Tłumacz

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą bałkany. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą bałkany. Pokaż wszystkie posty

4 kwietnia 2025

Serenissima cz. 2

    Pierwszy raz z dawnymi Wenecjanami spotkałem się nie w tym urokliwym (nie ma co ukrywać, bezduszni Wenecjanie swe moralne niedostatki pokrywali blichtrem wspaniałości – prawdopodobnie w ramach zagłuszania sumienia) mieście, a właśnie na terenach przez tamtejszych kupców podbitych (czy opanowanych w inny sposób) – mianowicie na Istrii. A konkretnie (bo o tym półwyspie kiedyś już wspominałem) w miejscowości Capodistria, dawnej stolicy regionu, dziś będącej największym z trzech słoweńskich miast nadmorskich i nazywającej się Koper (Słowenia ma ze dwa-trzy razy dłuższą linię brzegową niż taka Bośnia i Hercegowina, będzie tego jakieś 20 kilometrów).

Siedziba weneckich podestów w Koperze
Koper
    Sama Istria, dziś podzielona między właśnie Słowenię, Włochy i – największa część – Chorwację okazała się być kluczowym nabytkiem Wenecji. Chodziło nie tylko o tamtejszy kamień, potrzebny do budowy miasta. Ważniejsze były istryjskie lasy – zabytkowa Wenecja stoi na drewnianych palach wbijanych w wątłe, błotniste dno Laguny Weneckiej (podobnie zresztą stawiano Amsterdam). Dopiero na tak uzbrojonym terenie można było budować kupieckie kamienice.
Wenecka laguna o zachodzie Słońca
Weneckie wyspy, umacniane drewnem z Istrii, zabudowane takimż kamieniem
    Koper okazał się miastem całkiem innym niż troszkę habsburska reszta Słowenii. W końcu niemal do początku XIX wieku był wenecki.
Wenecki Lew na Istrii
    Zresztą cała Dalmacja upstrzona jest weneckimi fortyfikacjami – z najpotężniejszymi chyba umocnieniami w Boce Kotorskiej.

Boka Kotorska
    Wspominałem chwilę temu na blogu, że malownicza zatoka była ostatnim punktem w którym istniała Republika Świętego Marka. Ot, likwidującym to średniowieczne w sumie państwo Francuzom było tu zwyczajnie najdalej.
Perast w Boce Kotorskiej, ostatni skrawek niepodległej Republiki Weneckiej
    Eponim zatoki – i stolica – Kotor (po włosku Cattaro; symbolem miasta są liczne snujące się zabytkowymi ulicami koty – ale tylko po polsku nazwa do nich nawiązuje; po włosku przecież kot to gatto, po serbsku to mačka) z górującym nad nim Zamkiem świętego Jana została wpisana na Listę Dziedzictwa Ludzkości UNESCO, nie tylko wraz z całą Boką, ale i jako weneckie fortyfikacje Stato al Mar. Ciąg tych twierdz niezwykle ułatwiał wenecki handel. W końcu po drodze czaiły się liczne niebezpieczeństwa – Genueńczycy, Raguzanie, piraci (choćby chorwaccy Uskocy), Osmanowie czy bardziej naturalne wichry i burze.
Mury starego Kotoru i górujący nad miastem zamek
    Takie właśnie wichry i burze zatopić musiały jeden ze statków wiozący wykradane ze Wschodu relikwie świętych, a konkretniej obecnego patrona Kotoru, świętego Tryfona. Do dziś jego fragmenty spoczywają w kotorskiej katedrze. Konkretnie głowa i jedno ramię – na tylko tyle stać było kotorskich mieszczan: znalezione przez rybaków relikwie świętego przejął bowiem rzymski papież, pozwalając wszakże łaskawie na wykup zwłok. Widać zażądał całkiem sporo, ale odkupione kawałki wystarczyły: mimo licznych trzęsień ziemi miasto przetrwało do dziś. Swoją drogą sporo dalmatyńskich miast swoich patronów znalazło właśnie w taki cudowny sposób wyrzuconych przez fale na brzeg. Taka hagiorekupacja dóbr trochę.
Kotor
    Po upadku Konstantynopola Turcy Osmańscy powoli zaczęli wypierać Wenecjan znad Adriatyku, padły słynne twierdze takie jak malownicza Szkodra (z zachowaną wspaniale wenecką cysterną na wodę), Lezha (czyli Alessio, związane z antyturecką Ligą właśnie z podpuszczenia Wenecji założoną; dowodził nią słynny na całą Europę Skanderbeg, do dziś albański bohater narodowy) czy Durres (weneckie mury średniowiecznego Durazzo nadwątlone zostały niedawno przez trzęsienie ziemi; na szczęście dość szybko je odrestaurowano; amfiteatrowi rzymskiego Dyrrachium tym razem nic się nie stało).
Amfiteatr w Dyrrachium
Alessio - dzisiejsza Lezha
    W końcu na rzecz Osmanów Wenecjanie utracili też w XVII wieku perłę w swojej kolonialnej koronie – Kandię. Wyspa, z której pochodzić ma nazwa kandyzowanych owoców (i genialny działający w Hiszpanii malarz Domenikos Theotokopulos, znany jako El Greco, obraz jego odnaleziono także i w Polsce; wisiał sobie jak gdyby nigdy nic na plebanii niewielkiej parafii; serce się kraje na myśl jakie skarby żeśmy utracili w wyniku licznych podbojów i okupacji; mimo całej mej miłości do barokowego sarmatyzmu ichni programowy pacyfizm nie przyniósł Rzeczypospolitej w ostatecznym rozrachunku nic dobrego) na blogu gościła kilkukrotnie – choć raczej skupiałem się na jej prehistorii. W końcu to tam rozkwitła cywilizacja zwana dziś minojską. Oraz, wedle kilku dość mitologicznych relacji, urodził się Zeus.
Wenecka twierdza w Heraklionie, kreteńskiej stolicy
    Bo chodzi oczywiście o Kretę, którą upadającemu Bizancjum wydarli Wenecjanie (dodajmy, że przeganiając stąd Genueńczyków) i nazwali Kandia/Candia (z wyspy do Europy trafiały słodkie suszone owoce - nomen omen kandyzowane).
Wenecki port w Chanii
    Wyspę, przynoszącą spory dochód (czytaj: bez litości eksploatowaną) szybko otoczono siecią twierdz, jednak w końcu osmańskim sułtanom udało się to, czego nie zdołali uczynić bronionej przez joannitów Malcie. Weszli na wyspę.
Fortyfikacje Malty
    Wenecjanie byli jednak twardymi przeciwnikami, i wynegocjowali utrzymanie trzech twierdz – w kluczowych miejscach wyspy. Jedną z nich była Garmvousa, inną wspominana przeze mnie w kontekście zarazy i leprozorium Spinalonga.
Twierdza Spinalonga na wyspie Spinalonga na tle Krety (widok od strony półwyspu Spinalonga)
Fort na Spinalondze
    Położone na niewielkich wysepkach (dziś byśmy powiedzieli coś w stylu "w malowniczych okolicznościach przyrody") wydawały się twardym orzechem do zgryzienia dla nowych panów Krety. Osmanowie jednak nie zbudowaliby olbrzymiego imperium gdyby byli jakimiś pierwszymi lepszymi neptkami. Przez te kilkaset lat kontaktów z włoskimi kupcami doskonale poznali mentalność – i pazerność – Wenecji i Wenecjan. W końcu zwyczajnie przekupili wenecką załogę na Garmvousie i bez walki zajęli potężną fortecę. A dowódca, Luca Della Roca, który tego czynu dokonał, jeszcze wiele lat potem nazywany był prześmiewczym tytułem Kapitan Garmvousa.
Widok z Garmovousy
    Cóż. Nawiązując do pierwszej części wpisu mogę powiedzieć ku przestrodze: kto mieczem wojuje – od miecza ginie.
Upadły Lew Wenecki

