byłe republiki sowieckie odcinają się od Moskwy, ale nadal oficjalną wykładnią historyczną jest ta sowiecka. Dyskusja o 17. Września, defiladzie w Brześciu Litewskim czy układach w Jałcie nie ma sensu – jest jak rozmowa ze ślepym o kolorach.

Herb Moskwy w Berlinie
    Dlatego tak ważne jest byśmy my sami uczyli się jak najwięcej o naszej historii (wspominałem w pierwszej części o Operacji Polskiej NKWD z 1937-38; z ręką na sercu, kto słyszał – to oczywiście tylko figura retoryczna, wiem, że większość W. Sz. Czytelników zna temat – o tym ludobójstwie, albo o likwidacji w 1935-37 Marchlewszczyzny i Dierżyńszczyzny), bo nikt inny nie będzie się nią przejmował – a jeśli nie będziemy mieli swojej, dostaniemy czyjąś, równie polską jak PKiN (zwany przez nieżyczliwych Prąciem Stalina) w centrum Warszawy.

Skryty w mroku warszawski symbol sowieckiej okupacji
    O tym zaś, jak postrzegano Polaków w Kijowie przed Rewolucją i Wojną Domową w Rosji przeczytać można w opowiadaniu Pan Piłsudski niesamowitego Michała Bułhakowa. Autora genialnego Mistrza i Małgorzaty postrzegamy jako związanego z Moskwą (gdzie Anuszka wylała olej), ale pochodził z Kijowa. Opowiadanie dzieje się w czasie Operacji Kijowskiej i wkroczenia do miasta wojsk odradzającej się Rzeczypospolitej oraz pomocniczych oddziałów atamana Petlury, próbującego stworzyć po raz pierwszy niepodległe państwo ukraińskie, URL. Wtedy się nie udało, w dużej mierze dzięki carskim sentymentom Rosjan i niejednoznacznej postawie samych Ukraińców – a szkoda. W takich cyrkumstancjach pewnie Ukraińcy nie doświadczyli by sowieckiego ludobójstwa w postaci Hladomoru i sami nie popełnili by równie potwornych zbrodni – także ludobójstwa, na Wołyniu.

NKWD wprowadzające nowe, ludobójcze, porządki
    I może kraj funkcjonowałby teraz normalnie, a nie był przeżartą przez korupcję na wszelkich szczeblach postsowiecką wydmuszką toczącym konflikt z Rosją o swoje przetrwanie.

Popadające w ruinę pozostałości żup solnych w Drohobyczu
    Ale to jest myślenie ahistoryczne, takie gdybanie. Czerwoni wygonili z Kijowa Piłsudskiego i Petlurę, Ukraina upadła, a myśmy ocaleli ratując Europę – o czym też musimy dzień w dzień przypominać. Choć wprowadzane obecnie zmiany w edukacji mogą spowodować, że niedługo nie będzie komu o tym mówić – a jak wspominałem przed chwilę – nikt inny tego nie zrobi.

Drewniana cerkiew ruska, symbol wieloetniczności Galicji - wpisana na listę UNESCO
    Ale się ponuro zrobiło na koniec wpisu. Przepraszam. W związku z tym nie pozostaje nic innego, jak tylko dla poprawienia nastroju udać się w inne rejony Morza Czarnego, może i także postsowieckie, ale takie, z których prawdopodobnie pochodzi wino. I możliwe, że mit o Złotym Runie.

Najchętniej czytane

Demokracja

     Jednym ze szwajcarskich kantonów gdzie świąteczną potrawą bywa kot jest kanton Appenzell (a raczej dwa kantony, ale o tym może późnie...