Było już trochę o Katalonii i o
Costa Brava, teraz w końcu wypadało by powiedzieć coś o jednym z
najciekawszych katalońskich miasteczek (tak ciekawych, że znalazły
uznanie w oczach scenarzystów niezwykle popularnego serialu "Gra
o Tron" – serialu nie oglądałem, nie mam zwyczaju, ale
czytałem książkowy pierwowzór; nawet niezły, przynajmniej przez
pierwsze tomy), czy może miast. Girona – bądź jak powiedzieli by
Hiszpanie, Gerona – ma zadziwiającą historię, urocze zakamarki,
przepiękne landszafty i wielkiego pecha. Tuż obok miasta znajduje
się bowiem port lotniczy obsługiwany głównie przez tanie linie
lotnicze. Sporo chętnych do zwiedzenia Barcelony tu ląduje i –
nie oglądając się za siebie – od razu bieży nad morze, do
stolicy Katalonii (podobnie jak Girona ma także Bergamo – też
nikt niemal go nie odwiedza, a w porównaniu z Mediolanem naprawdę
jest urocze). A szkoda, szkoda.
|
Girona i Onyar |
W ogóle Girona była pierwszym
katalońskim – i hiszpańskim, jeżeli już o tym mówimy – jakie
miałem okazję zobaczyć. To naprawdę szczęśliwy traf, że
okazało się tak ciekawe. Była głęboka zima, styczeń albo luty,
na dworze mróz trzaskający, a łódzkie lotnisko na Lublinku
otwierało akurat tanie połączenie lotnicze do Sandefjord –
relatywnie blisko Oslo. Finalnie trasa okazała się niezbyt
rentowna, któregoś razu oprócz mnie na pokładzie było jeszcze 7
pasażerów, więc długo owa tania linia lotnicza (nie będę mówił
która z dwóch obecnie największych – z obu korzystam całkiem
często, więc nie chcę, żeby jakaś się pogniewała) nie
utrzymywała tego kierunku, ale i tak zdążyłem sobie do
Skandynawii polatać. Do Oslo konkretnie, w którym, cóż, nie dość,
że drogo, to jeszcze dosyć smutno, zwłaszcza w okresie jesienno –
zimowym (latem połączenia już nie było). Jedyny plus był taki,
że lotnisko w Sandefjord było całkiem nieźle skomunikowane z
resztą Europy. A jeżeli dodać do tego kolegę który jest
ekspertem w wyszukiwaniu promocyjnych tanich lotów (sam jestem
dobry, ale on jest lepszy) to do Girony polecieliśmy z Łodzi –
via Sandefjord – za 4 euro w obie strony. Taniej już nigdy mi się
nie udało.
|
W drodze do słonecznej Katalonii |
W każdym razie w Polsce było bardzo
zimno, w Norwegii lekki mróz i obfite opady śniegu, a w Katalonii
zima stulecia. To znaczy w nocy temperatura potrafiła spaść do 3-4
stopni Celsjusza powyżej zera, a raz był szron (lecąc tam wszystko
było ok, trafiliśmy niemal w tropiki, ale wracając... szok
termiczny na łódzkim lotnisku niemal nas zabił) – wtedy akurat,
dla bezpieczeństwa, zamknięto wejście na potężne mury obronne
Girony. Po godzinie po szronie nie było śladu.
Generalnie wylądowaliśmy na
hiszpańskim lotnisku, gdzie już czekał na nas kolega kolegi, który
akurat studiował na dosyć renomowanym miejscowym uniwersytecie,
więc przy okazji mieliśmy i nocleg, i przewodnika. Nasz cicerone
rzeczywiście nieźle pokazał nam miasto oraz pomógł w jak
najłatwiejszym – i najtańszym – dotarciu do Barcelony. Między
innymi wyjaśnił dlaczego w czasie jednego ze świąt mieszkańcy
Girony biegają po mieście ze sztucznymi muchami. Ciekawa sprawa, rzeknę tylko, że ma to związek rabowaniem grobów w czasie wojen
napoleońskich.