21 marca 2025

Kupcy i zbójcy

    Jomswikingowie – czyli Słowianie i Skandynawowie pochodzący z Jomme, Wolina – zapisali się wielokrotnie na kartach (no, właściwie to w pieśniach śpiewanych przez skaldów w trakcie różnych takich wikińskich popijaw uroczystości) północnych sag wielokrotnie. Znani byli z bitności i brawury rozrośniętej nieraz aż po granice zdrowego rozsądku (takie to nasze polskie "co, ja nie skoczę"), stąd i często wynajmowani byli to zadań specjalnych. Wszak to z Wolina na podbój Norwegii wyruszał w roku 1000 Olaf Tryggvason (wyprawa zakończyła się niezbyt udanie dla Tryggvowego syna, bo wziął i poległ w bitwie morskiej pod Svold na Oresundzie, i Norwegię od Duńczyków odbił dopiero kolejny Olaf, Święty – bo umacniał tam chrześcijaństwo; inny chrystianizator z regionu, władca Danów Harald Sinozębny, który swoją drogą na Wolinie zmarł, jakoś kanonizowany nie został; nadał za to nazwę systemowi komunikacji bezprzewodowej, bluetooth).
Współczesny Wolin
    Historię wolińskiej kupiecko-zbójeckiej republiki zakończyli władcy Danii, paląc ją w 1042 i 1099 (nie skończyło to historii słowiańskich rozbojów na Bałtyku i w cieśninach duńskich – wszak w 1136 roku książę Racibor I zdobył i – jak to było w zwyczaju epoki – spalił do cna Konungahelę; 11 lat później chąśnicy – słowiańscy piraci – z dymem puszczają Lubekę).
Potomkowie bałtyckich chąśników
    Wolin nie był jednak jedyną kupiecką republiką którą współtworzyli Słowianie. Jest w Europie inne takie miejsce, leżące jednak po drugiej stronie Słowiańszczyzny – nad Adriatykiem.
Surowsze oblicze adriatyckiej Dalmacji
    A konkretnie w Dalmacji – i chodzi oczywiście Dubrownik, trochę bardziej znany jako Republika Raguzy.
Dubrownik
    Byłem wielokrotnie, i co tu dużo mówić, za każdym razem to chorwackie (i o mało całkowicie nie zniszczone w czasie wojen w Jugosławii pod koniec XX wieku) miasto urzeka. Dobra, wiadomo, po średniowiecznym Dubrowniku pozostały tylko przewspaniałe mury miejskie (po których spacer – mimo, że makabrycznie drogi, wszak Chorwaci zrezygnowali z części narodowej suwerenności i wprowadzili zamiast własnych kun te śmieszne pieniądze z oknami, będącymi symbolem niemieckiej kolonizacji Europy - gorąco polecam), cała reszta wzięła i spłonęła po trzęsieniu ziemi którejś XVII-wiecznej Wielkiejnocy (bodajże Roku Pańskiego 1667, rok po Londynie; to nie jedyny angielski trop, miejscową katedrę za którymś razem ufundował Ryszard Lwie Serce). Miasto – w końcu bogatą republikę kupiecką – odbudowano w wersji barokowej, a potem na całe szczęście przyszła bida i niemal nic nowego w obrębie murów już nie wybudowano. Po jugosłowiańskim ostrzale miasto odtworzono – jak to mówią niektórzy Hiszpanie – toćka w toćkę jakie było, także dzięki pomocy UNESCO, trzymającego starówkę na swojej Liście Dziedzictwa Ludzkości.
