Tłumacz

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą rzym. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą rzym. Pokaż wszystkie posty

25 lipca 2025

Alzackie Wadowice

    Eguisheim (albo Egisheim) to urocza wioska leżąca u stóp Wogezów na Alzackim Szlaku Win. Ale to już wiecie. Z racji przepięknego położenia i zachowanego dawnego układu urbanistycznego (oraz licznych sklepów z alzackim winem – głównie delikatnym białym muskatem oraz takimż gazowanym w typie szampańskim zwanym, z racji praw autorskich, cremant) jest dosyć licznie odwiedzana przez turystów. Starówka, mimo, że niewielka potrafi zaskoczyć – z wierzchu typowe kolorowe alzackie szachownice, w głębi oryginalne zakamarki dawnej wsi.
Eguisheim od frontu...
...i od zakrystii.
    Do tego w samym sercu osady, tuż obok kościoła mamy prawdziwy zamek. Z kaplicą poświęconą lokalnemu notablowi, który został świętym. A wcześniej papieżem.
Zamek w Eguiheim
    Wychodzi, że Eguisheim to takie dużo mniejsze i starsze alzackie Wadowice, tylko z tarte flambee zamiast kremówek. No i ma zameczek.

Rynek w Wadowicach
    Trochę ubarwiam, nie wiem czy Bruno, hrabia Egisheim-Dagsburg (spowinowacony z najmożniejszymi rodami ówczesnego Cesarstwa, oraz samą dynastią salicką, od Konrada II był młodszy, od Henryka III starszy; wspomniana w poprzednim wpisie Hildegarda była z hrabiów Egisheim-Dagsburg) znał ów alzacki przysmak – a nasz Karol Wojtyła wuzetki, zwane też kremówkami zajadał aż mu się uszy trzęsły – ale obaj zostali wybrani na biskupów Rzymu. W XX wieku przez konklawe, w XI z poruczenia cesarskiego.

Tarte flambee
    Hrabia Bruno przyjął miano Leona, Dziewiątego papieża o tym imieniu (Pierwszy powstrzymał Attylę, Trzeci koronował Karola Wielkiego, Trzynasty stanął w obliczu antyludzkiego socjalizmu, a obecny, Czternasty jest wielką niewiadomą, ale wyglądam pontyfikatu z pewną nadzieją), i żył w niezwykle ciekawych czasach. Oto bowiem chrześcijaństwo wciąż stanowiło jedność, choć różnice między Katolicyzmem a Prawosławiem narastały coraz bardziej. Po podbiciu przez muzułmanów patriarszych stolic w Jerozolimie, Antiochii i Aleksandrii na placu boju pozostali tylko patriarcha Konstantynopola i biskup Rzymu. Jeden grecki, drugi łaciński. Obaj mieli swoich spokrewnionych cesarzy, obaj chcieli wieść prym w świecie chrześcijańskim.
Lateran - przez wieki siedziba biskupa Rzymu
    Leon przygotował się na wojnę całkiem nieźle – otaczając się naprawdę zgraną ekipą świetnych polityków z Hildebrandem czy Humbertem z Silva Candida na czele. Tego ostatniego wysłał do Konstantynopola jako legata by negocjował zażegnanie sporów z patriarchą Michałem Cerulariuszem oraz pomoc Bizancjum w walce z Normanami. Jak te negocjacje poszły wszyscy wiemy. Zarówno papiescy legaci, jak i patriarcha okazali się ludźmi nieustępliwymi i zbyt dumnymi by próbować załagodzić spory. Michał obłożył anatemą legatów, ci na ołtarzu Hagii Sophii złożyli bullę wyklinającą patriarchę. Był rok 1054, zachodnie (bo wschodnie to Ormianie, Gruzini, Koptowie, nestorianie) chrześcijaństwo oficjalnie rozpadło się na gałąź katolicką i prawosławną.

