Tłumacz

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą litwa. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą litwa. Pokaż wszystkie posty

7 marca 2025

Brakujący święty

    Właściwie to miałem zakończyć temat tych naszych najwcześniejszych Świętych, ale, że chwilę wcześniej była na blogu opowiastka o pierwszych Piastach to tak sobie skojarzyłem, że na tle ościennych krajów które razem z nami włączały się w nurt europejskiej kultury dość mocno się wyróżniamy.
Poznań - miejsce w którym stał pierwszy polski kościół
    Oto bowiem żaden z chrystianizatorów Państwa Gnieźnieńskiego nie dostąpił zaszczytu zostania Świętym. Ani pierwszy ochrzczony władca Mieszko, ani jego syn Bolesław, ani Dobrawa Przemyślidka (przez nieprzychylnego Chrobremu kronikarza i biskupa Thietmara przedstawiana przecież jako główna siła sprawcza mieszkowego nawrócenia), ani biskup Jordan, pierwszy pasterz w Polsce. Dziwne strasznie. W końcu pośród dworów książęcych i królewskich dworów naszych sąsiadów aż roi się od kanonizowanych. W Czechach to wuj Dobrawy, święty Wacław (usunięty krwawo przez własnego brata), na Węgrzech Stefan (ten, co to podobno przejął koronę jadącą do Gniezna) którego Prawa Dłoń w budapesztańskiej katedrze jest najświętszą węgierską relikwią i jego syn Emeryk (oraz biskup Gelert, przez Węgrów usieczony niczym św. Wojciech przez Prusów). Skandynawowie mają świętych Olafa (Norwegia), Eryka (Szwecja) i Kanuta IV (Dania; ci ostatni postarali się także o kanonizację Kanuta Lavarda, ojca wybitnego władcy Waldemara). Ruś (tak haniebnie zniszczona w 1240 roku przez Mongołów) z Olgi i jej syna Włodzimierza zrobiła reinkarnację świętych Heleny i Konstantyna.

Praska katedra ze szczątkami świętego Wacława (oraz świętego Wojciecha)
    A u nas świętym został praski biskup usieczony podle Elbląga (a potem jego przyrodni brat, pierwszy gnieźnieński arcybiskup) i pięciu niezbyt znanych kamedułów napadniętych rabunkowo w Międzyrzeczu, do dziś zresztą bardzo zapomnianych. Musieliśmy poczekać jeszcze kilka lat, żeby pojawił się biskup Stanisław ze Szczepanowa – zresztą antagonista władcy Piastowicza i zdrajca króla, o czym dość delikatnie informuje nasz Anonim zwany Gallem.

Rekonstrukcja pruskiej chaty
    Czym sobie Piastowie zasłużyli na taką – wiem, że to za mocne słowo, ale co tam – anatemę to nie mam pojęcia. Wygląda to na początki znanej do dziś na Zachodzie Europy polonofobii, w myśl której na Polaków wbrew faktom zrzuca się wszystko co najgorsze. Mimo, że co najmniej kilka razy w historii owym Zachodnim Europejczykom przysłowiowy tyłek żeśmy ratowali. Ech.

Okopy z czasów Wojny polsko-bolszewickiej i Bitwy Warszawskiej
    Może jednak szukam za daleko – w końcu sam Karol Wielki na kanonizację musiał czekać kilkaset lat. Na przeszkodzie stanął ponoć dość rozwiązły tryb życia frankijskiego władcy. Z drugiej strony naszym Piastom trudno takową seksualną rozwiązłość zarzucić. Według legendy Mieszko przyjmując Dobrawę oddalić miał siedem pogańskich żon. Bolesław Chrobry z kolei niby uczynił był z ruskiej księżniczki Przecławy nałożnicę i – sądząc po opisach tuszy władcy – mógł nie znać umiarkowania w jedzeniu i piciu (przynajmniej u siebie – nieprzestrzegającym postów miał jakoby wyrywać zęby), ale przecież znani są święci galancie korzystający z uroków doczesności. Mieszko II znał łacinę i grekę, ale to jednak za mało na choćby beatyfikację.

Akwizgran - miejsce spoczynku Karola Wielkiego
    Zresztą nawet gdyby naszych pierwszych władców kanonizowano, to i tak nie byłoby relikwii – ciała zaginęły, a prawdopodobne groby w katedrze poznańskiej od wieków świecą pustkami (a właściwie zostały zapomniane niemal na tysiąclecie). A co to za święty, co relikwiami nie można pohandlować, prawda? Wspaniałe to zagadnienie, warte osobnego wpisu kiedyś tam.

Prawdopodobne pozostałości grobowców Mieszka i Bolesława w katedrze poznańskiej
    A właściwie to żaden z Piastów. I Piastówn. W Średniowieczu kanonizowano małżonkę Henryka Brodatego świętą Jadwigę von Andechs (patronkę Śląska). Jej synowa dostąpiła tego zaszczytu w XIX wieku, a słynna święta Kinga świętą została dopiero za Jana Pawła II (podobnie jak św Jadwiga Andegaweńska, polska władczyni), wcześniej była błogosławioną. Niektóre Piastówny i piastowskie żony otaczane są kultem lokalnym (niczym mój warcki o. Rafał z Proszowic), ale bez oficjalnego watykańskiego potwierdzenia. Na kanonizowanego członka dynastii musieliśmy poczekać dopiero do czasów Kazimierza Jagiellończyka. Pośród jego licznych synów czterech zostało królami, jeden kardynałem a ostatni, także Kazimierz, właśnie świętym. I przy okazji patronem Wilna, gdzie w niezbyt ładnej klasycystycznej katedrze spoczywa wraz z królem Aleksandrem (prywatnie bratem) i Barbarą Radziwiłłówną (prywatnie żoną bratanka). Ale to już czas gdy Średniowiecze przechodzi powoli w Renesans, a Polska szykuje się do roli europejskiego mocarstwa – więc całkiem inna sytuacja.

