Tłumacz

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą malta. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą malta. Pokaż wszystkie posty

13 czerwca 2025

Warchoł acz artysta

    Poprzedni wpis skończyłem pizzą z ziemniakami na Sycylii, a konkretnie w starożytnym mieście Syrakuzy. Dawne wieki co i rusz wychodzą tam na powierzchnię, ale całe Syrakuzy pokryte są barokiem – kto mógłby przypuszczać, widząc bogatą fasadę tamtejszej katedry, że ma przed sobą jedną ze świątyń antycznego akropolu? I to, dodajmy, całkiem nieźle zachowaną – wystarczy wejść do środka.
Barokowa fasada syrakuzańskiej katedry, skrywająca antyczną świątynię
    Może W. Sz. Czytelnik pamięta, że już o takim przypadku na blogu wspominałem, wszak inkaska Coricancha, naczelne miejsce kultu Inków, także skryte zostały w barokowych ścianach, nie katedry co prawda, a klasztoru, ale zawsze. Barok bowiem, dziecię europejskiej cywilizacji, spotkać można praktycznie na całym Świecie – poza Antarktydą i Australią. W Afryce będą to nieliczne ślady na południu kontynentu i – na upartego – rezydencje władców Etiopii, w Azji portugalskie katedry Goa, Makao czy Filipin, w Amerykach zaś nieraz cała tkanka miejska. Zwłaszcza na terenach należących do Hiszpanii i Portugalii.
Lima - fasada kościoła św. Augustyna w stylu mestizo
Ruiny jezuickich redukcji misyjnych
    Na wschodzie Europy barok sięga tam, gdzie niegdyś dochodziły granice Rzeczypospolitej (za pierwszy barokowy budynek w Europie Wschodniej uznaje się kościół w Nieświeżu u Radziwiłłów, słynny z rodowej krypty i przedstawienia Ostatniej Wieczerzy przy okrągłym stole; wzorowany był na rzymskim kościele Il Gesu, siedzibie jezuitów, propagatorów baroku), acz trudno petersburskie cerkwie Rastrellego kwalifikować jako klasycystyczne.
Sobór Smolny w Petersburgu - dzieło Rastrellego
Kozacki barok Ławry Peczerskiej w Kijowie
    Sycylia (i Neapol) to też miejsca, w których działał jeden z najważniejszych barokowych malarzy, Michał Anioł Merisi. Znany jako Caravaggio. W przeciwieństwie do swego bardziej znanego imiennika, mistrza renesansu, Caravaggio skupił się na grze nastrojem, światłem i emocjami. Kaplica Sykstyńska Buonarottiego jest wspaniale wystudiowana, piękna, ale sucha taka. Zbyt matematyczna (o pućkach, jakie malował Leonardo da Vinci to nawet szkoda gadać). A dzieła Caravaggia... No, są barokowe. Czyli emocjonalne. Owszem, nie jestem wielkim fanem baroku, ale dorastałem w Polsce, gdzie po inwazji Szwedów (czyli Potopie) trzeba było cały kraj odbudować – i zrobiono to w niezwykle bogatym barokowym stylu. I wcale nie trzeba jechać do Wilna i zachwycać się kościołem śś Piotra i Pawła na Antokolu. Ślady są w każdym niemal polskim miasteczku.
Klasztor bernardyński w Warcie
Kapliczki w łódzkim Lesie Łagiewnickim
    A z Sycylii jest dosłownie rzut kamieniem na Maltę, gdzie Caravaggio popełnił był swoje największe dzieło – wiszący (a właściwie zajmujący całą ścianę – bo to dosłownie największe dzieło) w konkatedrze w Valletcie obraz Ścięcie świętego Jana. Artysta pod kuratelę joannitów uciekł, gdyż we Włoszech mocno sobie nagrabił.
    Malta – o której na blogu było już wielokrotnie – cała jest barokowa. W końcu krzyżowcy przybyli tam w połowie XVI wieku, i ufortyfikowali to strategiczne miejsce wedle najlepszych wzorców z epoki. To nie jedyne, co łączy Maltę z Polską (i nie mówię tu o zapiekankach) – jednym z architektów upiększających Vallettę był Stefan Ittar. Jemu Maltańczycy zawdzięczają chociażby gmach Biblioteki Narodowej. Na Malcie także zmarł – kilka lat przed francuską inwazją na wyspy.

