Tłumacz

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą niemcy. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą niemcy. Pokaż wszystkie posty

25 lipca 2025

Alzackie Wadowice

    Eguisheim (albo Egisheim) to urocza wioska leżąca u stóp Wogezów na Alzackim Szlaku Win. Ale to już wiecie. Z racji przepięknego położenia i zachowanego dawnego układu urbanistycznego (oraz licznych sklepów z alzackim winem – głównie delikatnym białym muskatem oraz takimż gazowanym w typie szampańskim zwanym, z racji praw autorskich, cremant) jest dosyć licznie odwiedzana przez turystów. Starówka, mimo, że niewielka potrafi zaskoczyć – z wierzchu typowe kolorowe alzackie szachownice, w głębi oryginalne zakamarki dawnej wsi.
Eguisheim od frontu...
...i od zakrystii.
    Do tego w samym sercu osady, tuż obok kościoła mamy prawdziwy zamek. Z kaplicą poświęconą lokalnemu notablowi, który został świętym. A wcześniej papieżem.
Zamek w Eguiheim
    Wychodzi, że Eguisheim to takie dużo mniejsze i starsze alzackie Wadowice, tylko z tarte flambee zamiast kremówek. No i ma zameczek.

Rynek w Wadowicach
    Trochę ubarwiam, nie wiem czy Bruno, hrabia Egisheim-Dagsburg (spowinowacony z najmożniejszymi rodami ówczesnego Cesarstwa, oraz samą dynastią salicką, od Konrada II był młodszy, od Henryka III starszy; wspomniana w poprzednim wpisie Hildegarda była z hrabiów Egisheim-Dagsburg) znał ów alzacki przysmak – a nasz Karol Wojtyła wuzetki, zwane też kremówkami zajadał aż mu się uszy trzęsły – ale obaj zostali wybrani na biskupów Rzymu. W XX wieku przez konklawe, w XI z poruczenia cesarskiego.

Tarte flambee
    Hrabia Bruno przyjął miano Leona, Dziewiątego papieża o tym imieniu (Pierwszy powstrzymał Attylę, Trzeci koronował Karola Wielkiego, Trzynasty stanął w obliczu antyludzkiego socjalizmu, a obecny, Czternasty jest wielką niewiadomą, ale wyglądam pontyfikatu z pewną nadzieją), i żył w niezwykle ciekawych czasach. Oto bowiem chrześcijaństwo wciąż stanowiło jedność, choć różnice między Katolicyzmem a Prawosławiem narastały coraz bardziej. Po podbiciu przez muzułmanów patriarszych stolic w Jerozolimie, Antiochii i Aleksandrii na placu boju pozostali tylko patriarcha Konstantynopola i biskup Rzymu. Jeden grecki, drugi łaciński. Obaj mieli swoich spokrewnionych cesarzy, obaj chcieli wieść prym w świecie chrześcijańskim.
Lateran - przez wieki siedziba biskupa Rzymu
    Leon przygotował się na wojnę całkiem nieźle – otaczając się naprawdę zgraną ekipą świetnych polityków z Hildebrandem czy Humbertem z Silva Candida na czele. Tego ostatniego wysłał do Konstantynopola jako legata by negocjował zażegnanie sporów z patriarchą Michałem Cerulariuszem oraz pomoc Bizancjum w walce z Normanami. Jak te negocjacje poszły wszyscy wiemy. Zarówno papiescy legaci, jak i patriarcha okazali się ludźmi nieustępliwymi i zbyt dumnymi by próbować załagodzić spory. Michał obłożył anatemą legatów, ci na ołtarzu Hagii Sophii złożyli bullę wyklinającą patriarchę. Był rok 1054, zachodnie (bo wschodnie to Ormianie, Gruzini, Koptowie, nestorianie) chrześcijaństwo oficjalnie rozpadło się na gałąź katolicką i prawosławną.

