Tłumacz

25 lipca 2025

Alzackie Wadowice

    Eguisheim (albo Egisheim) to urocza wioska leżąca u stóp Wogezów na Alzackim Szlaku Win. Ale to już wiecie. Z racji przepięknego położenia i zachowanego dawnego układu urbanistycznego (oraz licznych sklepów z alzackim winem – głównie delikatnym białym muskatem oraz takimż gazowanym w typie szampańskim zwanym, z racji praw autorskich, cremant) jest dosyć licznie odwiedzana przez turystów. Starówka, mimo, że niewielka potrafi zaskoczyć – z wierzchu typowe kolorowe alzackie szachownice, w głębi oryginalne zakamarki dawnej wsi.
Eguisheim od frontu...
...i od zakrystii.
    Do tego w samym sercu osady, tuż obok kościoła mamy prawdziwy zamek. Z kaplicą poświęconą lokalnemu notablowi, który został świętym. A wcześniej papieżem.
Zamek w Eguiheim
    Wychodzi, że Eguisheim to takie dużo mniejsze i starsze alzackie Wadowice, tylko z tarte flambee zamiast kremówek. No i ma zameczek.

Rynek w Wadowicach
    Trochę ubarwiam, nie wiem czy Bruno, hrabia Egisheim-Dagsburg (spowinowacony z najmożniejszymi rodami ówczesnego Cesarstwa, oraz samą dynastią salicką, od Konrada II był młodszy, od Henryka III starszy; wspomniana w poprzednim wpisie Hildegarda była z hrabiów Egisheim-Dagsburg) znał ów alzacki przysmak – a nasz Karol Wojtyła wuzetki, zwane też kremówkami zajadał aż mu się uszy trzęsły – ale obaj zostali wybrani na biskupów Rzymu. W XX wieku przez konklawe, w XI z poruczenia cesarskiego.

Tarte flambee
    Hrabia Bruno przyjął miano Leona, Dziewiątego papieża o tym imieniu (Pierwszy powstrzymał Attylę, Trzeci koronował Karola Wielkiego, Trzynasty stanął w obliczu antyludzkiego socjalizmu, a obecny, Czternasty jest wielką niewiadomą, ale wyglądam pontyfikatu z pewną nadzieją), i żył w niezwykle ciekawych czasach. Oto bowiem chrześcijaństwo wciąż stanowiło jedność, choć różnice między Katolicyzmem a Prawosławiem narastały coraz bardziej. Po podbiciu przez muzułmanów patriarszych stolic w Jerozolimie, Antiochii i Aleksandrii na placu boju pozostali tylko patriarcha Konstantynopola i biskup Rzymu. Jeden grecki, drugi łaciński. Obaj mieli swoich spokrewnionych cesarzy, obaj chcieli wieść prym w świecie chrześcijańskim.
Lateran - przez wieki siedziba biskupa Rzymu
    Leon przygotował się na wojnę całkiem nieźle – otaczając się naprawdę zgraną ekipą świetnych polityków z Hildebrandem czy Humbertem z Silva Candida na czele. Tego ostatniego wysłał do Konstantynopola jako legata by negocjował zażegnanie sporów z patriarchą Michałem Cerulariuszem oraz pomoc Bizancjum w walce z Normanami. Jak te negocjacje poszły wszyscy wiemy. Zarówno papiescy legaci, jak i patriarcha okazali się ludźmi nieustępliwymi i zbyt dumnymi by próbować załagodzić spory. Michał obłożył anatemą legatów, ci na ołtarzu Hagii Sophii złożyli bullę wyklinającą patriarchę. Był rok 1054, zachodnie (bo wschodnie to Ormianie, Gruzini, Koptowie, nestorianie) chrześcijaństwo oficjalnie rozpadło się na gałąź katolicką i prawosławną.

