Tłumacz

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą podróże. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą podróże. Pokaż wszystkie posty

5 września 2025

Demokracja

    Jednym ze szwajcarskich kantonów gdzie świąteczną potrawą bywa kot jest kanton Appenzell (a raczej dwa kantony, ale o tym może później). Kanton wiejski i niewielki, taki w sumie nasz powiat maksymalnie, ale niezwykle malowniczo położony – jak to zwykle w Alpach.
Seealpsee i Säntis, najwyższy szczyt Appenzellu
    Tak, to schronisko (właściwie to knajpka i niewielki gościniec na zboczu Ebenalpu, schronisko jest na szczycie) Aescher Gasthaus am Berg, uznawane przez National Geographic za jeden z najładniejszych lanszaftów na Świecie to w Appenzellu.

Schronisko Aescher
    Miejscowymi jaskiniami – i kaplicą wewnątrz – jakoś mniej osób się podnieca.

Jaskinie Ebenalpu
    Oprócz wspaniałych widoków (na przykład na Säntis, najwyższy szczyt kantonu) słynie Appenzell także z bardzo dobrego piwa (a do piwa także sera) oraz psa appenzellera, zdaje się w swym założeniu pasterskiego (podobno nie chyta, ale to musiałby potwierdzić drugi – po Fredim Kamionce Gmina Burzenin – najsłynniejszy pies w polskich Internetach, niejaki Sworzeñ; nie wiem tylko, czy psy czytają blogi).

Alpy Appenzellskie na etykiecie i w rzeczywistości
Pasterski pies appenzellerski w wersji pluszowej
   
Swoją drogą w Appenzellu i sąsiednim Sankt Gallen bywa, że na większe święta konsumuje się także psy – nie wiem, czy dlatego, że koty się skończyły (jak w 2001 roku w Argentynie w czasie wielkiego kryzysu), czy zwyczajnie, z apetytem. Dla różnej maści oburzonych bambinistów przypominam, że wszystkie ssaki są dla człowieka jadalne, a psy – jedzone w Szwajcarii rzadziej niż koty – są przysmakiem na Dalekim Wschodzie. Były też ważnym źródłem białka w prekolumbijskich Amerykach. Syte społeczeństwo nigdy nie zrozumie głodnego.

Bezwłosy pies andyjski w wersji leniwej
    Z jeszcze jednej rzeczy kanton Appenzell (czy też dokładniej Appenzell-Innerrhoden) jest znany. Oto jest to jedyny – obok także niezbyt wielkiego kantonu Glarus – kanton, gdzie panuje prawdziwa bezpośrednia demokracja. Taka, w której każdy obywatel ma głos – i na dodatek ów obywatel może się personalnie wypowiedzieć na temat głosowania. Proszę zobaczyć jaka to różnica: u nas, żeby obywatel mógł wyrazić opinię należy zebrać ileś tam tysięcy podpisów, dostarczyć to do parlamentu (gdzie w teorii zasiadają wybrani przez Naród przedstawiciele; ordynacja wyborcza sprawia, że do sejmu wchodzą nie ci, na których się głosuje, a tacy politykierzy, którzy są wysoko na partyjnych listach; często są to indywidua pozbawione nie tylko moralności, co w polityce jest w sumie rzeczą niezbędną, ale i będące kognitywnymi immakulatami o zerowych wręcz umiejętnościach; albo zwykli kłamcy i jurgieltnicy), a i tak nie ma pewności, że owe podpisy nie zostaną zmielone w sejmowej niszczarce. Oto raz w roku (w Appenzell zdaje się pod koniec kwietnia, w Glarus na początku maja) wszyscy obywatele zbierają się na głównym placu stolicy kantonu – także Appenzell – i głosują nad przedstawionymi problemami czy ustawami. Głosują w sposób najlepszy z możliwych: przez publiczne podniesienie ręki (przeciwnicy tego sposobu podnoszą larum, że to jak to, że głosowanie powinno być tajne – ale gdzie tam: jeżeli podejmujesz jakąś decyzję, miej odwagę dać tej decyzji swoją twarz; i w razie czego ponieść konsekwencje nieprzemyślanego podniesienia ręki; odpowiedzialność, ot co!). Przed głosowaniem każdy obywatel ma też prawo publicznie – z ambony ustawianej na tą okoliczność na Landsgemeidenplatz (Plac Zgromadzenia Ludowego) – na dany temat się wypowiedzieć.
Głosujący na Placu Zgromadzenia Ludowego
    Znamy to doskonale z historii – tak funkcjonowała demokracja ateńska, słowiańskie wiece czy germańskie tingi. I taka forma rządów (mówię to jako przeciwnik demokracji) działa. Ale tylko li w małych społecznościach. Większe twory, ludniejsze, zwyczajnie nie są w stanie tak funkcjonować. Weźmy chociażby liberum veto, tą źrenicę Złotej Szlacheckiej Wolności. Jeden poseł mógł zerwać cały sejm – i w teorii miało to powstrzymać zapędy absolutystyczne w Rzeczypospolitej. Ale wystarczyło tylko, by ów człowiek był opłacony przez jakieś lobby (podobnie jak dzisiaj, zazwyczaj zagraniczne). Wtedy każda reforma czy próba wzmocnienia państwa łatwo mogła być zablokowana. W Appenzell-Innerrhoden jest jakieś 15 tysięcy mieszkańców.

