Tłumacz

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą historia. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą historia. Pokaż wszystkie posty

5 września 2025

Demokracja

    Jednym ze szwajcarskich kantonów gdzie świąteczną potrawą bywa kot jest kanton Appenzell (a raczej dwa kantony, ale o tym może później). Kanton wiejski i niewielki, taki w sumie nasz powiat maksymalnie, ale niezwykle malowniczo położony – jak to zwykle w Alpach.
Seealpsee i Säntis, najwyższy szczyt Appenzellu
    Tak, to schronisko (właściwie to knajpka i niewielki gościniec na zboczu Ebenalpu, schronisko jest na szczycie) Aescher Gasthaus am Berg, uznawane przez National Geographic za jeden z najładniejszych lanszaftów na Świecie to w Appenzellu.

Schronisko Aescher
    Miejscowymi jaskiniami – i kaplicą wewnątrz – jakoś mniej osób się podnieca.

Jaskinie Ebenalpu
    Oprócz wspaniałych widoków (na przykład na Säntis, najwyższy szczyt kantonu) słynie Appenzell także z bardzo dobrego piwa (a do piwa także sera) oraz psa appenzellera, zdaje się w swym założeniu pasterskiego (podobno nie chyta, ale to musiałby potwierdzić drugi – po Fredim Kamionce Gmina Burzenin – najsłynniejszy pies w polskich Internetach, niejaki Sworzeñ; nie wiem tylko, czy psy czytają blogi).

Alpy Appenzellskie na etykiecie i w rzeczywistości
Pasterski pies appenzellerski w wersji pluszowej
   
Swoją drogą w Appenzellu i sąsiednim Sankt Gallen bywa, że na większe święta konsumuje się także psy – nie wiem, czy dlatego, że koty się skończyły (jak w 2001 roku w Argentynie w czasie wielkiego kryzysu), czy zwyczajnie, z apetytem. Dla różnej maści oburzonych bambinistów przypominam, że wszystkie ssaki są dla człowieka jadalne, a psy – jedzone w Szwajcarii rzadziej niż koty – są przysmakiem na Dalekim Wschodzie. Były też ważnym źródłem białka w prekolumbijskich Amerykach. Syte społeczeństwo nigdy nie zrozumie głodnego.

Bezwłosy pies andyjski w wersji leniwej
    Z jeszcze jednej rzeczy kanton Appenzell (czy też dokładniej Appenzell-Innerrhoden) jest znany. Oto jest to jedyny – obok także niezbyt wielkiego kantonu Glarus – kanton, gdzie panuje prawdziwa bezpośrednia demokracja. Taka, w której każdy obywatel ma głos – i na dodatek ów obywatel może się personalnie wypowiedzieć na temat głosowania. Proszę zobaczyć jaka to różnica: u nas, żeby obywatel mógł wyrazić opinię należy zebrać ileś tam tysięcy podpisów, dostarczyć to do parlamentu (gdzie w teorii zasiadają wybrani przez Naród przedstawiciele; ordynacja wyborcza sprawia, że do sejmu wchodzą nie ci, na których się głosuje, a tacy politykierzy, którzy są wysoko na partyjnych listach; często są to indywidua pozbawione nie tylko moralności, co w polityce jest w sumie rzeczą niezbędną, ale i będące kognitywnymi immakulatami o zerowych wręcz umiejętnościach; albo zwykli kłamcy i jurgieltnicy), a i tak nie ma pewności, że owe podpisy nie zostaną zmielone w sejmowej niszczarce. Oto raz w roku (w Appenzell zdaje się pod koniec kwietnia, w Glarus na początku maja) wszyscy obywatele zbierają się na głównym placu stolicy kantonu – także Appenzell – i głosują nad przedstawionymi problemami czy ustawami. Głosują w sposób najlepszy z możliwych: przez publiczne podniesienie ręki (przeciwnicy tego sposobu podnoszą larum, że to jak to, że głosowanie powinno być tajne – ale gdzie tam: jeżeli podejmujesz jakąś decyzję, miej odwagę dać tej decyzji swoją twarz; i w razie czego ponieść konsekwencje nieprzemyślanego podniesienia ręki; odpowiedzialność, ot co!). Przed głosowaniem każdy obywatel ma też prawo publicznie – z ambony ustawianej na tą okoliczność na Landsgemeidenplatz (Plac Zgromadzenia Ludowego) – na dany temat się wypowiedzieć.
Głosujący na Placu Zgromadzenia Ludowego
    Znamy to doskonale z historii – tak funkcjonowała demokracja ateńska, słowiańskie wiece czy germańskie tingi. I taka forma rządów (mówię to jako przeciwnik demokracji) działa. Ale tylko li w małych społecznościach. Większe twory, ludniejsze, zwyczajnie nie są w stanie tak funkcjonować. Weźmy chociażby liberum veto, tą źrenicę Złotej Szlacheckiej Wolności. Jeden poseł mógł zerwać cały sejm – i w teorii miało to powstrzymać zapędy absolutystyczne w Rzeczypospolitej. Ale wystarczyło tylko, by ów człowiek był opłacony przez jakieś lobby (podobnie jak dzisiaj, zazwyczaj zagraniczne). Wtedy każda reforma czy próba wzmocnienia państwa łatwo mogła być zablokowana. W Appenzell-Innerrhoden jest jakieś 15 tysięcy mieszkańców.