Hagia Sophia - przez wieki siedziba patriarchy Konstantynopola
    W praktyce, bo w teorii patriarcha nie mógł legatów przeklnąć gdyż nie byli już legatami. Leon IX – późniejszy święty – akurat wziął był i zmarł (a sam patriarcha konstantynopolitański wyklął tylko owych legatów – na czele z Humbertem - personalnie). Alzatczyka bowiem chwilę wcześniej ułapił potomek wikingów Robert Guiscard. I osadził w więzieniu. Kiedy papież wreszcie wyszedł na wolność (i oddał najeźdźcom Apulię, wspaniały przyczółek do ataku na Sycylię) był już na tyle słaby, że szybciutko odszedł do Domu Pana. Niestety, nikomu nie chciało się odkręcać wzajemnych klątw – a rychło i na Wschodzie i na Zachodzie zaroiło się od lokalnych problemów, takich jak najazd Turków Seldżuckich czy spór o inwestyturę. Europejska jedność, od pewnego czasu iluzoryczna, pękła na dobre, i każde władztwo musiało opowiedzieć się po którejś ze stron Wielkiej Schizmy Wschodniej. A kiedy jedność raz pękła – dalsze rozłamy były tylko kwestią czasu.
Jeden z normandzkich zamków w Apulii
    Jednym z następnych papieży, Grzegorzem VII został wspominany wcześniej Hildebrand. Tak, ten od Canossy i konfliktu z Henrykiem IV, cesarzem i krewnym hrabiego Brunona. Grzegorz też został świętym, acz nie za politykę, tylko jak Leon IX za dokończenie zaczętej przez hrabiego Egisheim-Dagsburg reformy kluniackiej w kościele (opaci z Cluny także z Leonem współpracowali, a byli to najznamienitsi intelektualiści owych czasów – Kościół od zawsze był w awangardzie nauki).
Klasztor w mojej rodzinnej Warcie - przed zniszczeniem przez Rosjan z olbrzymią biblioteką
    A potem przyszły krucjaty, wzajemne rzezie i wyrwa – nawet mimo Unii Florenckiej – stała się zbyt głęboka. Istnieje zresztą do dziś – i miała ogromny wpływ na historię Europy i całego Świata.
IV krucjata - mozaika z epoki
    A wszystko zaczęło się w niewielkim alzackim miasteczku (dziś technicznie to wieś) Eguisheim. Ciekawe jak często podróżując po Świecie człowiek z niewiedzy omija takie smaczki. I jak dużo jest ich u nas w Polsce?
Domniemany grobowiec Krysty w Górze
    Na koniec jeszcze co do papieży: można wiele zarzucać Leonowi czy Grzegorzowi, rozwiązłość, przedkładanie rzeczy świeckich nad duchowe, nepotyzm, symonię (choć reforma kluniacka z takimi patologiami walczyła przecież) – ale przynajmniej nie byli bałbochwalcami...
Nieusankcjonowany przez Kościół obiekt kultu w Ameryce Południowej