Hagia Sophia - przez wieki siedziba patriarchy Konstantynopola
    W praktyce, bo w teorii patriarcha nie mógł legatów przeklnąć gdyż nie byli już legatami. Leon IX – późniejszy święty – akurat wziął był i zmarł (a sam patriarcha konstantynopolitański wyklął tylko owych legatów – na czele z Humbertem - personalnie). Alzatczyka bowiem chwilę wcześniej ułapił potomek wikingów Robert Guiscard. I osadził w więzieniu. Kiedy papież wreszcie wyszedł na wolność (i oddał najeźdźcom Apulię, wspaniały przyczółek do ataku na Sycylię) był już na tyle słaby, że szybciutko odszedł do Domu Pana. Niestety, nikomu nie chciało się odkręcać wzajemnych klątw – a rychło i na Wschodzie i na Zachodzie zaroiło się od lokalnych problemów, takich jak najazd Turków Seldżuckich czy spór o inwestyturę. Europejska jedność, od pewnego czasu iluzoryczna, pękła na dobre, i każde władztwo musiało opowiedzieć się po którejś ze stron Wielkiej Schizmy Wschodniej. A kiedy jedność raz pękła – dalsze rozłamy były tylko kwestią czasu.
Jeden z normandzkich zamków w Apulii
    Jednym z następnych papieży, Grzegorzem VII został wspominany wcześniej Hildebrand. Tak, ten od Canossy i konfliktu z Henrykiem IV, cesarzem i krewnym hrabiego Brunona. Grzegorz też został świętym, acz nie za politykę, tylko jak Leon IX za dokończenie zaczętej przez hrabiego Egisheim-Dagsburg reformy kluniackiej w kościele (opaci z Cluny także z Leonem współpracowali, a byli to najznamienitsi intelektualiści owych czasów – Kościół od zawsze był w awangardzie nauki).
Klasztor w mojej rodzinnej Warcie - przed zniszczeniem przez Rosjan z olbrzymią biblioteką
    A potem przyszły krucjaty, wzajemne rzezie i wyrwa – nawet mimo Unii Florenckiej – stała się zbyt głęboka. Istnieje zresztą do dziś – i miała ogromny wpływ na historię Europy i całego Świata.
IV krucjata - mozaika z epoki
    A wszystko zaczęło się w niewielkim alzackim miasteczku (dziś technicznie to wieś) Eguisheim. Ciekawe jak często podróżując po Świecie człowiek z niewiedzy omija takie smaczki. I jak dużo jest ich u nas w Polsce?
Domniemany grobowiec Krysty w Górze
    Na koniec jeszcze co do papieży: można wiele zarzucać Leonowi czy Grzegorzowi, rozwiązłość, przedkładanie rzeczy świeckich nad duchowe, nepotyzm, symonię (choć reforma kluniacka z takimi patologiami walczyła przecież) – ale przynajmniej nie byli bałbochwalcami...
Nieusankcjonowany przez Kościół obiekt kultu w Ameryce Południowej

21 kwietnia 2025

Pachamama

    Pachamama to południowoamerykańska bogini, której funkcję można przyrównać do Demeter, Gai, Prozepiny, Kory, Kybele, Rei czy Asztarte (czyli tych pogańskich boginek, często potępianych w Piśmie Świętym). Znaczy: jest to Matka Ziemia, która odpowiada za powstawanie życia. Do dziś cieszy się ogromną czcią w Ameryce Południowej – żaden szanujący się Indianin nie wypije szklaneczki (zwłaszcza chichy, lekko fermentowanego napoju w czasach prekolumbijskich mającego znaczenie sakralne) bez ulania drobinki cieczy na cześć Pachamamy.
Kopie rytualnych naczyń z których pito chichę ku czci Pachamamy
    
Ważne, żeby wylewać na ziemię, nie na podłogę – sam byłem świadkiem jak znajomy nie mogąc znaleźć kawałka gruntu podlał chichą stojącą w donicy ozdobę wnętrza kuzkańskiego lokalu. Zresztą jak wiadomo, co kraj to obyczaj. A w Ameryce Południowej – zwłaszcza w państwach w których silne są tradycje indiańskie – obyczajem pozostała wiara w prekolumbijskie duchy. Wspominałem zresztą kiedyś, że spacerując po inkaskich ruinach spotkałem żywe przejawy takiego kultu – obiaty dla Pachamamy.
Współczesne ofiary dla Pachamamy
    
Obchody ku czci słońca, Inti Raymi (dosłowni Święto Słońca), od pewnego czasu znów są w Peru oficjalnym świętem. Ruiny Sacsayhuaman tętnią wtedy życiem, a na zboczach Nevado Ausangate aż roi się od szamanów. Swoją drogą Ausangate to imię jednego z pomniejszych andyjskich bóstw Apu, Pana Burzy.
Nevado Ausangate
    
Co nie powinno zaskakiwać, każdy szanujący się Andyjczyk wierzy w obecność duchów zwanych supay (co to takiego, i dlaczego nie są to demony saqra kiedyś wspominałem, kto chce, to sobie przeczyta). Wiara jest tam strasznie silna.
El Niño Compartido - nieusnakcjonowany przez Kościół obiekt kultu, technicznie nieznanego pochodzenia mumia
    
Tak silna, że Kościół Katolicki nie jest w stanie jej całej zagospodarować – stąd oprócz tradycyjnych wierzeń jest Ameryka Południowa miejscem rozwoju nowych ruchów religijnych czy wybuchającego krwawo co jakiś czas marksizmu.
Nowe ruchy religijne w Ameryce Południowej
    Ale tam ma to jeszcze ręce i nogi. W Europie, naznaczonej piętnem tej ohydnej Wielkiej Rewolucji Francuskiej (i jej krwawymi następstwami; historiografia marksistowska Rewolucję Październikową uważa za kolejny – i zdaje się ostateczny – akt rewolucyjnej historii dziejów) nie. W Starym Świecie lata laicyzacji i tryumfów socjalizmu bardzo mocno nadwątliły społeczeństwa oparte na wielowiekowych fundamentach chrześcijaństwa.
Modernizm i nowoczesność
    Zmarły dziś – bo to wpis okazjonalny – biskup Rzymu Franciszek (świeć Panie nad jego duszą), przecież z Ameryki Południowej, bardzo w dziele umacniania pozycji  nie pomagał. Vaticanum II przeprowadziło prawdziwy zamach na tradycję i splendor Kościoła Katolickiego (jakby nie było, wciąż największej konfesji na Świecie), a papa Bergoglio robił wszystko, by wartości te zdeprecjonować. A odprawianiem rytuałów ku czci Pachamamy w Stolicy Piotrowej naprawdę przesadził. Początkowo tłumaczono, że to przecież nic zdrożnego, wszak święty Grzegorz I Wielki (największy papież swoich czasów, i jeden z najważniejszych w ogóle) radził przejmować lokalne miejsca kultu oraz zwyczaje i przekształcać je na modłę chrześcijańską. Boliwijskie sanktuarium w Copacabanie czy nasze pisanki ze święconki są tego najlepszym dowodem. Miała by więc być Pachamama wizerunkiem Najświętszej Maryi Panny – ale sam Franciszek przyznał, że jednak była to Pachamama, a nie NMP. Cóż. Król Salomon, obdarzony przez Boga wielką mądrością też w końcu do Świątyni wprowadził idole różnych baalów i aszer. Jak się to skończyło wszyscy wiemy (informacja dla ateuszy – na Królestwo Izraela spadło sporo klęsk, aż do upadku).
Sanktuarium maryjne w Copacabanie
    Papieża Franciszka – jako jedynego póki co – widziałem osobiście. Raz na konsystorzu, kilka razy na audiencjach generalnych na Placu Świętego Piotra, ale najbardziej w pamięci zapadła mi audiencja generalna w trudnym czasie paniki koronawirusowej – kiedy spotkania z potrzebującymi pociechy wiernymi odbywały się na na niewielkim dziedzińcu Świętego Damazego. Na który wstęp był dość ograniczony. Trochę smutno.
Audiencja generalna u papieża Franciszka na Dziedzińcu Świętego Damazego w Watykanie
   
Najgorzej jednak, że głowa kościoła katolickiego (jaka by nie była) odchodzi, gdy w czasie największych świąt chrześcijaństwa ogranicza się dostęp wiernym do Grobu Pańskiego. To znaczy: sam się nie ogranicza, jeśli wiecie o czym mówię. Może z tego powodu podczas ostatniego wystąpienia papy Franciszka i błogosławieństwa Urbi et Orbi nie było o tym słowa.
Kopuła Bazyliki Grobu Pańskiego
    W każdym razie papież Franciszek jest już na Sądzie Ostatecznym, żywot ziemski naznaczony u swego kresu ciężką chorobą już się zakończył. Więc nie mam plenipotencji do dalszej oceny tego dziwnego pontyfikatu. Teraz pozostaje się nam, katolikom, modlić o mądre wykorzystanie przez kardynałów, książąt Kościoła, podszeptów Ducha Świętego.
Plac Świętego Piotra, miejsce tradycyjnych papieskich orędzi
    I nieodmiennie zastanawia mnie, co sprawiło, że poprzedni następca Świętego Piotra zrezygnował z piastowanego urzędu. A W. Sz. Czytelnikom życzę jeszcze raz Wesołych Świąt, i przepraszam za taki trochę osobisty wpis, ale w końcu jestem Autorem bloga, i członkiem Kościoła Katolickiego, o którego przyszłość w tych niepewnych czasach pełnych nieustannych ataków zwyczajnie się boję.
IHS

25 października 2024

Rzymska mamałyga

    Dawno nie było o Imperium Rzymskim (a nawet bardzo dawno), to warto coś o nim napisać – zwłaszcza, że znów na godnym polecenia portalu Imperium Romanum pojawił się mój artykuł (także w wersji angielskojęzycznej) – którego treść postanowiłem z kilkumiesięczną obsuwą (bo wiadomo, Ameryka Południowa) wrzucić także na blog.

Rzymski amfiteatr w Puli

    Tym razem o terytorium leżącym między Panonią (podobnie jak dwa ostatnie wpisy, ten też luźno o Węgrzech będzie) a Morzem Czarnym (o krainach nad nim leżących będzie kilka następnych wpisów) – a mianowicie o Rumunii, zresztą też nie pierwszy raz. A konkretniej o najbardziej znanym daniu tamtejszej kuchni, mogącym mieć rzymskie korzenie (może nawet bardziej niż sami Rumuni, o czym poniżej). Nie chodzi niestety o przesmaczną ciorba di burta, zupę z brzucha (ciorba to słowo pochodzenia tureckiego, na niemal Bałkanach znaczy "zupa"), rumuńską wersję flaków, ani o stek z karpackiego niedźwiedzia.

Ciorba di burta
    Tą potrawą jest mamałyga.

Rzymska mamałyga

    Jednym z mitów założycielskich narodu Rumunów jest pochodzenie go bezpośrednio od podbitych przez Rzymian w I wieku po Chr. Daków. Na ile jest to prawda – alternatywną teorią jest pochodzenie Wołochów, przodków Rumunów, od romańskojęzycznych społeczności z terenów dzisiejszej Albanii, którzy przed tureckim zagrożeniem uciekli na północ, w Karpaty (uczestnicząc w etnogenezie naszych Bojków, Łemków i Hucułów) i na naddunajskie niziny – niech rozstrzygają sobie specjaliści lingwiści czy genetycy. Fakt jest taki, że do dziś tylko w Rumunii przyjść może do głowy rodzicom dać dziecku na imię Decebal, Hadrian, Trajan czy Owidiusz (słynny poeta pochowany jest przecież w nadczarnomorskiej Konstancy).

Pomnik Owidiusza w Konstancy

    Będąc w Rumunii, poza zabytkami z czasów rzymskiej Dacji można natknąć się na jeszcze jeden – prawdopodobny – ślad rzymskiej obecności w tym rejonie Europy. Do poszukiwań go nie trzeba jednak wykrywaczy metali, georadarów i łopat – wystarczy restauracja serwująca najsłynniejsze rumuńskie danie, znane obecnie nie tylko w dawnej Dacji, ale i na terenie Panonii, Mezji czy Tracji (oraz w naszej Małopolsce) – mamałygę.

Mamałyga z bałkańskimi gołąbkami
    Nazwa nie brzmi rzymsko, pierwsze wzmianki o niej pochodzą ze Średniowiecza (do Małopolski przynieśli ją prawdopodobnie wołoscy pasterze – bądź jest efektem późniejszych wpływów austro-węgierskich), ale jest niemal dokładnie tym samym, czym włoska polenta, wywodząca swą nazwę z łacińskiej pollenta: kaszka (dziś najczęściej kukurydziana), gotowana w mleku rozcieńczonym wodą na jednolitą papkę (i tu nie wiem – kuchnia włoska opiera się głównie na makaronie, możliwe, że pochodzącym z Azji, podobnie jak i pierogi; generalnie te italskie kluski są nudne, ale chyba ciekawsze od polenty).
    Straciliśmy przez te setki lat najważniejszą rzymską przyprawę – garum (wróciło do Europy wraz z dalekowschodnimi fermentowanymi sosami rybnymi), czy tradycję fast-foodu ulicznego (amerykanizacja stylu życia sprawia, że znów możemy korzystać z barów szybkiej obsługi), a polenta przetrwała. Nie był to jednak rdzennie rzymski wynalazek. Danie to jedzono w całym Śródziemiomorzu. Pliniusz Starszy, nim zginął u stóp Wezuwiusza, pisał o wielkiej popularności tej potrawy w jego czasach, lecz przodkom pisarza nieznanej. Jak owe danie przygotowywano? Niezastąpiony Apicjusz pisze o tym. Z kasz wszelakich. Kukurydzianej oczywiście nie znano, ale była prażona kasza jęczmienna, było proso, siemię lniane i wciąż popularne w śródziemnomorskiej kuchni nasiona kolendry (i oczywiście sól). Pliniusz był bogatym człowiekiem, stąd może te różnorodne składniki – ale najważniejszy był oczywiście prażony i tłuczony bądź grubo mielony jęczmień. Wszystko to smażono, ucierano i zalewano wodą. I redukowano.

Fabryka garum w Barcino - czyli współczesnej Barcelonie

    Pliniusz zaznacza w swoich dziełach, że Grecy w nieco inny niż Rzymianie przygotowywali potrawę. Na przykład słodowali jęczmień – grecka wersja polenty była więc słodsza niż italska, i rzadziej zawierała proso.
    Dzisiejsza włoska polenta przez setki lat nieco się spauperyzowała – w czasach głodu i nieurodzaju mąki i kasze ze zbóż zastąpiono chociażby mąką kasztanową – a dziś, jak w mamałydze, używana jest kukurydza. I podobnie jak jej bałkański odpowiednik została, z racji łatwości w przygotowaniu i taniości, potrawą biedniejszych warstw społecznych.
    Pozostaje też pytanie czy mamałyga i polenta muszą być kulinarnym potomkiem pollenty. Niekoniecznie – obie te znane w Średniowieczu potrawy mogły powstać całkowicie od nowa, jako, że nie są skomplikowane. Niemniej skoro spożywane są tam, gdzie dwa tysiące lat temu pollenta, mogą być rzeczywistym rzymskim wkładem w kulturę kulinarną Włoch, Rumunii, Węgier czy Bułgarii. Temat musieliby zbadać historycy sztuki kulinarnej.