Zameczek w Appenzellu
    Appenzell-Innerrhoden, bo jest jeszcze Appenzell-Ausserrhoden: w czasach Reformacji kanton podzielił się na dwa półkanatony – katolicki (Innerrhoden) i protestancki (Ausserrhoden). Ot, po prostu mieszkańcy się dogadali, żeby pewnie nie doszło do rozlewu krwi: my sobie, wy sobie (znaczy: oczywiście, że doszło, stracono m.in właściciela lokalnego zameczku, za nazbyt agresywną protestancką propagandę). Ten stan formalnie (czyli od końca XVI wieku) trwał do 1997, kiedy Konfederacja Szwajcarska zlikwidowała półkantony, a oba twory zyskały status osobnego kantonu. Z tym, że w głosowaniu kantonalnym (czy jak to się tam zwie) mają tylko po pół głosu – pozostałe kantony zaś po jednym (zazwyczaj). Centralna osada, wieś Appenzell, znajduje się w części katolickiej.

Appenzell
    I to w sumie zabawne – dziś wieś Appenzell ma jakieś 5 tysięcy mieszkańców (moje rodzinne miasto niecałe 3,500), a położone całkiem niedaleko w kantonie Sankt Gallen (utworzonego z ziem potężnego opactwa; to właśnie z tych włości wydzielone został – po Wojnach Appenzellskich w XV zdaje się wieku – kanton Appenzell; historia Szwajcarii to pasmo nieustających wojen, nie tylko z Burgundczykami czy Habsburgami, ale głównie pomiędzy poszczególnymi krainami; przypominam jak zginął Zwingli) miasteczko Werdenberg jakieś 40-50 osób. Domów, charakterystycznych drewnianych, z kamiennym parterem i podpiwniczeniem, jest 69.

Werdenberg
    Obie osady mają własne zamki (a my, we Warcie, szukamy swojego od Potopu).

Panorama Werdenbergu

29 sierpnia 2025

Miasto niedźwiedzia

    Skoro w ostatnich wpisach było o Zurychu i Genewie, wypada się zająć miastem na Płaskowyżu Szwajcarskim, tak mniej więcej w połowie drogi pomiędzy wyżej wymienionymi ośrodkami, leżącym. Mianowicie Bernem, uznawanym za stolicę Konfederacji Szwajcarskiej. A przynajmniej tak zaznaczanym na mapie, żeby nie konfudować zbytnio kartografów, wzdrygających się przed narysowaniem państwa bez zaznaczenia grodu stołecznego. Funkcję stolicy spełnia miasto bowiem tylko dlatego, że w drugiej połowie XIX wieku (po wojnie domowej) podjęto decyzję o wybudowaniu tam gmachu dla federalnego parlamentu – oraz siedzib dla nielicznych szwajcarskich urzędów centralnych. Jak bowiem wskazuje nazwa, Confederatia Helvetica jest luźnym związkiem na poły niezależnych kantonów, mających olbrzymią autonomię (kto wie, czy technicznie nie są bardziej niezależnymi bytami niż takie Księstwo Monako). Wspólne właściwie są tylko obronność, polityka zagraniczna czy sprawy walutowe. Podatki – wysokie – Szwajcarzy płacą głównie lokalnie, do kasy swojego kantonu. Jest ich dwadzieścia kilka, różniących się językiem urzędowym, wyznawaną religią czy nawet historią. Najmłodszy – Jura – powstał w 1979, gdy część kantonu Berno właśnie w referendum (są one obowiązkowe) podjęła decyzję o odłączeniu się od macierzy (chyba, że uznamy, iż w 1997 ostatecznie powstały oba kantony Appenzell, wcześniej mające status półkantonów – to skomplikowane, nie pytajcie w tym wpisie, zrobimy osobny).
Szwajcarski parlament - i strefa kibica kobiecego Euro 2025
    Berno na tle innych szwajcarskich miast jest też relatywnie młode – bo powstało u schyłku XII wieku, a już na początku XIII, po wygaśnięciu dynastii Zähringen, miejscowych hrabiów, zostało Wolnym Miastem Rzeszy. Szybko też skumało się z sąsiednimi miastami i kantonami wiejskimi, stąd to jeden z pierwszych członków Starej Konfederacji Szwajcarskiej (tej zniszczonej przez Wielką Rewolucję Francuską i Napoleona). Takie Zurych czy Chur (uznawane za najstarszy ośrodek miejski Szwajcarii, stolicę rzymskiej prowincji Retia) mają koło dwóch tysięcy lat, więc wiadomo – Berno to młodzieniaszek. Acz to berneńska starówka została wpisana na listę UNESCO – to urocze średniowieczne miasto handlowe, odbudowane w 1405 roku po tragicznym pożarze, i tak już trwające na zakolu rzeki Aare, z kilometrami podcieni, urokliwymi piwnicami i czerwoną dachówką.
Berneńska starówka
Aare
    Wrażenie na turystach robić musi Zytglogge (w miejscowych dialektach alemańskich niemieckiego; literacko to Zeitglocke; kolega pracuje w Szwajcarii, zna język oprawców miłości tip top, ale w mowie codziennej z miejscowymi począł porozumiewać się dopiero po jakimś roku – taki to dialekt), średniowieczna wieża zegarowa w dawnej bramie miejskiej. Już w Średniowieczu miasto kilkukrotnie się rozrastało, więc kolejne mury okazywały się zbędne. Wieżę wyburzyć było głupio i miejscowi bogacze zainstalowali tam mechanizm zegarowy.
Zytglogge - główny mechanizm berneńskiego orloja jest od wewnętrznej strony dawnej bramy miejskiej
    Zytglogge wrażenie robi zresztą nie tylko na przyjezdnych. Jeden z miejscowych Żydów, mieszkający przy głównej arterii starówki, wracając nieraz z pracy w urzędzie patentowym wielokrotnie przyglądał się charakterystycznej wieży. A że był przy okazji genialnym fizykiem teoretycznym zadawał sobie liczne pytania, takie jak czy wyłączyłem żelazko co by się stało, gdybym zbliżał się do wieży – albo oddalał – z prędkością światła? Z tych rozważań wynikła teoria względności, owym Berneńczykiem był bowiem Albert Einstein.
Dom Einsteina
    Starozakonni nie zawsze na Zachodzie Europy – w przeciwieństwie do naszej Rzeczypospolitej – mieli klawo (zresztą Einstein też finalnie musiał kontynent opuścić). W związku z religią mogli oni udzielać gojom pożyczek pieniężnych (chrześcijanie sami sobie udzielać nie mogli, oczywiście póki Kościół był jeszcze mocny, albo gdy nikt nie patrzył) – co w teorii było świetne dla gospodarki, powodowało jednak spore zadłużenie, głównie warstw rządzących, i bogacenie się, głównie Żydów. Kiedy więc dziedzica zobowiązania pieniężne zbytnio przytłoczyły stosował najczęściej jeden prosty sposób: podjudzał nomen omen biedotę która zazdrościła Starozakonnym bogactwa. Następował pogromik, długi się kasowały, można było u ocalałych zacząć zadłużać się na nowo. Opowiada o tym jedna ze słynnych ulicznych fontann Berna – zwana Fontanną Olbrzyma.
Fontanna Olbrzyma
    Właściwa nazwa to Fontanna Pożeracza Dzieci (Kindlifresserbrunnen) – i każdemu znającemu europejską kulturę skojarzyć się może jeśli nie z Saturnem zjadającym Hadesa czy Posejdona to chociażby ze słynnym Pizańczykiem Ugolinem della Gherardesca, co zamknięty w ciemnicy swoich potomków nim zmarł zjadł. A tu nie. Upamiętnia jeden z berneńskich pogromów, gdy rozeszła się plotka jakoby Starozakonni porwali chrześcijańskie dziecko i przerobili je na macę, obrzędowy chleb, następnie zjedli. Oprócz zatruwania studni i roznoszenia zarazy był to jeden z najczęstszych powodów wybuchania pogromów w Europie Zachodniej. Tylko Polska była te przysłowiowe sto lat za Murzynami.
Miejsce tragedii Ugolina
    Co zaś się tyczy Murzynów – Berno miało spore udziały w brytyjskich spółkach zajmujących się handlem niewolnikami na Południowym Atlantyku. Cóż, pecunia non olet, jak wspominałem przy okazji wpisów na blogu o innych kupieckich miastach (mimo, że rzymskie pecunia pochodzi od pecus, bydło).
Wybrzeża niewolnicze południowego Atlantyku (tu Rio de Janeiro)
   
Wpis zbliża się ku końcowi, a nie było ani słowa o tytułowych niedźwiedziach. Już się poprawiam. Jedną z atrakcji Berna – nazwa miasta brać się ma od niedźwiedzia, którego Bertold V, ostatni hrabia Zähringen, miał był upolować w miejscu obecnego miasta – jest Bärengraben: fosa z niedźwiedziami. Otóż na przeciwko Nydegg, miejsca gdzie miasto się zaczęło (stał tam zamek, dziś stoi kościół – nie tak potężny jak miejscowa katedra, i nie ozdobiony tak jak ona romańskim tympanonem przedstawiającym Sąd Ostateczny; kalwiniści nie zniszczyli tego cuda), nad Aare, znajduje się owa Bärengraben. Tak, w centrum miasta ku uciesze gawiedzi i zgryzocie Zielonych i innych dziwadeł spacerują sobie miśki, będące przecież symbolem miasta.