Hagia Sophia - przez wieki siedziba patriarchy Konstantynopola
    W praktyce, bo w teorii patriarcha nie mógł legatów przeklnąć gdyż nie byli już legatami. Leon IX – późniejszy święty – akurat wziął był i zmarł (a sam patriarcha konstantynopolitański wyklął tylko owych legatów – na czele z Humbertem - personalnie). Alzatczyka bowiem chwilę wcześniej ułapił potomek wikingów Robert Guiscard. I osadził w więzieniu. Kiedy papież wreszcie wyszedł na wolność (i oddał najeźdźcom Apulię, wspaniały przyczółek do ataku na Sycylię) był już na tyle słaby, że szybciutko odszedł do Domu Pana. Niestety, nikomu nie chciało się odkręcać wzajemnych klątw – a rychło i na Wschodzie i na Zachodzie zaroiło się od lokalnych problemów, takich jak najazd Turków Seldżuckich czy spór o inwestyturę. Europejska jedność, od pewnego czasu iluzoryczna, pękła na dobre, i każde władztwo musiało opowiedzieć się po którejś ze stron Wielkiej Schizmy Wschodniej. A kiedy jedność raz pękła – dalsze rozłamy były tylko kwestią czasu.
Jeden z normandzkich zamków w Apulii
    Jednym z następnych papieży, Grzegorzem VII został wspominany wcześniej Hildebrand. Tak, ten od Canossy i konfliktu z Henrykiem IV, cesarzem i krewnym hrabiego Brunona. Grzegorz też został świętym, acz nie za politykę, tylko jak Leon IX za dokończenie zaczętej przez hrabiego Egisheim-Dagsburg reformy kluniackiej w kościele (opaci z Cluny także z Leonem współpracowali, a byli to najznamienitsi intelektualiści owych czasów – Kościół od zawsze był w awangardzie nauki).
Klasztor w mojej rodzinnej Warcie - przed zniszczeniem przez Rosjan z olbrzymią biblioteką
    A potem przyszły krucjaty, wzajemne rzezie i wyrwa – nawet mimo Unii Florenckiej – stała się zbyt głęboka. Istnieje zresztą do dziś – i miała ogromny wpływ na historię Europy i całego Świata.
IV krucjata - mozaika z epoki
    A wszystko zaczęło się w niewielkim alzackim miasteczku (dziś technicznie to wieś) Eguisheim. Ciekawe jak często podróżując po Świecie człowiek z niewiedzy omija takie smaczki. I jak dużo jest ich u nas w Polsce?
Domniemany grobowiec Krysty w Górze
    Na koniec jeszcze co do papieży: można wiele zarzucać Leonowi czy Grzegorzowi, rozwiązłość, przedkładanie rzeczy świeckich nad duchowe, nepotyzm, symonię (choć reforma kluniacka z takimi patologiami walczyła przecież) – ale przynajmniej nie byli bałbochwalcami...
Nieusankcjonowany przez Kościół obiekt kultu w Ameryce Południowej

18 lipca 2025

Wino

    Skoro było o serze to – żeby być w zgodzie ze sztuką kulinarną – powinno też być o winie. Tak, wiem, na blogu już wspominałem o tym starożytnym, pochodzącym prawdopodobnie z Kaukazu, trunku, i to zarówno w czasie podróży po Nowym, jak i Starym Świecie.
Winnice w Ameryce Południowej - dolina Pisco
    Wspominałem też, że powoli odradzają się nasze polskie winnice (w końcu jesteśmy piątym w Europie producentem sera), zarówno te w dolinie Odry, zniszczone przez sowietów w XX wieku, jak i te tradycyjne, w Małopolsce, spalone przez Szwedów i wymrożone przez zmiany klimatu i Małą Epokę Lodowcową.
Odradzające się winnice Małopolski
    Nasze winnice powstały w czasie Średniowiecznego Optimum Klimatycznego w X wieku, ale tu – w dawnym Lotharii Regnum, sercu Imperium Karolingów (gdzie ten ser z poprzedniego wpisu spotkałem), Alzacji konkretnie – winnice swoimi korzeniami sięgają czasów rzymskich.
Rzymskie Argentoratum - dziś Strasburg
    Starożytni bowiem Rzymianie, rodem ze Śródziemiomorza, nijak nie mogli przekonać się do celtyckich czy germańskich piw i cydrów (a o miodzie pitnym chyba nawet nie słyszeli, trzeba by zerknąć do jakichś antycznych książek kucharskich, De re coquinaria libri decem prawdopodobnego Apicjusza czy do Pliniusza Starszego), i wszędzie, gdzie tylko mogli sadzili winorośl. Próbowali robić to nawet w deszczowej Brytanii – ale trunek tam produkowany był niezwykle podłej jakości. Alzackie winnice znajdowały się takoż na peryferiach Imperium Romanum, ale – w przeciwieństwie do bałkańskich, prześladowanych przez muzułmańskich tureckich najeźdźców – przetrwały aż do XIX wieku i inwazji grzyba filoksery. W międzyczasie, jako wina reńskie, zdołały wyrobić sobie dość uznaną markę. Dziś Alzacja słynie z produkcji delikatnych win białych (w tym i z mojego chyba ulubionego szczepu – muskatu) oraz musujących trunków typu szampańskiego – szampanami nie mogących się zwać, bo ta zastrzeżona jest tylko li dla tych powstałych w Szampanii. Kataloński dom perignon czy postradzieckie igristoje także w myśl prawa nie mogą się szampanami zwać. Ot, taka sytuacja, nieodosobniona przecież. Słoweńcy dla przykładu musieli zrezygnować z nazwy swojego tokaju (i Włosi też: tocai friulano; Słoweńcy na swój mówią dziś jakot), bo ta zastrzeżona jest tylko dla win z innego regionu dawnej Monarchii Habsburskiej, dziś, ku zgryzocie Madziarów, podzielonego między Węgry i Słowację.
Grecka winnica na Santorynie
Skład wina na Balearach
    Ale wracając do Alzacji – w celach promocji lokalnych produktów spod znaku bociana (symbol tej krainy) stworzono Alzacki Szlak Win – trasę turystyczno-kulinarną. Tą trasą – mniej więcej – ostatnimi czasy podróżowałem, choć przyznam się, że dość wybiórczo. I nie na raz. Taka praca.
Colmar
Selestat
    Strasznie mnie też smuci, że wciąż – mimo znacznego postępu – my tak nie potrafimy się promować. A przecież weźmy taką typową alzacką tarte flambee (Flammkuchen). Toć to zwykła maca, podpłomyk – za dzieciaka zawsze wypiekało się u mnie takie placki na piecu z pozostałości po cieście makaronowym. Z tym, że nigdy nie wpadłem na pomysł rzucić na ciasto boczku i cebuli. A alzacki bigos, choucrote garnie? Do naszego się nawet nie umywa (a Alzatczycy, z racji niemieckich korzeni, jako nieliczni z Francuzów znają i szanują kiszoną kapustę, Sauerkraut; niby współczesna kuchnia została stworzona we Francji, ale – by Jove – jak oni mało wiedzą o intensywnych doznaniach smakowych kuchni reszty Europy). Ale nie mieli sowieckiej okupacji. Ech.