Rzymski talizman - niech przyniesie szczęście w poszukiwaniach


Link do artykułu na stronie Imperium Romanum znaleźć można TUTAJ. Or HERE.

28 kwietnia 2023

Byzantion, Constantinopolis, Istambul cz. 4

    Tak więc znowu byłem w Stambule i aż przebierałem nóżkami żeby zobaczyć otworzone po remoncie dawne rzymskie cysterny na wodę – mianowicie położone pod samiuśkim centrum miasta (historycznym – obecnie takim jest leżąca po drugiej stronie Złotego Rogu Galata – tam są protesty, ewenty i inne takie, również modne kafejki w europejskim stylu) Cysterny Bazyliki i Teodozjusza.
Wieża, orientacyjny punkt Galaty
    Położona podle kościoła Mądrości Bożej i powstała w podobnym okresie Cysterna Bazyliki, zwana też Zatopioną albo Yerebatan Sarnici – olbrzymia – była też oblegana przez turystów, więc by nie stać w kolejce musiałem posłużyć się znajomościami: zostałem wpuszczony wejściem dla grup – ot takie deputaty. Zszedłem pod powierzchnię i oniemiałem.
Cysterna Bazyliki
    Olbrzymia hala wypełniona lasem kolumn, sklepiona charakterystyczną rzymską cegłą naprawdę robi przeogromne wrażenie. Do tego zmieniające się (może aż nazbyt kolorowe niestety) oświetlenie i stojące w wodzie rzeźby (to akurat można było sobie darować) tworzą iście magiczny spektakl. A to nie jedyne ciekawostki tego miejsca – o nich będzie na końcu.
Podziemna galeria sztuki
Cysterna Bazyliki
Cysterna Bazyliki
    Tak, zgadza się, dużo tutaj zdjęć – ale naprawdę warto wejść do środka. Miesiąc później odwiedziłem podziemia w samym Rzymie; tamtejsze akwedukty, cysterny i kanały na pewno są starsze, choć nie tak imponujące. Jedno, co mnie w Wiecznym Mieście zachwyciło bardziej to temperatura: akurat trafiłem na falę upału i wejście do podziemi, mimo ogromnej wilgotności, przyniosło wspaniałe orzeźwienie. W Stambule nie było tak gorąco, więc i radość z ochłody tak wielka nie była (a i tu, i tu oddychało się równie ciężko jak w dżungli).
Podziemny Rzym
    Druga z odwiedzonych konstrukcji, Cysterna Teodozjusza jest trochę starsza od Cysterny Bazyliki (Teodozjusz II walczył z Sasanidami, założył uniwersytet, wygnał Żydów i pomógł upaść Cesarstwu Zachodniorzymskiemu; za cysternę koło Hagia Sophia odpowiedzialny jest Justynian Wielki), choć mniejsza.
Cysterna Teodozjusza
Sklepienie cysterny
    Jest też, może to i fajne (kiedyś wspominałem, że nie lubię tego słowa - ale czasem zdarza się użyć), ale mnie ani ziębi ani parzy, bardziej multimedialna. Na ceglanych ścianach pomieszczenia co jakiś czas wyświetlane są filmy czy inne animacje.
Cysterna multimedialna
    Warto też dodać, że same cysterny, choć przepiękne, są tylko li creme de la creme, wisienką na torcie, całego antycznego systemu dystrybucji i magazynowania sprowadzanej z daleka do miasta bezcennej wody. W przeciwieństwie do samych zbiorników nie zachował się aż tak dobrze, niemniej w krajobrazie nadal sterczą pozostałości potężnych akweduktów, zarówno w Stambule, jak i w jego okolicach.
Przejazd pod akweduktem
    Cóż, ostatnia część opisu Stambułu to właściwie same zdjęcia, kiedyś już na blogu takie wpisy były, bywa. Ale skoro już znalazłem się pod ziemią – w Cysternie Bazyliki – to znalazłem ślady najstarszej warstwy miasta. Greckiego Byzantionu. Ta kolonia Megary powstała w około 668 roku przed Chrystusem. Wieść niesie, że założyciel miasta, Byzos, od jednej z wyroczni otrzymał wróżbę iż musi założyć osadę na przeciw miasta ślepców. Za takich uznał innych Megaryjczyków, twórców leżącego na drugim brzegu Bosforu Chalkedonu – ponieważ nie zauważyli oni jak dogodne miejsce do założenia kolonii mają tuż przed nosem. Byzantion zniszczyły rzymskie legiony oraz Goci, i to paradoksalnie pomogło miastu: Konstantyn Wielki dumał nad założeniem nowej stolicy na terenie małoazjatyckiej Troady, gdzieś w okolicach Troi, ale finalnie zdecydował się na lokalizację nad Bosforem – nie musiał właściwie nic wyburzać, wystarczyło tylko poprawić zaopatrzenie miejsca w wodę. I do budowy podziemnych cystern użyto ni mniej ni więcej tylko fragmentów starego Byzantionu. Właśnie zwiedzając Cysternę Bazyliki można natknąć się na owe kawałki.
Kolumny z recyklingu
Ślady Byzantionu
    To, że budowniczowie ułożyli je jak bądź pokazuje, w jak uprzywilejowanej pozycji jesteśmy dziś jako turyści: tych rzeźb nikt miał już nie oglądać.
Greckie dziedzictwo
    Kończąc opis Stambułu stwierdziłem, że jeszcze nie opuszczę miasta – podczas ostatniej wizyty odwiedziłem bowiem pewne muzeum poświęcone chyba najważniejszemu wydarzeniu w dziejach miasta...