18 lipca 2025

Wino

    Skoro było o serze to – żeby być w zgodzie ze sztuką kulinarną – powinno też być o winie. Tak, wiem, na blogu już wspominałem o tym starożytnym, pochodzącym prawdopodobnie z Kaukazu, trunku, i to zarówno w czasie podróży po Nowym, jak i Starym Świecie.
Winnice w Ameryce Południowej - dolina Pisco
    Wspominałem też, że powoli odradzają się nasze polskie winnice (w końcu jesteśmy piątym w Europie producentem sera), zarówno te w dolinie Odry, zniszczone przez sowietów w XX wieku, jak i te tradycyjne, w Małopolsce, spalone przez Szwedów i wymrożone przez zmiany klimatu i Małą Epokę Lodowcową.
Odradzające się winnice Małopolski
    Nasze winnice powstały w czasie Średniowiecznego Optimum Klimatycznego w X wieku, ale tu – w dawnym Lotharii Regnum, sercu Imperium Karolingów (gdzie ten ser z poprzedniego wpisu spotkałem), Alzacji konkretnie – winnice swoimi korzeniami sięgają czasów rzymskich.
Rzymskie Argentoratum - dziś Strasburg
    Starożytni bowiem Rzymianie, rodem ze Śródziemiomorza, nijak nie mogli przekonać się do celtyckich czy germańskich piw i cydrów (a o miodzie pitnym chyba nawet nie słyszeli, trzeba by zerknąć do jakichś antycznych książek kucharskich, De re coquinaria libri decem prawdopodobnego Apicjusza czy do Pliniusza Starszego), i wszędzie, gdzie tylko mogli sadzili winorośl. Próbowali robić to nawet w deszczowej Brytanii – ale trunek tam produkowany był niezwykle podłej jakości. Alzackie winnice znajdowały się takoż na peryferiach Imperium Romanum, ale – w przeciwieństwie do bałkańskich, prześladowanych przez muzułmańskich tureckich najeźdźców – przetrwały aż do XIX wieku i inwazji grzyba filoksery. W międzyczasie, jako wina reńskie, zdołały wyrobić sobie dość uznaną markę. Dziś Alzacja słynie z produkcji delikatnych win białych (w tym i z mojego chyba ulubionego szczepu – muskatu) oraz musujących trunków typu szampańskiego – szampanami nie mogących się zwać, bo ta zastrzeżona jest tylko li dla tych powstałych w Szampanii. Kataloński dom perignon czy postradzieckie igristoje także w myśl prawa nie mogą się szampanami zwać. Ot, taka sytuacja, nieodosobniona przecież. Słoweńcy dla przykładu musieli zrezygnować z nazwy swojego tokaju (i Włosi też: tocai friulano; Słoweńcy na swój mówią dziś jakot), bo ta zastrzeżona jest tylko dla win z innego regionu dawnej Monarchii Habsburskiej, dziś, ku zgryzocie Madziarów, podzielonego między Węgry i Słowację.
Grecka winnica na Santorynie
Skład wina na Balearach
    Ale wracając do Alzacji – w celach promocji lokalnych produktów spod znaku bociana (symbol tej krainy) stworzono Alzacki Szlak Win – trasę turystyczno-kulinarną. Tą trasą – mniej więcej – ostatnimi czasy podróżowałem, choć przyznam się, że dość wybiórczo. I nie na raz. Taka praca.
Colmar
Selestat
    Strasznie mnie też smuci, że wciąż – mimo znacznego postępu – my tak nie potrafimy się promować. A przecież weźmy taką typową alzacką tarte flambee (Flammkuchen). Toć to zwykła maca, podpłomyk – za dzieciaka zawsze wypiekało się u mnie takie placki na piecu z pozostałości po cieście makaronowym. Z tym, że nigdy nie wpadłem na pomysł rzucić na ciasto boczku i cebuli. A alzacki bigos, choucrote garnie? Do naszego się nawet nie umywa (a Alzatczycy, z racji niemieckich korzeni, jako nieliczni z Francuzów znają i szanują kiszoną kapustę, Sauerkraut; niby współczesna kuchnia została stworzona we Francji, ale – by Jove – jak oni mało wiedzą o intensywnych doznaniach smakowych kuchni reszty Europy). Ale nie mieli sowieckiej okupacji. Ech.

Alzacki podpłomyk
Alzacki bigos
   
Ale oprócz znanych i ludnych miast oraz znośnej jak na Francję kuchni Alzacki Szlak Win przebiega także przez kilka małych miasteczek i wiosek, położonych między szparagowymi polami nadreńskich równin i winnicami leżącymi na stokach Wogezów. Te są dużo mniej znane – a przez to dość puste i wolne od turystów, co zawsze sprawia mi olbrzymią radość. Dość często posiadają też całkiem starą metrykę – nawet jeśli nie starożytną, to przynajmniej średniowieczną. Nierzadko też ich rozkwit przypadł na czasy świetności Państwa Gnieźnieńskiego, czyli na XI wiek.

Poznań - relikty palatium i kaplicy z II połowy X i XI wieku
    Weźmy taki Selestat (czy – jakby powiedzieli miejscowi i Niemcy – Schlettstadt). Kiedy tam wpadłem turystów było jak na lekarstwo – zabytkowe uliczki można było oglądać bez przeszkód.
Selestat
    Nikt też nie zaglądał do romańskiego kościoła Sainte-Foy – czyli świętej Fides z Agen (albo, żeby być bardziej wzniosłym, Świętej Wiary). U nas takich zabytków – w tej skali – zwyczajnie nie ma, a po obu stronach Renu zachowało się ich całkiem sporo, do tej pory widziałem jednak tylko te po stronie niemieckiej. A tu proszę – świątynia wypisz wymaluj jak któraś z licznych budowli sakralnych Kolonii.