Alzacki podpłomyk
Alzacki bigos
   
Ale oprócz znanych i ludnych miast oraz znośnej jak na Francję kuchni Alzacki Szlak Win przebiega także przez kilka małych miasteczek i wiosek, położonych między szparagowymi polami nadreńskich równin i winnicami leżącymi na stokach Wogezów. Te są dużo mniej znane – a przez to dość puste i wolne od turystów, co zawsze sprawia mi olbrzymią radość. Dość często posiadają też całkiem starą metrykę – nawet jeśli nie starożytną, to przynajmniej średniowieczną. Nierzadko też ich rozkwit przypadł na czasy świetności Państwa Gnieźnieńskiego, czyli na XI wiek.

Poznań - relikty palatium i kaplicy z II połowy X i XI wieku
    Weźmy taki Selestat (czy – jakby powiedzieli miejscowi i Niemcy – Schlettstadt). Kiedy tam wpadłem turystów było jak na lekarstwo – zabytkowe uliczki można było oglądać bez przeszkód.
Selestat
    Nikt też nie zaglądał do romańskiego kościoła Sainte-Foy – czyli świętej Fides z Agen (albo, żeby być bardziej wzniosłym, Świętej Wiary). U nas takich zabytków – w tej skali – zwyczajnie nie ma, a po obu stronach Renu zachowało się ich całkiem sporo, do tej pory widziałem jednak tylko te po stronie niemieckiej. A tu proszę – świątynia wypisz wymaluj jak któraś z licznych budowli sakralnych Kolonii.

Kościół Sainte-Foy
    Ta niemieckość (o której już kiedyś wspominałem) przestaje dziwić, jeśli zorientujemy się, że w XI wieku miasto to należało do Hildegardy z Egisheim, (tu potrzebne didaskalia) żony niejakiego Fryderyka z Büren (i kolejne) oraz matki Fryderyka Szwabskiego, pierwszego z Hohenstaufów. Tak, to ta dynastia, która po wygaśnięciu dynastii ottońskiej wżeniła się w przejmującej ster władzy w Świętym Cesarstwie Rzymskim (Narodu Niemieckiego – tak nieco ahistorycznie dodam) dynastię salicką, następnie samemu przejmując tron. Spór o Inwestyturę, Fryderyk Barbarossa, sycylijskie awantury Fryderyka II, ścięty mieczem Konradyn, Manfred czy wojny gwelfów z gibelinami których uczestnikiem był Dante to przecież dziedzictwo tej pochodzącej po kądzieli z Alzacji dynastii.

