Tłumacz

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ukraina. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ukraina. Pokaż wszystkie posty

8 listopada 2024

Kijów cz. 2

    O jaskiniowych klasztorach w rejonie Morza Czarnego już było – i jeszcze będzie – ale, że pierwszą część wpisu o Kijowie zakończyłem informacją o Ławrze Peczerskiej, także przecież w oryginale pod ziemią założonej, to jeszcze chwilę przy tym miejscu pozostańmy.
Ławra Peczerska
    I pozwolę sobie zacytować tutaj początek hasła z naszej pierwszej encyklopedii, Nowych Aten księdza Chmielowskiego:
    Koło Kijowa samego są Pieczary, po łacinie Catacumbae, Cryptae, po włosku Grotty, alias Loch, albo Groby podziemne, głębokie, długie i szerokie, to od pobożnych, dla utajenia tam życia swego chlebem jedynym i korzonkami żyjących, pokopane wielką pracą; drugie wyrobione dla konserwowania życia, od ludzi podczas wojen tam się chroniących. Zaczęte Roku 1000, według Księgi Nepericon nazwanej.

Pozostałości średniowiecznych cerkwi, tych zaczętych 1000 lat temu
    Czym ów Nepericon był nie wiem, może to kronika Nestora, miejscowego mnicha przecież, w każdym razie rzeczywiście początki klasztoru to połowa XI wieku. I, jak pisze nasz encyklopedysta, stworzony on został przez Antoniusza i Teodozjusza nie tylko w celach monastycznych, dla pustelniczych mnichów, ale i jako refugium dla okolicznej ludności w czasie wojen. Następnie ksiądz Chmielowski wymienia pochówki niektórych "Metropolitów, Episkopów, Ihumenów, Kapłanów, Diakonów, Męczenników, Xiążąt, Bohatyrów i pracowitych tam żyjących i umarłych jednych, drugich tam importowanych". Pisze, że jest ich około 44, ale nie brałbym tej liczby jako pewnik. Rozwodzi się też nasz pisarz nad tym, czy złożeni w Ławrze ludzie mogą być uznawani za świętych – i, pod pewnymi warunkami, stwierdza, że tak, jak najbardziej. Będąc w podziemiach tego cudu dawnej Rzeczypospolitej nie powinno się, jak proszą dzisiejsi lokatorzy, fotografować owych pochówków – więc i na blogu ich nie będzie.

Jeden z podziemnych korytarzy
    Będą za to zdjęcia kapiących od złota cerkwi stojących na powierzchni. Jak wspominałem – barokowych (tak zwany barok kozacki), głównie z XVIII wieku, czyli czasu, gdy po odpadnięciu od Rzeczypospolitej lewobrzeżna Ukraina i sam Kijów coraz bardziej popadały w zależność od Moskwy – czy raczej już Petersburga.
Cerkiew bramna
Barok kozacki
Imperialny klasycyzm
Cerkiewne wnętrza
   
Czy oprócz cudownej Ławry Peczerskiej i ohydnych postsowieckich blokowisk ma coś jeszcze Kijów urzekającego? No, jest Dniepr – a miasto nie odwróciło się od tej potężnej rzeki. Jest sobór katedralny – także doceniony przez UNESCO.

Sobór sofijski
    Jest i replika Złotej Bramy.

Złota Brama
    Jest też Padół – czyli powstałe w czasach Rzeczypospolitej stare miasto. Dziś stara się być ono normalną dzielnicą, z racji XIX-wiecznych kamienic (nieraz secesyjnych, często projektowanych przez Polaków) niczym się nie różni od – dajmy na to – Łodzi, Belgradu czy Odessy. Ot, miejsce, gdzie normalnie żyją ludzie. Europejskie.

Padół kijowski
    Oczywiście na ulicach można nadal nabyć charakterystyczny dla terenów byłego ZSRS kwas chlebowy. Ja lubię, zawsze sobie kupuję jak jestem w tamtych rejonach, ale najlepszy piłem oczywiście w Polsce, z małej wytwórni w Kopyści obok Łasku. Nazwy nie pamiętam, ale wiem jak etykieta wygląda. Choć muszę z przykrością stwierdzić, że dawno nie widziałem nigdzie. W sklepach jest tylko ten ohydny, przemysłowy pseudokwas. To niepokojące.

Uliczny sprzedawca kwasu chlebowego w Kijowie
    Jeszcze jedna rzecz – warta uwagi zwłaszcza dla miłośników militariów. Niedaleko Ławry, na naddnieprzańskich wzgórzach znajduje się olbrzymi skansen drugowojennego sprzętu wojskowego (są na przykład Organy Stalina). Nad wszystkim góruje socrealistyczna statua olbrzymiej Matki Ojczyzny (czy jak to się tam zwie; może i Statua Wolności, tak po amerykańsku) z mieczem i tarczą.

Pomnik nad Dnieprem
    Sam zaś skansen zwie się Muzeum Wojny Ojczyźnianej, rozpoczętej w 1941 roku podstępnym atakiem Niemiec hitlerowskich na miłujący pokój ZSRS, a zakończony wyzwoleniem połowy Świata i pokonaniem berlińskiego zła.

Muzeum Wojny Ojczyźnianej
    I nie przetłumaczysz nikomu na Wschodzie, że nie. Że ZSRS zaatakował Polskę, Finlandię, Rumunię, że jest współodpowiedzialny za wybuch wojny. I niby byłe republiki sowieckie odcinają się od Moskwy, ale nadal oficjalną wykładnią historyczną jest ta sowiecka. Dyskusja o 17. Września, defiladzie w Brześciu Litewskim czy układach w Jałcie nie ma sensu – jest jak rozmowa ze ślepym o kolorach.