Katedra w Wilnie z czasów sprzed "odbudowy" Pałacu Wielkoksiążęcego
    Sam zaś królewicz ma sporo roboty, bo jest, oprócz Wilna (gdzie odpust, Kaziuki, jest wspaniałym świętem), patronem Litwy, litewskiej młodzieży i Zakonu Kawalerów Maltańskich (czyli z Maltą łączy nas nie tylko zapiekanka).

Typowy maltański krajobraz z wieżą obserwacyjną joannitów
    Podsumowując – jesteśmy jednym z nielicznych krajów w Europie którego żaden władca (nie tylko Piast) nie został kanonizowany. A przecież spokojnie znalazłoby się kilku kandydatów: Mieszko, Bolesław Wielki czy tam Chrobry, Władysław Jagiełło (chrystianizatorzy), Władysław Warneńczyk (męczennik – o ile rzeczywiście poległ pod Warną), wreszcie Jan Sobieski (obrońca chrześcijaństwa). Niestety, moda na takie wyświęcania przeminęła, i chyba się już nie doczekamy. Swoją drogą Sobieski to nawet nie ma pomnika w Wiedniu (o czym kiedyś tam wspominałem). Ale dość o tym – następne wpisy będą o konszachtach Słowian (oczywiście niedocenianych) z wielkim Światem.
Wolin -czyli wspólna osada słowiańsko-wikińska

1 lipca 2022

Wymarsz na Grunwald

    Był początek lipca Roku Pańskiego 2010 i wielkimi krokami zbliżała się okrągła, bo sześćsetna rocznica jednej z największych batalii średniowiecznej Europy – Bitwy pod Grunwaldem (bądź jak chce przegrana strona tego spotkania: I Bitwy pod Tannenbergiem). Czasy były nieco inne niż 100 lat temu, kiedy krakowskie – bo tylko tam można było sobie na to pozwolić – obchody 500-lecia orężnego starcia (w dużym uproszczeniu polsko-niemieckiego) przerodziły się w wielkie patriotyczne święto, okraszone premierą "Roty" Marii Konopnickiej (swego czasu był to jeden z kandydatów do zostania polskim hymnem narodowym) i odsłonięciem Pomnika Grunwaldzkiego.

Wawel w Krakowie - siedziba Jagiełły
    Tym razem główne obchody – jeśli można tak powiedzieć – odbyć się miały na oryginalnych Polach Grunwaldzkich, a głównym punktem miała być wielka inscenizacji odwzorowująca średniowieczne starcie.
Współczesny pomnik na Polach Grunwaldzkich
    Co oczywiście postawiło w gotowości wszystkie polskie (i sporą część zagranicznych) stowarzyszenia rekonstrukcji historycznej – oczywiście te zajmujące się późnym średniowieczem.
    Od siebie dodam, że koncepcja rekonstrukcji historycznej – "żywej historii" – trafia do mnie bardzo mocno. Raz, że jest to świetna zabawa, dwa, że silniej oddziałuje na dzisiejsze społeczeństwo kultury obrazkowej i pozwala ukazać im minione czasy. Poza tym stąd już niewielki krok do "archeologii doświadczalnej", której prekursorem był nieodżałowanej pamięci podróżnik i badacz Thor Heyerdal.
Obóz odpoczywającej wczesnośredniowiecznej grupy rekonstrukcyjnej w Kaliszu
    W związku z tak szeroko zakrojoną akcją jaką miała być wielka rekonstrukcja (choć Bitwa Grunwaldzka odtwarzana jest rok rocznie mniej więcej od początku XXI wieku) bractwa rycerskie bardzo się sprężyły – i w wielu miejscach na kilka tygodni przed planowaną inscenizacją odbywały się liczne średniowieczne festyny. Jako, że w sąsiednim Sieradzu prężnie działa Bractwo Rycerskie Ziemi Sieradzkiej (nota bene chorągiew sieradzka miała w nadchodzącej potrzebie odegrać niemałą rolę, właściwie ratując przed porażką wojska koalicji polsko-litewskiej) taka zabawa, pod hasłem "Wymarsz na Grunwald" (albo "Sieradz rusza na Grunwald" – było to bowiem długie dwanaście lat temu i pamięć może lekko mi zawodzić; nie chce mi się przeszukiwać internetów by przypomnieć sobie oryginalną nazwę, ale ta podana tutaj właściwie oddaje istotę sprawy; w końcu jest prawda czasu, i prawda ekranu). Daleko nie mam, wsiadłem w auto i podjechałem popatrzeć, obejrzeć, spotkać się ze znajomymi. Czy wypić kwas chlebowy – bardzo lubię, świetny w upalne dni (a taki był wtedy), no i w przeciwieństwie do piwa właściwie bezalkoholowy (mówię: właściwie, gdyż kwas, jako produkt fermentacji zawiera odrobinę etanolu, mniej więcej tyle co woda od kiszonych ogórków czy zsiadłe mleko).
Kozłów Biskupi - pamiątka przemarszu pod Grunwald
    Cała impreza odbywała się na sieradzkich błoniach, czyli nadrzecznej łące leżącej niedaleko skansenu oraz – wtedy jeszcze nieuporządkowanego – terenu po dawnym zamku. Niestety, Bractwo Rycerskie Ziemi Sieradzkiej – w przeciwieństwie na przykład do podobnej organizacji z niedalekiej Łęczycy – nie może pochwalić się warownią w której można by organizować jakieś iwenty. O tym zresztą jakiś czas temu wspominałem na blogu (dosyć dawno, więc tutaj przypominajka).
Resztki sieradzkiego zamku
Resztki łęczyckiego zamku
    Oprócz kwasu chlebowego na rozstawionych straganach można było nabyć suweniry – w dużej mierze drewniane miecze czy topory, idealne dla dzieci (oraz dla Autora i jego kolegów) – a zdaje się, że były także średniowieczne garkuchnie (choć żadna nie serwowała niestety słynnej ryby w szarym sosie piernikowym, niezwykle bogatej potrawy będącej znakiem rozpoznawczym polskiej kuchni dawnych wieków). Do tego atrakcją był niewielki turniej rycerski – sport rekonstrukcyjny będący wtedy w powijakach (mamy początek lipca, bitwa za dwa tygodnie, jeszcze zdążę o tym napisać).
Ryba w pierniku - potrawa z czasów Potrzeby Grunwaldzkiej
    W każdym razie chorągiew sieradzka wyruszyła żwawym krokiem (dzień, jak pisałem, był upalny, więc w środku metalowych zbroi musiało być dosyć ciepło) na spotkanie z resztą sił sprzymierzonej armii. Ja ruszyłem jej śladem kilka dni później, na razie zostałem w Sieradzu (jest trochę czasu do bitwy, to zdążę opisać na blogu najśmieszniejsze najciekawsze najdziwniejsze atrakcje miasta), spotkaliśmy się ponownie na Polach Grunwaldzkich – choć oczywiście w różnych rolach.
Wymarsz Chorągwi Sieradzkiej na Grunwald AD 2010
    Warto też dodać, że atak wojsk Jagiełły na ziemie Zakonu Krzyżackiego był jednym z majstersztyków ówczesnej logistyki – wystarczy wspomnieć chociażby konstrukcję mostu pontonowego na dolnej Wiśle w okolicach Świecia w celu szybkiego przerzucenia zgromadzonych wojsk na prawy brzeg rzeki. A i sama bitwa była dla Niemców Krzyżaków olbrzymią klęską (o czym za kilka dni).
Dolna Wisła - miejsce przeprawy wojsk polsko-litewskich