Castello Maniace Fryderyka II w Syrakuzach
    Samo zaś Egisheim – dziś Eguisheim – niewielka wioska zwana Balkonem Wogezów (i uznawana za jedną z najładniejszych we Francji) zaskoczyła mnie jeszcze bardziej (i nie chodzi tu o ceny lokalnego wina, całkiem przystępne jak na taką jakość). Okazała się być bowiem miejscem narodzin innej ważnej persony XI-wiecznej Europy, także niemieckojęzycznej, także związanej z rodami panującymi, ale zmieniającej historię naszego kontynentu chyba bardziej niż jakikolwiek - spokrewniony wszak przez Hildegardę -  Hohenstauf.
Eguisheim

4 lipca 2025

Bombardowanie

    Był 11. maja 1940 roku. Kilka dni wcześniej wojska niemieckie przekroczyły granice Królestwa Niderlandów i, choć Holendrzy próbowali stawiać opór, chwacko posuwały się naprzód. Niderlandzki rząd początkowo odmawiał jakichkolwiek negocjacji, ale po usłyszeniu komunikatu iż setka teutońskich bombowców leci na Rotterdam głośno zawołał: "Negocjujmy warunki kapitulacji". Niemieckie bombowce tym okrzykiem się nie przejęły (według legendy 2/3 floty nie zauważyło flary wzywającej do powrotu na lotnisko), Rotterdam został zniszczony (zginęło jakieś 1000 osób), a Niderlandy poddały się. Dziś, w centralnym punkcie miasta, podle Muzeum Morskiego, stoi statua upamiętniająca to tragiczne wydarzenie.

Pomnik Rozdarte Miasto
    Swoją drogą taka sobie, zresztą W. Sz. Czytelnik zna moje zapatrywanie na sztukę nowoczesną.
Dom z sześcianów
    W każdym razie Rotterdam – dziś największy w Europie i trzeci na Świecie port morski – został zrównany z ziemią. Bombardowanie i niszczenie miast nie jest oczywiście czymś nowym, w poprzednim wpisie było o Brukseli, której to centrum zaorane zostało swego czasu przez francuską artylerię. Pozostaje kwestia odbudowania tkanki miejskiej. Grote-Markt jest przepiękny i wpisany na Listę Dziedzictwa Ludzkości UNESCO, Rotterdam zaś...
Port w Rotterdamie
Kanały w centrum miasta

Odbudowana Bruksela

    Na powyższych zdjęciach można sobie porównać. Ohydne blokowisko w stylu amerykańskich metropolii, całkiem bez duszy. Nawet te budynki, których stan zniszczenia pozwalał na odbudowę też są jakieś nie takie.

Szczątki rotterdamskiej starówki
    A reklamowana jako Kaplica Sykstyńska Holandii (bo Rotterdam leży zarówno w Niderlandach, jak i w Holandii, w przeciwieństwie do Amsterdamu, Południowej) hala targowa (spełnia także funkcje mieszkalne, taki postmodernizm) jest zwykłym centrum handlowym z bohomazem u sufitu. Pomysł przyrównania Wygnania z Raju pędzla Michała Anioła Buonarottiego do papryk, bakłażanów i gąsienicy pazia królowej mógł narodzić się tylko w społeczeństwie ograbionym z poczucia estetyki. Znaczy: nowoczesnym.
Hala targowa
    Bombardowanie Rotterdamu, tragiczne w skutkach, zmieniło także zapatrywania Aliantów na działania wojsk niemieckich. Do tego momentu brytyjskie (głównie) bombowce zrzucały na miasta Rzeszy ulotki propagandowe nawołujące do zaprzestania działań wojennych czy szkalujące przywódców zwycięskiego państwa. Naprawdę, musiało to mieć olbrzymi psychologiczny efekt. A przynajmniej wpływ na pękające ze śmiechu przepony Niemców, en masse stojących przy swoim zwycięskim Führerze i potężnym Wermachcie. Opowiastki o nazistowskim ruchu oporu to powojenna projekcja, mająca na celu wybielić Niemców – którzy przecież w latach II Wojny Światowej nic nie wiedzieli o własnych zbrodniach, pewnie byli na wakacjach.

Miejsce po Kancelarii Rzeszy w Berlinie

    Kumulacją alianckich bombardowań Rzeszy był chyba nalot na Drezno – niebronione miasto, dziś odbudowane, także zostało zniszczone. Ktoś powie, że była to zbrodnia wojenna. Cóż, może mieć rację, ale zapomina, że była to odpowiedź na niemieckie ataki na niebroniące się miasta. Zresztą Drezno nie było jedyne (z większych niemieckich miast tylko łużycki Zgorzelec przetrwał wojnę bez szwanku; ostatnio anonimowy darczyńca zafundował miastu rewitalizację starówki).