Zameczek w Appenzellu
    Appenzell-Innerrhoden, bo jest jeszcze Appenzell-Ausserrhoden: w czasach Reformacji kanton podzielił się na dwa półkanatony – katolicki (Innerrhoden) i protestancki (Ausserrhoden). Ot, po prostu mieszkańcy się dogadali, żeby pewnie nie doszło do rozlewu krwi: my sobie, wy sobie (znaczy: oczywiście, że doszło, stracono m.in właściciela lokalnego zameczku, za nazbyt agresywną protestancką propagandę). Ten stan formalnie (czyli od końca XVI wieku) trwał do 1997, kiedy Konfederacja Szwajcarska zlikwidowała półkantony, a oba twory zyskały status osobnego kantonu. Z tym, że w głosowaniu kantonalnym (czy jak to się tam zwie) mają tylko po pół głosu – pozostałe kantony zaś po jednym (zazwyczaj). Centralna osada, wieś Appenzell, znajduje się w części katolickiej.

Appenzell
    I to w sumie zabawne – dziś wieś Appenzell ma jakieś 5 tysięcy mieszkańców (moje rodzinne miasto niecałe 3,500), a położone całkiem niedaleko w kantonie Sankt Gallen (utworzonego z ziem potężnego opactwa; to właśnie z tych włości wydzielone został – po Wojnach Appenzellskich w XV zdaje się wieku – kanton Appenzell; historia Szwajcarii to pasmo nieustających wojen, nie tylko z Burgundczykami czy Habsburgami, ale głównie pomiędzy poszczególnymi krainami; przypominam jak zginął Zwingli) miasteczko Werdenberg jakieś 40-50 osób. Domów, charakterystycznych drewnianych, z kamiennym parterem i podpiwniczeniem, jest 69.

Werdenberg
    Obie osady mają własne zamki (a my, we Warcie, szukamy swojego od Potopu).