Bärengraben
    Bambiniści mają jednak jeszcze gorszy problem jeśli chodzi o Berno (a także takie kantony jak Jura, Appenzell i Vaud ze stolicą w Lozannie). Otóż potrawą świąteczną jest tam kot (a czasem, ale rzadziej, pies). Je się go tylko w domach – i to coraz rzadziej, właśnie w związku z presją pseudoekologów (co pokazuje też braki w logice owych indywiduów – koty to drapieżniki, szkodzą, zjadają ptaszki, nie wolno ich samopas puszczać vs nie jeść, co redukuje kocią populację). W restauracji czy w sklepie kociego mięsa się nie dostanie. Chciano nawet by szwajcarski parlament zakazał spożywania, ale posłowie popukali się w głowę twierdząc, że nic komu do tego co się je. I słusznie.
Berneńskie niedźwiedzie na wybiegu BärenPark nad Aare
    A. Jako, że wszystkie ssaki są jadalne, to dodam, że jeden ze sposobów przyrządzania kota w Szwajcarii zwie się... kot na sposób polski (dla oburzonych: w Grecji nikt nie zna naszej ryby po grecku). W skład potrawy oprócz kota wchodzi też cebula, seler, pietruszka czy marchew, więc dosyć swojsko. Przepis zresztą jest do znalezienia w Internetach...
Kot

22 sierpnia 2025

Afera kiełbaskowa

    W poprzednim wpisie, mniej więcej poświęconemu Reformacji i Janowi Kalwinowi, wyraziłem pogląd, że cała ta afera poczęta przez Lutra niewiele w sumie zmieniła – ludzie zostali tacy sami jak byli.
Katedra w Genewie
    Cóż, może nie do końca tak jest, może jednak stało się coś gorszego (tak, nie jestem fanem Reformacji) – czego efekty widać dziś w krajach które przyjęły nową wiarę. Zresztą wspominałem o tym lamentując o przerabianiu świątyń – choćby i zdesakralizowanych i protestanckich na teatry, sklepy czy biblioteki. Nie wzięło się to znikąd. Ale ad rem.
    Faktycznie, w XVI wieku, w związku z rozpowszechnianiem się druku, coraz więcej ludzi zdobywało możliwość poznawania Świata (a przynajmniej o owym poznawaniu czytania). Nauka powoli się demokratyzowała, światopogląd się rozszerzał. Kościół katolicki, z racji swoich właściwości, nie był zbyt pochopny w reagowaniu na zmiany i zło dziejące się w nim samym (standardowy kardynał powinien działać z równie głębokim namysłem co statystyczny ent z Fangornu). Na głosy nawołujące do reform generalnie słabo reagował, tym bardziej jeśli był to jakiś nieznany awanturnik (drobna uwaga: Luter nie protestował przeciwko papieskim sprzedawcom odpustów krążących po Rzeszy – zwykłe porównanie dat mówi nam, że zaczęli oni krążyć po wystąpieniach augustiańskiego mnicha). Pech chciał, że niektórzy książęta Rzeszy w tezach Lutra znaleźli furtkę do wzbogacenia się poprzez sekularyzację kościelnych majątków. Plan się powiódł, a sam Luter pokazał swój stosunek do zmian społecznych potępiając w czambuł słynną Wojnę Chłopską. Wszystko pozostało po staremu, zmienili się tylko dysponenci bogactw – i teraz łatwiej było je wydawać na zbrojenia.

Pomnik Reformacji w Genewie
    Ale przecież na blogu jesteśmy w Szwajcarii, a mówiąc o Reformacji na tych terenach nie można nie wspomnieć o Huldrychu Zwinglim, kaznodziei w zuryskim Grossmünster, najważniejszym kościele tego kupieckiego miasta.

Widok na stare miasto z Lindenhofu: Limmat, budynki gildii i wieże Grossmünster
    Mającego zresztą niezwykle starą metrykę – podobnie jak w Genewie nad miejscowym jeziorem w neolicie istniały tu liczne palafity (pozostałości dwóch z tych osad w centrum Zurychu wpisano na Listę Światowego Dziedzictwa Ludzkości UNESCO – na blogu opisywałem takie ze Słowenii; te zuryskie są równie widoczne w terenie, czyli wcale: jedna jest podle opery, druga, też pod wodą, obok Bürkliplatz i budki z niezłą currywurst), a w okresie rzymskim na wzgórzu nad rzeką Limmat zaistniała osada Turicum. Dziś na jej miejscu, zwanym Lindenhof, rośnie sobie park z nomen omen lipami oraz stoi budynek loży masońskiej.

Wzgórze Lindenhof i fontanna upamiętniająca zuryskie kobiety broniące miasta przed Habsburgami w 1292 roku
    O rzymskiej przeszłości przypomina wmurowany w ścianę schodów na wzgórze nagrobek. O pałacu z czasów Karolingów nie przypomina już nic.
Turicum - rzymski nagrobek
    W każdym razie – rósł sobie Zurych już od czasów rzymskich na szlaku handlowym (głównie sól), i bogacił się. Emblematycznym landszaftem miasta są bogate domy gildii kupieckich tuż nad rzeką, podle Grossmünster (jeśli ktoś zastanawiał się, co się stało z pałacem karolińskim – tak, zrecyglingowano go w XI wieku, Grossmünster nie powstało z niczego). Co o bogacących kupcach sądzę to W. Sz. Czytelnik pewnie wie, jeśli czytał te kilka wpisów o Imperium Weneckim (to, że miłość do złota to atawizm też gdzieś twierdziłem). Otóż mamona nie lubi konkurencji, a bogaty Łaską Boską przejmować się nie będzie. Ani jakimiś zakazami. I tak oto w czasie Wielkiego Postu Roku Pańskiego 1522 w mieście wybucha afera zwana kiełbaskową. Otóż na kolacji – zapewne wystawnej – u miejskiego drukarza spożywane jest mięso. Oburzenie zdaje się powszechne, ale jest ktoś, kto staje w obronie łamiących kościelne zakazy. To duchowny, główny kaznodzieja w Grossmünster, Huldrych Zwingli. Powołując się na Biblię i wolność chrześcijańską dowodzi, że posty są sprzeczne z Ewangelią. Trzy tygodnie później rozprawka O wolności wyboru pokarmów jest już wydana drukiem – w końcu Zwingli wziął w obronę drukarza. Taka postawa to woda na młyn bogatym kupcom – nie w smak im przecież różne zakazy i nakazy kościelne (sam kaznodzieja też nie jest święty: posługując w Kościele ma kochankę, po zwycięstwie Reformacji w Zurychu weźmie z nią ślub): plwać na reguły, róbta co chceta. Zurych decyzją swoich władz zostaje pierwszym protestanckim kantonem Starej Konfederacji Szwajcarskiej.
Grossmünster
    Z neofickim zapałem Zwingli i zuryscy mieszczanie ruszają ogniem i mieczem nawracać okoliczne kantony (cóż, nic się nie zmienia, jak wspominałem). Po kilku latach – dwa przed przybyciem Kalwina do Genewy, i dwa lata po tym jak Zwingli pokłócił się z Lutrem; jakoś Protestanci zaczęli od samego początku dzielić się na coraz liczniejsze denominacje – historia byłego kaznodziei znajduje swój tragiczny finał. W czasie kolejnej wojny z katolickimi sąsiadami Zwingli zostaje pojmany. Przeciwnicy dają mu wybór – albo wróci do katolicyzmu, albo zostanie stracony. I tu wielki szacunek dla pana Huldrycha: pozostał wierny swoim (błędnym czy nie, nie jest to istotne) przekonaniom i został zdekapitowany.
Jezioro Zuryskie skrywające starożytne palafity
    Następcy Zwingliego tacy twardzi nie są – może dlatego, że Protestantyzm narodził się z idei źle pojętej wolności, i nie wymaga. A jeśli coś nie jest wymagające, to nie jest warte by za to umierać. Albo chociaż uczęszczać na nabożeństwa, stąd świątynie w krajach protestanckich nie tylko świecą pustkami, a wręcz znikają (o czym wszak pisałem). Do tego wyznania te ciągle się dzielą, w Amazonii poznałem pewnego misjonarza (olbrzymi amerykański redneck, Joe, strasznie sympatyczny, i jak na obywatela USA mający nawet jakąś wiedzę o Świecie – choć zdziwiła go historia powstania napoju Fanta; tak, tego wymyślonego przez Niemców nazistów), który na moje pytanie do jakiej denominacji należy odpowiedział: swojej własnej.
Zuryskie stare miasto
    Dzisiaj Zurych to najważniejsze centrum bankowe Szwajcarii (to tu Kwinto kupił i wysłał Kramerowi słynne czekoladki) – pieniądze trzymają tam prawie wszyscy, a Szwajcarzy tylko się na tym bogacą. Zwłaszcza w czasie wojen.
Bahnfofstrasse
    A co do tych ostatnich – to właśnie z dworca w Zurychu (Bahnofstrasse to najbogatsza i najbardziej reprezentacyjna ulica w mieście) do Petersburga z misją zniszczenia Imperium Rosyjskiego ruszyli Lenin i Trocki z towarzyszami.
Pałac Zimowy w Petersburgu, zdobyty przez terrorystów Lenina i Trockiego