Fragment maltańskiej stolicy powstały w czasie francuskiej okupacji
    Caravaggio, który zdążył nawet zostać kawalerem maltańskim, nie skończył tam żywota. Znowu nabroił, trafił do aresztu i zbiegł na Sycylię. Zaprawdę, gdyby malarz urodził się w Rzeczypospolitej, a nie w Lombardii jak nic zostałby sejmikowym krzykaczem, warchołem i Sarmatą pełną gębą. Kto wie, może by się i z Janem Chryzostomem Paskiem na szable pojedynkował (i tak, wiem: Caravaggio zmarł ćwierć wieku przed urodzeniem się Paska; ale teoretyzujemy, a skoro tak, to mógłby urodzić się chwilę później, i nie umrzeć przed czterdziestką; może żył krótko, ale intensywnie, raczej Roy Batty niż Stefan Karwowski). Może dlatego odczuwam do tej postaci pewną sympatię, o trochę mi głupio, że we wcześniejszych wpisach o Malcie nie wspominałem o tym barokowym celebrycie. Zresztą może i dobrze, bo teraz mogłem zrobić cały (połowę, może jedną trzecią) wpis o Caravaggiu. Nie umieszczę tu też zdjęcia tego obrazu. Kto ciekawy, sam do vallettańskiej (valletckiej? vallettiańskiej? ech, ten nasz kochany język) konkatedry sobie wejdzie i dzieło zobaczy.

Konkatedra w Valletcie
    A potem niech sobie przysiądzie w jednej z knajpek barokowej starówki i zje narodowe maltańskie danie, czyli potrawkę z królika – bo grubszego zwierza tam nie uświadczysz.

Królik homar - kiedyś danie biedoty, dziś wzbudzające zawiść u przechodniów spoglądających w talerz
    No, albo jakiegoś roboka z morza, w końcu całe państwo jest wodą opasane.

Wielka Zatoka na Malcie
    Barokową Maltę krzyżowców zniszczyła – jak wspominałem – Francja. Francja, dodajmy, oświeceniowa. Wiek Rozumu, nazwa to wspaniały zabieg marketingowy, Oświecenie okazało się być w rzeczywistości mrocznym czasem pełnym krwawych łaźni i ludobójstw (z Wielką Rewolucją Francuską na czele, niech jej miano będzie przeklęte). Wstrząsów tych nie przetrwało także wiele zacnych bytów państwowych (o Dubrowniku czy Wenecji wspominałem, o Rzeczypospolitej zapomnieć nie mogę), a te, przez które przetoczył się rewolucyjny walec zmieniły się całkowicie. Aż mnie otrząsa. To może stworzę teraz jakiś wpis ową Francję szkalujący nieco? O Paryżu już było, to teraz inny region wezmę na tapetę.