Drezno
    Zastanawia mnie – widząc reakcję po bombardowaniu Rotterdamu – co alianci robili kilka miesięcy wcześniej, kiedy Luftwaffe zrównało z ziemią Wieluń, miasto otwarte i niebronione (do dziś ta zbrodnia nie istnieje w świadomości Zachodu, nikt nie namalował wieluńskiej Guerniki).

Fundamenty wieluńskiej fary, zniszczonej w bombardowaniu 1. Września 1939

    Kilka tygodni krwawych bombardowań Warszawy zaowocowały konferencją w Abbeville i typową felonią – czyli zdradą sojusznika w obliczu agresji wspólnego wroga. Ucieczki z pola walki, znaczy się. Starówka warszawska wpisana na Listę Światowego Dziedzictwa Ludzkości UNESCO została jako przykład dokładnej odbudowy miasta. Nie byłoby tego wpisu, gdyby nie wspominana zdrada sojuszników.

Resztki Pałacu Saskiego w Warszawie - nieodbudowanego

    Co właściwie nie powinno dziwić. Każdy patrzy swego. I będzie patrzył. Zwłaszcza, że – w przeciwieństwie do państw wyrosłych na gruzach imperium Karola Wielkiego – nie mamy z Zachodem przesadnie wspólnej historii. Nadal jesteśmy dla nich miejscem ubi sunt leones. Do tego nie potrafimy pokazać im naszych zasług dla ochrony kontynentu, bo nie umiemy – mam nadzieję, że z głupoty, a nie z premedytacji – w politykę historyczną.

Okopy z czasów Bitwy Warszawskiej 1920 roku

    Czasy zdają się nadchodzić ciężkie, więc może warto się zastanowić, czy mądrym jest opierać się na krajach, które nami systemowo gardzą, i które już raz (ba, żeby tylko) nas zdradziły. Moim zdaniem owszem, wchodźmy w sojusze, ale nie ufajmy. I sami troszczmy się o siebie, bo nikt inny tego nie zrobi. Nie przejmujmy się też zapatrzonymi w Zachód ojkofobami.

Symbol okupacji Polski

    A. Jeszcze jedno. Arthur "Bombowiec" Harris, brytyjski wojskowy atakujący z powietrza niemieckie miasta, za cel wybrał akurat to związane z władcami Polski. Paranoik powiedziałby, że to nie przypadek.

14 czerwca 2024

Znowu o kopanej

    I na blogu wraca, niczym ruski szampan na imprezie, temat piłki nożnej. Znowu jest to wpis okazjonalny (przypominam – trwa peregrynacja po Ameryce Południowej, gdzie futbol jest religią, kolejne wpisy będą o boliwijskich Andach, Inkach czy innych dinozaurach, zresztą sami sobie przeczytajcie), bo akurat po wielkich boleściach reprezentacja Polski awansowała na Mistrzostwa Europy rozgrywane w Niemczech. W meczu sparingowym kontuzji jednak nabawił się Robert Lewandowski, niekwestionowana gwiazda kadry, i dopiero co najlepszy zawodnik na Świecie (niestety, akurat kiedy mógł dostać Złotą Piłkę plebiscyt odwołano, tłumacząc to paniką koronawirusową; było to tłumaczenie o tyleż głupie, co mocno kontrowersyjne – rok później naszemu napastnikowi w nagrodę wręczono coś wyglądające jak kaliski andrut) – i na pewno w pierwszym meczu na turnieju nie wystąpi. Wiadomość tragiczna dla wszystkich kibiców, niemniej – za co kocha się futbol – trzeba przypomnieć, że na Mistrzostwa Świata w roku 1974, także do Niemiec, Polska jechała bez Włodzimierza Lubańskiego, takiego Lewandowskiego tamtych czasów. A kontuzja Cristiano Ronaldo, największej gwiazdy, w finale Euro (tego, co to nas wyeliminowali po karnych) zapewniła Portugalii tryumf. Tak, że różnie bywa.
Boisko w amazońskiej dżungli
    Choć istnieje obawa, że bez Roberta – jednego z najbardziej rozpoznawalnych Polaków na Świecie – nasi mogą kopać się po czołach.
Camp Nou w Barcelonie, miejsce pracy Roberta Lewandowskiego
    Na tym między innymi polega magia piłki nożnej. W każdej chwili drużyna złożona z jakichś najduchów może wygrać z grupą najsprawniejszych profesjonalistów. Właśnie – najwięcej ludzi na Ziemi jest zarejestrowanych jako piłkarze. Na drugim miejscu jest badminton, gra nazwana na cześć jednej z brytyjskich książęcych rezydencji, strasznie popularna zwłaszcza w Azji, u nas często zwana babingtonem, całkiem zresztą niepoprawnie. Jest też piłka nożna masowo uprawiana amatorsko.
Boisko na statku pływającym po Amazonce - wciąż używane
    A przynajmniej była kiedyś, u nas w Polsce. Każdy dzieciak za punkt honoru stawiał sobie zaharatać w gałę – gdziekolwiek (no i jak starsi nie grali: wtedy trzeba było czekać na swoją kolej). Podwórkowe zasady były nieco inne niż te książkowe opracowane przez FIFA: słupki ratują, trzy rogi i karny, gruby na bramkę (chyba, że gruby akurat miał piłkę, to nie; swoją drogą jak piłki nie było, to grało się puszką, kamieniem, butelką – a za słupki często robiły plecaki). Działało też nieśmiertelne prawo Pascala – szczegółowo opisujące kto ma się udać w zarośla, pokrzywy, sąsiedzkie podwórko z psami wytresowanymi do ganiania młodzieży, po wykopaną piłkę.
Copacabana w Rio de Janeiro - w grze w siatkonogę biedota z cariocas szlifuje technikę piłkarską
    Grało się właściwie aż do momentu, kiedy zapadający zmrok uniemożliwiał rozpoznanie co jest piłką a co na przykład rosnącym podle placu gry pniakiem. Naszym marzeniem na boisku pod blokiem w rodzinnym miasteczku było, by zamiast piasku (i szkła z kamieniami) wyrosła na boisku trawa.
Boisko w Gaci Kaliskiej, zdaje się być nieużywanym
    Dziś boisko to jest zielone, porośnięte murawą – bo nikt już tam nie gra. Nie tylko dlatego, że obok postawili market z parkingiem. Powodem nie jest też zauważalny niż demograficzny. Po prostu po upadku komuny (i przeżyciu lat 90-tych zeszłego stulecia, kiedy to zniszczono polską gospodarkę) Polska zaliczyła skok cywilizacyjny – i zachłysnęliśmy się nieznanym wcześniej konsumpcjonizmem. Do tego doszły przemiany społeczne, rozpad rodziny (ciągle odnoszę wrażenie, że sterowany i celowy) i telefony komórkowe z dostępem do internetu. Albo ogólnie Internet. Myślę zresztą, że większość W. Sz. Czytelników wie gdzie pięć, więc kolejna jeremiada jest niepotrzebna. Dość tylko powiedzieć, że nawet w szkole sportowej spotkałem dzieciaki zwolnione z zajęć wychowania fizycznego. A berbecie często przypominają ludki Michelina.

Boisko pełne dzieciaków - Ameryka Południowa
    Od tego dobrobytu sport przestał być szansą na awans społeczny czy lepsze życie – każdy, nie tylko piłka nożna. Dopiero co odbywały się Mistrzostwa Europy w Lekkoatletyce, za chwilę Igrzyska Olimpijskie – nasi wielcy mistrzowie coraz starsi, młodych (równie wielkich, albo i większych) pojawia się coraz mniej – bo nie ma z kogo wybierać. Hodujemy sobie kolejne pokolenie kalek uzależnionych od Internetu, sportu nie tylko nie uprawiających, ale i się nim nawet nie interesujących. Bardzo to smutne.
Stadion Olimpijski w Barcelonie - arena igrzysk z 1992 i, nieoficjalnie, z 1936
    Bogate kraje mają infrastrukturę (u nas ciągle kulejącą) dzięki czemu łatwiej im zachęcać własną młodzież do ruchu (możliwe też, że wzorce kulturowe naciskają na jakąś formę aktywności fizycznej, jak w Holandii czy Norwegii) oraz przyciągać emigrantów z Dzikich Krajów – tych, w których sukces sportowy przekłada się na ściśle biologiczny sukces finansowy.
Trening piłkarski w peruwiańskich Andach
    U nas nie zanosi się na systemową zmianę podejścia do sportu – może przełożyć się to na mniejsze sukcesy, co przełożyć się może na mniejsze zainteresowanie, co przełożyć się może na mniejszą ilość trenujących, co przełożyć się może na mniejsze sukcesy, co... I tak dalej.
Siatkówka - są kibice, jest infrastruktura, są sukcesy, acz nadal nie jest to sport masowy
    Cieszmy się więc tymi trzema grupowymi meczami na Euro 2024 – obym oczywiście się mylił [EDIT: jednak nie myliłem się, trzy mecze i można jechać na upragnione przed sezonem klubowym wakacje], i żebyśmy zagrali w zwycięskim finale. Lewandowskiemu się należy.
    Po rozgrywanym w Monachium meczu otwarcia Euro 2024, Niemcy – Szkocja (sędziowanemu przez Francuza), 5:1 (tak jak w 1982 Polska z Peru), mogę stwierdzić, że faktycznie Auld Alliance skończył się w 1560 roku na mocy Traktatu Edynburskiego, oraz, że Gary Lineker mówił prawdę: piłka nożna to taka w której 22 mężczyzn biega za piłką, a na końcu i tak wygrywają Niemcy (no, Bogiem a prawdą Szkoci jakoś tak przesadnie nie biegali, a i honorowe trafienie zrobili im gospodarze).