Kościół Sainte-Foy
    Ta niemieckość (o której już kiedyś wspominałem) przestaje dziwić, jeśli zorientujemy się, że w XI wieku miasto to należało do Hildegardy z Egisheim, (tu potrzebne didaskalia) żony niejakiego Fryderyka z Büren (i kolejne) oraz matki Fryderyka Szwabskiego, pierwszego z Hohenstaufów. Tak, to ta dynastia, która po wygaśnięciu dynastii ottońskiej wżeniła się w przejmującej ster władzy w Świętym Cesarstwie Rzymskim (Narodu Niemieckiego – tak nieco ahistorycznie dodam) dynastię salicką, następnie samemu przejmując tron. Spór o Inwestyturę, Fryderyk Barbarossa, sycylijskie awantury Fryderyka II, ścięty mieczem Konradyn, Manfred czy wojny gwelfów z gibelinami których uczestnikiem był Dante to przecież dziedzictwo tej pochodzącej po kądzieli z Alzacji dynastii.

Castello Maniace Fryderyka II w Syrakuzach
    Samo zaś Egisheim – dziś Eguisheim – niewielka wioska zwana Balkonem Wogezów (i uznawana za jedną z najładniejszych we Francji) zaskoczyła mnie jeszcze bardziej (i nie chodzi tu o ceny lokalnego wina, całkiem przystępne jak na taką jakość). Okazała się być bowiem miejscem narodzin innej ważnej persony XI-wiecznej Europy, także niemieckojęzycznej, także związanej z rodami panującymi, ale zmieniającej historię naszego kontynentu chyba bardziej niż jakikolwiek - spokrewniony wszak przez Hildegardę -  Hohenstauf.
Eguisheim

11 lipca 2025

Ser

    I trafiłem do niewielkiego holenderskiego (prowincja Holandia Południowa) miasteczka zwanego Gouda. Słynie ono z olbrzymiego gotyckiego kościoła ze wspaniałą kolekcją oryginalnych kilkusetletnich wiraży. I poza tym właściwie niczym się nie wyróżnia.
Kolekcja witraży in situ w kościele św Jana w Goudzie
    Przynajmniej na co dzień, bo od wiosny do jesieni co czwartek na głównym placu miasta, między ratuszem a miejską wagą, odbywa się słynny targ serowy. Sprzedaje się tu produkowany w okolicy ser zwany goudą. Zwany tak w Polsce, bo prawidłowa wymowa nazwy tego niderlandzkiego miasta to hałda – z takim h jakby się chciało kogoś opluć. Ale bądźmy szczerzy: gdy ktoś idzie u nas do gieesu powie "dziesięć plasterków goudy proszę", a nie "możecie mi ukroić dziesięć plastrów sera w typie hałdy". Ekspedientka pewnie popatrzyła by na takiego delikwenta, i rzekła, że hałdy to na Śląsku koło kopalni są (jeśli chodzi o homonimy, gołdą określana jest w Łodzi podła wódka kupowana na melinach).

Kanały Goudy, kiedyś służące do transportu mleka i serów
    Akurat traf chciał – i był to rzeczywiście przypadek – że trafiłem do Goudy w pierwszy kwietniowy czwartek, gdy akurat zaczynały się tegoroczne serowe targi. Ha! U mnie w mieście, we Warcie, równie wiekowe, jak nie starsze, targi (ogólne, nie tylko spożywcze, szwarc, mydło i powidło) odbywają się w każdy czwartek, bez względu na porę roku (wyjątkiem jest Boże Ciało i – co kilka lat – Boże Narodzenie).