11 sierpnia 2023

Prehistoryczne autostrady

    Niewielki maltański archipelag pełen jest zabytków – zarówno tych nowożytnych, barokowych, zbudowanych przez dzielnych krzyżowców z Zakonu świętego Jana, broniących Europy przed muzułmańską turecką inwazją, jak i tych przedwiecznych – najstarszych znanych konstrukcji w Europie (i jednymi z pierwszych na Świecie).
Wielki Port i Fort Świętego Elma
Megalityczna świątynia
    Najbardziej tajemniczymi są jednak tak zwane cart ruts – czyli ścieżki, koleiny po wózkach. Podobno cała wyspa jest ich pełna, jednak kiedy kilka lat temu odwiedzałem Maltę żadnych nie znalazłem. Tym razem miało być inaczej: mapy wskazywały, że w Is-Salina, tuż obok zajmowanej przeze mnie Bugibby, znajdują się owe cart ruts, i to w kilku miejscach.
Saliny w Is-Salina
Na tropie cat cart ruts.
    Ruszyłem więc na poszukiwanie – co okazało się nie być takie proste. W końcu zapytałem miejscowych. Uprzejmie – jak to Maltańczycy – wskazali odpowiedni kierunek, zaznaczyli jednak, że artefakty te mogą być jednak w terenie niewidoczne. W zależności od pory roku bujna roślinność – a byłem teraz na początku marca, tuż po zakończeniu deszczowej zimy – potrafi całkowicie przysłonić ślady. Mimo więc, że na zdjęciach lotniczych czy tam satelitarnych cart ruts były, w terenie nic nie znalazłem. Do tego warto zaznaczyć, że – to pozostałość po czasach brytyjskich – część zabytków leży na terenie prywatnym. Na takim – choć udostępnionym dla zwiedzających – w Is-Salina ulokowane są wczesnochrześcijańskie katakumby.
Katakumby w Is-Salinie
    Nie są może tak olbrzymie jak te w Ir-Rabat, leżącym po sąsiedzku Mdiny, dawnej maltańskiej stolicy (największy kompleks nosi miano Katakumb Świętego Pawła – wszak płynąc do Rzymu na proces Apostoł przeżył u wybrzeży wyspy, w dzisiejszej St. Paul's Bay, katastrofę morską; Paweł z Tarsu przeżył i rozpoczął misję ewangelizacyjną zakończoną sukcesem; potem ruszył w dalszą drogę).
Katakumby Świętego Pawła w Rabacie
    Swoją drogą cała Malta pełna jest podziemnych konstrukcji – od cudownego, docenionego przez UNESCO Hypogeum Hal Saflieni poprzez wspomniane wczesnochrześcijańskie katakumby sprzed 2000 lat po całkiem współczesne schrony.
Katakumby Świętego Pawła
    Te z połowy XX wieku, z czasów oblężenia Malty przez Niemców nazistów w czasie II Wojny Światowej są dostępne dla zwiedzających przy kościele w Moście (swoją drogą to miejsce cudu – w czasie jednego z niemieckich nalotów bomba przebiła olbrzymią kopułę świątyni i wpadła do środka, miało to miejsce w czasie Mszy Świętej, kościół był pełen ludzi... Nikt nie zginął, bomba nie wybuchła).
Kopuła kościoła w Moście
    O tych i innych drugowojennych bunkrach opowiadała mi świekra kuzynki – urodzona na Malcie za dzieciaka bawiła się w podziemiach z siostrami. Raz nawet zgubiły się na kilka godzin w olbrzymim kompleksie schronów. Dla zwiedzających udostępniony jest bowiem tylko niewielki fragment podziemi.
Mosta - schrony z czasów II Wojny Światowej
    Ale dość o Malcie podziemnej, czas wrócić na powierzchnię i dalej szukać cart ruts – bo jak na razie to nie wiedziałem nawet jak wyglądają (a bez tego trudno określić dlaczego miałyby być tajemnicze). Zasiadłem więc przed ekranem komputera i dalej przeglądać zdjęcia satelitarne wyspy – oczywiście uwzględniając trasę moich podróży po wyspie, bowiem tym razem nie byłem całkowicie wolny w zwiedzaniu okolicy (innymi słowy: byłem po prostu w pracy). Udało się zlokalizować miejsce niedaleko Siggiewi. Niewielkie plateau, z satelity wyglądające jak porysowane wręcz przez cart ruts – względnie jak wyjątkowo chaotyczna krańcówka tramwajowa (krańcówka to w Łodzi pętla tramwajowa; info dla Poznaniaków: układ cart ruts był równie zagmatwany jak rozkład peronów na dworcu głównym) Akurat przejeżdżaliśmy obok i mięliśmy chwilę czasu. Wystarczyło skręcić i...
Centrum Siggiewi
    Krajobraz rozczarowywał. Ot, wyślizgane skały, niemal pozbawione roślinności. Rozejrzałem się. Żadnych kolein ani widu, ani słychu. Może widoczne są tylko z góry (czyli, że obserwowały je ino NOL-e, Teoretycy Starożytnej Astronautyki lubią to). Ale coś mnie tknęło: porównałem obecną pozycję ze zdjęciem. Miałem jeszcze 100 metrów. Odwróciłem się na pięcie i ruszyłem po kamieniach w stronę długo wyczekiwanych cart ruts. Liczyłem na jakieś słabo zaznaczone koleiny.
W poszukiwaniu tajemniczych kolein
    I zostałem zaskoczony. Równoległe wyżłobienia były głębokie na ponad pół metra – więc nie torowisko, a potężne koleiny, jakie można czasem zobaczyć w wyjątkowo miękkim gruncie po przejeździe jakiegoś KrAZ-a. Sęk w tym, że podłoże było szczerą, twardą skałą, a nie mokrą gliną.
Cart ruts
    Owszem – regularny (i ciężki) ruch potrafi zrobić koleiny i w najtwardszej nawierzchni – kto jechał starą gierkówką to wie. Względnie kto był w Pompejach: tam też kamienie wyjeżdżone. Tu jednak jeździć musiały naprawdę spore transporty, i naprawdę przez długi czas.
Koleiny w Pompejach
    Co do czasu – oczywiście tych potężnych wyżłobień nie da się wydatować, ale artefakty maltańskiej cywilizacji liczone są na dziesięć tysięcy lat, więc czasu było pod dostatkiem by to wyżłobić. Pytanie tylko co przewożono – i dokąd. Bowiem cart ruts są ułożone nieco chaotycznie, a niektóre z nich schodzą aż do – i poniżej – linii brzegowej.
Droga nie wiadomo dokąd
    Widziałem kilka tajemniczych konstrukcji – co do niektórych nie mam pojęcia jak powstały (ani kiedy), co do innych potrafię sobie wyobrazić technologię tworzenia. Czasem nawet jestem w stanie przypisać takiej konstrukcji funkcję lub ogarnąć koncepcję budowy. Cart ruts należą do tych – o ile nie są to formacje naturalne – o których trudno jest mi coś konkretnego powiedzieć. Co prawda nie będą one i ich pochodzenie zaprzątały przesadnie mojego umysłu, ale interesująco było je zobaczyć. Niech zajmują się nimi Teoretycy Starożytnej Astronautyki – ja na blogu zmykam do Ameryki Południowej. Tym razem będzie więcej o codziennym życiu, ale może i jakaś tajemnicza konstrukcja też się trafi. Zobaczymy.
Prekolumbijskie ruiny