Panorama 1453


Warstwy miasta:

23 stycznia 2023

Owidiusz w Tomis

    Publiusz Owidiusz Nazo uznawany jest jedną z najwybitniejszych – i najbardziej wpływowych w historii – postaci rzymskiej literatury. Cóż takiego musiał ów wspaniały pisarz nabroić, że Oktawian August, władca przecież światły i tolerancyjny, skazał go na pobyt w greckim mieście Tomi nad Morzem Czarnym?
Centrum współczesnej Konstancy z pomnikiem Owidiusza
    Na przełomie er Owidiusz jest w cesarskim Rzymie wziętym poetą. Żyje w niedalekim sąsiedztwie dworu – trzecia żona poety jest w świetnej komitywie z małżonką Fabiusza Maksymusa (patrona pisarza), kuzynką samego Augusta i przyjaciółką potężnej Liwii. Nasz bohater żyje więc dostatnio zajmując się tylko pisaniem, głoszeniem mów oraz zgłębianiem literatury i filozofii. Aż wreszcie w 8 roku po Chrystusie cesarz wydaje edykt nakazujący bezterminową relegację Owidiusza z Rzymu. W sensie formalno-prawnym nie było to wygnanie – nie było wyroku sądu ani zgody senatu. Obłożony edyktem zachowywał obywatelstwo, majątek, prawa cywilne – nie mógł tylko opuszczać miejsca zesłania. A tym dla Owidiusza stało się Tomi.
Czarnomorskie wybrzeże
    Tomi – czy też może z łaciny Tomis – było wolnym greckim miastem, kolonią Miletu powstałą na wybrzeżu Morza Czarnego w czasie Wielkiej Kolonizacji w pierwszej połowie VI wieku p.n.e. Wraz z sąsiednimi polis czerpało spore zyski z handlu czarnomorskiego, niemniej na przełomie er jego znaczenie mocno upadło – szlaki kupieckie przebiegały już gdzie indziej. Ale, oczywiście, nadal handlowano, i w mieście spotkać można było oprócz potomków pierwszych greckich osadników także tak zwanych barbarzyńców: Getów, Traków, Scytów i Sarmatów. Tomis znajdował się pod protektoratem rzymskim od roku 29 p.n.e., kiedy to pokonano Królestwo Traków opiekujące się greckimi koloniami. Region ten Rzymianie nazwali Limes Scythicus – Scytyjskim Pograniczem – i zbytnio się nim nie interesowali (dopiero później utworzono tu prowincję Mezja). Samych republikańskich – a potem cesarskich – urzędników w czasie, gdy przybył tu Owidiusz raczej nie było. Tomis podlegało wtedy namiestnikowi Macedonii, a ów nie miał interesu trwonić ludzi i środki na tak odległą placówkę.
    Jakim szokiem dla poety musiało być to – pełne uzbrojonych barbarzyńców (co jakiś czas z gościnną wizytą przybywali tu zza Dunaju łupieżcy, więc w dobrym tonie było nosić ze sobą jaką broń) – miasto. Jak każdy wykształcony Rzymianin Owidiusz płynnie władał greką – ale tą oficjalną, koine. Miejscowy dialekt był dla autora "Sztuki kochania" niezrozumiały – o językach Getów i Sarmatów nawet nie wspominam. Rychło też Nazo popada w – jak powiedzielibyśmy dziś – depresję. Listy wysyłane do małżonki i przyjaciół stają się coraz bardziej gorzkie, wszak mimo ich starań (poeta twierdzi, że niedostatecznych) August pozostaje niewzruszony w swoim postanowieniu. Owidiusz narzeka na barbarzyńców, klimat, brak rozrywek i – nade wszystko – niemożność rozwijania życia intelektualnego. Miejscowym kupcom nie są potrzebne książki! Szok spowodowany zmianą środowiska wpędza pisarza w poważną chorobę – i dopiero po roku dochodzi do siebie.
Nagrobek z czasów rzymskich
    W końcu też przestaje liczyć na łaskę Augusta – zresztą choć przeżył Oktawiana o kilka lat jego następca, Tyberiusz, też nie cofnął wyroku – i postanawia zrozumieć miejscową społeczność. Uczy się języków, przestaje pomstować na braki cywilizacyjne, ba, zaczyna nawet chwalić greckich osadników za okazaną mu gościnę. W końcu Owidiusz dostąpi zaszczytu zostania obywatelem Tomis – i jako taki przynajmniej dwukrotnie orężnie broni miasta przed najeźdźcami. Zanim umrze nad Morzem Czarnym na przełomie 17 i 18 roku po Chrystusie – nie zobaczywszy nigdy już Rzymu – stworzy tu jeszcze dwa dzieła, Tristia i Epistular ex Ponto.
    Dzisiaj Tomis leży w rumuńskiej części Dobrudży i nazywa się Konstanca (nazwa też rzymska, nadana na cześć siostry Konstantyna Wielkiego), ale o Owidiuszu wciąż pamięta.
Ruiny bizantyjskiej Konstanty
    Na głównym placu miasta stoi pomnik poety (jest to oczywiście XIX-wieczne wyobrażenie, nie zachował się żaden wizerunek z epoki) – według legendy w miejscu pochówku Owidiusza. Jest to oczywiście nieprawda – Rzymianina po śmierci zapewne skremowano i zgodnie z obyczajem pochowano poza – częściowo zachowanymi – murami Tomis.
Starożytne mury Tomis
    Tuż obok figury znajduje się też Muzeum Archeologiczne oraz zachowane w całkiem dobrym stanie rzymskie hale targowe z olbrzymimi mozaikami – jest to największa pozostałość po Imperium Rzymskim w mieście, aczkolwiek sam poeta nigdy po nich się nie przechadzał, powstały dobre kilkaset lat po jego śmierci, mniej więcej w czasie gdy Tomis zamieniało się w Konstancę.
Rzymskie mozaiki
    Do dziś też – poza miejscem pochówku Owidiusza – tajemnicą pozostaje powód wygnania z Rzymu. Sam poeta twierdził, że były to dwie pomyłki – dotyczące utworu i kobiety. Utworem zapewne była Ars Amandi, Sztuka Kochania, frywolna, może nawet pornograficzna pozycja, która u starzejącego się Augusta mogła wywołać dreszcze (cesarz pod koniec życia stawał się coraz bardziej purytański). Jeśli zaś chodzi o kobietę – w tym samym czasie z Rzymu wygnana jest za rozwiązły tryb życia cesarska wnuczka Wispania Julia Agrypina (czyli Julia Młodsza). Ona też nigdy nie wróciła do Rzymu, a samego poetę – który należał do jej znajomych – przeżyła o dobre 10 lat. Może więc taka zajadłość Oktawiana była spowodowana romansem tych dwojga? Tego się nigdy nie dowiemy.

10 stycznia 2023

Gdzie kości zostały rzucone?

    Krótki – volens nolens rocznicowy – wpis powstały w kolaboracji z Imperium Romanum. Wszak to właśnie 10. stycznia 704 roku od założenia Rzymu (rok konsulatów G. Klaudiusza Marcellusa i L. Korneliusza Lentulusa Crusa - tak raczej Rzymianie podawali daty, system AUC opracowany przez Warrona, najuczeńszego z nich, nie wszedł do powszechnego użytku) Gajusz Juliusz Cezar...
Pomnik Cezara w Rimini
    Ale czytajcie dalej.

Gdzie "kości zostały rzucone"?

    Alea iacta est – powiedzenie to, dosłownie znaczące "kości zostały rzucone" zna chyba każdy kto miał jakąkolwiek styczność z wyrosłą między innymi z tradycji grecko-rzymskich Cywilizacją Europejską. Gdzie jednak – w jakim miejscu – Gajusz Juliusz Cezar wypowiedział (jeśli to nie apokryf) owe wiekopomne słowa?
Łuk Augusta
    Wszyscy kojarzymy wzmiankę o rzucaniu kośćmi razem z przekraczaniem przez Cezara Rubikonu – rzeki stanowiącej w 704 AUC (49 rok p.n.e.) granicę Italii. Oto waleczny wódz, rzucając wyzwanie Senatowi i Republice Rzymskiej forsuje wzburzoną rzekę i stawiając stopę na brzegu, wiedząc, że nie ma już stąd odwrotu, że zaczął wojnę domową rzuca z westchnieniem, ale i pewnością siebie: kości zostały rzucone. Wizja iście hollywodzka, niczym Jerzy Waszyngton płynący rzeką Delaware, lecz raczej nieprawdziwa. Rubikon nie był – i po dziś dzień nie jest – wielką rzeką, jego znaczenie można porównać do XIX-wiecznej Litawy w Autro-Węgrzech: oddzielał tereny Italii od prowincji Galia Cispadana. Oddzielał, dodajmy, dopiero od niedawna. 31 lat wcześniej, w roku 675 AUC (78 r. p.n.e.) dyktator Sulla przesuwa pomerium – granicę rzymską – z rzeki Esino na rzeczkę Rubikon.
Most Trajana w Rimini
    Niewielka zaś latyńska kolonia, Ariminium (założona w 268 r. p.n.e. – który to rok ab urbe condita proszę sobie samemu obliczyć; powinno wyjść mniej więcej 500 AUC) staje się pierwszym po minięciu granicy miastem Italii. To tu zmierza wojsko Juliusza Cezara po przekroczeniu Rubikonu. Z tamtych czasów na powierzchni zachował się tylko układ urbanistyczny z dwoma najważniejszymi ulicami Decumanus Maximus (dziś Corso d'Augusto) i Cardo Maximus (współcześnie ulice Garibaldiego i 4. Listopada) oraz nieco zmniejszone Forum Romanum (teraz Plac Trzech Męczenników). Pozostałych rzymskich zabytków – Łuku Augusta czy Mostu Trajana – za czasów Cezara jeszcze nie było.
Decumanus Maximus współcześnie
    Dziś na dawnym rzymskim rynku stoi współczesny posąg przedstawiający walecznego Juliusza oraz – co istotniejsze – antyczny obelisk upamiętniający pobyt wodza w mieście w tym przełomowym dla historii Świata momencie.
Dawne Forum Romanum z pomnikiem Cezara
    Czy więc Forum w niewielkim miasteczku było miejscem, gdzie – jeśli padły – padły słowa o rzucanych kościach? Jest to bardziej prawdopodobne niż przy przekraczaniu rzeki. Mógł Cezar na największym placu miasta (amfiteatru – po części zachowanego – jeszcze nie było) zgromadzić swoich oficerów i takim – znanym im: żołnierze na pewno uprawiali gry hazardowe – hasłem przemówić do ich umysłów.
Ruiny amfiteatru
    A było o czym mówić: wkraczając na teren pomerium Cezar i jego wojsko jawnie buntowali się przeciwko Republice Rzymskiej – w ten obręb nie wolno było żadnemu dowódcy wprowadzać uzbrojonej armii. Żołnierze Cezara przekraczając Rubikon stali się, podobnie jak ich wódz, wyjętymi spod prawa przestępcami, na których – w momencie porażki – czekała śmierć, najpewniej na ulubiony rzymski sposób, czyli na krzyżu. To zapewne chciał Juliusz uzmysłowić swoim podkomendnym: jesteśmy na drodze bez powrotu, rzuciliśmy już kości, nic ich nie zatrzyma, upadną i pokażą wynik. Jaki on będzie? Juliusz Cezar, jak i pozostali Rzymianie, był bardzo zabobonny – wierzył też w swoją szczęśliwą gwiazdę, i tą wiarą musiał podzielić się z podwładnymi. Widać mu się to udało, gdyż – mając do wyboru przegrać i umrzeć albo zwyciężyć – wojska Cezara wybrały tą drugą opcję.
Rzymski monument upamiętniający wkroczenie Cezara do Italii
    Gajusz Juliusz Cezar zdobył Italię i wygrał wojnę domową zostając na te kilka lat jakie mu pozostały do tragicznego końca jedynowładcą Republiki. Ariminium zaś – dzisiejsze Rimini, znany kurort wypoczynkowy – za Pryncypatu i Pięciu Dobrych Cesarzy przestało być miastem granicznym i zaczęło obrastać w bogactwo, zwłaszcza, że Oktawian August ponownie przesunął granicę rzymską, tym razem opierając ją o łańcuch Alp.
Współczesne Rimini

Najchętniej czytane

Demokracja

     Jednym ze szwajcarskich kantonów gdzie świąteczną potrawą bywa kot jest kanton Appenzell (a raczej dwa kantony, ale o tym może późnie...