Główna ulica w starym Dubrowniku - Stradun
Dachy Dubrownika
    Ale nie takie rzeczy przeżyła Republika Raguzy – w końcu leżała nad tym samym akwenem co najbardziej inwazyjna z nadmorskim miast-państw Śródziemiomorza, zła do szpiku i przeżarta żądzą zysku Najjaśniejsza Republika Świętego Marka, czyli Wenecja. Dubrowniccy nobile sprzedali nawet kawałek własnych ziem banom Bośni by odgrodzić się od niesympatycznego sąsiada (to odpowiedź na nurtujące wielu umiejących czytać mapy – czyli tych głównie sprzed ery gimnazjów i obecnych lewicowych reform polskiej oświaty – skąd na dalmatyńskim wybrzeżu należący do Bośni i Hercegowiny kurorcik Neum).
Bośniacka riwiera - Neum
    Nie przetrwała za to – podobnie jak Republika Wenecka i Rzeczpospolita Obojga Narodów czy tatarski Chanat Krymski – nagłego wybuchu tak zwanego Oświecenia, zakończonego krwawą łaźnią Wielkiej Rewolucji Francuskiej, niech jej plugawe miano przeklęte będzie na wieki. Zlikwidowano ją w 1808 roku. Swoją drogą w wyniku owych niecnych wydarzeń Francja przyłączyła do siebie sporą część obecnej Chorwacji, pewnie w podzięce za wprowadzenie do męskiej mody krawatu, ale to opowieść na inny wpis (ta o Francuzach na Bałkanach, nie o krawatach, znanych w Chorwacji nie tylko jako reimportowane kravata, ale i miejscowe masna).
Plac Świętego Marka w Wenecji - kształt po francuskich przeróbkach
    Wracając do Wenecji i jej upadku – to właśnie Dalmacja była tą częścią kupieckiego imperium w której jako ostatniej flaga z lwem św. Marka zjechała z masztu. Stało się to w Boce Kotorskiej, w miasteczku Perast – równie urokliwym co dużo bardziej znany Kotor. Ciekawe, że elitę tych zamorskich posiadłości oprócz rodowitych Wenecjan stanowili też miejscowi Dalamtyńcy, Słowianie czy Grecy. Strzelam, że rodowitych obywateli miasta na Lagunie było zwyczajnie za mało, i musieli, jak to w koloniach (wiecie o czym mówię, cni Rodacy) wykorzystywać do zarządzania i drenowania podbitych ziem miejscowych oportunistów.
Kotor
Boka Kotorska
    Ale o Wenecji i jej imperium we wschodnim Śródziemiomorzu to by trzeba zrobić osobny wpis – gdzie się bowiem człowiek tam nie ruszy, to ciągle natyka się na pozostałości po Wenecjanach.
Wenecka twierdza Spinalonga na Krecie
    Względnie po Genueńczykach – bo ci też dorobili się na handlu Lewantyńskim.
Genueńska wieża Galata w Stambule
    W końcu jednak kupcy z Ligurii zostali przez Wenecjan pogonieni. Widocznie byli mniej bezwzględni.
Bank Świętego Jerzego w Genui
    Albo gorzej zarządzani. W Genui doża – czyli władca republiki - wybierany był przez możne rody na pół roku, w Wenecji dożywotnio. W Dubrowniku – dodam jako ciekawostkę – książę-rektor na miesiąc.
Siedziba dubrownickiego włodarza
    Swoją drogą tytuł wpisu pasowałby jakiejś planszówce. Albo grze komputerowej RPG z przełomu lat 80-tych i 90-tych zeszłego stulecia.

20 grudnia 2024

Tryumf herbaty

    Trochę teraz było o tym niezbyt smacznym napoju zwanym kawą, to żeby na Święta Bożego Narodzenia nie pozostał gorzki posmak, to teraz dla odmiany o herbacie. Niech będzie, że na postosmańskich Bałkanach, żeby tak w temacie pozostać, a co.
Herbata, boza i baklawa - bałkańska przekąska
    Kamelia zwana herbatą chińską, czyli Camelia sinensis, pochodzi z Azji Wschodniej, jej wspaniałe orzeźwiające właściwości odkryte zostały w Chinach kilka tysięcy lat temu (czyli znacznie wcześniej niż kawy), choć naturalnie występowała też w Indiach. Do Europy dotarła w czasach nowożytnych dwoma drogami – na Zachód brytyjskimi herbacianymi szkunerami bijącymi rekordy prędkości, pierw z Dalekiego Wschodu, potem z plantacji Indii i Cejlonu (a efektem tego jest angielski fajfoklok i bawarka z mlekiem; herbatę zabielaną pije się też chociażby w Tybecie czy Mongolii), na Wschód zaś Szlakiem Herbacianym przez Mongolię, Syberię do Petersburga.
Sankt Petersburg - miejsce, gdzie kończył się Szlak Herbaciany
    Do nas – oczywiście tą drugą drogą, czego ślady znaleźć można w języku: wszak naczynie do gotowania wody powszechnie zwiemy czajnikiem, od rosyjskiej wersji chińskiego słowa określającego herbatę – czaj od ćia/te. Ta wersja popularna jest na Wschodzie, w Turcji czy na Bałkanach. Na Zachodzie tea, te. My używając czajniczka z asyncją (jak mówiła śp Babcia na mocny, esencjonalny napar herbacianego suszu rozcieńczany potem wrzątkiem w szklance; taka niezwykle mocna herbata jeszcze gdzieniegdzie w Polsce zwana jest z rosyjskiego czajem) pijemy – z łacińskiego herba – ziele - te. Zawsze na przekór.
Poranny fajfoklok u Berberów na Saharze
    Na Bałkanyvia muzułmański świat Imperium Osmańskiego – herbata (ćaj) też trafiła, choć pośrednio, Szlakiem Herbacianym. Kiedy bowiem Imperium Rosyjskie podbiło Gruzję okazało się, że na czarnomorskim wybrzeżu panują idealne warunki do uprawy kamelii. Zamiast więc płacić przemierzającym pół Świata kupcom założono w rejonie Batumi – dziś już ginące – plantacje herbaciane. O których to herbacianych polach nawet piosenki śpiewano.
Rosyjskie ślady w Gruzji - Cziatura
    Stamtąd sadzonki herbaty trafiły do Anatolii. XIX wiek to próby okcydentalizacji i reform chorego członka Europy – jak wraża propaganda nazywała Wysoką Portę – stąd któryś z sułtanów postanowił zastąpić kojarzoną ze wschodnim muzułmańskim mistycyzmem kawę bardziej europejską herbatą (zastąpiono też turbany tymi śmiesznymi czapeczkami z chwostem, zwanymi u nas fezem; te z kolei, jako zbyt wschodnie i islamskie, zakazane zostały przez Ataturka, ale o nim później, bo to ważna postać dla herbacianej Turcji). Już przy drugiej próbie roślina przyjęła się, a herbata poczęła konkurować z kawą. Wspaniale też wkomponowała się w tradycyjne zwyczaje oraz zajęła niepoślednią rolę w handlu.
Stambulski bazar
    Każdy kto był w arabskim kraju spotkać się musiał ze zwyczajem częstowania potencjalnego kupca szklanką herbaty – to pustynny zwyczaj, mający kilka tysięcy lat. Koczownicy hasający po nieużytkach Półwyspu Arabskiego zawsze witali gościa w swoim namiocie (jak nasze gość w dom, Bóg w dom), islam tego nie zmienił.
Kawa, herbata, tytoń (nazwa w języku polskim pochodzi z tureckiego) dziś pełnią właśnie rolę takich przywitaczy. Zaprzyjaźniaczy. A zaprzyjaźnionemu gościowi łatwiej coś sprzedać. Turcy, przecież koczownicy z pochodzenia, przeciwko takim zwyczajom nic nie mieli.

Betyle - obiekty kultu semickich koczowników
    Tak więc herbata wbiła się na kupieckie stragany Imperium Osmańskiego, ale czas władzy sułtanów dobiegał końca. Początek XX wieku przyniósł kolejne ruchawki na Bałkanach, zakończone utratą większości europejskich posiadłości.
Pomnik jednego z antyosmańskich powstań na Bałkanach - w macedońskim Kruszewie
    A Wielka Wojna i walki z Grecją doprowadziły do upadku sułtanatu. Mustafa Kemal Pasza ogłosił się Ojcem Turków, Ataturkiem, i stworzył całkiem nowy byt polityczny – Republikę Turecką (w 2023 obchodzona była setna rocznica powstania). Zmienił nazwę, ustrój, ale i – dekretem – obyczaje. Zakazał wielożeństwa czy noszenia fezów. Oraz był wielkim orędownikiem picia herbaty – zwłaszcza, że państwo utraciło tereny na których kawa rosła. Faktycznie, dziś w Stambule na jakąś turecką kawiarnię natknąć się trudno – jak są, to w stylu europejskim tylko.
Ataturk
    A herbaciarnie, choć głównie dla lokalsów, pozostały. Lubię sobie w takiej posiedzieć (choć często trzeba się zmierzyć tam z kłębami tytoniowego dymu wypuszczanego przez fajki wodne; ten mdły zapach nie jest moim ulubionym), i z dzbankowatej szklaneczki wypić słodką obowiązkowo herbatę. Zresztą nie tylko w Stambule – także na Bałkanach.
Herbata tradycyjna w Skopje
Herbata europajska pod pałacem Dolmabahce nad Złotym Rogiem
   
O zabytkowych czarszijach – kupieckich osmańskich starówkach – Sarajewa czy Skopje pisałem na blogu już wielokrotnie, kto chce to sobie przeczyta klikając w odnośniki w tym wpisie. Tu tylko dodam, że taka gorąca i słodka herbata (choć bez mięty jak w Maroko) wspaniale krzepi w bałkańskim upale.

Herbata w Maroko
Starówka w Skopje
Stare Sarajewo
    I takie upały wspominając życzę W. Sz. Czytelnikom wszystkiego dobrego na Boże Narodzenie. Życzyłbym też udatnej herbatki, ale u mnie na świątecznym stole króluje inny napój, pozbawiony kofeiny/teiny/mateiny – kompot z suszu (nie z bakalii, z suszu: jabłko, gruszka, śliwka, żadnych fikuśnych fig czy rodzynek, choć pasowałyby tu). Ja nie lubię, ale tradycja. Najlepszego.

26 kwietnia 2024

Enver i never

    Oczywiście wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa Ludzkości UNESCO Linie z Nazca to nie jedyne geoglify w Ameryce Południowej.
Geoglify z Nazca
    Ba, w samym Peru jest ich całe mnóstwo, niektóre z nich widziałem, a o niektórych nawet wspominałem.
Kandelabr z Paracas
    Wbrew temu, co twierdzą Teoretycy Starożytnej Astronautyki nie wszystkie owe formy są antyczne. Podobnie jak mury domów w opisywanej już przeze mnie peruwiańskiej kampanii wyborczej także i zbocza gór służą współczesnemu wyrażaniu ekspresji.
Kamień wyborczy
    Często są to nazwy miejscowości, powitania, modlitwy, a czasem... No cóż, w Boliwii w drodze z Uyuni do Potosi na jednej z gór zauważyliśmy wykonaną na zboczu jednej z gór metodą geoglifu (usunięto wierzchnią warstwę kamieni; narażone na palące słońce, mróz i wiatr erodują i mają inny kolor niż warstwy leżące głębiej – działa tu i chemia, i fizyka) reklamę pizzerii. Już w tym przepięknym (eufemizm) kolonialnym mieście – przyznam, że całkowitym przypadkiem – natrafiliśmy na ów lokal. Niestety, wyglądało na to, że restauracja nie przetrwała czasu paniki koronawirusowej (a w Ameryce Południowej różne dziwy się wtedy działy), i zamknięta była na cztery spusty. Zresztą pewnie i tak nie mieli hawajskiej.
Potosi
    Ale by oglądać geoglify wcale nie trzeba opuszczać Europy. Ba, nie trzeba jechać też do gnijących ginących krajów Dzikiego Zachodu (zwłaszcza, że nie słyszałem o takich tworach ani we Francji ani w Niemczech; w Anglii zdaje się jest geoglif konia). Tak po prawdzie widziałem tylko jedną taką strukturę w Europie. Na Bałkanach.
    I nie, wcale nie chodzi o wspominanego na blogu i docenionego przez UNESCO bułgarskim Jeźdźcu z Madary. To po prostu olbrzymia płaskorzeźba, niech jej będzie, że petroglif. Ładna, ale to nie nasze hasło.

Jeździec z Madary
    Państwem o którym mówię jest jeden z najbardziej tajemniczych krajów Europy – Albania. Co prawda już jakiś czas temu o Albanii i Albańczykach było, teraz zresztą zamiast o Bałkanach na blogu pojawiają się wpisy o Południowej Ameryce – ale myślę, że będzie to miła odmiana, żeby W. Sz. Czytelnik się nie znudził. Poza tym na Półwysep Bałkański dostać się i łatwo, i szybko, i tanio, i Unii E***pejskiej nie ma (choć ku swojej zgubie Albańczycy dążą doń niczym ćma do świecy; szansa jest, że nie zdążą). Na dodatek geoglif jest w przepięknej okolicy, docenionej i wciągniętej przez UNESCO na Listę Światowego Dziedzictwa.
Berat
    Berat – bo o nim mowa – to naprawdę stare miasto, posiadające antyczny zamek i otoczone murami miejskimi stare miasto. Takie cacane i kamienne, jakich to brak w Ameryce Południowej (znaczy, są tam prekolumbijskie mury i twierdze, ale całkiem inne niż w Starym Świecie – a kiedy już żeśmy się spotkali, to stare, dobre zamki przechodziły do lamusa; strasznie mnie cieszą te nowożytne hiszpańskie, francuskie czy portugalskie forty czasem tam spotykane).

Uliczka w twierdzy starego miasta w Beracie
    Ale nie ma się co wgłębiać w wielowiekową historię miasta, bo geoglif pochodzi z dużo bliższej nam epoki – ba, część Czytelników bloga zapewne w niej się urodziła. Chodzi oczywiście o Zimną Wojnę – globalne starcie pomiędzy Stanami Zjednoczonymi i Związkiem Socjalistycznych Republik Sowieckich.
    Albania w tym konflikcie nie miała oczywiście żadnego realnego znaczenia, choć oczywiście pierwotnie należała do obozu sowieckiego. W pewnym momencie jednak miejscowy dyktator Enver Hodża stwierdził, że w Związku Sowieckim to jednak nie jest prawdziwy komunizm i zerwał stosunki z Wielkim Bratem. Ludzie radzieccy nie zareagowali jakoś przesadnie, zwłaszcza, że Albania graniczyła tylko z kapitalistyczną Grecją i Jugosławią – owszem, socjalistyczną, ale pozującą pod rządami marszałka Tito na niezależną. Hodża przez jakiś czas współpracował jeszcze z Chińską Republiką Ludową, ale kiedy Deng rozpoczął i tam reformy, pogniewał się i totalnie zamknął Albanię przed wpływami zagranicznymi. Stworzył przy tym jeden z najbardziej paranoicznych systemów dyktatury na Świecie – chociażby nie budowano tam prostych dróg (żeby wraże – natowskie bądź sowieckie – samoloty nie wylądowały w czasie inwazji) oraz zabunkrowano cały kraj (każdy Albańczyk musiał mieć swój bunkier). Zdaje się jednak, że o tym już wspominałem.

Albański bunkier
    Poza tym, że totalnie zniszczył gospodarkę kraju a za pomocą Sigurimi, tajnej policji, wymordował tysiące ludzi, wprowadził także kult jednostki. Własnej, żeby nie było niedomówień. Nie wiem, czy uważał się za jakiegoś Skanderbega, największego bohatera Albanii, ale zamiast religii Albańczycy mieli wyznawać albańskość z Hodżą na czele. W efekcie albańskie miasta ozdobione zostały licznymi pomnikami dyktatora. A Tirana otrzymała nawet w związku z tym piramidę.

Piramida Hodży
    W Beracie postanowił uczcić się inaczej. Stare miasto położone jest tam na urwistym wzgórzu pomiędzy dwoma całkiem innymi górami – jedna jest skalista i strzelista, druga niższa i poprzecinana licznymi dolinami okresowych strumieni. Geolodzy mają wyjaśnienie na taki kształt gór (chronionych Parkiem Narodowym Tomori), ale ja wolę legendarną wykładnię – oto dwóch braci pokłóciło się (chyba o dziewoję żyjącą nad oddzielającą góry rzeką Osum; przepływa ona przez centrum nowego Beratu, z czasów osmańskich) i, jak to krewcy Bałkańczycy, zaczęło walczyć. Jeden rzucał kamieniami, a drugi ciął szablą – stąd i właśnie rysy na stokach Tomori.
    Taką właśnie scenografię w roku 1968 wykorzystał Hodża by napisać tam swoje imię, gdzie litery oddzielone były właśnie V-kształtnymi dolinkami przypominającymi miejsca po uderzeniach szabli. Wielkie ENVER.
    W roku 2012 albańscy studenci (w czasach, gdy studenci byli kreatywni choć oczywiście nadużywający alkoholu i wszetecznej mowy; dziś możliwe, że też nadużywają, ale zamiast kreatywności mają tiktoki czy inne takie wynalazki) odnowili dawny napis, ale ściągając wierzchnią warstwę gleby zamienili dwie pierwsze litery i wyszło NEVER.

Znikający geoglif "Never"
    Cóż, nie ma się co dziwić, rzeczywiście umęczył on Albanię strasznie, zresztą chyba do dziś Albańczycy jeszcze się nie otrząsnęli. W przeciwieństwie do przyrody na Tomori – która podobnie jak i Płaskowyż Nazca walczy z geoglifami. W Peru rysunki są regularnie odnawiane, ale tu nikt tego nie robi – kilka lat z rzędu odwiedzałem Berat, i z roku na rok widać go coraz mniej. Najwyraźniej brakło studentów, a sam geoglif niedługo znajdzie się w rubryce "forget".

Pamiątki po Zimnej Wojnie - wciąż widoczne
    Tak więc zachęcając do odwiedzin Albanii uciekam z powrotem na kontynent Ameryki Południowej, na pacyficzne wybrzeże Peru, gdzie oprócz geoglifów jest co oglądać. Choćby piramidy.
Najstarsze piramidy w Ameryce Południowej
    I byłbym zapomniał - tak mnie naszło - jeszcze jedna rzecz dotycząca nie tylko Beratu, ale i właściwie całej europejskiej kultury (oraz współczesnej Albanii). Oto będąc tu powiedzmy na przełomie sierpnia i września łatwo można skosztować owoców głożyny pospolitej (niektórzy zwą ją jujubą albo chińskimi daktylami; wcale nie chodzi tu o dawne konszachty Mao i Hodży). Nabyć je można bez żadnych charakterystycznych dla Unii E***pejskiej zbędnych ceregieli. Otóż rośliny z rodzaju głożyna (na przykład głożyna afrykańska z okolic Tunezji) badacze mitów utożsamiają z lotosem znanym z Odysei. Owoce te miały powodować senność i amnezję, co można podciągnąć pod działanie lekko psychodelicznych diaspor owego drzewka. Czy europejska głożyna też ma takie właściwości nie wiem, ale skoro Albańczycy, niepomni reżymu Hodży, tak garną się w struktury Unii E***pejskiej...
    Mnie nie otumaniły.
Głożyna w Beracie

Najchętniej czytane

Demokracja

     Jednym ze szwajcarskich kantonów gdzie świąteczną potrawą bywa kot jest kanton Appenzell (a raczej dwa kantony, ale o tym może późnie...