Jezioro Ness w Szkocji, po meczu otwarcia Euro 2024 pełne gorzkich łez

3 kwietnia 2024

Współczesne barbarzyństwo

    Nie lubię na blogu pisać o wojnie – no chyba, że w ujęciu historycznym, wszak wiadomo, że konflikt pomiędzy populacjami jest czymś normalnym z punktu widzenia biologii; jest też wojna niesamowitym stymulantem do rozwoju cywilizacji – ale czasem się zdarza, zwłaszcza, że żyjemy w okresie starcia cywilizacji, gdy Kultura Zachodu (gnijąca, bo gnijąca) pada pod ciosami nie tylko zewnętrznych najeźdźców, ale i socjalistycznego wroga wewnętrznego.
Niszczenie korzeni cywilizacji w Europie
    Ale czasem się zdarza, choć nie ukrywam, że chodzi tu raczej o tą romantyczną, wyidealizowaną wizję konfliktu – taką, która bezpowrotnie minęła przy okazji Wielkiej Wojny, gdy honor, rycerskość i człowieczeństwo zastąpione zostało – między innymi dzięki rozwojowi technicznemu Ludzkości (i spowodowanego Wielką Rewolucją Francuską moralnemu upadkowi Człowieka) – bezduszną i krwawą hekatombą.
Cmentarz w Ulejowie k. Szadku - miejsce spoczynku żołnierzy obu stron Wielkiej Wojny
    Tak, w czasach Wielkiej Wojny jeszcze chowano poległych na wspólnych cmentarzach – wszak w życiu doczesnym połączyła ich wspólna potrzeba.
    Ale był to ostatni akord. Chwilę później Europa pokryła się skorupą krwi (piszę bowiem z perspektywy stricte europejskiej – może z innej ten romantyzm wojenny przemijał trochę inaczej, ale w końcu prysł; automat Kałasznikowa jest dziś w kilku państwowych herbach Dzikich Krajów), a kontynent opanowały – bądź opanować próbowały – różnego rodzaju zbrodnicze ideologie. Z jakichś względów były one socjalistyczne, i stawiały w centrum Świata nie Boga (religia była wrogiem najgorszym, zwłaszcza chrześcijańska) a Człowieka.
Okopy z czasów Bitwy Warszawskiej - Marki k. Warszawy
    W przededniu zaś II Wojny Światowej Niemcy pokazały zaś, że mocno do serca wzięły sobie słynną "mowę huńską" cesarza Wilhelma z początków Wielkiej Wojny. I zbombardowały z powietrza niebronioną baskijską Guernikę. Nie było ku temu żadnych przesłanek – poza propagandowo-psychologicznymi. Zginęło kilkuset cywilów, zniszczeniu uległo 70% zabudowy. Oczywiście nie był to pierwszy w historii taki akt (choćby ostrzał Kalisza w 1914, przez Niemców, bo przez kogo), ale premierowy tak gwałtowny, śmiercionośny i z wykorzystaniem nowoczesnych środków i lotnictwa.
    Guernica stała się przy okazji mimowolnym symbolem nowoczesnych wojennych zbrodni – przyczynił się do tego monumentalny i przejmujący fresk Pabla Picassa – ale sprzeciw przeciw tragedii był głównie artystyczny. Inne Guerniki nawet tego nie doświadczyły.
    Bo kto – nie tylko na Świecie, do niedawna nawet w Polsce nie była to powszechna wiedza – wie, słyszał, o bombardowaniu Wielunia nad ranem pierwszego września '39?
    No właśnie. Tu nikt fresku nie namalował, a winnych – zdaje się – nie ukarano. Życie straciło kilkaset osób, zniszczeniu uległo 75% tkanki miejskiej. A nie było to jedyne zniszczone przez Niemców polskie miasto – podkreślmy, że nie bronione. Możliwe, że był to też pierwszy akt II Wojny Światowej – bomby spaść miały na śpiące miasto wcześniej niż atak na Westerplatte (i te dwie pozycje nie wyczerpują listy potencjalnych początków wojny).
Zbombardowana i rozebrana w 1940 synagoga we Warcie (foto z arch. J. Ślipka)