4 sierpnia 2023

Zapiekanka

    Pożegnaliśmy na blogu Bałkany, ale – choć tytuł nie wskazuje – dalej pozostajemy w basenie Morza Śródziemnego, konkretniej na niewielkim archipelagu leżącym mniej więcej w jednej trzeciej drogi pomiędzy europejską Sycylią a leżącą w Maghrebie Tunezją, dawnym sercem państwa Kartagińczyków. Chodzi oczywiście o Maltę.
Malta
    
Wyspy to są niezwykłe, znane z najstarszych w Europie budowli, krzyżowców i cudów natury – niektórych już nieistniejących. Zresztą o megalitycznych świątyniach i skalnym łuku Azurre Window onegdaj ubarwiającym Gozo już wspominałem. Nawet co nieco było o joannitach, ale tylko tak mimochodem.
Nieistniejące Błękitne Okno na Gozo
    A skoro tak, to zapraszam na spacer po dawnej stolicy zakonu (a współczesnej niepodległej Malty) – Valletcie.
Valletta
    To znaczy – stolicą wysp była Mdina – dziś niewielkie, ale potężnie obecnie ufortyfikowane miasteczko w centrum wyspy.
Mury Mdiny
    Kiedy po kilku latach tułania się po Morzu Śródziemnym wygnani przez Osmanów z Rodos krzyżowcy św. Jana przybyli wreszcie na Maltę od razu stwierdzili, że Mdina nie nadaje się na główną siedzibę zakonu. Nie dlatego, że jakaś mała i parchata była – tylko joannici żyli z morza (znaczy – trochę piratowali, trochę zwalczali muzułmańskich korsarzy): stolica musiała być miastem nadmorskim. Wybór zakonników padł na Birgu i znajdującą się tam starą twierdzą Castrum Maris.
Birgu
    Na miejscu dawnych zabudowań krzyżowcy postawili Fort Świętego Elma i zaczęli robić to, co lubili najbardziej: denerwować osmańskiego sułtana. Takie prztyczki może nie były groźne, ale potężny władcę (Sulejman Wspaniały, bo kto inny) nie mógł pozwolić sobie na zniewagi. Zwłaszcza, że wyspę joannitom nadał inny wielki władca, cesarz Karol V (tu uwaga: zakonnicy dostali archipelag w zamian za obietnicę dostarczania cesarzowi jednego sokoła maltańskiego rocznie; kiedyś to były czasy, a teraz nie ma czasów).
Fort Świętego Elma
    Rycerze – już maltańscy – nie byli głupi, więc zdawali sobie sprawę, że skoro Turcy już raz ich przegonili, to mogą napaść jeszcze raz. Wszystkie siły po przybyciu na Maltę poświęcili więc na przygotowanie obrony przed spodziewaną inwazją. I rzeczywiście, Turcy nadeszli, 35 lat po lądowaniu zakonu na Malcie. I rycerze europejscy przetrwali to Wielkie Oblężenie: wyspy broniło niecałe 10 tysięcy ludzi, z tego większość to pospolite ruszenie, napastników było jakieś 40 tysięcy. Zaraz po zakończeniu walk Wielki Mistrz Jean de la Valette podjął decyzję o budowie nowej, jeszcze potężniejszej twierdzy – stolicy: i tak powstała Valletta.
Valletta
    Nowe fortyfikacje okazały się na tyle skuteczne (a potęgę Turków Jan III Sobieski złamał pod Parkanami), że następne oblężenie wyspy przeżyły dopiero w 1940 roku. Też przetrwały, ale to całkiem inna historia.
Wieża obserwacyjna joannitów
    Tymczasem Valletta, już nie niepokojona, rozbudowywała się w stylu barokowym – ale sam układ ulic jest niezwykle regularny, renesansowy, wszak zaprojektował go jeden z uczniów samego Michała Anioła. Kroczyłem więc wpisanymi na listę dziedzictwa UNESCO uliczkami gdy – całkiem przypadkiem, podle gmachu Biblioteki Narodowej Malty zaprojektowanego przez Polaka z pochodzenia, Stefana Ittara – natknąłem się na reklamę street-foodowej knajpki serwującej zapiekanki.
Reklama zapiekanki
    Zapiekanka – centralnie, na Jana, napisane stało po naszemu. A obok, już po angielsku, jakieś tam didaskalia. No nie mogłem nie spróbować, prawda? Zresztą jakiś czas temu pisałem trochę o ulicznym jedzeniu w Polsce i w Europie – i nieodmiennie porównanie wypadało na naszą korzyść (w najgorszym wypadku na remis). A zapiekanki – znaczy, tej bułki z serem, pieczarką i dodatkami z piekarnika – nie spotkałem jeszcze nigdzie poza Polską. Wychodzi, że to nasz wkład w fast-foody. Zwłaszcza odkąd zaczęto zapiekanki rzeczywiście serwować z pieca – nie wiem, jak Czytelnicy, ale ja pamiętam jeszcze budy z szybkim żarciem, gdzie zapiekanki były serwowane podgrzane w mikrofali – miękkie, gąbczaste cosie, idealne dla osobnika będącego pod wpływem – i to przemożnym – alkoholu. Swoją drogą wszystko z mikrofalówki jest niedobre.
Zapiekanka - tu ze Szczecina
    Szybko rozejrzałem się – lokal, lokalik właściwie, wciśnięty był pomiędzy inne kawiarenki i puby; byliśmy wszak w centrum stolicy europejskiego poważnego kraju.
    - Zapiekanka? - zapytałem dziewczęcia przygotowującego potrawę, okazało się, że była to Kolumbijka – Skąd tu zapiekanka?
    - No – odparła Latynoska – Zapiekanka to taka bułka z serem i grzybami, przecięta i włożona do piekarnika...
    - Wiem co to jest – przerwałem – Jestem z Polski, Skąd ta nasza potrawa tutaj, na Malcie?
    - A – dziewczyna uśmiechnęła się – Bo właściciel też jest Polakiem.
    Oczywiście zamówiłem zapieksę, bo jakże inaczej. I powiem, że była całkiem dobra, może ze zbyt dobrą wędliną, ale i u nas się takie trafiają. Co najwspanialsze – jedli tu nie tylko turyści z Polski. Także i inni wędrowcy. Oraz miejscowi. I wyglądało na to, że ten nietypowy, bo nigdzie nie znany fast-food rzeczywiście im smakował.
Polska zapiekanka na ulicy w Valletcie
    Wielki szacunek dla właściciela lokaliku za to, że pokazuje w Świecie polskie dobra, nawet tak zdałoby się niepoważne jak zapiekanki. Bo naprawdę, pod względem kulinarnym – i każdym innym – nie mamy się czego wstydzić. Ba, powinniśmy – wbrew utyskiwaniom wszelkiej maści ojkofobów – być z naszej kultury i historii dumni.
Zapiekankarnia
    A wracając do Malty – to jeszcze jeden wpis: oto udało mi się wreszcie natknąć na wyspie na słynne (zwłaszcza w środowisku Teoretyków Starożytnej Astronautyki) przedwieczne struktury: tajemnicze kamienne "cart ruts".