Herb Moskwy w Berlinie
    Dlatego tak ważne jest byśmy my sami uczyli się jak najwięcej o naszej historii (wspominałem w pierwszej części o Operacji Polskiej NKWD z 1937-38; z ręką na sercu, kto słyszał – to oczywiście tylko figura retoryczna, wiem, że większość W. Sz. Czytelników zna temat – o tym ludobójstwie, albo o likwidacji w 1935-37 Marchlewszczyzny i Dierżyńszczyzny), bo nikt inny nie będzie się nią przejmował – a jeśli nie będziemy mieli swojej, dostaniemy czyjąś, równie polską jak PKiN (zwany przez nieżyczliwych Prąciem Stalina) w centrum Warszawy.

Skryty w mroku warszawski symbol sowieckiej okupacji
    O tym zaś, jak postrzegano Polaków w Kijowie przed Rewolucją i Wojną Domową w Rosji przeczytać można w opowiadaniu Pan Piłsudski niesamowitego Michała Bułhakowa. Autora genialnego Mistrza i Małgorzaty postrzegamy jako związanego z Moskwą (gdzie Anuszka wylała olej), ale pochodził z Kijowa. Opowiadanie dzieje się w czasie Operacji Kijowskiej i wkroczenia do miasta wojsk odradzającej się Rzeczypospolitej oraz pomocniczych oddziałów atamana Petlury, próbującego stworzyć po raz pierwszy niepodległe państwo ukraińskie, URL. Wtedy się nie udało, w dużej mierze dzięki carskim sentymentom Rosjan i niejednoznacznej postawie samych Ukraińców – a szkoda. W takich cyrkumstancjach pewnie Ukraińcy nie doświadczyli by sowieckiego ludobójstwa w postaci Hladomoru i sami nie popełnili by równie potwornych zbrodni – także ludobójstwa, na Wołyniu.

NKWD wprowadzające nowe, ludobójcze, porządki
    I może kraj funkcjonowałby teraz normalnie, a nie był przeżartą przez korupcję na wszelkich szczeblach postsowiecką wydmuszką toczącym konflikt z Rosją o swoje przetrwanie.

Popadające w ruinę pozostałości żup solnych w Drohobyczu
    Ale to jest myślenie ahistoryczne, takie gdybanie. Czerwoni wygonili z Kijowa Piłsudskiego i Petlurę, Ukraina upadła, a myśmy ocaleli ratując Europę – o czym też musimy dzień w dzień przypominać. Choć wprowadzane obecnie zmiany w edukacji mogą spowodować, że niedługo nie będzie komu o tym mówić – a jak wspominałem przed chwilę – nikt inny tego nie zrobi.

Drewniana cerkiew ruska, symbol wieloetniczności Galicji - wpisana na listę UNESCO
    Ale się ponuro zrobiło na koniec wpisu. Przepraszam. W związku z tym nie pozostaje nic innego, jak tylko dla poprawienia nastroju udać się w inne rejony Morza Czarnego, może i także postsowieckie, ale takie, z których prawdopodobnie pochodzi wino. I możliwe, że mit o Złotym Runie.

4 listopada 2024

Kijów cz. 1

    Jako, że na blogu właśnie kręcimy się na obrzeżach antycznej Słowiańszczyzny i nadciągnęliśmy niczym dawne słowiańskie hordy nad Morze Czarne to postanowiłem połączyć oba wątki – znaczy nadczarnomorskich równin i dawnych centrów niemal naszych (boć wiadomo, wspólnota językowa) ośrodków cywilizacyjnych.
    Znaczy – jedziemy do Kijowa. Nie fizycznie co prawda, tylko wspomnieniowo: dawno nie byłem, nie do końca z mojej winy. Ale na Weltpolitik nie poradzę. I nie chodzi mi, tu małe didaskalia, o współczesne miasto. Olbrzymi postsowiecki moloch rozciągający się nad potężnym Dnieprem jest, dla mnie przynajmniej, ośrodkiem z Dzikich Krajów. Jak, dajmy na to, Lima. Czy Rio de Janeiro.