    W Wieluniu, położonym w dawnej Ziemi Rudzkiej, byłem kilka razy – wszak nie mam daleko. To już pas wyżyn, niedaleko Załęczański Park Krajobrazowy z jaskiniami, ostańcami wapiennymi i malowniczym przełomem Warty, więc i krajobrazy, i kamienna architektura bliższa Krakowowi niż Sieradzowi. Zabytków niestety zbyt dużo nie pozostało – Luftwaffe było niezwykle skuteczne – ot, kolegium pijarskie i resztki miejskich murów, z bramą udającą ratusz.
Brama Krakowska z ratuszem i resztki murów obronnych
    Zamek podobnie jak w Sieradzu nie zachował się, choć na fundamentach chwacko wznosi się klasycystyczny pałacyk. Przy rynku kiedyś stał gotycki kościół św. Michała Archanioła – resztki pozostałe po wrześniowych bombardowaniach rozebrano rok później. Dziś można zobaczyć tylko zarys murów zniszczonej świątyni. W tym roku jeśli dobrze liczę będzie 75. rocznica zniszczenia miasta – nadal nieodbudowanego [EDIT: oczywiście, źle policzyłem, to już 85 lat].
Fundamenty wieluńskiej fary pw św. Michała Archanioła
    Pierwszym celem dzielnych niemieckich lotników (armia niemiecka była tak dzielna, że większość kronik filmowych z Września '39 powstało kilka tygodni później; dla celów propagandowych podpalono nawet leżący między Wieluniem a Sieradzem Złoczew – by uwiecznić na taśmie filmowej marsz wspaniałego Wermachtu; oczywiście nikt nie poniósł konsekwencji tego czynu – poza pozbawionymi mienia mieszkańcami oczywiście) był – i tu nawiązanie do tragicznych wydarzeń z pierwszych dni kwietnia 2024 roku ze Strefy Gazy – jeden z największych budynków w mieście, oznaczony czerwonym krzyżem szpital. Był to atak całkowicie świadomy – wśród atakujących był chociażby miejscowy Niemiec, absolwent wieluńskiego gimnazjum. Tak miała przebiegać nowa, totalna wojna – pełna zbrodni na cywilach i ludobójstw. Barbarzyńska i całkowicie obca Cywilizacji Europejskiej. Ot, Niemcy okazali się prawdziwymi trendsetterami Narodów (choć możliwe, że czerpali z pomysłów sowieckich – choć trudno stwierdzić, czy wojna domowa w Rosji, albo tureckie ludobójstwo Greków i Ormian, odbywały się w europejskim kręgu kulturowym) – ale znaleźli licznych naśladowców, choćby w czasie niedawnego (ha, to już ponad 30 lat) konfliktu w byłej Jugosławii (właściwie: serii wojen, do dziś niezakończonych).
Sarajewo - ślady po ostrzale
    Podobnie jak na Bliskim Wschodzie – tam bowiem też wojna trwa, raz w większym, innym razem w mniejszym natężeniu.
Zwykły dzień na Zachodnim Brzegu
    Obecnie w większym. I tak w wyniku celowego ataku rakietowego wojska izraelskiego w niszczonej Strefie Gazy na oznaczony i bezbronny konwój humanitarny zginęli ludzie. W tym i Polak, niosący bezinteresownie pomoc napadniętym i mordowanym, jak to już w naszej narodowej tradycji jest – i nie ważne kto jest agresorem, a kto ofiarą: pomagamy także naszym wrogom. To szlachetne – głupie, ale szlachetne (zwłaszcza widząc jak zachowują się wobec Polski i Polaków ci, którym kiedyś i teraz pomagamy). Najgorsze w tym wszystkim, że teraz Świat trochę pokrzyczy (o dziwo, polskie władze jakoś tak nieskore do jakiejś reakcji są, nie po raz pierwszy zresztą) i za tydzień wszyscy zapomną. Może tylko wolontariuszy chcących pomagać ginącym Palestyńczykom będzie mniej. Barbarzyństwo znowu wygra.
Tryumf barbarzyństwa

Najchętniej czytane

Demokracja

     Jednym ze szwajcarskich kantonów gdzie świąteczną potrawą bywa kot jest kanton Appenzell (a raczej dwa kantony, ale o tym może późnie...