24 września 2021

Podlasie. Przewodnik

    Ech. W oczekiwaniu na czwartą piątą siódmą kolejną falę paniki koronawirusowej nie bardzo mam czas zajmować się blogiem z należytą uwagą – na szczęście można zrobić wpisy trochę wcześniej i po prostu ustawić datę publikacji. Ale tego – tak po prawdzie – też nie mam kiedy uczynić, ponieważ ciągle jeżdżę po Bałkanach (dlatego poprzednie wpisy – całkiem przypadkowo też o byłej Jugosławii – jeszcze nie są odpowiednio olinkowane; będą, oczywiście, w przysłowiowej przyszłości EDIT: już są). Dlatego kilka następnych wpisów dosyć nietypowych. A to będą już gdzieś publikowane, a to napisane po coś...
    Ale mam nadzieję, że choć trochę ciekawe.
    Takim wpisem – już przygotowanym, tylko lekko podrasowanym, jest ten.
    Otóż Kolega poprosił mnie, bym wskazał mu region Polski, gdzie jest miło, fajnie, jest co zobaczyć, gdzie pojeździć, pozwiedzać. I żeby wszystko było blisko, bo trzeba to w weekend zrobić.
    Od razu powiedziałem: Podlasie (bo wiadomo: nie ma Ojczyzny bez Białostocczyzny, jak mawiał Wieszcz Kazik Staszewski).
    I właśnie krótki przewodnik przygotowałem. Ze zdjęciami i innymi takimi. Na potrzeby bloga trochę go co prawda zmodyfikowałem, ale sens pozostał.
    Białystok. Od jakiegoś czasu podłączony do reszty kraju drogą ekspresową, więc dojazd dobry (bo wcześniej to jechało się i jechało). W okolicy miasta sieć dobrze oznakowanych ścieżek rowerowych, także z cyklu EuroVelo. Sporo hoteli, pensjonatów, generalnie normalne, duże miasto. Co zobaczyć? Na pewno barokowe założenie Starego Miasta z rynkiem ozdobionym ratuszem który nigdy nie był ratuszem, neogotycką katedrą i cerkwią.

Centrum Białegostoku

    Parę kroków od głównego rynku jest barokowy Pałac Branickich, zwany Podlaskim Wersalem, miejsce pobytu (fakt, krótkotrwałego) wygnanego Ludwika XVIII. Park w stylu francuskim otwarty dla zwiedzających, w pałacu zaś uniwersytet. W bramie punkt informacji turystycznej. Warto dodać, że w licznych przebudowach pałacu palce maczał słynny Tylman z Gameren – choć pewnie niewiele z jego dzieł zostało, w 1944 budowla została mocno ubogacona kulturowo przez Niemców i Rosjan nie wiadomo kogo.

Pałac Branickich

    Ma Białystok też jeden nowy ciekawy budynek: Kościół Św Rocha. Modernistyczny, z 20-lecia, na wieży kościelnej znajduje się punkt widokowy. I całkiem mi się podoba. Kościół, nie punkt.