Kijów - Brama Lacka i socrealizm
    Składający się głównie z sowieckich blokowisk nijak nie przypomina ani królewskiego miasta Rzeczypospolitej, ani wspaniałego średniowiecznego centrum polityczno-kulturalnego Rusi. Oto taka anegdotka, wiele mówiąca o dzisiejszym Kijowie. Jechaliśmy sobie grzecznie wielopasmową acz zakorkowaną arterią komunikacyjną, gdy nagle drogę zajechał nam luksusowy dość samochód terenowy (taki dżip trochę, ale zdaje się, że był to mercedes; G-klasa). Może nie najświeższego rocznika, ale szyby przyciemniane, nowe aluski. Widać strasznie się gdzieś śpieszył, bo buchtował w tych licznych pasach na jezdni niczym dzik za żołędziem w dąbrowie świetlistej. Nie wziął pod uwagę, że autokar którym jechaliśmy to nie stara łada czy moskwicz, i posiada dość dużą masę, przez co gwałtowne hamowanie przed maską może spowodować kolizję (uwaga, informacja dla ludzi, którzy – mam taką nadzieję – będą to czytać za kilka lat, kiedy wdrożona już w Polsce zostanie nowa i światła reforma edukacji: fizyka; tak działa fizyka). No i trzasnęło.
    Kierowca dżipa wyglądał jak typowy "nowy ruski", i strasznie się wykłócał – aż w końcu przyjechała milicja (zdaje się, że jeszcze tak się nazywała, ale może była to już policja? Formację rozwiązano, w związku z wysoką korupcją; po roku istnienia nowej służby okazało się, że już jedna trzecia funkcjonariuszy jest niezbyt uczciwa; Dzikie Kraje). A potem druga. Jedna trzymała naszą stronę, druga sprawcy – mieliśmy nagranie jak miejscowy zajeżdża nam drogę i lekko obciera oba samochody. Miejscowy się wydzierał, a my nie chcieliśmy dać milicjantom w łapę, ci zaś nie chcieli przejrzeć wideo. Pat trwał, dwa z bodajże pięciu pasów zostały trwale zatamowane, ale ruch nie ustawał. Owszem, można było spróbować rozwiązać sprawę na drodze urzędowej – ale wtedy stracili byśmy bardzo dużo czasu (i niekoniecznie liczonego w godzinach). Kto wie, kiedy przyjechałby ktoś wyższy szarżą.

Kijowskie tramwaje
    Miejscowy pomiędzy jedną a drugą dyskusją usilnie gdzieś wydzwaniał. Wreszcie wydarzyła się rzecz niczym z gangsterskich filmów – do stojącego obok milicjantów dżipa podjechał drugi samochód, lekko zwolnił, a jego kierowca wrzucił przez okno jakąś paczkę. Okazało się, że było to ubezpieczenie samochodu – nieobowiązkowe na Ukrainie – wystawione z wczorajszą datą. Wtedy sprawca zdarzenia już nie oponował, przyznał się do winy, i mogliśmy jechać dalej.

Centrum miasta
    Pomyśleć, że do 1240 roku po Chrystusie Kijów był jednym z większych centrów cywilizacyjnych Europy. Choć trzeba przypomnieć, że zarządzane wtedy przez potomków Wikingów miasto nie było olbrzymią postkomunistyczną kilkumilionową metropolią.
    Stała też wtedy jeszcze owa słynna Złota Brama – ta o którą to nasz Bolesław Chrobry wyszczerbić miał miecz. Oczywiście nie był to Szczerbiec (ani Złota Brama, wzniesiona przez kijowskiego kniazia po piastowskiej wizycie), ale faktycznie polański władca Kijów zdobył, ograbił, upokorzył najwybitniejszego władcę średniowiecznej Rusi Jarosława Mądrego (wedle Anonima zwanego Gallem Chrobry uczynił był z jarosławowej siostry Przecławy Włodzimierzówny nałożnicę) a na kijowskim tronie osadził innego Rurykowicza – Świętopełka o niezbyt chwalebnym przydomku Przeklęty. Jarosław wrócił na tron po jakimś czasie, i wydatnie pomógł w odsunięciu od władzy w Gnieźnie bolesławowego syna Mieszka II, sponsorując jego braci, Bezpryma i Ottona. Ale to inne, choć całkiem ciekawe dzieje. Wróćmy do Kijowa i Złotej Bramy. Od jakiegoś czasu znowu zdobi miasto.

Złota Brama
    Jest to oczywiście rekonstrukcja – Mongołowie którzy spalili Kijów także fortyfikacji nie oszczędzili – i można ją zwiedzać. Znaczy: w dzień. Myśmy dotarli tam wieczorem.

Wnętrze Złotej Bramy
    - Chcecie wejść? - zagadał nocny stróż.
    Chcieliśmy, oczywiście – choć próżno było oczekiwać od strażnika jakiegoś kwita potwierdzającego nasz tam pobyt. Postawny mężczyzna, po tym jak dowiedział się, że jesteśmy z Polski stał się jeszcze bardziej serdeczny: okazało się, że wśród przodków miał Polaków.

Cerkiew na szczycie Złotej Bramy
    Swoją drogą do powstania ZSRS sporą część mieszkańców Kijowa – zwłaszcza tak zwanych elit – tworzyli właśnie Polacy. Do dziś sporo ich tu mieszka, nie wszystkich bowiem wymordowało NKWD w ramach tzw. Operacji Polskiej (było to pełnoprawne ludobójstwo, nawet nie czystka etniczna), a wielu miejscowych przyznaje się – i jest dumnych – ze swoich wielokulturowych korzeni. Jak wspominałem na początku – był Kijów Miastem Królewskim Rzeczypospolitej (tak jak chociażby moja rodzinna Warta) i stolicą największego obszarowo województwa w kraju, jednym z trzech tworzących region zwany Ukrainą. Niestety, miejscowi Kozacy, zasiedlający powoli po czystkach w XIII wieku te pograniczne (stąd nazwa) tereny (regularnie najeżdżane i wyludniane przez koczowników) w pewnym momencie woleli zwrócić się w kierunku Moskwy. Jak na tym wyszli wszyscy wiemy.

Padół
    Tym niemniej dzięki uczestnictwu i współtworzeniu kultury Rzeczypospolitej do Kijowa zawitały wpływy europejskiego baroku, który w XVIII wieku wykwitł na Kozaczyźnie cudownie – dużo szybciej niż do takiego Petersburga – który gdy na Padole (kijowska starówka) budowano nowe cerkwie jeszcze nie istniał. Pokryły one pozostałości tego pierwszego, ruskiego miasta Rurykowiczów (trzeba przyznać, że niedługo przed zniszczeniem Rusi Kijów stracił przewodnią rolę w krainie – a po najeździe całkowicie utracił znaczenie – aż do nadejścia Rzeczypospolitej) w taki sposób, że dziś katedra Mądrości Bożej (sobór sofijski) i słynna Ławra Peczerska wpisane zostały na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO.