15 sierpnia 2025

Kalwiński Rzym

    Skoro w poprzednim wpisie było o tym, że francuskie dziś Annecy stało się refugium dla katolickiego biskupa Genewy (był to, w tym nieszczęsnym 1533 roku zdaje się Piotr de la Baume), to postanowiłem teraz udać się do pierwotnej siedziby biskupa – miasta nad Rodanem i Jeziorem Genewskim (tu i ówdzie zwanym Lemańskim).
Jezioro Genewskie w Genewie, oraz słynna fontanna
    Dzisiejsza Genewa to miasto ze wszech miar nowoczesne i bogate (podobno prawie 1/5 mieszkańców to milionerzy, a niemal połowa tam zameldowanych przy okazji nie ma szwajcarskiego obywatelstwa), znane m.in z europejskiej siedziby ONZ, kwater WHO i WTO czy głównej bazy Czerwonego Krzyża. Pod miastem – dosłownie – i położonymi po obu stronach francusko-szwajcarskiej granicy przedmieściami znajduje się kompleks CERN-u, olbrzymiej konstrukcji służącej według życzliwych do badania cząstek elementarnych i poznawania tajemnic Wszechświata; wedle nieżyczliwych to igranie z nieznanym i czekanie aż powstanie tam czarna dziura i wszystko pierdyknie. W CERN pracują także Polacy – u nas takich instalacji nie ma, a inne, jakie są, albo zostają zamykane albo mocno ogranicza się ich rozwój. Nic mi nie wiadomo jednak, żeby któryś z nich był jednym z genewskich milionerów (acz muszę się przyznać, że się nie interesowałem; mam tylko nadzieję, że noszą niezwykle ekskluzywne i niezawodne zegarki założonej w Genewie firmy Patek-Philippe – twórcami której byli wszak powstańcy listopadowi Antoni Patek i Franciszek Czapek; Francuz Philippe wszedł w interes kilka lat później). Nowoczesność miasta doceniona została także przez UNESCO. Organizacja wpisała na swoją Listę Dziedzictwa Ludzkości jedno z dzieł Le Corbusiera, Immeuble Clarte z 1932 roku. Któregoś razu poszedłem – z chętnymi turystami – właśnie pod ten Szklany Dom. Dzień był niezwykle upalny, na szczęście budowla nie stoi zbyt daleko od starego miasta i brzegu jeziora. Opinie o zabytku były zaś – mimo moich ostrzeżeń – niezbyt pozytywne. Ot, taki blok mieszkalny, którego to koncepcję spauperyzowali, jak wszystko, komuniści, na potęgę budując m.in w Polsce olbrzymie osiedla z wielkiej płyty. O dziwo budynek nie jest ocieplony styropianem.

Dzieło Le Corbusiera w Genewie
Genewski Zegar Kwiatowy, jeden z symboli miasta - tu wystrojony z okazji kobiecego EURO2025 w piłkę nożną
   
Ale wróćmy z tej współczesnej – nudnej – Genewy do tych wspominanych już wydarzeń z pierwszej połowy XVI wieku. Genewa jest wtedy komuną miejską, dzielnie opierającą się (przy pomocy Konfederacji Szwajcarskiej) władcom Sabaudii. Bogaci kupcy przy okazji barują się przy tym z potężnym miejscowym biskupstwem. Wreszcie, jak do wszystkich bogatych miast w rejonie, napływają do Genewy (posiadającej własną drukarnię; to instytucja która wkrótce stanie się niezbędna w nowoczesnym Świecie) fale umysłowego fermentu zwanego Reformacją. Genewa nie jest pierwszym szwajcarskim miastem które przechodzi na nową religię (nie tylko dlatego, że nie należy do Konfederacji Szwajcarskiej – ot, Huldrych Zwingli w Zurychu jest pierwszy; samą ideę przynieśli zaś Genewczykom najemni żołnierze z już protestanckiego Berna). Wbrew obiegowej opinii to nie francuski myśliciel Jan Kalwin odpowiada za zmiany w mieście. Odpowiedzialny jest inny kaznodzieja, Wilhelm Farel. Zna on jednak Kalwina, i zaprasza go do świeżo konwertowanego miasta. Plotki twierdzą, że dlatego, że sam był noga jeśli chodzi o zdolności organizacyjne – i zdawał sobie z tego sprawę.

Panorama Zurychu z widokiem na Grossmünster - pierwszy protestancki zbór Szwajcarii
    Stosunki Kalwina z genewskim patrycjatem też nie były usłane różami – i wkrótce został z miasta wydalony (udał się do Strasburga, miasta, które też przechodziło na protestantyzm). Działania kontrreformacyjne w Genewie sprawiły, że władze niedawno powstałej protestanckiej republiki same poprosiły kaznodzieję o powrót. Co też się stało – od tamtej pory mógł Kalwin spokojnie budować swoją teokratyczną Rzeczpospolitą Genewską, a miasto – z racji ożywionej działalności wydawniczej i umysłowego fermentu – rychło poczęło być nazywane protestanckim – a później kalwińskim – Rzymem. Fakt, starówka leży na wzgórzach, znajdował się tu rzymski obóz, ale była to chyba lekka przesada.