Kościół sw Rocha

    Na koniec informacji o Białymstoku ciekawostka. W tak zwanym ratuszu na rynku znajduje się restauracja Esperanto (na cześć języka wynalezionego przez najsłynniejszego obywatela miasta, Ludwika Zamenhofa). Obowiązkowo spróbować tam bakaławę i buzę makedonikę – bałkański deser i napój, smaczniejszy niż w samej Macedonii (obecnie Północnej Macedonii). Przywieźli go przed wojną (znaczy, w XX-leciu, nie przed rozpadem Jugosławii) emigranci z Bałkanów.
    Tykocin. Niewielkie miasteczko związane ze Stefanem Czarnieckim. 50 km do Białegostoku, 70 do Twierdzy Osowiec. Miasteczko grało w filmach z serii "U Pana Boga w ogródku" (m.in barokowy kościół z arkadami). Co zobaczyć? Podobnie jak w Białymstoku: barokowe założenie urbanistyczne z charakterystycznym kościołem i drugim najstarszym po Kolumnie Zygmunta zachowanym świeckim pomnikiem w Polsce (Czarnieckiego).

Rynek w Tykocinie

    Wielką atrakcją są dwie synagogi oraz szkoła talmudyczna w otoczeniu typowego sztełtu, żydowskiego miasteczka, tak charakterystycznego przez wieki dla tolerancyjnej Rzeczypospolitej. W Wielkiej Synagodze zachowany dość dobrze wystrój – bima i freski naścienne. Warto odwiedzić, choć po tym, jak pomalowali na różowo to jakoś mi się mniej podoba.

Kompleks synagog

    Tykocin, jak każde szanujące się miasto ma także zamek. Jest położony trochę za miastem, za rzeką, zrekonstruowany (właściwie: zbudowany na nowo), ale malowniczy (nie tak, jak poznański Gargamel). W zamku restauracja i noclegi.

Zamek w Tykocinie

    Sokółka. Miasto znane głównie z fabryki okien i miejsca cudu eucharystycznego. Dzięki temu miejscowy kościół jest celem licznych pielgrzymek. Łatwo też znaleźć cerkiew. Kirkut niestety został zniszczony w czasie ostatniej wojny.

Sanktuarium w Sokółce

    Będąc na Podlasiu nie ma też możliwości nie trafić do Krynek, wszystkie podlaskie drogi tam prowadzą. Moim zdaniem niezbyt urokliwe, znane głównie z ronda jak w Paryżu – 12 ulic, ale zamiast łuku tryumfalnego rośnie tam park.
    Kruszyniany. Wieś tatarska. Co zobaczyć? No, przede wszystkim to, co po naszych Tatarach pozostało: drewniany meczet w kolorze zielonym, ładniejszy w mojej opinii niż ten w Bohonikach. Po budowli często oprowadza pan Dżemil, potomek tatarskich osadników, którym ziemie te nadał król Jan III Sobieski. Tuż przy meczecie jest mizar, czyli muzułmański cmentarz: Tatarzy stracili może język, ale nie religię. Obowiązkowo należy też coś zjeść w oryginalnej tatarskiej restauracji, Tatarskiej Jurcie (podobno najsłynniejszy jest pierkaczewnik, jadł go w czasie wizyty w Polsce chociażby brytyjski następca tronu, książę Karol EDIT: król Karol III). Knajpa parę lat temu spłonęła – ale odbudowano ją w błyskawicznym tempie – i bardzo dobrze. Kiedyś można też było wynająć tam pokój na noc, ale chyba już nie można. I – mały life-hack – ponieważ Kruszyniany leżą w głuszy, często nie ma zasięgu i nie można płacić kartą. Tylko prawdziwy pieniądz. Dla mnie bomba.

Meczet w Kruszynianach

    Drugą wsią tatarską są Bohoniki (znaczy, nasi Tatarzy mają jeszcze kilka wsi, ale po zdradzie jałtańskiej znalazły się one poza granicami Polski). Jak wspominałem, też znajduje się tu meczet, oprowadza po nim pani z gospodarstwa leżącego na przeciwko budowli, duży dom, niedaleko stoi mongolska jurta, podobno oryginalna; mizar znajduje się dalej za wsią.

Meczet w Bohonikach

    Supraśl. Niewielkie miasteczko, dookoła miasta trochę zadbanych terenów zielonych, można trochę pojeździć na rowerze. Co zobaczyć? Na pewno prawosławny klasztor bazylianów. Najbardziej charakterystyczną budowlą jest gotycka cerkiew obronna (ewenement na naszych ziemiach), niestety silnie ubogacona kulturowo przez Niemców nazistów, stąd brak barokowego wystroju oraz solidna rekonstrukcja (to eufemizm: barokowy ikonostas spalono, a budowlę wysadzono praktycznie do fundamentów, ot tak, bez powodu); najlepiej zwiedzać w towarzystwie miejscowych prawosławnych mnichów-przewodników. Tuż obok cerkwi znajduje się ciekawa ekspozycja w Muzeum Ikon.

Warowna cerkiew

    Twierdza Goniądz. Położona w Osowcu niemal kompletna twierdza z II. połowy XIX wieku, wykorzystywana bojowo w Wielkiej Wojnie, użytkowana do II Wojny Światowej.
    Puszcza Białowieska – na sam koniec krótkiego przewodnika. Jedyny obiekt na Podlasiu wpisany na Listę Dziedzictwa Ludzkości UNESCO. Jako biolog mógłbym pisać o niej bardzo długo, dokładnie – ale oszczędzę tego czytelnikom. Powiem tylko, że warto odwiedzić.

Puszcza Białowieska


    Taki to krótki przewodnik – zresztą każde z tych miejsc spokojnie by mogło mieć osobny wpis (może i kiedyś będzie miało, kto wie). A czy Kolega z mojego programu skorzystał? Nie wiem – na pewno zamiast jeździć po Polsce był ostatnio zajęty tworzeniem kręgów w zbożu (EDIT: jeszcze nie pojechał).

25 stycznia 2021

Na tropie polskich templariuszy cz. 2

    Templariusze, Joannici, Krzyżacy – trzy najbardziej znane zakony

chrześcijańskich mnichów – wojowników, powstałe w Ziemi Świętej na fali powodzenia I krucjaty.
Krzyżacki zamek w Swieciu
    Ale oczywiście nie były to jedyne zakony rycerskie. Takie bowiem powstawały we wszystkich miejscach w których toczono Świętą Wojnę – a więc oprócz Palestyny była to także rekonkwista na Półwyspie Iberyjskim oraz krucjaty północne – te ostatnie w dużej mierze zahaczały o ziemie współczesnej Polski, więc o nich – nim przejdziemy do templariuszy – wypadałoby coś więcej powiedzieć.
    Najpierw jednak – króciutkie – słówko o zakonach iberyjskich. Prowadzeni przez Santiago Matamorosa, Świętego Jakuba Większego, Zabójcę Maurów, apostoła, rycerze zakonni spod znaków Kalatrawy, Alcantary, Jakuba od Miecza czy mercedariuszy uczestniczyli przez stulecia w walkach z Maurami. Pozostało po nich wiele warowni w Hiszpanii i Portugalii (choć mnie najbardziej urzeka monumentalny fresk z epoki, znajdujący się na zamku w Barcelonie zatytułowany "Zdobycie Majorki" – istny gotyk na dotyk) oraz cztery królewskie hiszpańskie odznaczenia rycerskie, domowe ordery dynastii Burbonów hiszpańskich (kalatrawensi mieli – przy okazji – niewielkie nadanie w okolicach Gdańska). Swoją drogą Zakon z Montesy przejął – po zlikwidowanych templariuszach – majątki rycerzy z czerwonym krzyżem leżące na Półwyspie Iberyjskim. W reszcie Europy – o ile nie położył na nich łapy Filip IV Piękny – włości takie przechodziły najczęściej we władanie joannitów.
Zdobycie Majorki na barcelońskim zamku
    Nad Morzem Bałtyckim sprawa miała się trochę inaczej. Wieleci i Obodrzyce, siedzący na terenach dzisiejszej Meklemburgii i Brandenburgii, w czasach I krucjaty powoli organizowali się w twory protopaństwowe i co jakiś czas przyjmowali nawet chrześcijaństwo. Tacy władcy jak Gotszalk i jego syn Henryk, Niklot czy Jaksa z Kopanicy (Kopanica to dziś dzielnica Berlina, a Jaksa był lennikiem Bolesława Krzywoustego) zapisali się w historii, ale Słowianie Połabscy nie zdołali przeciwstawić się silniejszym tworom – Cesarstwu Niemieckiemu, Danii czy Polsce. Radogoszcz i Arkona zostały zniszczone – jedynym pocieszeniem jest to, że słowiańska dynastia panowała w Meklemburgii do roku 1918 (a wymarła na początku XXI wieku). Obyło się tu bez długotrwałych rajdów krucjatowych (choć Henryk Lew, Waldemar I Wielki czy Albrecht Niedźwiedź mieliby na ten temat inne zdanie). Ot, geopolityka.
    Pomorze Zachodnie (bo Pomorze Gdańskie należało do Polski) ochrzcił w 1127 roku święty Otto z Brambergu – i był to wielki sukces. Nie znaczy to oczywiście, że nie najeżdżano tych terenów. Ba, przecież i po tej dacie Bolesław Krzywousty podbija Pomorców ponownie ich chrystianizując (a w 1147 pierwsza krucjata przeciw Słowianom Połabskim oblega chrześcijański wtedy Szczecin). Przypominam też, że pierwsze biskupstwo – w Kołobrzegu – założono (na chwilę) już w 1000 roku, ale miejscowa ludność (nie tylko miejscowa, przecież Jomsborg był siedzibą skandynawskich wojowników) lekce sobie ważyła chrześcijańskie obowiązki. W końcu jednak Pomorzanie (przodkowie Kaszubów i Słowińców) znaleźli swoje miejsce na mapie chrześcijańskiej Europy – i to nieraz bardzo znaczne: Kaźko Słupski niemal został następcą naszego Kazimierza Wielkiego, a Eryk Pomorski zasiadł na tronie całej Unii Kalmarskiej.
Jomsborg - skansen
    Wielkiego problemu z Finami (i ludami pokrewnymi) nie mieli też Szwedzi – pod wodzą słynnego jarla Birgera opanowali (przynajmniej oficjalnie, bo po kątach miejscowi, zwłaszcza koczownicy, nadal trwali przy swoich zwyczajach – ba, czasem, zwłaszcza na dalekiej Północy, trwają dalej) tereny dzisiejszej Finlandii w sposób tak znaczny, że dziś – mimo upływu lat – drugim językiem urzędowym w kraju jest właśnie germański szwedzki.
Rekonstrukcja pruskiej chaty z Turso
    Prawdziwym cierniem tkwiącym w chrześcijańskiej tkance Europy były jednak ludy bałtyckie. Dosyć dzikie plemiona, chowające się po bagnach, lasach i pojezierzach zajmowały się rolnictwem, handlem (osada w podelbląskim Turso) i okazjonalnym łupieniem chrześcijańskich sąsiadów – to znaczy Polaków i Rusinów. Efektem pierwszej próby nawrócenia Prusów na chrześcijaństwo była męczeńska śmierć czeskiego biskupa Wojciecha – dziś spoczywającego w Gnieźnie i/lub Pradze (a także Rzymie, Akwizgranie, Ostrzyhomiu... prawdziwy internacjonał) patrona Polski. Potem Bałtów nikt specjalnie nie ruszał, aż przyszedł czas krucjat. Jak pisałem, jednym z elementów dzięki którym wyprawy krzyżowe mogły zaistnieć była zmiana mentalności Europejczyków – poganie zaczęli po prostu chrześcijańskiej wspólnocie przeszkadzać. A jak jeszcze do tego co jakiś czas palili chrześcijańskie wsie i miasteczka, to już w ogóle. Wyprawy odwetowe można było podciągnąć pod krucjatę. Rozkwitające na Rusi i w Polsce rozbicie dzielnicowe nie sprzyjało jednak zorganizowanym akcjom przeciwko bałtyjskim plemionom – były to w sumie łupieskie rejzy do Prus, na Jaćwież czy na Litwę. W 1166 w jednej z takich awantur, zwanej wyprawą krzyżową, śmierć ponosi m.in. książę Henryk Sandomierski, syn Bolesława Krzywoustego. Na początku XIII wieku Bałtowie – jako ostatnie pogańskie ludy w tej części Świata – skupiają na sobie uwagę krzyżowców.
Gniezno
    Najlepiej na całym zamieszaniu wychodzą Litwini – ich władca Mendog przyjmuje chrzest i zostaje królem. Nie na długo, ale Litwa zaznacza swoje położenie na mapie Europy i wkrótce – dzięki m.in inwazji Tatarów – buduje wielkie państwo finalnie współtworzące I Rzeczpospolitą.
Tallinn - Duński Gród
    Nieźle radzą sobie Duńczycy – zajmują Estonię (Estiowie to lud ugrofiński, znany z piractwa na Bałtyku) i w walce z Liwami czy innymi Łatami i Semgalami zyskują Dannebrog – dzisiejszą flagę Danii (według legendy germańscy najeźdźcy dostawali łupnia, ale z nieba spłynęła czerwona flaga z białym krzyżem – i kiedy przyjęli ten proporzec zwyciężyli). Do pomocy w podboju i utrzymaniu tych terenów sformowany zostaje w 1202 zakon rycerski – formalnie podległy arcybiskupowi Rygi, ale w rzeczywistości dość niezależny. Kawalerowie Mieczowi – bo tak często nazywa się Braci Liwońskich – rzeczywiście wnieśli spory wkład w opanowanie Inflantów (właściwie do 1945 roku Łotwę i Estonię zamieszkiwała liczna grupa Niemców Bałtyckich – m.in osadników zakonu), dostali srogiego łupnia od księcia Aleksandra Newskiego z Wielkiego Nowogrodu i na jakiś czas złączyli się z krzyżakami. Ostatni Wielki Mistrz zakonu liwońskiego, Gotthard Kettler, przyjął luteranizm i został lennikiem Rzeczypospolitej. Swoją drogą Kettlerowie prowadzili akcję kolonizacyjną w Gambii i na Tobago. Można powiedzieć, że dzięki nim I Rzeczpospolita była mocarstwem kolonialnym – choć tylko przez chwilę.
Zamek w Narwie
Ryga - zamek

    Polacy tymczasem usiłują opanować ziemie Prusów (i plemion pokrewnych, jak choćby Jaćwingów). Niby wszystko idzie dobrze – papież wyznacza cystersa Chrystiana na biskupa pruskiego, w Dobrzyniu powstaje – jedyny założony na ziemiach polskich – zakon rycerski, ale jakoś efektów nie ma. Bracia Dobrzyńscy (właściwie Pruscy Rycerze Chrystusowi) są nieliczni, a Prusowie nadal pustoszą Mazowsze.
    Owszem, na ziemiach polskich swoje komandorie mają już kalatrawersi, joannici i templariusze (wkrótce przyjdzie im wespół z naszym rycerstwem polec pod Legnicą w bitwie z Tatarami), w Miechowie siedzą bożogrobcy (zakon i rycerski, i szpitalny; bożogrobcy wprowadzają na potęgę kult Grobu Pańskiego – do dziś na Wielkanoc w każdym kościele jest budowany grób; zakon przetrwał tylko w Polsce i ma u nas swojską nazwę: miechowici), na Śląsku czeski zakon Krzyżaków z Gwiazdą, ale...

Bazylika w Miechowie - siedziba bożogrobców

    Mazowsze wciąż płonie.

Jerozolima - szpital NMP Domu Niemieckiego

    Brat Leszka Białego (to ten książę, który wzdrygał się jechać do Jerozolimy z braku piwa w Ziemi Świętej) i wnuk Bolesława Krzywoustego (a przy tym dziad Władysława Łokietka) Konrad Mazowiecki sprowadza więc na swoje ziemie Zakon Szpitala NMP Domu Niemieckiego w Jerozolimie. Krzyżacy wkrótce wchłoną Braci Dobrzyńskich i Kawalerów Mieczowych i stworzą w Prusach własne korporacyjne państwo. Ale o tym jeszcze nikt nie wie. Póki co w Outremer nadal trwa walka. Jerozolima jest – może jeszcze nie do końca – stracona, ale krzyżowcy nadal dzielnie trzymają się w Akce. Templariusze jeszcze się bogacą, a joannici nie zajęli Rodos, ani tym bardziej Malty.

La Valetta
Maltańskie fortyfikacje

    To taki krótki przegląd XII i XIII-wiecznych wydarzeń związanych z krucjatami północnymi. Teraz w końcu można przejść do owego szczególnego miejsca – związanego z krzyżowcami.

   
Część I - 22.01.2021, część III - 29.01.2021.

11 grudnia 2020

Kościoły na teatry

    Pewnego razu wracając – czy może lecąc, nie jest to przesadnie istotne dla treści opowieści – wracając z Teneryfy (to też nie jest przesadnie istotne, ale Teneryfa jest za to przesadnie piękna) zatrzymałem się w Maastricht (z łaciny Mozański Bród), najstarszym holenderskim niderlandzkim mieście. Nie ukrywam, że głównym powodem międzylądowania w tej okolicy był Akwizgran (Aken, Aachen bądź Aix-la-Chapelle), leżący może kilkanaście kilometrów od Maastricht. W Akwizgranie z kolei celem nie były znane od czasów rzymskich gorące źródła (Aquis Granum – Wody Granusa-Apolla, tak się tłumaczy nazwę miasta) a oktagonalna kaplica z IX wieku, miejsce spoczynku Karola Wielkiego – postaci mającej niebagatelny – i do dziś widoczny – wpływ na ukształtowanie się współczesnej, chrześcijańskiej Europy.
    Ale nie o tym będzie ta rozprawka.
    Zaczyna się w Maastricht, ale stamtąd ruszę na Wschód, a potem z powrotem na Zachód – do Polski, leżącej w centrum Europy.
    Otóż, mimo, że pogoda była kiepska, miałem chwilkę czasu na zwiedzanie Maastricht, miasta pod którym zginął d'Artagnan (pierwowzór dumasowskiego muszkietera). Starówka, fortyfikacje obronne, sanktuarium Matki Boskiej Gwiazdy Morza, grób św Serwacego, rzeka Moza...

Wciąż funkcjonująca bazylika św Serwacecgo na Vrijthofie w Maastricht

    - A widziałeś księgarnię w dawnym kościele? - zapytała mnie koleżanka – Świetne miejsce! Ma swój klimat!

Maastricht

    Cóż. Widziałem. Ale nie ukrywałem swojego zdegustowania. Podominikański gotycki kościół zamieniono bowiem w olbrzymi sklep z książkami, przy okazji zawierający także kilka kawiarni. Jak nowocześnie i fajnie – rzekłby ktoś, ale byłby w błędzie. Przede wszystkim: niezbyt nowocześnie. Chwilę po zakończeniu Wojny Domowej w Rosji (i zastąpieniu Imperium Bolszewią, jeszcze nie ZSRS) władze rewolucyjne powołały do życia Związek Wojujących Bezbożników. Ta ateistyczna (po Polsku ateista tłumaczy się jako bezbożnik, ale powiedzcie tak na jakiegokolwiek naszego wojującego ateistę; ależ się obruszy) miała na celu zniszczenie religii w ZSRS – socjalizm, sam mający cechy ruchu religijnego – nie tolerował bowiem innych systemów wiary, innych sposobów myślenia. Religię należało zniszczyć – ponieważ ludzie wierzący, mający własny, w większości chrześcijański kodeks moralny nie mogli zostać zindoktrynowani przez skrajnie niehumanistyczny twór jakim był marksizm – czy też socjalizm. A obiekty kultu pozamieniać na kina, teatry, magazyny – albo zwyczajnie zburzyć.

Grodno - ikona męczennika zabitego przez czerwone zło

   Dzisiaj w Rosji (nie mówię tu o byłych republikach radzieckich, okupowanych, które po 1990 wróciły w dużej mierze do swych kulturowych korzeni) trwa nawrót do chrześcijańskich źródeł cywilizacji – Kościół Prawosławny powoli odzyskuje swoje cerkwie, budowane są także nowe – bo, z braku ideologii (komunizm upadł, i zostawił swoich wyznawców w moralnej próżni) następuje nawrót wiernych pod skrzydła swojego kościoła.
    W czasach ZSRS cerkwie – ale także inne miejsca kultu – niszczono na potęgę. Czy był to lamaistyczny dacan, synagoga, kościół, cerkiew – oprawcom spod znaku Czerwonej Gwiazdy było wszystko jedno. Trzeba było zniszczyć, i nie ważne, że dany obiekt mógł mieć olbrzymią wartość kulturowa. Nowa kultura nie tolerowała starej, miano ją wyrugować z korzeniami.. Na szczęście część budowli ocalało – najwięcej fartu miały te, w których tworzono tzw. Muzea Ateizmu. O takie budynki dbano, tam przetrwały na przykład niektóre średniowieczne ikony.

Królewiec - sala koncertowa

    Szczęście miały też budynki przerobione na instytucja kulturalne. Polski kościół w Irkucku jest dziś salą koncertową, podobnie jak – jedyna na terytorium Federacji Rosyjskiej – gotycka katedra w Królewcu/Kaliningradzie. Swoją drogą miejsce spoczynku ponurego filozofa Immanuela Kanta (patrząc na dzisiejsze społeczeństwa trudno nie podzielać jego pesymistycznej wizji ludzkości) to jedyny zachowany budynek przepięknej podobno królewieckiej starówki.
    Gorzej powiodło się tym świątyniom, które – na przykład –
zamieniono na domy mieszkalne. Moja znajoma, wileńska Polka, za czasów sowieckiej okupacji Wilna szukała na Starym Mieście kościoła Świętej Trójcy. Nie znalazła – dopiero później ktoś mający wiedzę wtedy zakazaną wskazał to miejsce. Świątynia była niemal nierozpoznawalna. Dziś – odzyskana przez katolików – jest Sanktuarium Bożego Miłosierdzia. Swoją drogą na terenach odebranych II Rzeczypospolitej w wyniku zdrady jałtańskiej wielka ilość zabytków – nie tylko sakralnych – do tej pory jest systematycznie niszczona. Miejscowe władze robią wiele, by wyrugować wielowiekową obecność Polaków na tych terenach.