Ale może w końcu powiem coś o samym
mieście. Podobno stare miasto w Gironie jest jednym z najlepiej
zachowanych w całej Hiszpanii – muszę wierzyć na słowo, nie
widziałem wszystkich iberyjskich miasteczek, ale rzeczywiście robi
wrażenie. Do najstarszej części miasta wkracza się przez rzymską
bramę – obok której znajduje się replika arabskich łaźni –
potem rzymskie fortyfikacje przechodzą w potężne mury obronne z
czasów pierwszych Karolingów, kościół San Feliu, Świętego
Feliksa, jest miejscem spoczynku kilku średniowiecznych władców
Katalonii a obok gotyckiej katedry zbudowanej podobno na fundamentach
kilku wcześniejszych pogańskich świątyń znajduje się zachowana
w nienaruszonym stanie dzielnica żydowska. Choć bowiem starówka
nie jest zbyt obszerna, to naprawdę jest pełna przepięknych
skarbów przeszłości. I schodów, bo leży na niewielkim
wzniesieniu. Całość, obudowana kolorowymi, już nowożytnymi,
domkami przegląda się w największej z czterech miejscowych rzek –
Onyarze (o ile oczywiście pozwala na to stan wód – nieraz jest
bardzo niski). Kiedy zaś chodzenie zmęczy, można przysiąść
sobie w cieniu średniowiecznych murów na przykład na lampkę wina.
|
Kościół św Feliksa |
|
Dzielnica Zydowska |
Albo zajrzeć do wspomnianej katedry.
Podobno kościół ten posiada najszerszą gotycką nawę na Świecie
– ponad 20 metrów. Nie wiem. Na pewno w środku jest mrocznie i
całkiem gotycko (jest też polski ślad, kaplica pod wezwaniem św. Jacka Odrowąża). Prawdziwie ciekawie jednak robi się, kiedy ktoś
zajrzy do katedralnego skarbca (ok, niezły jest też romański
wirydarz klasztorny, najstarsza część kompleksu). Pośród rzeźb
i antycznych przyrządów liturgicznych dwa przedmioty wybijają się
ponad przeciętność. Oba mają po jakieś tysiąc lat i są dowodem
na wielokulturowość średniowiecznej Hiszpanii. Pierwszy to złota
szkatuła na precjoza, należąca onegdaj do muzułmańskich władców półwyspu. Drugi zaś to absolutnie unikatowy gobelin
przedstawiający proces stworzenia Świata. Wołają one do widza z
głębi dziejów i warte są wielkiej uwagi.
|
Katedra z "Gry o Tron" |
|
Arabska urna ze złota |
Tak przy okazji – to właśnie
Katedra wystąpiła w "Grze o Tron". Grała tam świątynię
w nadmorskim mieście, wiecie, jak tą złą (tam w sumie wszyscy są
źli, nie?) królową ganiali na golasa (przynajmniej w książce na
golasa).
Ciekawostką jest jeszcze jeden z
mostów przerzuconych nad Onyarem – metalowa konstrukcja zdradza,
że wyszedł z warsztatu pana Gustawa Eiffel'a (bardzo szanowany
konstruktor, nie tylko zresztą mostów; często spotykam jego dzieła
w Ameryce Łacińskiej, sporo jest też w samej Hiszpanii, jedno w
Polsce; niestety znany głównie z tego paryskiego badziewia). Ładną
panoramę można z niego uchwycić.
|
Most Eiffel'a nad Onyarem |
Właściwie do Girony trafiłem po raz
pierwszy przypadkiem, ale od tamtej pory, ilekroć jestem z kimś w
Katalonii, zawsze staram się pokazać to urokliwe miasteczko. To
wspaniały przykład niedocenionej perełki. A tak łatwo –
korzystając z tanich linii lotniczych, do czego zachęcam – się
tam dostać.
W ogóle, dzięki lotniczym promocjom
odwiedziłem już sporo miejsc – trzeba tylko mieć rękę na
pulsie przy monitorowaniu cen połączeń, odrobinę szczęścia i
umiejętność spakowania się na kilka dni w naprawdę mały bagaż
(coraz mniejszy – tanie linie co chwilę zmniejszają dozwolony
darmowy bagaż). Zresztą niewielki ładunek ma sporo plusów. Na
przykład jak zginie w czasie lotu, to niewielka strata. No i
najważniejsze, jeśli trzymasz go pod ręką w kabinie. Po
wylądowaniu po prostu wysiadasz z samolotu i idziesz sobie. Nie
czekasz w tłoku i stresie aż ktoś raczy łaskawie wyładować
torby z luku bagażowego.
To była taka niewielka rada na
koniec.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz