Tłumacz

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą macedonia. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą macedonia. Pokaż wszystkie posty

20 grudnia 2024

Tryumf herbaty

    Trochę teraz było o tym niezbyt smacznym napoju zwanym kawą, to żeby na Święta Bożego Narodzenia nie pozostał gorzki posmak, to teraz dla odmiany o herbacie. Niech będzie, że na postosmańskich Bałkanach, żeby tak w temacie pozostać, a co.
Herbata, boza i baklawa - bałkańska przekąska
    Kamelia zwana herbatą chińską, czyli Camelia sinensis, pochodzi z Azji Wschodniej, jej wspaniałe orzeźwiające właściwości odkryte zostały w Chinach kilka tysięcy lat temu (czyli znacznie wcześniej niż kawy), choć naturalnie występowała też w Indiach. Do Europy dotarła w czasach nowożytnych dwoma drogami – na Zachód brytyjskimi herbacianymi szkunerami bijącymi rekordy prędkości, pierw z Dalekiego Wschodu, potem z plantacji Indii i Cejlonu (a efektem tego jest angielski fajfoklok i bawarka z mlekiem; herbatę zabielaną pije się też chociażby w Tybecie czy Mongolii), na Wschód zaś Szlakiem Herbacianym przez Mongolię, Syberię do Petersburga.
Sankt Petersburg - miejsce, gdzie kończył się Szlak Herbaciany
    Do nas – oczywiście tą drugą drogą, czego ślady znaleźć można w języku: wszak naczynie do gotowania wody powszechnie zwiemy czajnikiem, od rosyjskiej wersji chińskiego słowa określającego herbatę – czaj od ćia/te. Ta wersja popularna jest na Wschodzie, w Turcji czy na Bałkanach. Na Zachodzie tea, te. My używając czajniczka z asyncją (jak mówiła śp Babcia na mocny, esencjonalny napar herbacianego suszu rozcieńczany potem wrzątkiem w szklance; taka niezwykle mocna herbata jeszcze gdzieniegdzie w Polsce zwana jest z rosyjskiego czajem) pijemy – z łacińskiego herba – ziele - te. Zawsze na przekór.
Poranny fajfoklok u Berberów na Saharze
    Na Bałkanyvia muzułmański świat Imperium Osmańskiego – herbata (ćaj) też trafiła, choć pośrednio, Szlakiem Herbacianym. Kiedy bowiem Imperium Rosyjskie podbiło Gruzję okazało się, że na czarnomorskim wybrzeżu panują idealne warunki do uprawy kamelii. Zamiast więc płacić przemierzającym pół Świata kupcom założono w rejonie Batumi – dziś już ginące – plantacje herbaciane. O których to herbacianych polach nawet piosenki śpiewano.
Rosyjskie ślady w Gruzji - Cziatura
    Stamtąd sadzonki herbaty trafiły do Anatolii. XIX wiek to próby okcydentalizacji i reform chorego członka Europy – jak wraża propaganda nazywała Wysoką Portę – stąd któryś z sułtanów postanowił zastąpić kojarzoną ze wschodnim muzułmańskim mistycyzmem kawę bardziej europejską herbatą (zastąpiono też turbany tymi śmiesznymi czapeczkami z chwostem, zwanymi u nas fezem; te z kolei, jako zbyt wschodnie i islamskie, zakazane zostały przez Ataturka, ale o nim później, bo to ważna postać dla herbacianej Turcji). Już przy drugiej próbie roślina przyjęła się, a herbata poczęła konkurować z kawą. Wspaniale też wkomponowała się w tradycyjne zwyczaje oraz zajęła niepoślednią rolę w handlu.
Stambulski bazar
    Każdy kto był w arabskim kraju spotkać się musiał ze zwyczajem częstowania potencjalnego kupca szklanką herbaty – to pustynny zwyczaj, mający kilka tysięcy lat. Koczownicy hasający po nieużytkach Półwyspu Arabskiego zawsze witali gościa w swoim namiocie (jak nasze gość w dom, Bóg w dom), islam tego nie zmienił.
Kawa, herbata, tytoń (nazwa w języku polskim pochodzi z tureckiego) dziś pełnią właśnie rolę takich przywitaczy. Zaprzyjaźniaczy. A zaprzyjaźnionemu gościowi łatwiej coś sprzedać. Turcy, przecież koczownicy z pochodzenia, przeciwko takim zwyczajom nic nie mieli.