Waga miejska w Goudzie
    Niemniej miasteczko na tych odbywających się od setek lat zgromadzeniach straszne zyskiwało. Zresztą W. Sz. Czytelnik wie, że lubię takie imprezy. Do tego można było zobaczyć metody dobijania targu między farmerem ser przywożącym a lokalnym sprzedawcą. Targowanie polega tu na głośnym przybijaniu piątek, i jest to proces dość sformalizowany (tak jak onegdaj opijanie transakcji na targach w Księstwie Sieradzkim; zwyczaj umarł, bo nikomu nie chce się od nowa wyrabiać prawa jazdy). Ale atrakcja jest.

Targowanie
    Zresztą Holandia – Niderlandy – znane są z produkcji sera. Podobnie jak Szwajcaria (emmentaler, gruyere), Włochy (grana padano, parmezan) czy Francja (comte), które to kraje wyprzedzają Polskę pod względem ilości produkowanego sera (nie wyprzedza Polski Norwegia, z tym genialnym karmelowym w smaku serze brunost; prawdziwy gastryczny orgazm). Pech chce, że tam nie było sowieckiej okupacji, można było rozwijać produkcję lokalną, do tego dochodzi brutalny marketing (wmawiający, że taka mozarella jest mimo gumiastej konsystencji smaczna) i mamy setki odmian gatunkowych sera. U nas takim serem jest słupski chłopczyk (Stolper Jungchen, taki w typie camemberta), produkowany do 1945 roku na Pomorzu. Powojenne próby wznowienia produkcji okazały się nieudane (tym bardziej, że prawo do technologii obecnie należy do bawarskich Niemców), i mimo ogromu produkcji wytwarzamy właściwie tylko kopie zachodnich typów sera (malkontenci wymienią pewnie gołkę, ser bałtycki albo – wysoce przereklamowany – oscypek; radamer jest klasa). A przecież – w ujęciu historycznym – najstarsze ślady produkcji sera (mające jakieś 7500 lat; pono był to gumiak w typie mozarelli, choć nie z bawolego pewnie mleka) znaleziono na Kujawach. O kwitnącej cywilizacji Kapeelów i ich żalkach pisałem na blogu wielokrotnie zresztą.

Gruyeres
Słupsk
Pozostałości po kujawskich serowarach sprzed 5500 lat
    Najstarszy ser natomiast znaleziono w Chinach – na mających jakieś trzy tysiące lat mumiach. Czemu zamiast zjeść ser posypywano nimi zwłoki nie wiem, może dlatego, że odmiana mongoloidalna Człowieka nie jest – w przeciwieństwie do europoidów – przystosowana do trawienia laktozy (nie wiem jak negroidzi i kromanioidzi). My wolimy ser jeść (mimo tego, że część serów pachnących zawiera te same drobnoustroje które odpowiadają za zapach stóp). W końcu nawiewającego z Paryża Ludwika XVI złapano, gdyż zamiast uciekać musiał dokończyć swój ser. Możliwe, że był to brie, zwany księciem serów (i którego to księcia, jako jedynego, miał nie zdradzić de Talleyrand, znana postać tej ohydnej Wielkiej Rewolucji Francuskiej i późniejszej Napoleoniady oraz Restauracji). Ja wolę te zakażone niebieską pleśnią, w stylu roqueforta (są i u nas - rokpol czy lazur).
Gdyby Ludwik XVI znał zapiekankę z serem mógłby nie stracić głowy
    Jako ciekawostkę można dodać, że Droga Krzyżowa wiodła przez Dolinę Tyropeonu (czyli Serowarów) – wychodząc ze starego miasta wprost w to obniżenie terenu Jezus upada po raz pierwszy, a rozpoczynając wdrapywanie się na Golgotę musi pomóc mu Szymon z Cyreny.
Via Dolorosa - pierwszy upadek, gdy Pan Jezus schodzi w Dolinę Tyropeonu
    Ser bowiem się warzy – czyli zsiadłe mleko (ten cudowny produkt nabiałowy, gdzie indziej zwany kefirem bądź jogurtem) trzeba z uczuciem podgrzać – wtedy skrzep oddziela się od serwatki i mamy twaróg. Albo biały ser - w zależności od regionu Polski.
Warsztat pracy serowara
    Kiedy dodamy doń podpuszki (czyli enzymu trawiennego z cielęcego żołądka) dostaniemy na przykład goudę – ale u mnie w domu konsumuje się go w formie pierwotnej. Na przykład jako gziczka – czyli coś, co w Wielkopolsce jest gzikiem (z pyrami czyli ziemniakami czyli kartoflami czyli grulami czyli bulwami) a gdzie indziej można nazwać twarożkiem: do sera dodaje się śmietany – może być zebrana z tego zsiadłego mleka które stać ma się serem – cebuli, soli, pieprzu i innych dodatków, jak szczypiorek czy rzodkiewka. Ja lubię. A jeszcze bardziej lubię serwatkę – strasznie mnie smuci, że u nas w sklepach praktycznie nie da się jej dostać, a w takiej Bośni (oraz Hercegownie) jest w każdym niemal gieesie. Nie wiem, czy to Unia E***pejska przypadkiem nie zakazuje. Będąc na Bałkanach korzystam z tamtejszej wolności pełnymi garściami. W Polsce spotykam serwatkę od wielkiego dzwonu, kiedy robię ser. I jeśli przypadkiem nie uda mi się całej wypić to służy do produkcji białej polewki – jednej z tradycyjnych polskich zup śniadaniowych (o biermuszce pisałem przy okazji historii o kanonizacji piwa). Oto serwatkę podgrzewa się, zagęszcza mąką (można i śmietany dodać), i konsumuje wraz z białym serem i ziemniakiem. To najprostsza wersja, są i bogatsze, ale taką robiło się u mnie w domu. Piękna sprawa.
Biała polewka na serwatce