27 lutego 2023

Never forget

    Niewielki interwał na blogu – na chwilę dosłownie opuścimy Bałkany (choć już za chwilę wrócimy do Warny śladami naszego nieco zapomnianego króla Władysława Jagiellończyka, z powodu wielce prawdopodobnej dekapitacji w czasie warneńskiej potrzeby w 1444 roku znanego nam i wielu jako Warneńczyk; Władysław Jagiellończyk to miano następnego węgierskiego władcy z tej dynastii, takoż króla Czech, warneńczykowego bratanka – ale to tylko takie didaskalia; jego syn też poległ z Turkami) – raz, żeby nie było nudno, dwa zaś, że akurat jadę na Maltę i nastroiło mnie to do wspomnień.
Malta
    Owszem, o tym niewielkim archipelagu i leżącym na nim państwie na blogu już było, ale tam skupiłem się bardziej na tych przewspaniałych (dla pewnego spektrum tego słowa) megalitycznych świątyniach, najstarszych znanych w Europie (starszych od naszych kopców kujawskich).
Neolityczne świątynie maltańskie.
    Oczywiście, było też o innych atrakcjach, w tym o takiej położonej na wyspie Gozo – której już nie ma. Atrakcji oczywiście, ostrów ma się dobrze. Ale zanim do owej nieistniejącego miejsca to jeszcze chwila troszkę wspominkowa: oto w czasie podróży zdarzało się odwiedzać miejsca które już zniknęły – a to naturalnie, a to z przyczyn antropopresji – i to zniknęły na dobre, nieodwracalnie. Czas, niestety i wbrew temu co uważają Indianie z Latynoameryki, płynie, a nie kręci się w miejscu, i nie cofniemy go. Takie podejście pozwala zrozumieć jakże charakterystyczny dla na przykład Japonii zachwyt chwilą – która teraz jest, a za chwilę zniknie jak łza w deszczu.
Azure Window
    Co nie znaczy, że nie trzeba o tych chwilach czy – jak we wpisie – miejscach pamiętać. Tak więc co jakiś czas będę wrzucał takie wpisy memoratywne zazwyczaj jak nie będę miał nic mądrego do napisania.
Never forget
    Wracamy jednak na Maltę – i z jej głównej wyspy dostać musimy się na Gozo. Podejrzewam, że teraz dostać się tam nie uda – Ggantija, najstarsza z maltańskich świątyń nie jest w programie, Rabat – czyli Victoria, stolica wyspy – jest mniej imponująca od Mdiny, a Błękitnego Okna, ninie tematu wpisu, nie ma.
Cytadela w Rabacie
    Na Gozo najłatwiej dostać się promem. To znaczy na wyspie jest heliport, ale przeprawa morska, w przeciwieństwie do przelotu śmigłowcem, jest darmowa. Tu małe sprostowanie, rada, czy tam – dla nowocześniaków – life-hack: prom jest darmowy tylko w jedną stronę, z głównej wyspy na Gozo. W drugą stronę trzeba już zapłacić, kilka lat temu było to straszliwe 5 euro, więc też grosze – ale proszę uważać, i kupić bilet zawczasu, w Ić-Ćirkewwa. Wtedy będziemy mieli pewność, że wrócimy; promy nie kursują całą dobę, a Mgarr nie wygląda na zagłębie hotelowe.
    By dotrzeć z portu do Azure Window, Błękitnego Okna i tak trzeba było jechać przez Rabat, dawniej zwany Victorią (na cześć brytyjskiej królowej Wiktorii Hanowerskiej raczej niż jakiegoś zwycięstwa, choć Malta oparła się dwóm oblężeniom – tureckiemu i niemieckiemu nazistowskiemu; efektem pierwszego są słynne wieże obserwacyjne i fortyfikacje, po drugim zostały liczne bunkry i cud, gdy bomba przebiwszy kopułę kościoła w Moscie nie wybuchła).
    Komunikacja publiczna na Gozo jeździ rzadziej niż na głównej wyspie – ale to logiczne, wszak jest tu i bliżej wszędzie, i mniej ludnie. W każdym razie dało się dojechać bez problemu do Id-Dwejry. A stamtąd już tylko krótki spacerek po malowniczych skalistych klifach i oczom naszym ukazał się cel wycieczki – Błękitne Okno.
    - Dawaj, wejdziemy na górę! - zaproponował kolega, ale pokręciłem głową.
    - Patrz, tu jest nowy płotek, po coś to ogrodzili – odparłem.
    - Tamci wleźli – kumpel wskazał na wandali i łobuzów.
    - Poszukajmy czegoś innego.
    Rozmowę tą zresztą już relacjonowałem tu kilka lat temu, można sprawdzić czy wersje bardzo różnią się między sobą. W każdym razie nie weszliśmy – może i dobrze – na skalny łuk, ale za to znaleźliśmy w pobliżu inne miejsce: Inland Sea, Ukrytą Lagunę.
Laguna
    Reklamowany jako największe jezioro Malty akwen jest w istocie zatoką, z Morzem Sródziemnym połączonym wąskim skalnym tunelem.
Tunel
    Wtedy miejscowi żyli z wypraw łódkami (o ile za mocno nie bujało, łódki małe, fale duże – trochę trzęsło) do podnóży Błękitnego Okna. Dziś pewnie sprzedali łódki albo na powrót zostali rybakami – ot, siły natury wykosiły turystykę. A skały z powierzchni morza wyglądały zaprawdę imponująco. I nikt już ich więcej nie zobaczy.
Błękitne Okno z poziomu morza
    Łuk runął jakieś dwa miesiące po mojej tam wizycie, w czasie jednego z zimowych sztormów. Erozja następowała jednak od wielu lat – w jakimś hollywoodzkim widowisku z lat 70-tych zeszłego wieku, o Perseuszu albo innym greckim herosie, nie pamiętam, w końcowych scenach widać jak potężny był wtedy słup podtrzymujący konstrukcję. Ja widziałem go już w dużo bardziej odchudzonej formie. Ale taki jest los wszystkiego, nic nie jest wieczne. Solus Deus est aeternus.