Genewska katedra
    Pamiątką po tych czasach jest jedna z genewskich atrakcji – Pomnik Reformacji. Olbrzymia ta rzeźba, wkomponowana w dawne miejskie fortyfikacje i spoglądająca na główny gmach miejscowego uniwersytetu ma również polskie konotacje. I nie, nie chodzi o to, że wykonywał ją polskiego pochodzenia Paul Landowski (ten od Chrystusa Odkupiciela z Rio de Janeiro). Oto obok Kalwina, Farela, Knoxa i de Beze (głównych postaci pomnika) oraz tuzów Husa, Zwingliego, Lutra mamy tam także swojego przedstawiciela. Jest to Jan Łaski, bratanek słynnego kontrreformacyjnego biskupa, także Jana. Takie rzeczy tylko w Polsce.

Pomnik Reformacji
    A jak sobie radził pan Kalwin jako lider genewskiej republiki? Cóż, poczynał sobie bardzo bezkompromisowo (dość powiedzieć, że katolicy swój kościół uzyskali w Genewie na krótko w XIX wieku, na stałe dopiero w XX). Rychło okazało się, że genewska kalwińska inkwizycja niczym się nie różni od tej przesadnie oczernianej przez Protestantów katolickiej. Oto bowiem do Genewy przybył kolejny wolnomyśliciel, niejaki Michał Serwet. Lekarz, zasłynął z dzieła o syropach, ale także lider Reformacji. Ten Hiszpan z pochodzenia (Miguel Servet; piłkarski klub Servette Genewa wbrew podobieństwu nazwy zwie się po dzielnicy miasta, miano której pochodzi od łacińskiego określenia lasu, silva) musiał być na tyle uciążliwy dla francuskiej hierarchii duchownej, że w końcu skazano go na stos. W porę ostrzeżony, Serwet wziął nogi za pas – i w Lyonie spalono na stosie tylko jego wizerunek. Uciekł do nieodległej Genewy, gdzie rządził – już po nowemu – jego znajomy ze studiów w Paryżu, Kalwin. Po przybyciu do miasta okazało się, że dla kalwińskich strażników czystości wiary Serwet również jest nieprawowierny. Wolnomyśliciel trafił do więzienia – a potem na stos. Trudno powiedzieć na ile odpowiadały za to spory doktrynalne, a na ile osobista niechęć Jana Kalwina do przybysza. W każdym razie Serwet zostaje spopielony, i jest to chyba jedyna znana osoba która została spalona dwukrotnie, i przez katolików, i przez protestantów. Sprawa ta rozpoczęła pono dyskusję o tolerancji religijnej – ale późniejsze wojny religijne pokazały, że obie strony niewiele się od siebie różnią jeśli chodzi o stosunek do innowierców. Wyglądało na to, że w całej tej Reformacji nie do końca chodziło o zmianę zapatrywań ludzi...
Ratusz Genewy

25 lipca 2025

Alzackie Wadowice

    Eguisheim (albo Egisheim) to urocza wioska leżąca u stóp Wogezów na Alzackim Szlaku Win. Ale to już wiecie. Z racji przepięknego położenia i zachowanego dawnego układu urbanistycznego (oraz licznych sklepów z alzackim winem – głównie delikatnym białym muskatem oraz takimż gazowanym w typie szampańskim zwanym, z racji praw autorskich, cremant) jest dosyć licznie odwiedzana przez turystów. Starówka, mimo, że niewielka potrafi zaskoczyć – z wierzchu typowe kolorowe alzackie szachownice, w głębi oryginalne zakamarki dawnej wsi.
Eguisheim od frontu...
...i od zakrystii.
    Do tego w samym sercu osady, tuż obok kościoła mamy prawdziwy zamek. Z kaplicą poświęconą lokalnemu notablowi, który został świętym. A wcześniej papieżem.
Zamek w Eguiheim
    Wychodzi, że Eguisheim to takie dużo mniejsze i starsze alzackie Wadowice, tylko z tarte flambee zamiast kremówek. No i ma zameczek.

Rynek w Wadowicach
    Trochę ubarwiam, nie wiem czy Bruno, hrabia Egisheim-Dagsburg (spowinowacony z najmożniejszymi rodami ówczesnego Cesarstwa, oraz samą dynastią salicką, od Konrada II był młodszy, od Henryka III starszy; wspomniana w poprzednim wpisie Hildegarda była z hrabiów Egisheim-Dagsburg) znał ów alzacki przysmak – a nasz Karol Wojtyła wuzetki, zwane też kremówkami zajadał aż mu się uszy trzęsły – ale obaj zostali wybrani na biskupów Rzymu. W XX wieku przez konklawe, w XI z poruczenia cesarskiego.

Tarte flambee
    Hrabia Bruno przyjął miano Leona, Dziewiątego papieża o tym imieniu (Pierwszy powstrzymał Attylę, Trzeci koronował Karola Wielkiego, Trzynasty stanął w obliczu antyludzkiego socjalizmu, a obecny, Czternasty jest wielką niewiadomą, ale wyglądam pontyfikatu z pewną nadzieją), i żył w niezwykle ciekawych czasach. Oto bowiem chrześcijaństwo wciąż stanowiło jedność, choć różnice między Katolicyzmem a Prawosławiem narastały coraz bardziej. Po podbiciu przez muzułmanów patriarszych stolic w Jerozolimie, Antiochii i Aleksandrii na placu boju pozostali tylko patriarcha Konstantynopola i biskup Rzymu. Jeden grecki, drugi łaciński. Obaj mieli swoich spokrewnionych cesarzy, obaj chcieli wieść prym w świecie chrześcijańskim.
Lateran - przez wieki siedziba biskupa Rzymu
    Leon przygotował się na wojnę całkiem nieźle – otaczając się naprawdę zgraną ekipą świetnych polityków z Hildebrandem czy Humbertem z Silva Candida na czele. Tego ostatniego wysłał do Konstantynopola jako legata by negocjował zażegnanie sporów z patriarchą Michałem Cerulariuszem oraz pomoc Bizancjum w walce z Normanami. Jak te negocjacje poszły wszyscy wiemy. Zarówno papiescy legaci, jak i patriarcha okazali się ludźmi nieustępliwymi i zbyt dumnymi by próbować załagodzić spory. Michał obłożył anatemą legatów, ci na ołtarzu Hagii Sophii złożyli bullę wyklinającą patriarchę. Był rok 1054, zachodnie (bo wschodnie to Ormianie, Gruzini, Koptowie, nestorianie) chrześcijaństwo oficjalnie rozpadło się na gałąź katolicką i prawosławną.

Hagia Sophia - przez wieki siedziba patriarchy Konstantynopola
    W praktyce, bo w teorii patriarcha nie mógł legatów przeklnąć gdyż nie byli już legatami. Leon IX – późniejszy święty – akurat wziął był i zmarł (a sam patriarcha konstantynopolitański wyklął tylko owych legatów – na czele z Humbertem - personalnie). Alzatczyka bowiem chwilę wcześniej ułapił potomek wikingów Robert Guiscard. I osadził w więzieniu. Kiedy papież wreszcie wyszedł na wolność (i oddał najeźdźcom Apulię, wspaniały przyczółek do ataku na Sycylię) był już na tyle słaby, że szybciutko odszedł do Domu Pana. Niestety, nikomu nie chciało się odkręcać wzajemnych klątw – a rychło i na Wschodzie i na Zachodzie zaroiło się od lokalnych problemów, takich jak najazd Turków Seldżuckich czy spór o inwestyturę. Europejska jedność, od pewnego czasu iluzoryczna, pękła na dobre, i każde władztwo musiało opowiedzieć się po którejś ze stron Wielkiej Schizmy Wschodniej. A kiedy jedność raz pękła – dalsze rozłamy były tylko kwestią czasu.
Jeden z normandzkich zamków w Apulii
    Jednym z następnych papieży, Grzegorzem VII został wspominany wcześniej Hildebrand. Tak, ten od Canossy i konfliktu z Henrykiem IV, cesarzem i krewnym hrabiego Brunona. Grzegorz też został świętym, acz nie za politykę, tylko jak Leon IX za dokończenie zaczętej przez hrabiego Egisheim-Dagsburg reformy kluniackiej w kościele (opaci z Cluny także z Leonem współpracowali, a byli to najznamienitsi intelektualiści owych czasów – Kościół od zawsze był w awangardzie nauki).
Klasztor w mojej rodzinnej Warcie - przed zniszczeniem przez Rosjan z olbrzymią biblioteką
    A potem przyszły krucjaty, wzajemne rzezie i wyrwa – nawet mimo Unii Florenckiej – stała się zbyt głęboka. Istnieje zresztą do dziś – i miała ogromny wpływ na historię Europy i całego Świata.
IV krucjata - mozaika z epoki
    A wszystko zaczęło się w niewielkim alzackim miasteczku (dziś technicznie to wieś) Eguisheim. Ciekawe jak często podróżując po Świecie człowiek z niewiedzy omija takie smaczki. I jak dużo jest ich u nas w Polsce?
Domniemany grobowiec Krysty w Górze
    Na koniec jeszcze co do papieży: można wiele zarzucać Leonowi czy Grzegorzowi, rozwiązłość, przedkładanie rzeczy świeckich nad duchowe, nepotyzm, symonię (choć reforma kluniacka z takimi patologiami walczyła przecież) – ale przynajmniej nie byli bałbochwalcami...
Nieusankcjonowany przez Kościół obiekt kultu w Ameryce Południowej

Najchętniej czytane

Demokracja

     Jednym ze szwajcarskich kantonów gdzie świąteczną potrawą bywa kot jest kanton Appenzell (a raczej dwa kantony, ale o tym może późnie...