4 lipca 2025

Bombardowanie

    Był 11. maja 1940 roku. Kilka dni wcześniej wojska niemieckie przekroczyły granice Królestwa Niderlandów i, choć Holendrzy próbowali stawiać opór, chwacko posuwały się naprzód. Niderlandzki rząd początkowo odmawiał jakichkolwiek negocjacji, ale po usłyszeniu komunikatu iż setka teutońskich bombowców leci na Rotterdam głośno zawołał: "Negocjujmy warunki kapitulacji". Niemieckie bombowce tym okrzykiem się nie przejęły (według legendy 2/3 floty nie zauważyło flary wzywającej do powrotu na lotnisko), Rotterdam został zniszczony (zginęło jakieś 1000 osób), a Niderlandy poddały się. Dziś, w centralnym punkcie miasta, podle Muzeum Morskiego, stoi statua upamiętniająca to tragiczne wydarzenie.

Pomnik Rozdarte Miasto
    Swoją drogą taka sobie, zresztą W. Sz. Czytelnik zna moje zapatrywanie na sztukę nowoczesną.
Dom z sześcianów
    W każdym razie Rotterdam – dziś największy w Europie i trzeci na Świecie port morski – został zrównany z ziemią. Bombardowanie i niszczenie miast nie jest oczywiście czymś nowym, w poprzednim wpisie było o Brukseli, której to centrum zaorane zostało swego czasu przez francuską artylerię. Pozostaje kwestia odbudowania tkanki miejskiej. Grote-Markt jest przepiękny i wpisany na Listę Dziedzictwa Ludzkości UNESCO, Rotterdam zaś...
Port w Rotterdamie
Kanały w centrum miasta

Odbudowana Bruksela

    Na powyższych zdjęciach można sobie porównać. Ohydne blokowisko w stylu amerykańskich metropolii, całkiem bez duszy. Nawet te budynki, których stan zniszczenia pozwalał na odbudowę też są jakieś nie takie.