Wilno - kościół w Trójcy
Wilno - kościół Wizytek, obecnie więzienie

    Podobnie robiły zresztą okupacyjne władze PRL – na tzw Ziemiach Odzyskanych starano się zatrzeć wszelkie pamiątki po mieszkających tam Niemcach – i do dziś wiele dawnych, protestanckich kościołów to ruiny. Ocalały tylko te, które przekształcono w kościoły katolickie albo cerkwie – na Zachód masowo przesiedlano Polaków z Kresów bez względu na ich wyznanie. Niektóre obiekty kultu, jak gotycki kościół NMP w Elblągu są dziś instytucjami kultury (Galeria EL), inne – jak synagoga w Inowłodzu (uwaga – synagoga nie jest świątynią; Żydzi mają jedną Świątynię, po której pozostał tylko Zachodni Mur w Jerozolimie; Inowłódz leży w centralnej Polsce, tu też niszczono miejsca kultu), która kiedyś była biblioteką gminną, a dziś jest (o zgrozo) marketem (upiorne i przygnębiające wrażenie robią na mnie zachowane polichromie górujące nad sklepowymi półkami) – użytkowane są w sposób świecki.

Elbing - Galeria EL
Bad Landeck - zbór

    Człowiek jest bowiem – czy to się komuś podoba, czy nie – istotą religijną. Musi w coś wierzyć – niech to będzie nauka na przykład. Nie bez kozery najstarszą na Świecie znaną budowlą jest kompleks kultowy w Gobekli Tepe. W Europie pierwsze są maltańskie świątynie, ale na innych kontynentach przecież też najpierw wznoszono obiekty sakralne. Polskie kopce kujawskie – megalityczne grobowce także mają przecież związek z wiarą, religią. Tam, gdzie wiara zanika – albo zostaje zniszczona – pojawia się miejsce na wejście w jej miejsce innych ideologii. Powtórzę się: socjalizm jest taką właśnie ideologią. Ma świętą księgę ("Kapitał"), proroków (Marks, Engels, Lenin), wzory do naśladowania czyli świętych (Pawlik Morozow, Aleksiej Stachanow) – ma też różne nurty – będące dla siebie nawzajem herezjami. Jak bowiem inaczej wyjaśnić zaciekłą nienawiść pomiędzy narodowymi socjalistami z Niemiec a socjalistami-komunistami z ZSRS?

Malta - neolityczna świątynia
Polska - neolityczne grobowce

    Zresztą ci pierwsi także wiedzieli, że by władać ludzkimi umysłami należy zniszczyć inne wyznania – nie tylko w Niemczech ale i na podbitych terenach rugowano religię chrześcijańską, będącą przecież fundamentem kultur większości Narodów Europy – w mojej rodzinnej Warcie wspaniały klasztor zamieniony został na magazyn (a renesansowa synagoga doszczętnie zburzona). Na szczęście ocalał, i dziś może cieszyć oczy mieszkańców i przyjezdnych – zwłaszcza w okresie Bożego Narodzenia, kiedy braciszkowie budują wewnątrz gigantyczną ruchomą szopkę. Po zniszczeniu już fundamentów kulturowych można było na takim gruzowisku wznieść gmach nowego ładu.

Warta - klasztor

    Na szczęście póki co Polacy – naród uparty i ceniący swobodę – nie dali się. I to mimo półwiecza socjalistycznej okupacji. Najbardziej znamiennym chyba przykładem takiego przywiązania do tradycji jest sprawa budowy kościoła w Nowej Hucie. Nowa Huta miała być miastem typowo socjalistycznym – nie było tam miejsca dla Boga. Robotnicy kombinatu hutniczego imienia – a jakże by inaczej – Lenina mieli stanowić forpocztę nowego ateistycznego społeczeństwa. Ale się nie udało – u nas. Przyzakładowe miasto Prypeć na dzisiejszej Ukrainie, wzniesione także dla pracowników wielkiego zakładu nie ma żadnego miejsca kultu (to znaczy: jest Dom Kultury; one miały w sowieckim społeczeństwie zastępować obiekty religijne). Ruiny tego 40-tysięcznego miasta zachowały się dla potomności tylko w związku z awarią elektrowni w Czarnobylu.

Prypeć - Dom Kultury

    Socjalistyczna rewolucja kulturowa nie umarła niestety wraz z imperiami przez nie tworzonymi. Upadła Tysiącletnia Rzesza, upadło ZSRS, nawet na Kubie w imię socjalistycznych mrzonek nie morduje się już wszystkich odmiennych (działaczy opozycji, księży, homoseksualistów). Oto w centrum Europy kolejna fala socjalistów, jawnie noszących godła przedwojennego nazistowskiego Hitlerjugend niemieckiego harcerstwa znów, niczym Związek Wojujących Bezbożników nawołuje do palenia kościołów. Niczym hujwenbini zaczyna niszczyć pomniki kultury. W ślad za Leninem i Hitlerem nawołuje do mordowania nienarodzonych ludzi – twierdząc, że jest to niezbywalne prawo człowieka. Prawo do zabijania. Owszem, człowiek zabijał, zabija i będzie zabijać się na wzajem. Ale – by Jove – nie róbmy z tego czegoś chwalebnego – zwłaszcza, jeśli ten czyn ma być popełniany na najbardziej bezbronnych przedstawicielach naszego gatunku.
    Właśnie trwa adwent – w chrześcijaństwie, będącym fundamentem polskiej kultury – czas oczekiwania na przyjście Pana Jezusa, czas też refleksji. I dobrze, żeby ona się pojawiła – bo socjalizm, choć zaczyna się pod przykrywką pięknych haseł, równości, wolności, braterstwa, pomocy pokrzywdzonym, zawsze – zawsze! - kończy się tak samo. Ludobójstwem.

Brama do wspaniałości socjalizmu

Najchętniej czytane

Demokracja

     Jednym ze szwajcarskich kantonów gdzie świąteczną potrawą bywa kot jest kanton Appenzell (a raczej dwa kantony, ale o tym może późnie...