22 stycznia 2021

Na tropie polskich templariuszy cz. 1

    Roku Pańskiego 1095 we francuskim Clermont papież Urban II rzucił hasło, które zmieniło oblicze Ziemi, tej Ziemi.
    Mianowicie zaproponował licznie zgromadzonym wiernym odzyskanie utraconej na rzecz muzułmanów Jerozolimy z Grobem Pańskim. Hasło zostało przyjęte lepiej niż entuzjastycznie. Odśpiewano gromadnie "Te Deum" i pośród okrzyków "Dieu le voult!" - "Bóg tak chce!" rozpoczęto przygotowania do krucjaty.

Bazylika Grobu Pańskiego

    Skąd pomysł, skąd taka idea? No, wielu mądrzejszych ode mnie  napisało na ten temat setki stronic, więc nie będę się nad tym rozwodził. Bezpośrednią przyczyną było opanowanie Jerozolimy przez Turków Seldżuckich – którzy w przeciwieństwie do Arabów rozpoczęli prześladowania chrześcijan (kilka lat wcześniej, w 1071 roku trochę przypadkowo złamali też potęgę Bizancjum pod Manzikertem) – i zablokowanie możliwości pielgrzymowania dla Europejczyków, poza tym od 1054 roku konflikt między rzymskim Papą a konstantynopolitańskim Patriarchą – głowami chrześcijaństwa – nasilał się, więc przejęcie Ziemi Świętej przez papieża byłoby udowodnieniem wiernym kto w tym sporze ma rację – czy też może kogo bardziej Bóg wspiera. Szeroki odzew – wśród wszystkich grup społecznych – był w dużej mierze spowodowany zapałem religijnym, choć można mniemać, że chęć wzbogacenia się (lub przejęcia szlaków handlowych – w to celowały niektóre włoskie republiki) także miała jakiś wpływ na rekrutację krzyżowców (ciekawostką jest, że większy niż się przypuszcza – zwłaszcza wśród możnych – wpływ na udział w krucjatach miał popęd seksualny; w możnowładczych rodach zachodniej Europy prawo do dziedziczenia, ożenku i posiadania potomstwa mieli głównie najstarsi synowie; młodzież chętnie więc ruszyła na Wschód wykroić sobie jakieś lenno i mieć szansę na prolongację własnej linii genetycznej; jestem biologiem, musiałem o tym wspomnieć).

    Generalnie przyjęcie krzyża – symbolu krucjaty – było w dobrym tonie.

Jerozolima

    Papa Urban nie dożył co prawda sukcesu I krucjaty – ale stał się cud: Jerozolima została zdobyta, a jeden z wodzów wyprawy, Godfryd de Boullion został Obrońcą Grobu Świętego (wzdrygał się nazwać królem w miejscu, w którym królem był sam Chrystus; jego brat i następca, Baldwin, faktyczny twórca Królestwa  Jerozolimskiego, nie miał już takich obiekcji). Następne dwieście lat w Ziemi Świętej, w Outremer, jak można by powiedzieć z francuska, to niezmiernie ciekawy okres wojen, zdrad, romansów w które uwikłani byli Łacinnicy, Grecy, Ormianie, Turcy, Arabowie, Kurdowie... Jusuf Salah ad-Din, Ryszard Lwie Serce, Fryderyk Barbarossa, Baldwin Trędowaty – imion głośnych pojawia się tam całe mrowie. Doczekał się też Outremer swojego kronikarza, Pulanina (tak zwano Łacinników urodzonych już w Ziemi Świętej) Wilhelma z Tyru, zwięźle relacjonującego stosunki między najważniejszymi graczami tego okresu. Bitwy pod Askalonem czy w Rogach Hattinu, haniebne zdobycie Konstantynopola, czy finalne oblężenie Akki także pozostawiły swój trwały ślad w historii.

Mury Jerozolimy
    Oprócz jednak pożółkłych pergaminów i ruin potężnych zamków po bliskowschodnich krucjatach zostało coś jeszcze: koncepcja wypraw krzyżowych oraz zakony rycerskie.
    Rychło okazało się bowiem, że z niewiernymi można walczyć na kilku frontach, niekoniecznie w Ziemi Świętej. Rycerstwo z Półwyspu Iberyjskiego na przykład miało przecież swoich Muzułmanów – i bezsensem wydało się wyjeżdżać na Bliski Wschód kiedy ziemię i odpust zupełny można było dostać na miejscu. Rodrigo Diaz, El Cid, został nawet hiszpańskim bohaterem narodowym (choć przecież walczył zarówno wespół z chrześcijańskimi władcami jak i przeciwko nim). Rekonkwista trwała do roku 1492, do zdobycia przez Królów Arcykatolickich Grenady (świadkiem tego był pewien żeglarz, który chwilę później dopłynął do amerykańskich Antyli).
Fresk "Zdobycie Majorki"

    Również chrześcijańskie rycerstwo z regionu Morza Bałtyckiego niechętnym okiem patrzyło na wyjazd w obce strony – mieli wszak pod nosem pogańskich Słowian, Bałtów i Finów – po co więc narażać się na szwank w Jerozolimie, jak bogactw można poszukać w Retrze, Szczecinie czy Kołobrzegu. Długo nie trwało, jak i nadbałtyckie działania zbrojne dostały status krucjat (konkretnie: 1147 – wyprawy na Słowian połabskich).