Jedna z cerkwi Ławry Peczerskiej
Sobór Mądrości Bożej w Kijowie
   
Sam mieszczący się pierwotnie w jaskiniach klasztor (ławra to określenie głównego monastyru, a słowo "peczerska" słusznie kojarzy nam się z pieczarą) z XI wieku przez Mongołów też został co prawda nieco naruszony, ale nie przeszkodziło to Benedyktowi Chmielowskiemu w swych Nowych Atenach poświęcić monastyrowi całego hasła, dłuższego niż informacja o Warszawie i Wilnie razem wziętych.
Ławra - cerkiew bramna

18 stycznia 2021

Suchego przestwór oceanu cz. 2

    Ukraińskie koleje nie należą do najbardziej komfortowych na Świecie – nawet jeśli są to wagony typu "płackartnyji" – czyli takie z miejscami leżącymi. Z Odessy do Białogardu Dniestrzańskiego – jak dziś zwie się Akerman – na szczęście nie jest daleko, więc ominęła nas wątpliwa przyjemność spania/leżenia na twardych, skajowych łóżkach (choć właściwie to lubię spać na twardym – zdrowiej dla kręgosłupa). Dużo milej wspominam powrót do Odessy – wtedy trafiła nam się, prawda, że zatłoczona, typowa elektriczka, pociąg podmiejski. Może zatrzymywał się na większej liczbie stacji, ale dużo łatwiej było wejść w interakcje z miejscowymi. A przecież tuż niedaleko Mołdawia, w czasach ZSRS centrum radzieckiego winiarstwa, a i warto wiedzieć, że nie gdzie indziej, jak w Odessie powstaje słynne musujące wino (nie tak słynne co prawda jak krymskie Igristoje, ale zawsze).
    Produkowane w tej samej technologii co francuski szampan, ale dużo tańsze. Dużo.
    Ale dość o tych niewielkich przyjemnościach – musimy w końcu, śladem wieszcza Mickiewicza, dotrzeć na akermańskie stepy.

Twierdza Akerman

   Albo chociaż do Akermanu, bo z tymi stepami, to ciężka sprawa – o czym za chwilę.
Twierdza akermańska
    Najpierw dokończę o podróży. Z imprezowej Odessy pociąg udaje się do Zatoki. To właściwie jedna wielka plaża, skrzyżowanie Ustki z Mielnem, tylko morze jest cieplejsze a ceny niższe. Potem przekraczamy Dniestr – i jest to jedyna lądowa droga do Akermanu niewymagająca paszportu. Z innych stron miasteczko otoczone jest przez Mołdawię (albo inne Naddniestrze – nie jest to w sumie istotne), wszak znajdujemy się w strefie przygranicznej. W końcu wysiadamy z pociągu.
Białogród nad Dniestrem - bazar
    Białogród Dniestrzański jest naprawdę sennym, prowincjonalnym miasteczkiem. Jest kilka niewielkich sklepów w stylu GS, poczta, szkoła, cerkiew. I pozostałości wspaniałej genueńsko-tureckiej twierdzy – Akermanu.
    Zachowały się właściwie same mury, dumnie wznoszące się nad ową lampą Akermanu, dniestrzańskim limanem. W upalny, sierpniowy dzień twierdza i tak wygląda imponująco.
Twierdza Akerman w sierpniu
    Tutaj spotyka się Europa i Azja – wyobrazić sobie można husarskich pancernych I Rzeczypospolitej ścigających się z hałłakującymi tatarskimi ordyńcami z Krymu. Albo tureckich janczarów strzelających do lekkiej jazdy wołoskiej. Może gdzieś przemknie genueński najemnik, który przybył tu z Kaffy? Albo uczesany w osełdec Kozak z Dzikich Pól?
    Wyobraźnia to świetna rzecz.
Twierdza
    Zwłaszcza, że twierdza jest dość pusta – turystów nie ma zbyt wielu, to nie rozpraszają marzyciela. Czy Mickiewicz był w środku? Tego nie wiem. Zapewne ruiny widział – skoro widział i liman akermański.
    W XIX wieku zamek najlepsze lata miał już za sobą. Granice państwowe ustabilizowały się, a nowo powstałe pogranicze turecko-rosyjskie było spokojniejsze niż dawne polsko-tatarskie sąsiedztwo. Po likwidacji Chanatu Krymskiego (i I Rzeczypospolitej) nie miał już kto brać miejscowych w jasyr, Kozacy zostali spacyfikowani a Wołosi i Mołdawianie korzystając ze słabości Wysokiej Porty Ottomańskiej wybijali się powoli na niepodległość. Akerman przeminął – tak jak 1500 lat wcześniej zniszczony przez Gotów grecka Tyras, leżąca w tym samym miejscu.
Pozostałości po greckich kolonistach
    Miał jednak Adam Mickiewicz to szczęście, że podróżując po okolicy widział jeszcze te wspaniałe stepy ostnicowe. Dziś nie ma już po nich niemal żadnego śladu.
    Co to takiego? Otóż tereny dzisiejszej Ukrainy (kiedy kolonizowano ten rejon w XVIII i XIX stuleciu Ukraina to były trzy dawne województwa I Rzeczypospolitej: kijowskie, bracławskie i czernichowskie – te niezbyt ludne tereny Pól Oczakowskich w okolicach Odessy, przez Turków zwane Jedysanem nazwano później Noworosją) mają najżyźniejsze ziemie w Europie – czarnoziemy. Powstały one w kooperacji z roślinnością stepową – klimat Ukrainy, Podola, Noworosji czy Dzikich Pól, niedobory wody, uniemożliwiał wykształcenie się lasu; powstał step (ciągnie się on od Pannoni czyli Niziny Węgierskiej do Mandżurii nad Pacyfikiem), czy też – jak chcą historycy – Wielki Step. Ojczyzna setek koczowniczych plemion od Scytów i Hunów po Połowców i Węgrów. Po jakimś czasie okazało się, że jest to też cudowna rolnicza kraina. W czasach I Rzeczypospolitej tereny te zaopatrywały w zboże sporą część Europy, potem – Imperium Rosyjskie, a w czasach ZSRS... Zapanował głód i zniszczono nieumiejętną, socjalistyczną gospodarką znaczne połacie terenu. Dziś, w czasach niepodległej Ukrainy to nadal nieużytki – a szkoda.
Liman
    Ale wracając do stepu. Ludzie radzieccy to niezwykle bogate zbiorowisko roślinne w znacznym stopniu zniszczyli. Tyczy się to także stepu ostnicowego. To odmiana – tu znacznie uproszczę – łąki, na której główną trawą są ostnice (w mowie naukowej Stipa sp.). Kłosy ostnic charakteryzują się niezwykle długimi ośćmi (to te wystające z kłosa części – u jęczmienia są długie, u pszenicy krótkie), nieraz sięgającymi metra długości (pomaga to rozsiewać się ostnicom). Kiedy trawy tej jest więcej, kiedy tworzy łan wygląda to jak... Jak suchego przestwór oceanu. A jeśli gdzieniegdzie wyrośnie krzak dajmy na to azalii pontyjskiej, różanecznika, to mamy i wonne ostrowy burzanu. Wtedy faktycznie, łacno może się wydawać, iże wóz niczem łódź płynie.
    Mickiewicz miał to szczęście i widział te fale. Hektary falujących na wietrze traw. Ja niestety nie. Kępy ostnic widziałem tylko w Siedmiogrodzie (Transylwania, Erdly) – niewielkie, ale i tak zrobiły na mnie spore wrażenie – nie na tyle jednak, by umieścić je w jakimś sonecie. Może innym razem je zesonetuję, wszak poezja to męska rzecz (nieodżałowany Wieniawa, najsłynniejszy celebryta II RP, mówił, że są tylko dwa zajęcia godne mężczyzny: poeta i kawalerzysta), a może nie. Zobaczymy.
    Jedźmy. Nikt nie woła.
Akerman

15 stycznia 2021

Suchego przestwór oceanu cz. 1

    Imperium Rosyjskie, stworzone dzięki wizji jednego człowieka, Piotra Wielkiego (i zniszczone przez bandę terrorystów, morderców i wykolejeńców spod znaku Czerwonej Gwiazdy, ale to inna historia) było olbrzymim, wielonarodowym mocarstwem w którym każdy mógł znaleźć sobie miejsce. Oczywiście, jeśli tego miejsca poszukać nie chciał/nie umiał albo było mu z władzą nie po drodze dobrotliwy Carat sam takie miejsce delikwentowi znajdował – zsyłał go mianowicie w odległe gubernie (zsyłka to oczywiście nie to samo co katorga, tak chwacko przejęta od Caratu przez Lenina et consores). Właściwie każdy znaczny dla naszej historii czy polityki XIX wieku pochodzący z zaboru rosyjskiego Polak był przez miłościwego samodzierżcę gdzieś zsyłany – często dorabiając się na onej zsyłce grubych kokosów, jak na przykład powstaniec listopadowy Piotr Wysocki w Irkucku.

Twierdza Akerman nad limanem

    Podróżując w kierunku Odessy (czy też może po ukraińsku Odesy) mimowolnie wszedłem w buty jednego z takich zesłańców – szczególnie mi bliskiego, chociażby z racji zbieżności imion. Co prawda ówczesna sytuacja geopolityczna nie pozwoliła mi dotrzeć chociażby do przecudnego krymskiego Bakczysaraju (więc do tej pory jedyne tatarskie ślady w Europie jakie widziałem to nasze polskie meczety w Kruszynianach i Bohonikach oraz rzeźba głowy Mongoła na kościółku w dolnośląskim Miłkowie) czy zobaczyć Czatyrdah, ale przecież tuż obok Odessy jest owa "lampa Akermanu", dniestrzański liman (liman to typ przybrzeżnego jeziora występujący głównie nad Morzem Czarnym – tak mnie uczono na geografii) oraz sam Akerman.
    Skłamałbym, że wóz nurzał się w zieloności. Wylądowaliśmy na lotnisku w Odessie w samym środku upalnego, czarnomorskiego lata, na początku sierpnia – więc zamiast zieloności były spalone słońcem trawy i kurz. Ruszyliśmy do miasta – tradycyjną, rozklekotaną marszrutką, bo jakże by inaczej. Na całym Świecie lokalny transport odbywa się właśnie takimi busikami, przepełnionymi i pospawanymi (względnie trzymającymi się kupy dzięki szarej taśmie i trytytkom), tylko Unia E***pejska jakoś wydała im wojnę. Bo niby "ekologia", więc zamiast jechać marszrutką/busikiem/colectivo niech każdy kupi sobie własne auto i nim jeździ. W każdym razie – pojechaliśmy do centrum. Marszrutka nurzała się w szarości kurzu.

Odessa

    Odessa, miasto o dziwnej historii, była naszym punktem docelowym – ale ponieważ niedaleko leżał ów Akerman, to wypadało tak zacne miejsce też odwiedzić. Najpierw musieliśmy jednak znaleźć jakiś nocleg. Odessa jest miastem ze wszech miar turystycznym, więc właściwie przyjechaliśmy tam "na pewniaka" – coś się musi znaleźć. Wyszukane jeszcze w Polsce hostele (wyjazd był nisko budżetowy – można w mieście znaleźć naprawdę sporo luksusowych i horrendalnie drogich hoteli, ale to nie dla mnie) okazały się być pełne ale mimo wszystko nie załamywaliśmy się. I słusznie. W ostatecznym rachunku i tak wyszliśmy na swoje – za sprawą pewnego Ormianina. Ormianie! Naród – niezwykle doświadczony, zwłaszcza w XX wieku – kupców i handlarzy. We Lwowie, jednym z najbardziej multi-kulti miast I Rzeczypospolitej (a co za tym idzie i Świata) mawiano, że gdy rodzi się jeden Ormianin dwóch Żydów płacze – tam bowiem oba te narody robiły swoje geszefty na wielką skalę (przy okazji – Armenia była pierwszym chrześcijańskim krajem na Świecie; druga Gruzja a o trzecie miejsce spierają się etiopskie Aksum i Cesarstwo Rzymskie). Otóż ów Ormianin wynajął nam – za cenę porównywalną z hostelową – całe mieszkanie na parterze kamienicy w centrum miasta. Owszem, były mankamenty: mieszkanie było w podwórzu – ten, kto pochodzi z Łodzi i mieszkał/był kiedykolwiek w Śródmieściu niech sobie przypomni jak wyglądały 20 lat temu łódzkie podwórka – pamiętającym lepsze czasy, a przez chwilę nie było wody, lecz poza tym pełny luksus: kuchnia, łazienka, dwa pokoje. Tanio. Ale i tak myślę, że nasz gospodarz zrobił na nas biznes. Jego prawo.

Normalnie Łódź...

    Wspominałem przed chwilą o Łodzi – nie bez kozery. Dynamiczny rozwój nadczarnomorskiej Odessy i całkowicie śródlądowego Miasta Włókniarzy przypadał bowiem na ten sam okres – XIX wiek. Mało tego, oba te miasta należały przecież do Imperium Rosyjskiego, które dopiero co wchłonęło gros terytorium I Rzeczypospolitej, z jej wykształconą warstwą urzędniczą i obrotnymi handlowcami (w tym wspominanymi Żydami i Ormianami) – ci ludzie pomogli zbudować potęgę Rosji: handlową, przemysłową, militarną... Polecam "Ziemię Obiecaną" Reymonta – wspaniały fresk opisujący powstanie kapitalistycznej Łodzi (polecałbym też ekranizację w reżyserii Andrzeja Wajdy, ale obecnie dostępna jest tylko wersja autorska, dużo krótsza i słabsza). Jest też centrum Odessy niezwykle łódzkie z wyglądu – ale to przecież dziwić nie może.
    To co odróżnia te dwa miasta to oczywiście Morze Czarne. Nadmorska część miasta jest iście imperialna, z owymi słynnymi schodami, tak rozsławionymi filmem "Pancernik Potiomkin" Siergieja Eisensteina – tego twórcy nowoczesnej propagandy, uważanego za niedościgniony wzór przez chociażby niesławnej pamięci ministra Goebbelsa (swoją drogą niektóre komercyjne media w Polsce na przełomie II i III dziesięciolecia XXI wieku także zapatrzone są w tych mistrzów zatruwania umysłu; rodzime media publiczne używają jako narzędzia propagandy z kolei cepa; też nie najlepiej, ale moim zdaniem łatwiej się uchylić przed ciosem niż umknąć przed sprytnie dawkowaną trucizną wypalającą mózg). A scena z wózkiem na schodach była wykorzystywana w naprawdę wielu produkcjach.

Schody potiomkinowskie

    Ma też Odessa plażę. Całkiem niezłą, trzeba przyznać (zapewne na takie jej postrzeganie mają też wpływ miejscowe dziewczęta, ale to chyba oczywiste). Zresztą już w XIX wieku było to centrum rozrywki. Mądrzy rosyjscy rabini mawiali wtedy – chcesz się uczyć? Jedź do Wilna. Chcesz się dorobić? Jedź do Łodzi. Chcesz zaś zabawić? Jedź do Odessy.

Czarnomorska plaża

    Z autopsji powiem, że mimo iż obecnie jest Odessa właściwie tylko rosyjskojęzyczna (a w XIX wieku była, jak i Łódź, kosmopolityczna) rzeczywiście jest świetnym miejscem do zabawy. Każda zmiana pogody (i strzykanie w kolanie nią spowodowane) przypomina, że bawiłem się w tym mieście wyśmienicie.
    Wręcz tak wspaniale, że nie mam czasu wspomnieć o tym, że – choć założone dopiero w XVIII wieku – miasto ma greckie korzenie (nazywało się Euphatoria, ale za dużo po nim nie pozostało EDIT: Eupatoria była raczej na Krymie, tu były wioski należące do niedalekiej - także greckiej - Olbii; ale mogły nosić to samo miano), że w okolicznych wapiennych skałach jest cała masa jaskiń i korytarzy które można zwiedzać, że niedaleko była baza floty radzieckiej, czy że w niewielkim muzeum mają nawet egipskie mumie. I pozostałości po Scytach i Sarmatach.
    Kto będzie chciał, to sam przyjedzie i się przekona.
    Ale przecież zacząłem od zsyłki i zesłańca – Adama Mickiewicza (jeśli się jeszcze ktoś nie domyślił, to jest właśnie ów mój imiennik) – któren tu właśnie wypływał na suchego przestwór oceanu.

Rekonstrukcja dworku w Zaosiu k. Nowogródka

    W Zaosiu gdzie wieszcz się urodził byłem, w Wilnie gdzie studiował także (nawet się udało celę Gustawa zobaczyć – funkcjonowała tam wtedy firma komputerowa), w Kownie gdzie w konkury latał, w Paryżu gdzie był emigrantem, w Krakowie gdzie spoczywa... To i Akerman warto odwiedzić (i Stambuł, gdzie zmarł – ale tam jeszcze nie byłem EDIT: byłem), zwłaszcza, że z Krymem to wtedy była (i jest nadal) trudna sprawa.
    Wsiedliśmy w pociąg i pojechaliśmy.