Panorama Werdenbergu

29 sierpnia 2025

Miasto niedźwiedzia

    Skoro w ostatnich wpisach było o Zurychu i Genewie, wypada się zająć miastem na Płaskowyżu Szwajcarskim, tak mniej więcej w połowie drogi pomiędzy wyżej wymienionymi ośrodkami, leżącym. Mianowicie Bernem, uznawanym za stolicę Konfederacji Szwajcarskiej. A przynajmniej tak zaznaczanym na mapie, żeby nie konfudować zbytnio kartografów, wzdrygających się przed narysowaniem państwa bez zaznaczenia grodu stołecznego. Funkcję stolicy spełnia miasto bowiem tylko dlatego, że w drugiej połowie XIX wieku (po wojnie domowej) podjęto decyzję o wybudowaniu tam gmachu dla federalnego parlamentu – oraz siedzib dla nielicznych szwajcarskich urzędów centralnych. Jak bowiem wskazuje nazwa, Confederatia Helvetica jest luźnym związkiem na poły niezależnych kantonów, mających olbrzymią autonomię (kto wie, czy technicznie nie są bardziej niezależnymi bytami niż takie Księstwo Monako). Wspólne właściwie są tylko obronność, polityka zagraniczna czy sprawy walutowe. Podatki – wysokie – Szwajcarzy płacą głównie lokalnie, do kasy swojego kantonu. Jest ich dwadzieścia kilka, różniących się językiem urzędowym, wyznawaną religią czy nawet historią. Najmłodszy – Jura – powstał w 1979, gdy część kantonu Berno właśnie w referendum (są one obowiązkowe) podjęła decyzję o odłączeniu się od macierzy (chyba, że uznamy, iż w 1997 ostatecznie powstały oba kantony Appenzell, wcześniej mające status półkantonów – to skomplikowane, nie pytajcie w tym wpisie, zrobimy osobny).
Szwajcarski parlament - i strefa kibica kobiecego Euro 2025
    Berno na tle innych szwajcarskich miast jest też relatywnie młode – bo powstało u schyłku XII wieku, a już na początku XIII, po wygaśnięciu dynastii Zähringen, miejscowych hrabiów, zostało Wolnym Miastem Rzeszy. Szybko też skumało się z sąsiednimi miastami i kantonami wiejskimi, stąd to jeden z pierwszych członków Starej Konfederacji Szwajcarskiej (tej zniszczonej przez Wielką Rewolucję Francuską i Napoleona). Takie Zurych czy Chur (uznawane za najstarszy ośrodek miejski Szwajcarii, stolicę rzymskiej prowincji Retia) mają koło dwóch tysięcy lat, więc wiadomo – Berno to młodzieniaszek. Acz to berneńska starówka została wpisana na listę UNESCO – to urocze średniowieczne miasto handlowe, odbudowane w 1405 roku po tragicznym pożarze, i tak już trwające na zakolu rzeki Aare, z kilometrami podcieni, urokliwymi piwnicami i czerwoną dachówką.
Berneńska starówka
Aare
    Wrażenie na turystach robić musi Zytglogge (w miejscowych dialektach alemańskich niemieckiego; literacko to Zeitglocke; kolega pracuje w Szwajcarii, zna język oprawców miłości tip top, ale w mowie codziennej z miejscowymi począł porozumiewać się dopiero po jakimś roku – taki to dialekt), średniowieczna wieża zegarowa w dawnej bramie miejskiej. Już w Średniowieczu miasto kilkukrotnie się rozrastało, więc kolejne mury okazywały się zbędne. Wieżę wyburzyć było głupio i miejscowi bogacze zainstalowali tam mechanizm zegarowy.
Zytglogge - główny mechanizm berneńskiego orloja jest od wewnętrznej strony dawnej bramy miejskiej
    Zytglogge wrażenie robi zresztą nie tylko na przyjezdnych. Jeden z miejscowych Żydów, mieszkający przy głównej arterii starówki, wracając nieraz z pracy w urzędzie patentowym wielokrotnie przyglądał się charakterystycznej wieży. A że był przy okazji genialnym fizykiem teoretycznym zadawał sobie liczne pytania, takie jak czy wyłączyłem żelazko co by się stało, gdybym zbliżał się do wieży – albo oddalał – z prędkością światła? Z tych rozważań wynikła teoria względności, owym Berneńczykiem był bowiem Albert Einstein.
Dom Einsteina
    Starozakonni nie zawsze na Zachodzie Europy – w przeciwieństwie do naszej Rzeczypospolitej – mieli klawo (zresztą Einstein też finalnie musiał kontynent opuścić). W związku z religią mogli oni udzielać gojom pożyczek pieniężnych (chrześcijanie sami sobie udzielać nie mogli, oczywiście póki Kościół był jeszcze mocny, albo gdy nikt nie patrzył) – co w teorii było świetne dla gospodarki, powodowało jednak spore zadłużenie, głównie warstw rządzących, i bogacenie się, głównie Żydów. Kiedy więc dziedzica zobowiązania pieniężne zbytnio przytłoczyły stosował najczęściej jeden prosty sposób: podjudzał nomen omen biedotę która zazdrościła Starozakonnym bogactwa. Następował pogromik, długi się kasowały, można było u ocalałych zacząć zadłużać się na nowo. Opowiada o tym jedna ze słynnych ulicznych fontann Berna – zwana Fontanną Olbrzyma.
Fontanna Olbrzyma
    Właściwa nazwa to Fontanna Pożeracza Dzieci (Kindlifresserbrunnen) – i każdemu znającemu europejską kulturę skojarzyć się może jeśli nie z Saturnem zjadającym Hadesa czy Posejdona to chociażby ze słynnym Pizańczykiem Ugolinem della Gherardesca, co zamknięty w ciemnicy swoich potomków nim zmarł zjadł. A tu nie. Upamiętnia jeden z berneńskich pogromów, gdy rozeszła się plotka jakoby Starozakonni porwali chrześcijańskie dziecko i przerobili je na macę, obrzędowy chleb, następnie zjedli. Oprócz zatruwania studni i roznoszenia zarazy był to jeden z najczęstszych powodów wybuchania pogromów w Europie Zachodniej. Tylko Polska była te przysłowiowe sto lat za Murzynami.
Miejsce tragedii Ugolina
    Co zaś się tyczy Murzynów – Berno miało spore udziały w brytyjskich spółkach zajmujących się handlem niewolnikami na Południowym Atlantyku. Cóż, pecunia non olet, jak wspominałem przy okazji wpisów na blogu o innych kupieckich miastach (mimo, że rzymskie pecunia pochodzi od pecus, bydło).
Wybrzeża niewolnicze południowego Atlantyku (tu Rio de Janeiro)
   
Wpis zbliża się ku końcowi, a nie było ani słowa o tytułowych niedźwiedziach. Już się poprawiam. Jedną z atrakcji Berna – nazwa miasta brać się ma od niedźwiedzia, którego Bertold V, ostatni hrabia Zähringen, miał był upolować w miejscu obecnego miasta – jest Bärengraben: fosa z niedźwiedziami. Otóż na przeciwko Nydegg, miejsca gdzie miasto się zaczęło (stał tam zamek, dziś stoi kościół – nie tak potężny jak miejscowa katedra, i nie ozdobiony tak jak ona romańskim tympanonem przedstawiającym Sąd Ostateczny; kalwiniści nie zniszczyli tego cuda), nad Aare, znajduje się owa Bärengraben. Tak, w centrum miasta ku uciesze gawiedzi i zgryzocie Zielonych i innych dziwadeł spacerują sobie miśki, będące przecież symbolem miasta.

Bärengraben
    Bambiniści mają jednak jeszcze gorszy problem jeśli chodzi o Berno (a także takie kantony jak Jura, Appenzell i Vaud ze stolicą w Lozannie). Otóż potrawą świąteczną jest tam kot (a czasem, ale rzadziej, pies). Je się go tylko w domach – i to coraz rzadziej, właśnie w związku z presją pseudoekologów (co pokazuje też braki w logice owych indywiduów – koty to drapieżniki, szkodzą, zjadają ptaszki, nie wolno ich samopas puszczać vs nie jeść, co redukuje kocią populację). W restauracji czy w sklepie kociego mięsa się nie dostanie. Chciano nawet by szwajcarski parlament zakazał spożywania, ale posłowie popukali się w głowę twierdząc, że nic komu do tego co się je. I słusznie.
Berneńskie niedźwiedzie na wybiegu BärenPark nad Aare
    A. Jako, że wszystkie ssaki są jadalne, to dodam, że jeden ze sposobów przyrządzania kota w Szwajcarii zwie się... kot na sposób polski (dla oburzonych: w Grecji nikt nie zna naszej ryby po grecku). W skład potrawy oprócz kota wchodzi też cebula, seler, pietruszka czy marchew, więc dosyć swojsko. Przepis zresztą jest do znalezienia w Internetach...
Kot

22 sierpnia 2025

Afera kiełbaskowa

    W poprzednim wpisie, mniej więcej poświęconemu Reformacji i Janowi Kalwinowi, wyraziłem pogląd, że cała ta afera poczęta przez Lutra niewiele w sumie zmieniła – ludzie zostali tacy sami jak byli.
Katedra w Genewie
    Cóż, może nie do końca tak jest, może jednak stało się coś gorszego (tak, nie jestem fanem Reformacji) – czego efekty widać dziś w krajach które przyjęły nową wiarę. Zresztą wspominałem o tym lamentując o przerabianiu świątyń – choćby i zdesakralizowanych i protestanckich na teatry, sklepy czy biblioteki. Nie wzięło się to znikąd. Ale ad rem.
    Faktycznie, w XVI wieku, w związku z rozpowszechnianiem się druku, coraz więcej ludzi zdobywało możliwość poznawania Świata (a przynajmniej o owym poznawaniu czytania). Nauka powoli się demokratyzowała, światopogląd się rozszerzał. Kościół katolicki, z racji swoich właściwości, nie był zbyt pochopny w reagowaniu na zmiany i zło dziejące się w nim samym (standardowy kardynał powinien działać z równie głębokim namysłem co statystyczny ent z Fangornu). Na głosy nawołujące do reform generalnie słabo reagował, tym bardziej jeśli był to jakiś nieznany awanturnik (drobna uwaga: Luter nie protestował przeciwko papieskim sprzedawcom odpustów krążących po Rzeszy – zwykłe porównanie dat mówi nam, że zaczęli oni krążyć po wystąpieniach augustiańskiego mnicha). Pech chciał, że niektórzy książęta Rzeszy w tezach Lutra znaleźli furtkę do wzbogacenia się poprzez sekularyzację kościelnych majątków. Plan się powiódł, a sam Luter pokazał swój stosunek do zmian społecznych potępiając w czambuł słynną Wojnę Chłopską. Wszystko pozostało po staremu, zmienili się tylko dysponenci bogactw – i teraz łatwiej było je wydawać na zbrojenia.

Pomnik Reformacji w Genewie
    Ale przecież na blogu jesteśmy w Szwajcarii, a mówiąc o Reformacji na tych terenach nie można nie wspomnieć o Huldrychu Zwinglim, kaznodziei w zuryskim Grossmünster, najważniejszym kościele tego kupieckiego miasta.

Widok na stare miasto z Lindenhofu: Limmat, budynki gildii i wieże Grossmünster
    Mającego zresztą niezwykle starą metrykę – podobnie jak w Genewie nad miejscowym jeziorem w neolicie istniały tu liczne palafity (pozostałości dwóch z tych osad w centrum Zurychu wpisano na Listę Światowego Dziedzictwa Ludzkości UNESCO – na blogu opisywałem takie ze Słowenii; te zuryskie są równie widoczne w terenie, czyli wcale: jedna jest podle opery, druga, też pod wodą, obok Bürkliplatz i budki z niezłą currywurst), a w okresie rzymskim na wzgórzu nad rzeką Limmat zaistniała osada Turicum. Dziś na jej miejscu, zwanym Lindenhof, rośnie sobie park z nomen omen lipami oraz stoi budynek loży masońskiej.

Wzgórze Lindenhof i fontanna upamiętniająca zuryskie kobiety broniące miasta przed Habsburgami w 1292 roku
    O rzymskiej przeszłości przypomina wmurowany w ścianę schodów na wzgórze nagrobek. O pałacu z czasów Karolingów nie przypomina już nic.
Turicum - rzymski nagrobek
    W każdym razie – rósł sobie Zurych już od czasów rzymskich na szlaku handlowym (głównie sól), i bogacił się. Emblematycznym landszaftem miasta są bogate domy gildii kupieckich tuż nad rzeką, podle Grossmünster (jeśli ktoś zastanawiał się, co się stało z pałacem karolińskim – tak, zrecyglingowano go w XI wieku, Grossmünster nie powstało z niczego). Co o bogacących kupcach sądzę to W. Sz. Czytelnik pewnie wie, jeśli czytał te kilka wpisów o Imperium Weneckim (to, że miłość do złota to atawizm też gdzieś twierdziłem). Otóż mamona nie lubi konkurencji, a bogaty Łaską Boską przejmować się nie będzie. Ani jakimiś zakazami. I tak oto w czasie Wielkiego Postu Roku Pańskiego 1522 w mieście wybucha afera zwana kiełbaskową. Otóż na kolacji – zapewne wystawnej – u miejskiego drukarza spożywane jest mięso. Oburzenie zdaje się powszechne, ale jest ktoś, kto staje w obronie łamiących kościelne zakazy. To duchowny, główny kaznodzieja w Grossmünster, Huldrych Zwingli. Powołując się na Biblię i wolność chrześcijańską dowodzi, że posty są sprzeczne z Ewangelią. Trzy tygodnie później rozprawka O wolności wyboru pokarmów jest już wydana drukiem – w końcu Zwingli wziął w obronę drukarza. Taka postawa to woda na młyn bogatym kupcom – nie w smak im przecież różne zakazy i nakazy kościelne (sam kaznodzieja też nie jest święty: posługując w Kościele ma kochankę, po zwycięstwie Reformacji w Zurychu weźmie z nią ślub): plwać na reguły, róbta co chceta. Zurych decyzją swoich władz zostaje pierwszym protestanckim kantonem Starej Konfederacji Szwajcarskiej.
Grossmünster
    Z neofickim zapałem Zwingli i zuryscy mieszczanie ruszają ogniem i mieczem nawracać okoliczne kantony (cóż, nic się nie zmienia, jak wspominałem). Po kilku latach – dwa przed przybyciem Kalwina do Genewy, i dwa lata po tym jak Zwingli pokłócił się z Lutrem; jakoś Protestanci zaczęli od samego początku dzielić się na coraz liczniejsze denominacje – historia byłego kaznodziei znajduje swój tragiczny finał. W czasie kolejnej wojny z katolickimi sąsiadami Zwingli zostaje pojmany. Przeciwnicy dają mu wybór – albo wróci do katolicyzmu, albo zostanie stracony. I tu wielki szacunek dla pana Huldrycha: pozostał wierny swoim (błędnym czy nie, nie jest to istotne) przekonaniom i został zdekapitowany.
Jezioro Zuryskie skrywające starożytne palafity
    Następcy Zwingliego tacy twardzi nie są – może dlatego, że Protestantyzm narodził się z idei źle pojętej wolności, i nie wymaga. A jeśli coś nie jest wymagające, to nie jest warte by za to umierać. Albo chociaż uczęszczać na nabożeństwa, stąd świątynie w krajach protestanckich nie tylko świecą pustkami, a wręcz znikają (o czym wszak pisałem). Do tego wyznania te ciągle się dzielą, w Amazonii poznałem pewnego misjonarza (olbrzymi amerykański redneck, Joe, strasznie sympatyczny, i jak na obywatela USA mający nawet jakąś wiedzę o Świecie – choć zdziwiła go historia powstania napoju Fanta; tak, tego wymyślonego przez Niemców nazistów), który na moje pytanie do jakiej denominacji należy odpowiedział: swojej własnej.
Zuryskie stare miasto
    Dzisiaj Zurych to najważniejsze centrum bankowe Szwajcarii (to tu Kwinto kupił i wysłał Kramerowi słynne czekoladki) – pieniądze trzymają tam prawie wszyscy, a Szwajcarzy tylko się na tym bogacą. Zwłaszcza w czasie wojen.
Bahnfofstrasse
    A co do tych ostatnich – to właśnie z dworca w Zurychu (Bahnofstrasse to najbogatsza i najbardziej reprezentacyjna ulica w mieście) do Petersburga z misją zniszczenia Imperium Rosyjskiego ruszyli Lenin i Trocki z towarzyszami.
Pałac Zimowy w Petersburgu, zdobyty przez terrorystów Lenina i Trockiego

8 sierpnia 2025

Alpejska Wenecja

Jezioro Annecy
   
Jako, że na blogu jesteśmy właśnie na rubieżach Francji (i terenach dawnego Lotharii Regni), a całkiem niedawno było o różnego typu Wenecjach, grzechem by było nie połączyć tych wątków, i nie zająć się stolicą Górnej Sabaudii, miastem Annecy, zwanym Alpejską Wenecją.

Pałac Wyspowy w centrum Annecy
    Jak przy wszystkich tego typu miejscach nazwa ta nijak nie pasuje – ale nie o to chodzi, ma to wabić zachwyconych prawdziwą Wenecją turystów. Tak się robi PR.

Annecy w mniej weneckiej odsłonie
    Trzeba jednak oddać, że rzeczywiście, jedna z odnóg rzeczki Thiou (potężny ten ciek wodny ma jakieś 3,5 kilometra) otaczająca słynny Pałac Wyspowy (zwany przez bedekery Domem-Statkiem) wygląda trochę jak wenecki kanał – kiedy przywiozłem do domu zdjęcia Annecy moja Mama od razu stwierdziła półżartem: a co to za Wenecja?

Rzeka Le Thiou
    Może dlatego, że to leżące u podnóży Alp miasteczko przez wieki miało więcej wspólnego z Italią (jako pojęciem geograficznym), należało wszak do władztwa hrabiów Sabaudii. Ziemie tych arystokratów sięgały zresztą dużo dalej na północ, aż po brzegi Jeziora Genewskiego – wszak unieśmiertelniony przez Byrona zamek Chillon, nim odbili go Szwajcarzy, należał do Sabaudczyków.

Zamek Chillon
    Swoją drogą Lord Byron był srogim wandalem, w mrocznych kazamatach twierdzy do dziś zachował się wyryty na filarze autograf pisarza. To dobra wiadomość dla wszystkich nastolatków wycinających na drzewach kozikiem informacje, że "kocham Zosię z 2c". Zawsze możecie iść w działalność literacką (jeśli oczywiście jesteście bogatymi dandysami).

Autograf Lorda Byrona w podziemiach Chillonu
    Górna Sabaudia – i ogólnie Sabaudia – początek swój teoretycznie ma w Starożytności, ale faktycznie rodzi się jakieś 1000 lat temu gdy po bezpotomnej śmierci Rudolfa III upada Królestwo Arelatu – jedno z licznych państw burgundzkich ciągnących się na przestrzeni dziejów od Alzacji po Lazurowe Wybrzeże. Wtedy to w ramach Świętego Cesarstwa Rzymskiego uniezależnia się hrabia Humbert o Białych Rękach (nie tylko on – sporo okolicznych gmin wejdzie później w skład Konfederacji Szwajcarskiej), protoplasta Domu Sabaudzkiego, panującego do 1946 roku we Włoszech, po drodze zresztą zjednoczywszy je. Żeby było zabawniej w 1860 na mocy prawdopodobnie sfałszowanego referendum swoją rodzinną Sabaudię za pomoc w zjednoczeniu Italii ówcześni władcy Turynu oddali Francji. Ot, stara, zachodnia demokracja.
Zamek Ripaille w Thonon-les-Bains nad Jeziorem Genewskim, wzniesiony przez Zielonego Hrabiego z Sabaudii
Wąwóz rzeki Fier, dopływu Rodanu i recypienta Le Thiou
    Swoją drogą całkiem to malownicze tereny, od Jeziora Genewskiego po Alpy, i to z wyższych. No, najwyższych właściwie.
Widok na Mont-Blanc
   Rok 1860 nie był pierwszymi odwiedzinami Francji w Sabaudii. Weźmy takie wojny rewolucyjne – z braterską wizytą wojska francuskie przybyły w okolice łupić i rabować (zrabowały między innymi Starą Konfederację Szwajcarską) oraz wprowadzać nowe porządki. Ot, dla przykładu miejscową katedrę przekształcono w świątynię Rozumu – czy tam jakiegoś innego wzniosłego rewolucyjnego hasła-bóstwa (Wolność, Równość, Braterstwo choćby; jakoś zwykle zapomina się o drugim członie tego okrzyku – "albo śmierć"). Wielka Rewolucja Francuska nie była ateistyczna – tylko antychrześcijańska – jak zresztą wszystkie europejskie rewolucje.

Katedra św Piotra
    Tak, sami marksistowscy historycy rozpatrywali przeklętą Wielką Rewolucję Francuską jako wcześniejszy rozdział, preludium, do Rewolucji Październikowej (technicznie był to niewielki zamach stanu).

Zbrodnie - główny efekt wszelkich rewolucji
    Jeśli chodzi zaś o walkę z katolicyzmem, to samo Annecy dość znaczną rolę odegrało w okresie zwanym kontrreformacją. To właśnie tu – po tryumfie Jana Kalwina – uciekli biskupi Genewy, wszak to tylko kilkadziesiąt kilometrów. A jednym z barokowych dostojników na biskupim stolcu w Annecy (katedra nosi wezwanie świętego Piotra) był niejaki Francois de Sales, później kanonizowany za zasługi w walce o ocalenie rzymskiego katolicyzmu – znamy go jako Franciszka Salezego.
Kościół św Franciszka Salezego w Annecy
    Tak, salezjanie jego wzięli sobie za patrona, a są mi o tyle bliscy, że ichnia parafia obsługiwała łódzkie miasteczko akademickie Lumumbowo na którym pomieszkiwałem w czasie studiów (z racji nazwy osiedla mieli fratrzy sporo do roboty, wszak w słowie "Lumumbowo" jakby zawarta jest "zabawa"; sam Lumumba był komunistą i premierem Kongo, przez antykomunistów, zdaje się od Mobutu Sese Seko ale nie mam pewności, odstrzelonym; emblematyczny dla krajów subsaharyjskiej Afryki sposób na wymianę władzy).

Łódzki kościół salezjanów, duszpasterstwo akademickie
    Annecy jest też ośrodkiem sportów zimowych. W okolicy jest olimpijski stadion biathlonowy. Zresztą cała Sabaudia to jedno z miejsc gdzie rozpoczęła się moda na zimowe sporty i turystykę (tylko nie mówicie tego w Gryzonii, zwłaszcza w Sankt Moritz!). Wszak to ze szczytu Mont Blanc Kordian skoczyć miał by zabić cara, a Chamonix (dziś Chamonix-Mont-Blanc) i Albertville (dziś bez zmian) odpowiednio w 1924 i 1992 roku gościły zawody Zimowych Igrzysk Olimpijskich. W obu wypadkach bez medalowych sukcesów Biało-Czerwonych jednak.

Kolejka na Mont-Blanc (właściwie to na Aiguille du Midi w Masywie Mont-Blanc, 3842 m npm)
    I skoro już trafiliśmy w Alpy, to następne wpisy będą o jednym z dziwniejszych tworów politycznych powstałych na gruzach Lotharii Regni (i, przy okazji Świętego Cesarstwa Rzymskiego) – Konfederacji Szwajcarskiej. Nie całej oczywiście. I nie będzie prawie nic o losie szwajcarskich kotów.
Rzewne spojrzenie na Wyspę Łabędzią Jeziora Annecy na pożegnanie Górnej Sabaudii

1 sierpnia 2025

Nie róbta co chceta

    I oto nadszedł coroczny czas muzycznego spędu potocznie zwanego łutstokiem (a przez jakiś czas, póki organizatorzy mieli prawa do nazwy, oficjalnie Woodstockiem) – Pol'and'Rock Festival. I tak, wiem, wpisy miały być o podróży po Lotharii Regni, krainach dziś między Francję a Niemcy wciśniętych, będących zaczątkami państw pierwszej EWG (i Szwajcarii), ale wybacz, cny Czytelniku – ot starzeje się Autor, i po prostu lubi sobie ponarzekać. A w tym roku to już wybitnie, wszak dopiero co było o papieżu-bałbochwalcy, infantylnych gwiazdkach piłki nożnej czy likwidacji polskich ambicji zostania atomowym mocarstwem. Jak nic się nie zmieni, a nic nieprzewidzianego nie wydarzy, to na ziemie dawnego władztwa Lotara wrócę już za tydzień – do Górnej Sabaudii konkretnie. A teraz PRF, czy jak to się tam skrótem pisze.
Festiwal Woodstock w Kostrzynie, rok 2013
    Od razu zaznaczam – nie będzie nic o, hm, kontrowersjach związanych z fundacjami ową cykliczną imprezę organizującymi. To wyjaśnili już inni, a sam Organizator i pomysłodawca (przypominam: miała to być nagroda dla zespołów i wolontariuszy którzy w styczniu danego roku pomagali zbierać datki na m.in zakup sprzętu medycznego; na co zbierano to w sumie nie do końca wiadomo, bo średnio transparentne bywają rozliczenia kwesty, a Organizator po takich uwagach zwykł skakać po stole ze słoikiem z drobnymi, odbywało się też wiele procesów karnych z różnym wynikiem, ale smród pozostał; sprzęt medyczny kupowany za uzbierane pieniądze będące promilami w budżecie służby zdrowia szpitalom jest jeno leasingowany, i muszą go one używać wedle wytycznych właściciela, a nie aktualnych potrzeb) jakoś nie rwie się do wyjaśnień, co opisałem w powyższym nawiasie. Tym bardziej, że styczniowe kwesty, zapoczątkowane w tych trudnych dla Polski latach 90-tych XX wieku miały wszelkie znamiona czegoś pięknego. Bo oto proszę sobie wyobrazić – w teorii mamy już wolną Polskę, gospodarkę wolnorynkową (oba te twierdzenia są nieprawdziwe vide Nocna Zmiana czy plan Balcerowicza wyhamowywujący transformację wolnorynkową i reformy, w tym Wilczka, by żyło się lepiej Starej Nomenklaturze, nieradzącej sobie na rynku) a majątek narodowy i budżety obywateli topnieją jak lód w maju. Olbrzymie bezrobocie, brak perspektyw, bieda. I szarość, i smutek. Kto wtedy nie żył (a nie był członkiem Starej Nomenklatury) ten nie zrozumie. I na to pojawia się człowiek z grubsza nie znany (przynajmniej poza Warszawą) i sprawia, że ludzie ten swój wdowi grosz dają by pomóc innym. Coś wspaniałego. Akcja z roku na rok przybiera coraz większy rozmiar, kwoty zebrane rosną, a choć są przecież nic nie znaczącą kroplą w morzu potrzeb pokazują, że wspólnie możemy pomagać. I tu pierwszy zgrzyt – propaganda, jakoby owa kropla wiele zmieniała. W świadomości niektórych ta zbiórka niejako zastępuje państwo, niezdolne do działania. Osłabia to zaufanie do władz i prowadzi do anarchii. Włosi na przykład do dziś nie poradzili sobie ze strukturami na prowincji zastępującymi władze centralne.