Zatoka Ryska

    Oczywiście, papież cały czas zachęcał miejscowych możnych do wyprawy na Jerozolimę, ale owi dygnitarze zbijali argumenty głowy Kościoła rzymskiego celnymi kontrargumentami. Leszek Biały na przykład jasno wytłuszczył papieżowi sprawę: on do krucjaty jest pierwszy, w końcu Królestwo Polskie (chwilowo oczywiście rozbite na dzielnice) płaci Rzymowi świętopietrze, i tym samym niezwykle pomaga, a i on, Leszek, poganina z Jerozolimy by wygonił ale – w Ziemi Świętej nie ma piwa. A książę nie zwykł spożywać innych napojów – więc wyprawa na Saracenów odpada, gdyż Leszek sczezłby tam z pragnienia. Tu, na północy, piwo jest, to i chętnie krzyż przyjmie. Na takie dictum papież nie odpowiedział, bo i nie mógł podważyć logiki księcia – a poza tym dynastia piastowska rzeczywiście dość się angażowała w te krucjaty północne: a to najechali Pomorze, a to pogonili (i vice versa) Litwina, a to najechali Jaćwież (wuj Leszka Białego, książę sandomierski Henryk, wielki miłośnik templariuszy i joannitów, przypłacił te zaczepne działania śmiercią). Brat zaś książęcego piwosza, Konrad, zaprosił do ziemi chełmińskiej jeden z owych wspomnianych już zakonów rycerskich – mianowicie Zakon Szpitala Najświętszej Maryi Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie. Znaczy, krzyżaków.

Zamek w Malborku
    Istniejący do dziś zakon był jednym z trzech największych i najsłynniejszych zakonów rycerskich powołanych w Ziemi Świętej do opieki nad pielgrzymami przybywającymi do Outremeru (Zamorza – czyli Syro-Palestyny).
    Zakonnicy zaczynali od prowadzenia szpitali, ale rychło uzbroili

się i zaczęli stanowić rodzaj milicji w Królestwie Jerozolimy i ościennych łacińskich kraikach. Templariusze, Joannici i Krzyżacy rychło stali się znani – oraz bogaci: bojownikom chrześcijaństwa zapisywano liczne dobra w Europie – także na terytorium Polski.
Wieża joannitów na Malcie
    Największe znaczenie uzyskali oczywiście rycerze Zakonu Ubogich Rycerzy Chrystusowych i Świątyni Salomona – czyli templariusze. Najszybciej też zeszli z areny dziejów (joannici i krzyżacy nadal istnieją) – a sposób, w jaki wykolegował ich król Francji Filip IV Piękny do dziś powinien budzić podziw. Bardzo mało jest w historii tak sprawnych akcji natychmiastowego rozbicia tak świetnie zorganizowanej i bogatej instytucji jak zakon templariuszy. Grudniowa noc Jaruzelskiego i rozbicie pierwszej Solidarności może się schować (chociaż też było przeprowadzone bezbłędnie).
    Nagły koniec – i rzekoma tajemnica otaczająca zakon – jest dziś tematem wielu teorii spiskowych – choćby dotyczących Świętego Grala (kiedy Indiana Jones w Petrze znajduje kielich strażnikiem jest oczywiście templariusz) czy przedwiecznych tajemnic rzekomo znalezionych przez templariuszy w Jerozolimie. Do tego dochodzą wolnomularze, iluminaci i cała banda innych baśniowych stworzeń tajnych stowarzyszeń.
    Ba, macki templariuszy – jak już wspominałem – sięgały i Polski. Wie o tym każdy, kto czytał książki z serii "Pan Samochodzik" (w sumie "Pan Samochodzik i Templariusze" doczekał się nawet ekranizacji). Ale jak ktoś nie czytał/oglądał to nie wie. I musi wierzyć na słowo, że byli.
    Zresztą nie tylko oni – inne zakony rycerskie takoż. I o tym następne wpisy będą. O wojownikach w habitach i pewnym dość szczególnym miejscu z nimi związanym.

    Część II - 25.02.2021, część III - 29.02.2021.

Najchętniej czytane

Demokracja

     Jednym ze szwajcarskich kantonów gdzie świąteczną potrawą bywa kot jest kanton Appenzell (a raczej dwa kantony, ale o tym może późnie...