Szczątki rotterdamskiej starówki
    A reklamowana jako Kaplica Sykstyńska Holandii (bo Rotterdam leży zarówno w Niderlandach, jak i w Holandii, w przeciwieństwie do Amsterdamu, Południowej) hala targowa (spełnia także funkcje mieszkalne, taki postmodernizm) jest zwykłym centrum handlowym z bohomazem u sufitu. Pomysł przyrównania Wygnania z Raju pędzla Michała Anioła Buonarottiego do papryk, bakłażanów i gąsienicy pazia królowej mógł narodzić się tylko w społeczeństwie ograbionym z poczucia estetyki. Znaczy: nowoczesnym.
Hala targowa
    Bombardowanie Rotterdamu, tragiczne w skutkach, zmieniło także zapatrywania Aliantów na działania wojsk niemieckich. Do tego momentu brytyjskie (głównie) bombowce zrzucały na miasta Rzeszy ulotki propagandowe nawołujące do zaprzestania działań wojennych czy szkalujące przywódców zwycięskiego państwa. Naprawdę, musiało to mieć olbrzymi psychologiczny efekt. A przynajmniej wpływ na pękające ze śmiechu przepony Niemców, en masse stojących przy swoim zwycięskim Führerze i potężnym Wermachcie. Opowiastki o nazistowskim ruchu oporu to powojenna projekcja, mająca na celu wybielić Niemców – którzy przecież w latach II Wojny Światowej nic nie wiedzieli o własnych zbrodniach, pewnie byli na wakacjach.

Miejsce po Kancelarii Rzeszy w Berlinie

    Kumulacją alianckich bombardowań Rzeszy był chyba nalot na Drezno – niebronione miasto, dziś odbudowane, także zostało zniszczone. Ktoś powie, że była to zbrodnia wojenna. Cóż, może mieć rację, ale zapomina, że była to odpowiedź na niemieckie ataki na niebroniące się miasta. Zresztą Drezno nie było jedyne (z większych niemieckich miast tylko łużycki Zgorzelec przetrwał wojnę bez szwanku; ostatnio anonimowy darczyńca zafundował miastu rewitalizację starówki).

Drezno
    Zastanawia mnie – widząc reakcję po bombardowaniu Rotterdamu – co alianci robili kilka miesięcy wcześniej, kiedy Luftwaffe zrównało z ziemią Wieluń, miasto otwarte i niebronione (do dziś ta zbrodnia nie istnieje w świadomości Zachodu, nikt nie namalował wieluńskiej Guerniki).

Fundamenty wieluńskiej fary, zniszczonej w bombardowaniu 1. Września 1939

    Kilka tygodni krwawych bombardowań Warszawy zaowocowały konferencją w Abbeville i typową felonią – czyli zdradą sojusznika w obliczu agresji wspólnego wroga. Ucieczki z pola walki, znaczy się. Starówka warszawska wpisana na Listę Światowego Dziedzictwa Ludzkości UNESCO została jako przykład dokładnej odbudowy miasta. Nie byłoby tego wpisu, gdyby nie wspominana zdrada sojuszników.

Resztki Pałacu Saskiego w Warszawie - nieodbudowanego

    Co właściwie nie powinno dziwić. Każdy patrzy swego. I będzie patrzył. Zwłaszcza, że – w przeciwieństwie do państw wyrosłych na gruzach imperium Karola Wielkiego – nie mamy z Zachodem przesadnie wspólnej historii. Nadal jesteśmy dla nich miejscem ubi sunt leones. Do tego nie potrafimy pokazać im naszych zasług dla ochrony kontynentu, bo nie umiemy – mam nadzieję, że z głupoty, a nie z premedytacji – w politykę historyczną.

Okopy z czasów Bitwy Warszawskiej 1920 roku

    Czasy zdają się nadchodzić ciężkie, więc może warto się zastanowić, czy mądrym jest opierać się na krajach, które nami systemowo gardzą, i które już raz (ba, żeby tylko) nas zdradziły. Moim zdaniem owszem, wchodźmy w sojusze, ale nie ufajmy. I sami troszczmy się o siebie, bo nikt inny tego nie zrobi. Nie przejmujmy się też zapatrzonymi w Zachód ojkofobami.

Symbol okupacji Polski

    A. Jeszcze jedno. Arthur "Bombowiec" Harris, brytyjski wojskowy atakujący z powietrza niemieckie miasta, za cel wybrał akurat to związane z władcami Polski. Paranoik powiedziałby, że to nie przypadek.

Najchętniej czytane

Demokracja

     Jednym ze szwajcarskich kantonów gdzie świąteczną potrawą bywa kot jest kanton Appenzell (a raczej dwa kantony, ale o tym może późnie...