Syrakuzy na Sycylii - powiedzmy, że bez związku wrzucone zdjęcie
    Z biegiem czasu coroczne kwesty stają się jeszcze czymś innym: plastrem na sumieniu. Dasz piątaka do puszki raz w roku, i jesteś rozgrzeszony – pomogłeś, jesteś dobry, dalej możesz postępować źle. Taki wentyl bezpieczeństwa sumienia, potrzebny dla coraz bardziej laicyzującego się społeczeństwa. Do tego, dzięki czerwonym serduszkom, wszyscy wiedzą, że jesteś dobry i pomocny. Stoi to trochę w sprzeczności z ewangelicznym stwierdzeniem, żeby dając jałmużnę robić to po cichu, nie z próżności czy chęci sławy. Organizacje pomagające cały roku w mediach są w tym samym czasie marginalizowane, a konkurencyjne bezpardonowo niszczone, vide casus Szlachetnej Paczki. Na rynku zbiórek charytatywnych nie ma miękkiej gry.
    Sam zaś festiwal mający być nagrodą dla wolontariuszy rychło przekształcił się w olbrzymią imprezę nie tylko muzyczną, przyrównywaną nieraz do fenomenu Jarocina w latach 80-tych XX wieku. Tamten festiwal stworzono w gabinetach komunistycznej władzy okupującej Polskę jako wentyl bezpieczeństwa by skanalizować bunt młodzieży, Woodstock zrobiony przez równie sprawnych macherów krok po kroku miał młodzieżowymi umysłami zawładnąć.

Legendarny występ zespołu Prodigy w roku 2011 na Woodstocku - i jakoś koło miliona ludzi
    W bardzo mądry sposób – dawał ułudę wolności bez odpowiedzialności. Coś całkowicie antywychowawczego. Muzyka była tylko pretekstem – na Woodstocku można było robić wszystko co się chce, od błotnych kąpieli poprzez życie w brudzie po odurzanie się używkami z alkoholem na czele. Coś jak średniowieczny karnawał. Organizatorzy starali się sprawić, by żaden z bawiących się nie ponosił konsekwencji swoich zachowań – Pokojowy Patrol czuwał. Pamiętam jak – bo bywałem tam wielokrotnie, nieraz w stanie o jakim dziś trudno bez wstydu i żenady wspominać; mam również wiele miłych wspomnień, choćby koncert Świetlików tuż po deszczu, który oczyścił powietrze z gęstego kurzu zazwyczaj utrudniającego oddychanie przed sceną – oburzał się Organizator, kiedy jedna z międzynarodowych gwiazd zażądała by ustawił barierki oddzielające scenę od ludzi.
    - Chcą barierek? - darł się ze sceny nie wiadomo po co – Męski organ rozrodczy (didaskalia: dosadniej krzyczał do młodzieży), będą barierki!
    On tu, pry, wolności strzeże, a jakieś gwiazdki chcą ją barierkami ograniczać...
    Cóż, standardy zabezpieczeń pokazały swoje oblicze jakiś czas później na jednej ze styczniowych kwest, kiedy na scenie w Gdańsku zamordowano człowieka, a co do obrony wolności, to w czasie paniki koronawirusowej na festiwal nie wpuszczano niezaszczepionych.

Pola festiwalowe w Kostrzynie nad Odrą po Woodstocku
    Dziś PRF nie ma bowiem już nic z otwartego festiwalu – choć wstęp dalej jest bezpłatny – brak tam miejsca dla idei innych niż jedyne słuszne. Ja przestałem nań jeździć (a były czasy, gdy człowiek faktycznie po różnych takich imprezach jeździł, niekoniecznie jako li tylko widz) gdy nie dość, że odmówiono w festiwalowej wiosce miejsca Przystankowi Jezus (ktoś powie – no i dobrze, po co tam religia; ale Hare Kryszna zostali, więc...) a propaganda polityczna w Akademii Sztuk Przepięknych (ASP) stała się nie do zniesienia. Otumaniona alkoholem i ułudą wolności bez odpowiedzialności młodzież dostawała jasne wytyczne: róbta co chceta i głosujta na nowocześniaków. Genialna pralnia mózgu, pełen szacunek.
Typowe działania antychrześcijańskie
    Ówczesna młodzież dziś już jest dorosła – i niestety spora jej część w te mrzonki dalej wierzy (to tylko pokazuje, jak skuteczna jest taka metoda zdobywania rzędu dusz), co trochę mnie przeraża. Koncepcja braku odpowiedzialności za swoje czyny to bowiem najkrótsza droga do zniszczenia społeczeństwa i totalnej anarchii. Bez odpowiedzialności nie ma też – a przecież jako Polacy z racji kryzysu demograficznego wymieramy – rodzin, a jak nie ma rodzin, to i normalnych dzieci będzie brakowało. I znikniemy. Ech, każdy rodzaj sztuki może zostać wykorzystany w niecnym celu.
Festyn, po prostu festyn, w Katalonii, bez nachalnej polityki, za to z cover-bandem Nirvany

Najchętniej czytane

Demokracja

     Jednym ze szwajcarskich kantonów gdzie świąteczną potrawą bywa kot jest kanton Appenzell (a raczej dwa kantony, ale o tym może późnie...