Betyle - obiekty kultu semickich koczowników
    Tak więc herbata wbiła się na kupieckie stragany Imperium Osmańskiego, ale czas władzy sułtanów dobiegał końca. Początek XX wieku przyniósł kolejne ruchawki na Bałkanach, zakończone utratą większości europejskich posiadłości.
Pomnik jednego z antyosmańskich powstań na Bałkanach - w macedońskim Kruszewie
    A Wielka Wojna i walki z Grecją doprowadziły do upadku sułtanatu. Mustafa Kemal Pasza ogłosił się Ojcem Turków, Ataturkiem, i stworzył całkiem nowy byt polityczny – Republikę Turecką (w 2023 obchodzona była setna rocznica powstania). Zmienił nazwę, ustrój, ale i – dekretem – obyczaje. Zakazał wielożeństwa czy noszenia fezów. Oraz był wielkim orędownikiem picia herbaty – zwłaszcza, że państwo utraciło tereny na których kawa rosła. Faktycznie, dziś w Stambule na jakąś turecką kawiarnię natknąć się trudno – jak są, to w stylu europejskim tylko.
Ataturk
    A herbaciarnie, choć głównie dla lokalsów, pozostały. Lubię sobie w takiej posiedzieć (choć często trzeba się zmierzyć tam z kłębami tytoniowego dymu wypuszczanego przez fajki wodne; ten mdły zapach nie jest moim ulubionym), i z dzbankowatej szklaneczki wypić słodką obowiązkowo herbatę. Zresztą nie tylko w Stambule – także na Bałkanach.
Herbata tradycyjna w Skopje
Herbata europajska pod pałacem Dolmabahce nad Złotym Rogiem
   
O zabytkowych czarszijach – kupieckich osmańskich starówkach – Sarajewa czy Skopje pisałem na blogu już wielokrotnie, kto chce to sobie przeczyta klikając w odnośniki w tym wpisie. Tu tylko dodam, że taka gorąca i słodka herbata (choć bez mięty jak w Maroko) wspaniale krzepi w bałkańskim upale.

Herbata w Maroko
Starówka w Skopje
Stare Sarajewo
    I takie upały wspominając życzę W. Sz. Czytelnikom wszystkiego dobrego na Boże Narodzenie. Życzyłbym też udatnej herbatki, ale u mnie na świątecznym stole króluje inny napój, pozbawiony kofeiny/teiny/mateiny – kompot z suszu (nie z bakalii, z suszu: jabłko, gruszka, śliwka, żadnych fikuśnych fig czy rodzynek, choć pasowałyby tu). Ja nie lubię, ale tradycja. Najlepszego.

4 października 2024

Rio de Świebodzineiro

    Najbardziej emblematycznym landszaftem w Brazylii – oraz jedną z najczęściej odwiedzanych atrakcji turystycznych w tym kraju jest bez wątpienia olbrzymia statua Cristo Redentor, Chrystusa Odkupiciela.
Cristo Redentor
    Pomysł na pomnik narodził się na początku XX wieku, a śmiały jak na ówczesne standardy projekt stworzył brazylijski architekt Hector da Silva Costa. Nie jestem inżynierem, ale podejrzewam, że trzeba było się mocno nagłowić, by Pan Jezus rozkładał ręce w geście mówiącym – przyjdźcie do Mnie, do Mojego Kościoła, Ja jestem Odkupieniem. Do tego taki kształt statuy przypomina nieco krzyż, ten prześladowany od wieków symbol chrześcijaństwa. Co zaś się tyczy walorów artystycznych – za nie odpowiada nasz rodak, rzeźbiarz tworzący we Francji (gdzie Cristo powstał) Paul Landowski. Cóż, mniej jest znany od Mitoraja czy Stacha z Warty.
    Czy mi się podoba? Trudne pytanie. Na pewno jest imponujący i mniej sztampowy od innych wielkich figur Świętych jakie widziałem. A i modernizm który zeń bije nie przekracza tej cienkiej granicy, za którą wszystkie bez mała nowoczesne kościoły przypominają kwokę na jajach.

Rzadki przypadek, gdy nowy kościół jest ładny
    Do tego dodajmy wspaniałą panoramę rozpościerającą się z Corcovado. Rio i Atlantyk widać wspaniale.
Widok ze wzgórza Corcovado
    Do tego samo wzgórze położone jest na terenie parku (podobno zasadzonego – lata użytkowania wzgórz wylesiły okolicę, w porę jednak ją zrekultywowano, z niezłym efektem), zresztą, przyjedźcie sami i zobaczcie.
    Albo i nie. Miejsce jest bowiem totalnie zdeptane przez turystów. I są to niewyobrażalne wręcz tłumy. Może powodem tego był weekend (odwiedzałem Cristo Redentora w Niedzielę) – ale w tygodniu jest tylko trochę luźniej. Już od wejścia na teren postumentu trzeba swoje odstać – bilet też nie jest jakoś super tani – potem jest jeszcze gorzej. Wszędzie panuje południowoamerykański chaos (choć strażnicy i obsługa to dumna latynoamerykańska żandarmeria) i ścisk. Po jakiejś godzinie, może półtorej, stania w kolejce udało dostać się do busików jadących na szczyt. Oprócz busików jedyną legalną drogą wjazdu jest droższa kolejka – piechotą wdrapywać się nie wolno, choć oczywiście jest to możliwe.
    Na szczycie (jest tam kilka punktów widokowych) jest jeszcze gorzej. Powierzchnia wzgórza jest przecież ograniczona, a turyści przybywają niepowstrzymanym strumieniem. Nie ma szans na zadumę czy delektowanie się przepięknymi krajobrazami. Najlepiej zresztą jak najszybciej stamtąd uciekać – co też wiąże się z odstaniem swojego w kolejkach – normalnie jak za komuny albo wczesnej III RP (ciekawe jakim szokiem jest to dla ludzi z Zachodu, komunizm znających tylko ze szczytnych ideałów).

Tłumy na punkcie widokowym pod statuą
    Patrząc na te tłumy radowałem się w duszy, że było dżdżysto i chłodno (25 stopni Celsjusza) – nie wyobrażam sobie jak może Corcovado wyglądać w słońcu i upale. Swoją drogą dzięki temu pustawe były też miejscowe plaże, z Copacabaną na czele. Pełen komfort – choć spotkani turyści z Polski skupiali się na drinkach w plażowych barach a nie na kąpielach, niczym w nadbałtyckim naszym Kołobrzegu w sierpniu.

Bezludna Copacabana
    Generalnie takie posągi górujące nad miastem to standard w Ameryce Południowej. Cochabamba (miasto rozwinięte za prezydentury Evo Moralesa) słynie z największej w Boliwii statuy Chrystusa, a zdjęcie posągu Matki Boskiej z Socavon stojącego ponad górniczym Oruro na Altiplano jakiś czas temu wrzucałem na blog. Można tam dojechać specjalną kolejką, działającą dwa dni w tygodniu.

Virgen del Socavon w Oruro
    Był też – o ile mnie pamięć nie myli – spoglądający na Cuzco Cristo Blanco. Lima i La Paz też mają swoje statuy. Największa tego typu figura na Świecie także jest w Ameryce Południowej – to pomnik Chrystusa Króla Morza.

Cristo Blanco w Cusco
    Złośliwi mówią, że wybudowano ją w ramach rekontry za powstanie pomnika w Świebodzinie – przez jakiś czas najwyższego Jezusa na Ziemi.

Chrystus w Świebodzinie
    Faktycznie, posąg widać z daleka, cudownie błyszczy się w słońcu. U stóp byłem tylko raz, wiele lat temu. Pomnik przez lata był obiektem drwin i żartów (mnie najbardziej podobał się ten o najstarszym markecie Tesco na Świecie, wybudowanym pięć lat przed Chrystusem), podobnie jak gargantuiczna bazylika w Licheniu.

Bazylika w Licheniu Starym
    Przyznam się, że i ja miałem nieco mieszane odczucia – czy to potrzebne. Jednak podróżując po wielu zakątkach naszego globu stwierdziłem, że tak. Że jest potrzebne. Co zabawne: gros ludzi którzy z pomnika Chrystusa Króla Wszechświata w – jak to się zwykło mówić – Rio de Świebodzineiro szydzą i zarzucają mu megalomanię mają taki sam stosunek do wielkich inwestycji które próbowano stworzyć w Polsce by wyrwać nas z gospodarczego zaścianka, takich jak Centralny Port Komunikacyjny, terminale w Świnoujściu czy przywrócenie żeglugi na Odrze. Czasem jeszcze dochodzi do tego elektrownia atomowa, rzecz przecież niezbędna w dobie tak zwanego zielonego szaleństwa eurosocjalistów.
    Taka bowiem figura (albo Krzyż jak na Giewoncie) – widoczna z daleka – jest symbolem pewnych wartości, na których zbudowana jest europejska (w tym i polska przecież) cywilizacja. Negowanie owych pryncypiów jest bardzo charakterystyczne dla niektórych tak zwanych postępowych środowisk – i widocznie, wiedząc, że źle czynią, taki symbol im o tych wartościach przypomina, najwyraźniej gryząc resztki sumienia. Stąd i taki bezpardonowy atak: należy wyszydzić, zohydzić i na koniec zniszczyć.

Zderzenie kultur
    Dzieje się tak wszędzie, gdzie jakaś inna kultura atakuje tą chrześcijańską. Opisywałem na blogu historię Krzyża Milenijnego górującego nad Skopje, prawda?
Krzyż Milenijny w Skopje
    No właśnie.
    I na koniec podróży po Ameryce Łacińskiej wyszedł wpis bardzo europejski (boć i wracam na blogu na Słowiańszczyznę, ważną część historii i kultury Europy), ale tworzę go w pierwszym kwartale Roku Pańskiego (czyli jakieś pół roku od publikacji, mam nadzieję, że się coś zmieni EDIT: otóż zmieniło, na jeszcze gorsze) 2024, kiedy akurat w Polsce jest smutno. Mimo, że uśmiechnięto.
W drogę

7 czerwca 2024

Obserwatorium na pustyni cz. 3

    Treces Torres – Trzynaście Wież – w przeciwieństwie do dość niechlujnie usypanych wałów twierdzy Chankillo wykonanych było solidnie (no, lekko je zrekonstruowano), ze starannie ułożonych głazów. Taki styl który wcześniej pojawił się w Caral te półtora tysiąca (no, może dwa) lat wcześniej i dwieście kilometrów dalej.
Jeden z elementów obserwatorium
    W pierwszej części wpisu mógł W. Sz. Czytelnik takie ściany zobaczyć w Cerro Sechin – choć tu nie było irokezów.

Cerro Sechin
    Zastanawiające jest więc, czy ci sami ludzie wznieśli owo obserwatorium (i kompleks w Cerro Sechin) i twierdzę Chankillo – różnice bowiem są dość wyraźne. W okolicy jest jeszcze kilka innych stanowisk archeologicznych, ale ich nie wiedziałem, więc trudno mi wyrobić sobie zdanie. Choć cytując klasyka mógłbym rzec: nie wiem, ale się domyślam.

Forteca Chankillo
    Na Listę UNESCO wpisana jest i twierdza-świątynia, i obserwatorium słoneczne. To drugie dużo ciekawsze jak dla mnie. Jak działało? No, bardzo prosto. W zależności od momentu roku słonecznego nasza Dzienna Gwiazda wschodziła pomiędzy poszczególnymi kamieniami. W ekwinokcja była między takim to a takim znacznikiem, w solscytia między innymi – raz na początku szeregu, raz na końcu. Obserwowano to zapewne gdzieś z dołu (bo ze świątyni w Chankillo było to niemożliwe, leżała dużo wyżej) – a też nie było to w sumie takie trudne: deszcz przynosi tu tylko od wielkiego dzwonu fenomen El Niño, tak, to niebo z reguły jest czyste.
   Pozostaje pytanie czemu to robiono. Musiało to być dla miejscowych ważne, skoro podjęli spory wysiłek w konstrukcji tego – jakby nie patrzeć – urządzenia astronomicznego. Takiego gnomonu poziom master. Przecież wystarczyłby zwykły kijaszek – no nawet niechby on zrobiony był z kamienia, jak czynić to zwykli dużo późniejsi władcy tych ziem Inkowie, czczący przecież Inti – czyli Słońce. Często inkaskie miasta ozdobione były takimi świętymi kamieniami (czyli huaca – bo to nie tylko piramida, to każde kultowe miejsce).

Intihuantana - gnomon w Machu Picchu
    Swoją drogą widoczny na zdjęciu powyżej gnomon z Machu Picchu od 2023 roku podobno nie jest dostępny dla zwiedzających, zresztą jak i tamtejsza Świątynia Kondora.
    No ale nie, dawni mieszkańcy nie chcieli iść na łatwiznę i na stromym pagórku na środku (kontrowersyjna opinia – dolina rzeczna z wegetacją jest całkiem bliziutko) pustyni wznieśli trzynaście potężnych kamiennych konstrukcji. Po co? W każdym miejscu na Ziemi Słońce było ważne, nawet jeśli nie koniecznie czczone. W końcu wyznaczało chociażby kierunki Świata, a większość dawnych konstrukcji jest orientowana (didaskalia: słowo "orientowany" znaczy "ustawiony na wschód", ale tu używam go w znaczeniu "ustawione w jakimś konkretnym kierunku") jak choćby nasze kopce kujawskie.

Kopce kujawskie
    Dobra, wyznaczało te kierunki w dzień, w nocy były to gwiazdy: na Półkuli Północnej oczywiście Gwiazda Polarna w konstelacji Małej Niedźwiedzicy, a tu, na Południowej jeszcze bardziej charakterystyczny i łatwy do znalezienia Krzyż Południa.
Krzyż Południa w wysokich Andach
    No i znowu od tematu uciekam, a tu trzeba by powoli kończyć i ewakuować się z pustyni w Andy (miałem przenieść się śladami Tomka Wilmowskiego nad Amazonkę, ale stwierdziłem, że nie mogę tak przemknąć obok boliwijskich Andów, bo ciekawe rzeczy udało się tam zobaczyć), więc powiem tak: na Świecie jest bardzo niewiele tak potężnych i skomplikowanych solarnych obserwatoriów. Jakieś tam pojedyncze konstrukcje, elementy tylko jak w słynnym irlandzkim Newgrange, ale takich kompleksów? W Polsce nie ma. W Europie? Kojarzę Kokino w Północnej Macedonii i wszystko. Jak ktoś zna, niech podrzuci miejscówkę.

Obserwatorium w Kokino
    Tak więc wielką zagadką pozostaje powód tej nieoczywistej konstrukcji – i taką zapewne pozostanie, bo jedyne informacje, jakie po tej dawnej cywilizacji możemy zdobyć to tylko resztki glinianych skorup (i komiksowe petroglify z irokezami).
Solarne obserwatorium Chankillo
    Ja tymczasem po kilku godzinach człapania po otwartej pustyni (czasem, zwłaszcza na Chankillo, smagnął nieprzyjemny upalny wiatr; oprócz skwaru niósł też siekące po twarzy ziarna piasku) wreszcie dotarłem do strażniczej budki. Pożegnałem się z opiekunem miejsca i ruszyłem ku mototaksówce. Stała tam, gdzieśmy ją z Juliem zostawili.
    - Pomożesz mi ją zawrócić? - zapytał kierowca.
    Przytaknąłem, i ustawiliśmy pojazd w odpowiednią stronę. Teraz wystarczyło tylko wsiąść, odpalić i... I wysiąść. I wypchnąć mototaksówkę z piasku. Nigdy, w najśmielszych marzeniach nawet, nie przypuszczałem, że pewnego razu na peruwiańskiej pustyni będę musiał przez kilkaset metrów pchać tego typu pojazd. Właściwie jakikolwiek pojazd po jakiejkolwiek pustyni. Miła przygoda, zwłaszcza, że całkowicie niegroźna.

Jadłoszyny
    W końcu jednak dopchnęliśmy tuk-tuka do ustabilizowanych przez jadłoszyn wydm, grunt stał się stabilniejszy, i przy drugiej próbie udało się ruszyć w kierunku Casmy.
    - Wiesz może – zapytałem mojego mototaksówkarza – skąd odjeżdżają busiki na południe? Do Barranki na przykład?
    - Do Barranki? - Julio zastanowił się – Z Casmy to nic nie jeździ.     Ale podrzucę cię do miejsca, skąd się do Huarmey dostaniesz.

Mototaksówka
    Powiem, że sam bym tego garażu, skąd zbiorcza taksówka odjeżdża nie znalazł. Serdecznie się z Juliem pożegnałem, i ruszyłem na południe, w stronę Caral.

Swięte miasto Caral
    W rzeczywistości, bo na blogu na boliwijskie Altiplano.

24 listopada 2023

Pałac kagana cz. 1

    Był czerwiec – jak to nad Morzem Czarnym zwyczajowo słoneczny i upalny (nawet w Dobrudży – przecież o dwa-trzy stopnie chłodniejszej niż południowa część bułgarskiego wybrzeża), czyli najczęściej całkiem inny niż nad Bałtykiem.
Czarnomorska plaża
    O dobruskim wybrzeżu na blogu zresztą było całkiem dużo, pojawiła się także wzmianka o Varna Gold, Złocie Warny – odnalezionym po kilku tysiącach lat zestawie darów grobowych złożonych głownie z – jak się twierdzi – najstarszego złota obrobionego przez Człowieka. Właściwie było to kilkanaście zestawów, a ilość precjozów jeszcze dziś budzić może sporą zazdrość. Nic więc dziwnego, że czarnomorskie wybrzeże Bułgarii od razu wciągnięte zostało na listę potencjalnych Atlantyd oraz miejsce - także potencjalnego - Potopu.
Varna Gold
    O ważności i potędze kultury Varna utwierdzono się kilkadziesiąt lat później, gdy na początku XXI wieku niedaleko niewielkiego miasteczka Prowadija (albo Prowadia - tak ładniej w druku wygląda) odkryto neolityczną osadę sprzed ponad 7000 lat, łączoną z ową kulturą. Osada – rychło okrzyknięta miastem – była nieco starsza od naszych kujawskich megalitów, więc postanowiłem ją odwiedzić.
Stanowisko archeologiczne Solnicata
    Z wybrzeża do Prowadii dotrzeć nie jest łatwo – wynająłem więc samochód i ruszyłem w interior. Wpierw jednak sprawdziłem dostępność Solnicaty – jak nazwano to stanowisko archeologiczne – i mina mi zrzedła. Było zamknięte. Przedwieczna atrakcja – tym razem, bo uprzedzam, że i tak w końcu dotarłem do celu – była dla mnie niedostępna. Cóż. Skoro już miałem jednak środek lokomocji udałem się na Zachód – poprzez pola wspaniale kwitnącego słonecznika.
Słoneczniki
    Ta pochodząca z Ameryki roślina masowo w Bułgarii pojawiła się te sto lat temu, kiedy po Wojnach Bałkańskich do kraju przestała spływać grecka i turecka oliwa. Dla niezłej, acz tłustej, bułgarskiej kuchni był to prawdziwy dramat. Rozwiązaniem okazały się właśnie słoneczniki, doskonała roślina oleista – i do dziś gros zużywanego w tamtejszej kuchni oleju jest słonecznikowa.
    Ale ja przecież szukałem śladów starszych niż przepiękne landszafty mogące przyprawić Vincenta Van Gogha o ekstatyczne szaleństwo (to znaczy: o większe jeszcze szaleństwo – przecież nikt zdrowy nie obcina sobie uszu) – całkiem niedaleko Prowadii leżała bowiem Madara – niewielkie miasteczko znane wszystkim fanom Listy Światowego Dziedzictwa UNESCO ze średniowiecznej płaskorzeźby zwanej Jeźdźcem z Madary.
Jeździec z Madary
    Arcydzieło przedstawia – jak widać na powyższym obrazku – jeźdźca w niezbyt europejskim rynsztunku (naukowcy twierdzą, że ma on perskie konotacje – no, albo sarmackie; ten koczowniczy lud przez wieki odciskał piętno na regionie czarnomorskim – oraz możliwe, że i na naszej kulturze) prawdopodobnie polującego ze swoimi psami. Prawdopodobnie  też przedstawia chana Teweła, jednego z władców Drugiego Państwa Bułgarskiego. Jak wabiły się psy nie wiemy oczywiście – wszak są to tylko zwierzęta. Podobnie jak chański koń, zapewne również obdarzany przez władcę olbrzymim uczuciem (w końcu wszystkie rozkazał przedstawić na płaskorzeźbie), miały li tylko funkcję służebną. Dopiero dzisiejszy, tłusty i nowoczesny Świat pragnie humanizować zwierzęta – co powoduje symetryczne traktowanie Ludzi jak zwierzęta; ach ten marksizm.
    Swoją drogą nagromadzenie antycznych czy średniowiecznych zabytków w Bułgarii (i na całych Bałkanach) jest naprawdę przeogromne. Wystarczy wbić łopatę i na pewno coś się znajdzie. Oto u stóp góry ozdobionej Jeźdźcem znajdują się pozostałości rzymskiej willi.
Ruiny rzymskiej willi
    A na szczycie forteca z czasów Drugiego Państwa Bułgarskiego.
Forteca w Madarze
    Średniowiecznych twierdz jest zresztą w Bułgarii cała masa. Co prawda tureccy koczownicy przybywając na Bałkany nie mieli własnych tradycji budowlanych, ale jako Ludy Stepu bardzo szybko przyswajały nowe technologie – w tym wypadku trafili na Bizantyjczyków (właściwie grekojęzycznych Rzymian) i Słowian. Pierwsza siedziba chana (czy może kagana – nazwy trochę inne, funkcja ta sama) Pliska była jeszcze koczowiskiem – ale ostatnia stolica władców Pierwszego Państwa Bułgarskiego, Ochryda, to już typowy zamek.
Ochryda, twierdza cara Samuela
    Nic więc dziwnego, że gdy Bułgarzy odzyskali po raz pierwszy niepodległość (Drugie Państwo Bułgarskie, XII wiek) zamki budowali na prawo i lewo. Przydały się one zresztą jakiś czas potem, gdy Bałkany zalały wojska innych Turków, tym razem Osmańskich.
Osmańskie dziedzictwo na Bałkanach
    Oprócz Ochrydy pisałem również o twierdzy w Kaliakrze – jednym z tych miejsc, gdzie (powtórzę się) każde wbicie łopaty skutkuje znaleziskiem archeologicznym, ale zamki z czasów Drugiego Państwa Bułgarskiego zwiedzałem tylko li przy okazji – a to Jeźdźca z Madary, a to wizyty w Prowadii.
Kaliakra
    Celem była wspomniana Pliska – dziś wioska która dała nazwę jednemu z popularniejszych bułgarskich koniaków (właściwie brandy – cognac jest nazwą zastrzeżoną dla jednej z brandy, ale na Bałkanach się tym nie przejmują; czy Pliska, czy Słoneczny Brzeg, czy Skanderbeg dumnie tytułują się koniakami), a onegdaj, w VII wieku, pierwsza stolica bułgarskich chanów.
Mury cytadeli w Plisce

28 lipca 2023

Romanoi

    Obiecany ostatni już wpis o Bałkanach (przynajmniej na tą chwilę) będzie miał dużo lżejszą tematykę niż poprzednich kilka – bo nie będzie nic o toczących ten region wojnach czy konfliktach. Co nie zmienia faktu, że bez świadomości pulsujących tu antagonizmów nie da rady zrozumieć Półwyspu Bałkańskiego. Ani też nie da się poczuć tego wieloetnicznego kolorytu regionu.
Bałkańskie miasteczko
    Dużo tu jest konfliktów słowiańskich – bo właśnie Słowianie w połowie pierwszego tysiąclecia po Chrystusie opanowali w dużej mierze ten region – pisali o tym średniowieczni kronikarze, w tym żydowski handlarz niewolnikami z Hiszpanii Ibrahim ibn Jakub, że jesteśmy swarliwi i podzieleni, a gdyby nie to nikt by Słowian nie pokonał, bo mistrzami walki są, zwłaszcza partyzanckiej (nie wiem co na takie dictum zwolennicy teorii Wielkiego Imperium Lechickiego – ale zostawmy ich na inny raz). Oprócz Słowian jest tu jednak całkiem sporo innych narodów i grup etnicznych, niekoniecznie indoeuropejskich, które posiadają własne państwa, nieraz o wielkiej historii: Grecy (według Greków spadkobiercy Imperium Rzymskiego, Bizancjum, a także prahelleńskiej cywilizacji minojskiej), Albańczycy (według Albańczyków potomkowie Ilirów zamieszkujących kiedyś całe Bałkany) czy Turcy (spadkobiercy Imperium Osmańskiego, seldżuckiego Sułtanatu Rum i – według TurkówImperium Rzymskiego).
Stambuł - największe miasto Półwyspu Bałkańskiego
    Oprócz tego mamy tu pełno innych narodów i grup etnicznych: Niemcy, Węgrzy, Gaugazi i Tatarzy w Dobrudży, Włosi, Pomacy, półkoczowniczy Cyganie (najwięcej przedstawicieli pochodzącej z Egiptu grupy nazywającej samych siebie Roma żyje chyba w Bośni), ludy wołoskie...
Bałkańscy koczownicy
    I o owych Wołosach – czy Wołochach – będzie ten wpis. Otóż mimo, iż wschodnia część Imperium Rzymskiego na co dzień posługiwała się greką istniały tu już w Starożytności społeczności posługujące się łaciną. Grupy te przetrwały Średniowiecze i najazdy Turków oraz modernizm Nowożytności, i ba, mieszkańcom średniowiecznych księstw Mołdawii i Wołoszczyzny udało się utworzyć nie tylko nowoczesny naród ale także całkiem spore państwo, dziś podzielone na Rumunię i Mołdawię. Pozostali Wołosi tyle szczęścia nie mieli, choć do dziś zamieszkują zachodnią część Bałkanów: od północnej Grecji po leżącą głównie w Chorwacji Istrię.
Krk - Dalmacja
    O najsłynniejszej przedstawicielce tego ludu (chodzi o liczącą jakieś ćwierć miliona ludzi grupę Arumunów – to druga po Rumunach pod względem liczebności społeczność mówiąca językiem z grupy wschodnioromańskich) już na blogu wspominałem. To Agnes Gonxha Bojaxhiu, znana jako Matka Teresa z Kalkuty. Ta, jak sama mówiła o sobie, Skopjanka (bo właśnie w Skopje przyszła na świat; rodzinny dom zniknął w czasie trzęsienia ziemi w latach 60-tych XX wieku; dziś straszy nieładne centrum pamięci) jest obiektem sporu między Albańczykami a Macedończykami o to do jakiego etnosu należała. Matka była Albanką, ale ojciec właśnie Wołosem, Arumunem (i tureckim urzędnikiem). Naprawdę, potrafią się tu kłócić o wszystko.
Miejsce po domu Matki Teresy
Centrum pamięci Matki Teresy w Skopje
    O innym Arumunie, Pitu Guli, wspominałem przy okazji wpisów o Makedonium i Republice Kruszewskiej. Pitu był jednym z głównych przywódców  antyosmańskiego Powstania Ilindeńskiego zakończonego w Kruszewie. Dziś to górskie miasteczko jest jedynym miejscem na Świecie gdzie język arumuński jest językiem urzędowym dla około 1000 Wołosów tam mieszkających. Arumuński cmentarz jest też w niedalekiej Bitoli.
Makedonium w Kruszewie
    Dziś wszystkie grupy Wołochów wyznają prawosławie – z jednym wyjątkiem: Istrorumuni są katolikami i, jak nazwa wskazuje, żyją na Istrii, tym trójkątnym półwyspie dziś podzielonym między Chorwację, Słowenię i Włochy. Mimo niezaprzeczalnego uroku region ten jest niezbyt tłumnie odwiedzany przez turystów – jeżeli już, to tylko pobieżnie, od strony wybrzeża. Jakoś wszyscy uderzają na Rivierę Crkvenicką albo na Krk – bo tu już zaczyna się Dalmacja. Przyznam się, że też istryjskiego interioru nie spenetrowałem dokładnie, ale udało się dotrzeć do malowniczego miasteczka Vodnjan (czyli włoskie Dignano) – głównie w celu spróbowania miejscowej oliwy, wytłaczanej tu z endemicznej odmiany Buża/Buca. Znalazłem taką niewielką oliwiarnię – której gospodarz poczęstował mnie równie wyśmienitym teranem (teran to endemiczna istryjska odmiana winorośli; Włosi powiedzieli by terrano – ale napój alkoholowy z tego powstaje przedni). A że byliśmy w Śródziemnomorzu i na Bałkanach, usiedliśmy i pogadaliśmy.
Vodnjan
Rodzinna tłocznia oliwy
    - Wy to jesteście Chorwaci czy Włosi? - zapytałem, znając historię regionu.
    - My – gospodarz uśmiechnął się – jesteśmy Istrioci.
    - Znaczy: Istrorumuni? - dopytałem.
    - Ależ nie! Istroci. Istrorumuni żyją na wschodzie półwyspu, i przybyli tu w XIV wieku. A my mieszkamy na Istrii od zawsze!
Rovinj
    I rzeczywiście, okazało się, że Bałkany zawsze potrafią zaskoczyć. Oto rzeczywiście oprócz Istrorumunów mówiących językiem wschodnioromańskim w Vodnjanie i Rovinju (włoskie Rovigno) żyją Istrioci, których ginący język spokrewniony jest z włoskim, firulskim i wymarłym językiem dalmatyńskim. Ot, bałkański kocioł.
Na zakończenie jeszcze jedna informacja i jedna ciekawostka. Informacja jest taka, że nazwy Wołos, Wołoch, Włoch to nazwy obce tych ludów – sami siebie nazywają Romanoi, Rzymianie. A ciekawostka dotyczy orzecha włoskiego. Wcale włoski nie jest, pochodzi bowiem z Bałkanów z którejś z miejscowych Wołoszczyzn. Powinien więc nazywać się orzechem wołoskim.
Rzymski amfiteatr w istryjskiej Puli

Najchętniej czytane

Demokracja

     Jednym ze szwajcarskich kantonów gdzie świąteczną potrawą bywa kot jest kanton Appenzell (a raczej dwa kantony, ale o tym może późnie...