24 lipca 2020

Prypeć cz. 2 - Miasto tajemnic

   Tak, że tego. Życie w Prypeci przeminęło.
  Oczywiście, jeśli nie liczyć paru stalkerów ukrywających się w opuszczonym mieście. Zresztą teraz dla nich zaczął się trudny okres, ale o tym na koniec.
   W każdym razie: życie przeminęło – zostało kilka tajemnic.
Telewizja kłamie!
  Oczywiście, nie dotyczą one samej katastrofy – tu fakty są (po latach) znane. Gorzej jest z usuwaniem skutków owego wydarzenia. Tu wciąż brak danych – zresztą może wcale ich nie ma, jeśli akcja była organizowana na bieżąco, mogły się niektóre informacje nie zapisać. Poza tym ilość ofiar jest nieznana – oficjalnie wybuch pochłonął (jeśli mnie pamięć nie myli, a może mylić) 17 istnień ludzkich – w tym kierowcę który zginął w wypadku samochodowym. Opowiadał mi o tym były pracownik elektrowni Siergiej, strażak uczestniczący w tamtej akcji ratunkowej. Przy pomniku w Sławutyczu wskazywał twarze przyjaciół którzy odeszli i komentował:
    - Ta kobieta pomagała zdejmować ubrania z poparzonych strażaków uczestniczących w akcji. Przyjęła tak wielką dawkę promieniowania, że zmarła niemal od razu.
Centrum Sławutycza
   Ubrania te zresztą dalej są w podziemiach szpitala w Prypeci – i będą jeszcze długo. Promieniowanie zabija wszystkie drobnoustroje które mogłyby rozłożyć materiał. No chyba, że je ktoś zabierze. Organizator wyjazdu opowiadał nam, jak to pewnego razu dwóch uczestników wzięło sobie na pamiątkę takie ubrania. Oczywiście, zostali zatrzymani na granicy – informacja dla podróżnych: na granicach państwowych przejeżdżacie przez bramki dozymetryczne, wykrywające promieniowanie radioaktywne (ma to zapobiec chociażby przemytowi materiałów rozszczepialnych). Trudno skomentować to zachowanie. To znaczy mógłbym, ale przecież na bloga może zajrzeć jakiś nieletni, a wtedy wyjdzie, że deprawuję młodzież.
   Wracając do tematu – łączna liczba ofiar jest trudna do oszacowania. Nie wiadomo tak naprawdę ile osób zmarło na chorobę popromienną, u ilu rozwinął się nowotwór (głównie tarczycy, która wchłania jod – a po wybuchu sporo w powietrzu było radioaktywnego izotopu tego pierwiastka), ilu ludzi odczuło skutki wybuchu w psychice (samobójstwo, alkoholizm). I, zapewne, nigdy poznana nie będzie.
Panorama
   Jedno co jest pewne – zagrożenie okazało się mniejsze niż na początku sądzono. Dużo mniejsze. Dziś można postrzegać ewakuację Prypeci jako nadmierną ostrożność – wtedy nie wiedziano tego (oczywiście są miejsca, gdzie skażenie jest wysokie – chwytak, którym ściągano z dachu elementy konstrukcji reaktora, ubrania w szpitalu, ów słynny Czerwony Las, oficjalnie zneutralizowany, zaorany i nieistniejący; widziałem te drzewa – z bezpiecznej odległości, czyli z daleka). Podobnie akcja podawania płynu Lugola dzieciom w PRL-u też uważana jest za akcję na wyrost, która w niczym nie pomogła. Ważne, że nie zaszkodziła. Mimo tego elektrownie jądrowe nadal budzą irracjonalny lęk w naszym społeczeństwie. Może kiedyś się to zmieni, zobaczymy.
Chwytak
   Ale wracajmy do tajemnic. Okazało się, że nie całe miasto zostało wysiedlone. Co najmniej do roku 1991 działała w Prypeci fabryka Jupiter – zakład produkujący radioodbiorniki. Konia z rzędem temu, kto widział kiedykolwiek radio tej marki. Myśmy w środku nie znaleźli. Nie zeszliśmy też do podziemi fabryki. Raz, że zalane, dwa – jest tam wysokie promieniowanie. Bardzo możliwe, że był to zakład wzbogacania uranu na potrzeby wojska. Bardzo, bardzo możliwe. Swoją drogą pierwsza radziecka bomba powstała z uranu wydobytego w dolnośląskich Kowarach. Taka tam, ciekawostka i polski wątek.
Fabryka Jupiter
  Kilka kilometrów od elektrowni leży – a właściwie stoi – niezwykle ciekawa konstrukcja. Oficjalnie – oczywiście – był to obóz Pionierów (czyli masowego, radzieckiego harcerstwa – zabawa polegała na indoktrynowaniu dzieciaków od małego; jak mawiał twórca behawioryzmu John Watson: "dajcie mi dziecko, a zrobię z niego kogo będę chciał"; każdy socjalizm stosuje się do tej zasady, czy sowiecki, czy nazistowski – mistrzami są jednak Kimowie z KRLD). Ale pioniera z rzędem temu, kto kiedyś zobaczył tu bawiące się dzieci. Naprawdę jest to niewielkie miasteczko, Czarnobyl-2, w którym mieszkała obsługa owej konstrukcji: radzieckiego radaru pozahoryzontalnego Duga-2 (oznaczenie RŁU-1). Zwanego też Okiem Moskwy. Miało to służyć do wykrywania nadlatujących balistycznych pocisków amerykańskich – oraz Bóg wie do czego jeszcze.
Oko Moskwy
  Ciekawe, czy umiejscowienie tego radaru koło elektrowni atomowej jest tylko-li przypadkiem? Czy może elektrownia miała za zadanie być tarczą dla radaru? Po katastrofie czarnobylskiej okazało się jednak, że promieniowanie radioaktywne zakłóca pracę radaru i odtąd cała konstrukcja stoi nieużywana.
  Po awarii zastanawiano się także, jak wielki będzie wpływ zanieczyszczeń na życie i zdrowie człowieka. Reaktory typu RBMK były chłodzone wodą – i również ta część miejscowego ekosystemu została skażona. Co prawda w okolicznych zbiornikach żyją ryby (tak wielkie i liczne, że każdy wędkarz popłakałby się ze szczęścia), ale ja odradzam ich spożywanie (dobra, jadłem u samosiołów rybę, ale odłowioną z rzeki, czyli większość zanieczyszczeń już dawno spłynęła do Morza Czarnego i dalej, do Wszechoceanu – a przynajmniej tak to sobie tłumaczę; zanieczyszczenia lubią kumulować się na przykład w mule rzecznym). Mogą być skażone. To znaczy, na pewno są. Na przełomie lat 80-tych i 90-tych zeszłego stulecia założono w okolicy eksperymentalną fermę norek. Zwierzęta karmiono miejscowymi rybami – okazało się, że w ich ciałach (norek, znaczy się) odkładają się radioaktywne zanieczyszczenia – założono, że podobnie kumulowałyby się w organizmie człowieczym (po to między innymi, o czym już pisałem, co jakiś czas bada się babuszki-samosiółki). Jednak – uwaga – okazało się, że radioaktywne nie są skórki owych norek. Więc robiono z nich futra. Ciekawe, czy takie wcale-nie-radioaktywne-skądże futro byłoby odporne na mole?
Samosioły
Eksperymentalna ferma norek
   Z ciekawostek zony pozostają jeszcze dwa nieukończone bloki elektrowni: 5 i 6. Te miały być już innego typu, chłodzone powietrzem. Po tym drugim zostały tylko fundamenty, ale blok nr 5 jest ukończony w jakichś 95%. Właściwie wystarczyłoby dowieźć pręty paliwowe, i mamy działający reaktor. Przynajmniej kiedyś – dziś to już nie. Oczywiście wejście na teren Piątki jest zakazane, dlatego nasz organizator musiał zająć czymś ochronę. Taka konwencja. Potem tylko był lekko nieswój:
    - Pozwolicie – powiedział – że przez chwilę będę mówił trochę mniej.
  Pozwoliliśmy, doskonale ową konwencję rozumieliśmy.
Blok nr 5
  Cóż, na pewno Czarnobylska Strefa Wykluczenia jest warta odwiedzenia ale...
  Do niedawna na Zachodzie data 26. kwietnia kojarzyła się głównie z bestialskim nalotem Niemców nazistów na hiszpańską Guernikę (strategia ta, terroryzująca ludność, wymyślona w czasie hiszpańskiej wojny domowej wielokrotnie była stosowana potem we wrześniu 1939 roku – na przykład w Wieluniu; oczywiście, nikt nie został ukarany) – obecnie, po emisji serialu "Czarnobyl" Zachód wie już nieco więcej o tym dniu. Przez co w zonie zrobił się niemiłosierny tłok (epidemia koronowirusa znów ten stan rzeczy zmieniła) – najgorzej wyszli na tym stalkerzy: nie mają już swojego miejsca odosobnienia.
Chłodnia kominowa
  Dodajmy jeszcze do tego, że oficjalnie Czarnobylska Strefa Wykluczenia jest zamknięta dla zwiedzających.
   Tak to działa na Wschodzie.

Najchętniej czytane

Demokracja

     Jednym ze szwajcarskich kantonów gdzie świąteczną potrawą bywa kot jest kanton Appenzell (a raczej dwa kantony, ale o tym może późnie...