Tłumacz

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą jugosławia. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą jugosławia. Pokaż wszystkie posty

3 kwietnia 2024

Współczesne barbarzyństwo

    Nie lubię na blogu pisać o wojnie – no chyba, że w ujęciu historycznym, wszak wiadomo, że konflikt pomiędzy populacjami jest czymś normalnym z punktu widzenia biologii; jest też wojna niesamowitym stymulantem do rozwoju cywilizacji – ale czasem się zdarza, zwłaszcza, że żyjemy w okresie starcia cywilizacji, gdy Kultura Zachodu (gnijąca, bo gnijąca) pada pod ciosami nie tylko zewnętrznych najeźdźców, ale i socjalistycznego wroga wewnętrznego.
Niszczenie korzeni cywilizacji w Europie
    Ale czasem się zdarza, choć nie ukrywam, że chodzi tu raczej o tą romantyczną, wyidealizowaną wizję konfliktu – taką, która bezpowrotnie minęła przy okazji Wielkiej Wojny, gdy honor, rycerskość i człowieczeństwo zastąpione zostało – między innymi dzięki rozwojowi technicznemu Ludzkości (i spowodowanego Wielką Rewolucją Francuską moralnemu upadkowi Człowieka) – bezduszną i krwawą hekatombą.
Cmentarz w Ulejowie k. Szadku - miejsce spoczynku żołnierzy obu stron Wielkiej Wojny
    Tak, w czasach Wielkiej Wojny jeszcze chowano poległych na wspólnych cmentarzach – wszak w życiu doczesnym połączyła ich wspólna potrzeba.
    Ale był to ostatni akord. Chwilę później Europa pokryła się skorupą krwi (piszę bowiem z perspektywy stricte europejskiej – może z innej ten romantyzm wojenny przemijał trochę inaczej, ale w końcu prysł; automat Kałasznikowa jest dziś w kilku państwowych herbach Dzikich Krajów), a kontynent opanowały – bądź opanować próbowały – różnego rodzaju zbrodnicze ideologie. Z jakichś względów były one socjalistyczne, i stawiały w centrum Świata nie Boga (religia była wrogiem najgorszym, zwłaszcza chrześcijańska) a Człowieka.
Okopy z czasów Bitwy Warszawskiej - Marki k. Warszawy
    W przededniu zaś II Wojny Światowej Niemcy pokazały zaś, że mocno do serca wzięły sobie słynną "mowę huńską" cesarza Wilhelma z początków Wielkiej Wojny. I zbombardowały z powietrza niebronioną baskijską Guernikę. Nie było ku temu żadnych przesłanek – poza propagandowo-psychologicznymi. Zginęło kilkuset cywilów, zniszczeniu uległo 70% zabudowy. Oczywiście nie był to pierwszy w historii taki akt (choćby ostrzał Kalisza w 1914, przez Niemców, bo przez kogo), ale premierowy tak gwałtowny, śmiercionośny i z wykorzystaniem nowoczesnych środków i lotnictwa.
    Guernica stała się przy okazji mimowolnym symbolem nowoczesnych wojennych zbrodni – przyczynił się do tego monumentalny i przejmujący fresk Pabla Picassa – ale sprzeciw przeciw tragedii był głównie artystyczny. Inne Guerniki nawet tego nie doświadczyły.
    Bo kto – nie tylko na Świecie, do niedawna nawet w Polsce nie była to powszechna wiedza – wie, słyszał, o bombardowaniu Wielunia nad ranem pierwszego września '39?
    No właśnie. Tu nikt fresku nie namalował, a winnych – zdaje się – nie ukarano. Życie straciło kilkaset osób, zniszczeniu uległo 75% tkanki miejskiej. A nie było to jedyne zniszczone przez Niemców polskie miasto – podkreślmy, że nie bronione. Możliwe, że był to też pierwszy akt II Wojny Światowej – bomby spaść miały na śpiące miasto wcześniej niż atak na Westerplatte (i te dwie pozycje nie wyczerpują listy potencjalnych początków wojny).
Zbombardowana i rozebrana w 1940 synagoga we Warcie (foto z arch. J. Ślipka)
    W Wieluniu, położonym w dawnej Ziemi Rudzkiej, byłem kilka razy – wszak nie mam daleko. To już pas wyżyn, niedaleko Załęczański Park Krajobrazowy z jaskiniami, ostańcami wapiennymi i malowniczym przełomem Warty, więc i krajobrazy, i kamienna architektura bliższa Krakowowi niż Sieradzowi. Zabytków niestety zbyt dużo nie pozostało – Luftwaffe było niezwykle skuteczne – ot, kolegium pijarskie i resztki miejskich murów, z bramą udającą ratusz.
Brama Krakowska z ratuszem i resztki murów obronnych
    Zamek podobnie jak w Sieradzu nie zachował się, choć na fundamentach chwacko wznosi się klasycystyczny pałacyk. Przy rynku kiedyś stał gotycki kościół św. Michała Archanioła – resztki pozostałe po wrześniowych bombardowaniach rozebrano rok później. Dziś można zobaczyć tylko zarys murów zniszczonej świątyni. W tym roku jeśli dobrze liczę będzie 75. rocznica zniszczenia miasta – nadal nieodbudowanego [EDIT: oczywiście, źle policzyłem, to już 85 lat].
Fundamenty wieluńskiej fary pw św. Michała Archanioła
    Pierwszym celem dzielnych niemieckich lotników (armia niemiecka była tak dzielna, że większość kronik filmowych z Września '39 powstało kilka tygodni później; dla celów propagandowych podpalono nawet leżący między Wieluniem a Sieradzem Złoczew – by uwiecznić na taśmie filmowej marsz wspaniałego Wermachtu; oczywiście nikt nie poniósł konsekwencji tego czynu – poza pozbawionymi mienia mieszkańcami oczywiście) był – i tu nawiązanie do tragicznych wydarzeń z pierwszych dni kwietnia 2024 roku ze Strefy Gazy – jeden z największych budynków w mieście, oznaczony czerwonym krzyżem szpital. Był to atak całkowicie świadomy – wśród atakujących był chociażby miejscowy Niemiec, absolwent wieluńskiego gimnazjum. Tak miała przebiegać nowa, totalna wojna – pełna zbrodni na cywilach i ludobójstw. Barbarzyńska i całkowicie obca Cywilizacji Europejskiej. Ot, Niemcy okazali się prawdziwymi trendsetterami Narodów (choć możliwe, że czerpali z pomysłów sowieckich – choć trudno stwierdzić, czy wojna domowa w Rosji, albo tureckie ludobójstwo Greków i Ormian, odbywały się w europejskim kręgu kulturowym) – ale znaleźli licznych naśladowców, choćby w czasie niedawnego (ha, to już ponad 30 lat) konfliktu w byłej Jugosławii (właściwie: serii wojen, do dziś niezakończonych).
Sarajewo - ślady po ostrzale
    Podobnie jak na Bliskim Wschodzie – tam bowiem też wojna trwa, raz w większym, innym razem w mniejszym natężeniu.
Zwykły dzień na Zachodnim Brzegu
    Obecnie w większym. I tak w wyniku celowego ataku rakietowego wojska izraelskiego w niszczonej Strefie Gazy na oznaczony i bezbronny konwój humanitarny zginęli ludzie. W tym i Polak, niosący bezinteresownie pomoc napadniętym i mordowanym, jak to już w naszej narodowej tradycji jest – i nie ważne kto jest agresorem, a kto ofiarą: pomagamy także naszym wrogom. To szlachetne – głupie, ale szlachetne (zwłaszcza widząc jak zachowują się wobec Polski i Polaków ci, którym kiedyś i teraz pomagamy). Najgorsze w tym wszystkim, że teraz Świat trochę pokrzyczy (o dziwo, polskie władze jakoś tak nieskore do jakiejś reakcji są, nie po raz pierwszy zresztą) i za tydzień wszyscy zapomną. Może tylko wolontariuszy chcących pomagać ginącym Palestyńczykom będzie mniej. Barbarzyństwo znowu wygra.
Tryumf barbarzyństwa

21 lipca 2023

Willa Marszałka

    Kiedyś, we wpisie o kolejowych niemieckich nazistowskich bunkrach koło Tomaszowa Mazowieckiego (i o panice koronawirusowej, tak przy okazji) wspominałem o wizycie w – dziś nieistniejącej już – opuszczonej willi zbudowanej dla okupacyjnego rządu PRL, czy też, jak chciała legenda, dla samego towarzysza Gierka, Pierwszego Sekretarza KC PZPR. Do tej pory nie znalazłem zdjęć owego budynku, więc musi sobie Szanowny Czytelnik wyobrazić dwupiętrowy budynek w stylu takim jakimś toskańskim, z fontanną na dziedzińcu, basenem w jednym ze skrzydeł i salą kinową w piwnicy.
    Tym razem zwiedzałem inne bunkry – podziemną jugosłowiańską bazę lotniczą Żeljawa na granicy chorwacko-bośniackiej, zaś w okolicy, również w lasach, choć tym razem górskich, pośród opuszczonych serbskich wiosek czaiła się inna willa – rezydencja Izvor (czyli po serbo-chorwacku źródło) wybudowana dla dawnego partyzanckiego przywódcy Josipa Broza – czyli Marszałka Tito, wodza Federacyjnej Socjalistycznej Republiki Jugosławii.
Baza lotnicza Żeljava
    Bunkry lotnicze były olbrzymie – dużo większe od kolejowych schronów w Jeleniu czy Konewce – willa przywódcy Jugosławii zapewne też mogła być większa od tej gierkowej, ale nie miałem pojęcia czego się spodziewać. Niby wcześniej widziałem kilka dalmatyńskich wysp onegdaj zamkniętych dla Tity oraz kompleks Gorica nad Jeziorem Ochrydzkim – ale zawsze z daleka. Tu była możliwość wejścia do środka – choć jako, że wyjazd był urbexowy raczej nie spodziewałem się kompletnego budynku.
Kolejowy bunkier w Jeleniu
    Chorwacja bowiem, w przeciwieństwie do Północnej Macedonii, nie uregulowała sprawy własności dóbr po byłej Jugosławii. Macedończycy podpisali stosowne umowy i nad Jeziorem Ochrydzkim w Goricy dziś swoją rezydencję mają prezydent i premier małej republiki. A chorwackie wille jugosłowiańskiego przywódcy niszczeją.
    - Tito miał w Jugosławii jakieś 50, no, może 55 rezydencji – pouczył mnie Macedończyk podczas wspólnego rejsu po jeziorze – Niektórych nigdy nie odwiedził. U nas podobno był trzy razy, za każdym razem z kochanką.
Jezioro Ochrydzkie
    Ale zostawmy słoneczne okolice Jeziora Ochrydzkiego i wróćmy w Góry Dynarskie, w okolice słynnych docenionych przez UNESCO Jezior Plitwickich, wszak w tym rejonie znajduje się podziemna baza lotnicza Żeljawa, z której to ruszyliśmy do Willi Izvor (oznaczanej też jako Objekt 99). Było już ciemno, a górska pogoda nas nie rozpieszczała. Padał dość zimny deszcz. Mimo to dzielnie przekradaliśmy się coraz węższą asfaltową drogą w kierunku rezydencji. Wreszcie wjechaliśmy na niewielki dziedziniec i w snopach samochodowego światła ukazał się budynek. Był ponury – i olbrzymi.
Willa Izvor wieczorową porą
    Bardziej przypominał (kolorem, bo raczej nie rozmiarem) naszą prezydencką rezydencję w Wiśle niż zapamiętaną przeze mnie foremną willę Gierka. Dalsza penetracja uświadomiła nam, że jest to olbrzymi moloch, opuszczony co prawda, ale jeszcze całkiem nieźle zachowany. Pozostały nawet drewniane boazerie w części mieszkalnej oraz – przynajmniej gdzieniegdzie – parkiet (wspaniała sprawa, wszak mieliśmy tu nocować, a na parkiecie drewnianym zawsze lepiej niż na betonie czy kamieniu; dodajmy, że padało i byliśmy w górach).
Część mieszkalna willi
    Jakim wspaniałym obiektem – z racji położenia – hotelowym mogłaby ta budowla zostać. Niczym nie ustępowałaby słynnemu hotelowi z "Lśnienia", niedaleko Plitwice, masa gór gotowych do wykorzystania zimą, ślady po filmach o Winnetou...
Jeziora Plitwickie
Bistro Winnetou
    To znaczy: mogłaby zostać te dziesięć lat temu. Teraz chyba jest już za późno. Dach w wielu miejscach zaczyna się już walić, a miejscowy klimat (no, albo pogoda – to zależy co na ten temat powiedzą eksperci od globalnego ocieplenia) tylko czeka by do końca zniszczyć wnętrza.
Główny hall willi
    Sama konstrukcja podejrzewam, że jest dość solidna, więc szkielet willi będzie straszył w okolicy jeszcze wiele lat – aż w końcu całkowicie zarośnie lasem.
    Co oczywiście Chorwatom nie przeszkadza – bo choć sam Tito był ich krajanem, to spuścizna jugosłowiańska nieodmiennie kojarzy im się z Serbami. A to właśnie Serbia jest prawnym spadkobiercą majątku jugosłowiańskiego, więc Chorwaci nie zamierzają nawet palcem kiwnąć by ocalić albo wykorzystać tego – i wielu innych – budynków. A zniszczyć – tak jak miejscowe nadleśnictwo zaorało podtomaszowską willę Gierka – też nie mogą: wtedy odezwaliby się Serbowie, że niszczona jest ich spuścizna, i zaczęliby dążyć do odzyskania serbskich majątków po obywatelach Chorwacji pochodzenia serbskiego wypędzonych w latach 1991-94. Sytuacja jest więc dość patowa – i willa będzie dzięki temu status quo powoli niszczała. Trochę szkoda.
Dziedziniec willi
    Ale póki stoi można ją spokojnie zwiedzać, a nawet – jeśli komuś nie przeszkadza zimno, wiatr, wilgoć i ciemność – w miarę bezpiecznie przenocować (przynajmniej póki dach nie zaczyna się walić). Wspaniałą atrakcją jest na przykład kolacja jedzona z dawnego stołu bilardowego – z latarkami jako jedynym źródłem światła i latającymi nad głową nietoperzami, głównymi obecnie lokatorami rezydencji Izvor.
    Tajemnicą też pozostaje czy – ponieważ Tito miał kilkadziesiąt rezydencji – jugosłowiański dyktator kiedykolwiek odwiedził to miejsce. Jest to prawdopodobne, choć mądrość ludowa murale w rezydencji twierdzą jednoznacznie, że nie.
Mądrości muralowe


Z OSTATNIEJ CHWILI: No i wygląda, że coś się zmieniło. Napisałem bowiem o Objekcie 99 zachęcając do odwiedzin, a tu dosłownie chwilę po wizycie willę przejęła dyrekcja Parku Narodowego Jezior Plitwickich. I będzie robić tam centrum edukacyjne. Cóż następne miejsce mogę dodać do zakładki "never forget"...
Never forget

17 lipca 2023

Podziemne lotnisko

    Jugosławia powstała jako Królestwo Serbów, Chorwatów i Słoweńców w wyniku zawieruchy na Bałkanach po Wielkiej Wojnie, kiedy to rosnące od kilkudziesięciu lat Królestwo Serbii połknęło świeżo powstałe po rozpadzie Austro-Węgier Państwo Serbów Chorwatów i Słoweńców (wedle znajomego Chorwata była to praprzyczyna czystek etnicznych lat 40. i 90. XX wieku oraz pomniejszych akcji wynaradawiających pomiędzy, ale o tym może później). Po roku 1945, kiedy wypędzono serbską dynastię królewską Karadziordziewiczów Jugosławia się nie rozpadła – mało tego, na nowo zjednoczył ją i trzymał żelazną ręką chorwacki komunista, marszałek Josip Broz, czyli Tito. Drug, jak go również nazywano, stworzył z Jugosławii całkiem bogate państwo (do dziś cieszy się on estymą w wielu miejscach dawnego kraju) i – zgrabnie lawirując między Wschodem a Zachodem (choć różnie o tym mówiono – vide Golicyn) został liderem państw Trzeciego Świata, czyli tych w większości biednych krajów, o które nieraz i zbrojnie walczyły dwa obozy czasów Zimnej Wojny.
    A jak Zimna Wojna – to i strach przed atomową zagładą.
Prawdopodobny zakład ubogacania uranu w Prypeci w ZSRS
    Jugosławia, jako lider tak zwanego ruchu państw niezaangażowanych sama broni atomowej nie posiadała (w Polsce ZSRS trzymało głowice), ale zabezpieczyć się na wypadek ataku zawsze dobrze by było – więc stwierdzono, że zbudujemy podziemną bazę lotniczą Żeljawa. Jako, że dziś jest ona już opuszczona, podłączyłem się pod grupę fanów urbex-u i ruszyliśmy na Bałkany.
Jedno z czterech wejść do kompleksy Żeljava
    Oczywiście, jak lotnisko, to i cała infrastruktura – na górze Pljesziwica pod którą ukrywały się hangary znajdowała się olbrzymia stacja radarowa – przyczynek do opuszczenia bazy, ale o tym później – niestety, była dość zimna wiosna, i zaśnieżone Góry Dynarskie nie pozwoliły nam dotrzeć do pozostałości radaru. Popłoszyliśmy tylko kilka saren – dziś, dzięki rozminowaniu przez społeczność międzynarodową pól minowych z lat 90-tych zeszłego stulecia swobodnie hasających po zalesionych szczytach na granicy chorwacko-bośniackiej (bo dziś baza znajduje się właśnie na granicy tych dwóch państw – kolejny gwóźdź do trumny podziemnego lotniska).
Plesivica - Góry Dynarskie
Sarna
    Niedostępny, bo zamknięty, był też niedaleki zajazd Winnetou – nazwany tak na cześć słynnego Indianina, którego przygody w słynnej jugosłowiańsko-enerdowskiej serii powstawały właśnie w okolicach Żeljawy.
Bistro Winnetou
    Warto dodać, że samo położenie bazy wcale nie było tajne – ba, była ona powodem dumy dla jugosłowiańskich włodarzy. Pech chciał, że potężne konstrukcje ukończono w roku 1989 – akurat gdy Zimna Wojna się kończyła, a Jugosławia właśnie dożywała swoich dni.
    Sama baza – opuszczona, zakurzona, ciemna – jest ogromna. Zdjęcia zapewne nie oddadzą tego ogromu – mieściło się w środku kilkadziesiąt radzieckiej konstrukcji MiG-ów.
Tunel wjazdowy
    Nie oddadzą też fotografie wspaniałych właściwości akustycznych i echa, które rozlega się w ciemnych korytarzach – mrocznych niczym krasnoludzka Moria.
Podziemne korytarze
    Wielką gratką dla miłośników urbex-u są pozostałości infrastruktury: kwatera dowodzenia, generatory, zbiorniki na paliwo. Wycofujące się wojska jugosłowiańskie planowały wysadzić bazę, ale skoro miała ona przetrwać atak atomowy, to kilka ton TNT nie mogło zrobić na niej wrażenia. I nie zrobiło. Schron wytrzymał.
Prawdopodobna sala odpraw
    Na zewnątrz zachowały się też pasy startowe i opuszczone koszary – oraz amerykański DC-7 – jako państwo Trzeciego Świata Jugosławia kupowała broń i na Wschodzie i na Zachodzie.
DC-7 czyli Dakota
    Mimo swojej potęgi w konfliktach w Jugosławii Żeljawa nie odegrała właściwie żadnej roli. No, może wykreowała jednego chorwackiego bohatera – w latach 80-tych XX wieku jugosłowiańska armia składała się już głównie z Serbów, ale w koszarach w Żeljawie służył także jeden chorwacki pilot. Po ogłoszeniu niepodległości zawinął jeden z samolotów i poleciał nim do Zagrzebia. Dziś maszyna ta dumnie jest eksponowana w niedalekim muzeum wojskowym. Sama baza finalnie opustoszała zaś w 1994 roku – wtedy też jugosłowiańskie wojska podjęły próbę zniszczenia jej – jak wiemy nieudaną. Niestety dla Chorwatów położenie lotniska na granicy państwowej (jedno z wyjść ze schronów znajduje się po bośniackiej stronie – podobno czają się tam miejscowi pogranicznicy, gotowi przyjąć łapówkę: wszak wychodząc tamtędy nielegalnie przekracza się granicę) uniemożliwiło wykorzystanie go militarnie.
Współczesne ślady Serbii w bazie
    Dlaczego – mimo, że wojna w Chorwacji skończyła się w 1991 roku – wojska jugosłowiańskie (oficjalnie nie zaangażowane w konflikt w Bośni 1992-95), czyli serbskie, wyjechały stąd dopiero trzy lata później? Otóż efektem konfliktu chorwackiego było powstanie na terenie kraju – sytuacja analogiczna jak w Bośni – quasi-niepodległego państwa Serbów – Republiki Krajiny i (a także Zachodniej Slawonii, Baranji i Zachodniego Sremu - to państewko istniało do 1998 roku) ze stolicą w Kninie. Franjo Tudźman (prezydent Chorwacji) nie bardzo mógł coś z tym tworem zrobić, zwłaszcza, że wespół z Slobodanem Miloszewiczem (prezydent Jugosławii) knuł jak tu rozebrać pogrążoną w wojnie domowej Bośnię. W 1994 roku sytuacja międzynarodowa delikatnie się jednak zmieniła – i Chorwacja (zapewne za rezygnację z planów rozbioru sąsiada i zaprzestanie walk boszniacko-chorwackich) otrzymała pomoc USA, mocno zaniepokojonych tym, że prorosyjscy Serbowie mają w swoich rękach potężny radar w bazie Żeljawa – czytający ruchy samolotów w całej niemal środkowej i południowej Europie.
Stary Most w Mostarze - odbudowany po wojnie
    Serbowie musieli więc wynieść się z okolic bazy – i dziś nie tylko koszary, ale i okoliczne wioski straszą opuszczonymi budynkami. W poprzednim wpisie pisałem dlaczego nikt o to nie zadba: skoro to jest serbskie, Chorwaci nie będą tego odbudowywać – bo a nuż Serbowie wrócą. Zresztą w okolicy jest jeszcze jeden ślad dawnej świetności Jugosławii – Objekt 99 czyli willa Izvor (czyli po chorwacku i serbsku źródło, zdrój) samego Marszałka Tito.

7 lipca 2023

Niezakończona wojna

    W kilku poprzednich bałkańskich wpisach wielokrotnie wspominałem o toczących ten region konfliktach – niektórych poważniejszych, innych mniej – i choć nie jest to miła tematyka, to wojna jest niestety nierozerwalnie związana z ludzką naturą. Na Bałkanach widać to bardzo wyraźnie, wszak przez cały XX wiek wrzało.
Bałkany - tygiel kulturowy
    I – wspominałem o wojskowych serbskich ciężarówkach jadących na granicę z Kosowem – nie zanosi się na to, żeby na dłużej zagościł tam spokój.
Mural w dawnej jugosłowiańskiej bazie wojskowej:
"Kosowo jest Serbią"
    Najlepiej chyba widać to w Bośni i Hercegowinie – gdzie wciąż są zapomniane pola minowe i liczne dziury po kulach. Także w stolicy kraju, Sarajewie.
Panorama starego Sarajewa
    Uroczo położone miasto w XX wieku na międzynarodowej arenie pojawiło się trzykrotnie – z tego dwa razy było to związane z krwawymi konfliktami. Wszak to tu, na Moście Łacińskim padły dwa strzały rozpoczynające Wielką Wojnę.
Most Łaciński, miejsce zamachu na arcyksięcia Franciszka Ferdynanda
    Oczywiście konflikt i tak by wybuchł – nie po to Cesarstwo Niemieckie od lat się zbroiło, żeby teraz jeszcze mocniej nie rozpychać się na mapie. Nawet samo zabójstwo arcyksięcia Franciszka Ferdynanda i jego morganatycznej małżonki przez serbskiego studenta Principa wcale nie musiało być iskrą na beczce prochu. Ale zostało – i w przeciągu czterech lat zginęło kilka milionów ludzi (a nie liczymy wojen następczych, jak białych z czerwonymi w Rosji czy polsko-radzieckiej, pandemii czy klęsk głodu). Te tragiczne wydarzenia zostały jednak wymazane z pamięci miasta kilkadziesiąt lat później, podczas trzyletniego oblężenia w czasie wojny bośniackiej. Dziś przypomina o nich tablica na wciąż istniejącym Moście Łacińskim – i replika pojazdu arcyksięcia, którą można w sezonie przejechać się po centrum Sarajewa.
Atrakcja dla turystów
    Natomiast tragiczne wydarzenia z lat 90-tych zeszłego wieku nadal są żywe. Na ulicy Marszałka Tito – słynnej alei snajperów – płonie Wieczna Watra, olbrzymi znicz ku czci poległych.
    - My – stwierdziła koleżanka która przez te trzy lata oblężenia jako dziecko mieszkała w Sarajewie – mówiliśmy na to: rosyjska ruleta; nigdy nie wiedziałeś, czy przechodząc przez aleję wrócisz do domu, czy cię serbska kula dosięgnie.
    Swoją drogą koleżanka opowiadała też, jak to gdy bawiła się na placu zabaw z kolegami ogień snajperski otworzyła do nich nauczycielka geografii. Można by tu rzucić żarcik, że widocznie nie uważała na lekcjach, ale byłoby to nie na miejscu. W tej konkretnej sytuacji nikt nie zginął, ranny został jeden z żołnierzy ewakuujących dzieci, ale pokazuje ona tragizm i jakiś taki surrealizm wojny w Bośni. Po porozumieniu w Dayton w 1995 roku nauczycielka otrzymała wyrok więzienia.
Ślady po kulach w centrum Sarajewa
    Zresztą w mojej opinii konflikt w Bośni i Hercegowinie nie jest zakończony. Wygaszony, owszem. Kraj podzielono według kryterium etniczno-religijnego na Republikę Serbską i Federację Bośni i Hercegowiny zamieszkałą przez Boszniaków i Chorwatów. Spowodowało to spore wewnętrzne przemieszczenia ludności – po obu stronach tej niewidzialnej linii demarkacyjnej pozostał majątek przesiedleńców, który niszczeje. Serbowie nie chcą remontować domów pobośniackich i pochorwackich, bo przecież gospodarze mogą kiedyś wrócić, więc nie ma co im powrotu ułatwiać. Podobnie rzecz się ma z serbskim majątkiem w części muzułmańsko-katolickiej. Widok podziurawionych kulami ruder jest charakterystyczny dla całego państwa. A, żeby ktoś nie pomyślał, że w Bośni walczyły tylko dwie strony: zabytkowy most w Mostarze zniszczyli Chorwaci w czasie walk z Boszniakami. Wszystkie strony dopuszczały się też czystek etnicznych.
Odbudowany Stary Most na Neretwie w Mostarze
    Dziś Bośnią i Hercegowiną zarządza trzyosobowe kolegium z jednym prawosławnym Serbem, jednym Chorwatem-katolikiem i jednym muzułmańskim Boszniakiem. I chyba wszyscy zdają sobie sprawę, że to stan trochę tymczasowy, uniemożliwiający normalne funkcjonowanie kraju.
    - Czy wojna znowu wybuchnie? - zapytałem znajomego Bośniaka z podsarajewskiej Vogoszczy; Vogoszcza to niewielkie miasteczko tuż obok Sarajewa, całkiem nieznane, bo w przeciwieństwie do pobliskiego Visoko nie ma tak zwanych piramid będących celem odwiedzin Teoretyków Starożytnej Astronautyki.
    - Nie – odparł stanowczo.
    - A kiedy będzie tu normalnie?
    - Nigdy.
    Osobiście nie byłbym pewien, czy miejscowi nie chwycą za broń kiedy sytuacja do tego dojrzeje – choć może się to wydarzyć za wiele lat, ludzie tu są zawzięci i pamiętliwy, a krwi przelało się zdecydowanie zbyt dużo. Na tą chwilę jedynymi widocznymi przejawami konfliktu jest bazgranie po tablicach z nazwami miejscowości (jak w Macedonii): w części serbskiej zamalowywane są informacje pisane łacinką, a w Federacji pod sprejem znikają litery cyrylicy.
Zamazane znaki w Federacji Bośni i Hercegowiny
    Do tego dochodzą napisy na murach – kiedyś była to jedyna forma wyrażania emocji przez ulicę, dziś przeniosła się ona głównie do internetów, ale dalej warto czytać takie graffiti. Jak choćby to, uwiecznione przeze mnie na obrzeżach Belgradu, a mówiące o dowódcy wojsk serbskich w czasie wojen w Chorwacji i Bośni, Ratko Mladiciu.
Murale na przedmieściach Belgradu - "Ratko Mladić - bohater"
    
Ocena społeczności międzynarodowej tej postaci jest zgoła inna.
    A. Ten trzeci raz kiedy Sarajewo zaistniało w szerokim Świecie to były Zimowe Igrzyska Olimpijskie 1984. Pozostało po nich trochę ruin i jedno czynne lodowisko.

23 czerwca 2023

Republika Kruszewska

    Tak więc staliśmy przed cudownie futurystyczną i brutalistyczną bryłą wyłaniającego się z mgły monumentu Makedonium w najwyżej położonym mieście Macedonii Północnej.
Makedonium wynurzające się z mgły
    Albo, jak głosi plotka – i na całych Bałkanach. Kruszewo, bo o nim mowa, leży bowiem – jak na Europę – całkiem wysoko, bo 1015 metrów nad poziomem morza. Nazwa pochodzi – w mojej opinii – od gruszki, która tu zwie się "krusza". Może to naciągana teoria, bo na takiej wysokości grusze chyba niezbyt owocują, a nawet nie dość chwacko rosną (przynajmniej w Polsce). To niedostępne położenie sprawiło, że w 1903 roku Kruszewo stało się miejscem proklamowania efemerycznego państewka zwanego Republiką Kruszewską. Istniało ono zaledwie kilka dni, lecz stało się powodem powstania Makedonium (oraz kilku statui w ramach projektu Skopje 2014 w macedońskiej stolicy), oraz – choć to współczesna interpretacja – zalążkiem niepodległej Macedonii.
Panorama Kruszewa
    Ale zacznijmy ab ovo.
    Na początku XX wieku tereny te znajdują - od kilkuset lat - się pod panowaniem Imperium Osmańskiego. Dookoła Grecja, Bułgaria i Serbia wybiły się na niepodległość (Czarnogóra też jest wolna, ale miejscowi górale właściwie nigdy do końca nie dali się ujarzmić) i łakomo – zachęcane przez Rosję – łakomie spozierają na resztę terytoriów Wysokiej Porty. Która to znajduje się w coraz większym kryzysie. Oprócz tych trzech monarchii niepodległość chciałyby uzyskać i pozostałe grupy etniczne, choćby Albańczycy czy Arumuni. Sytuacja jest jednak dość skomplikowana, bo wszystkie te nacje są, jak to na Bałkanach, wymieszane. Jakby tego było mało, Imperium Osmańskie ma dość specyficzny podział – nie napiszę terytorialny – wewnętrzny.
    Wysoka Porta zarządza krajem nie tylko wieloetnicznym, ale i wieloreligijnym. Do tego dochodziły tu różnice w traktowaniu ludności muzułmańskiej i niemuzułmańskiej. Chodziło oczywiście o pieniądze: według Koranu niemuzułmanin miał płacić na wyznawców islamu – czyli, mówiąc krótko, do sułtańskiej kasy. Sułtani osmańscy w swej większości byli ludźmi tolerancyjnymi, i wyznanie poddanych czy ich kultura, ważne było, żeby podatki się zgadzały. Żeby zaś te spływały regularnie sułtani wpadli na prosty pomysł: podzielili ludność na grupy etniczno-wyznaniowe, millety, po czym zaczęli egzekwować pieniądze od liderów społeczności. I to liderzy musieli zajmować się egzekucją podatków – w przeciwnym razie czekał ich ponury los (podobną strategię stosuje spora część menadżerów). Na terenie Kruszewa na początku XX wieku mieszkali przedstawiciele kilku milletów, wśród których były trzy główne: Macedo-Rumunów (Wołosi, głównie Aromani którzy przybyli tu z Albanii i Epiru uciekając przed Alim Paszą z Telepeny), Greków poddanych władzy Patriarchy w Konstantynopolu i Słowian należących do Egzarchatu Bułgarii (egzarcha stał w opozycji do konstantynopolskiego patriarchy). To ważne w temacie Republiki Kruszewskiej.
Makedonium - fragment upamiętniający bitwy powstań antyosmańskich oraz ich przywódców
    W każdym razie na przełomie XIX i XX wieku Bałkany są wrzącym kotłem chcącym koniecznie wykipieć niezależnością przeciwko Imperium Osmańskiemu. W 1893 roku powstaje tajna antyosmańska Wewnętrzna Macedońsko-Adrianopolską Organizacja Rewolucyjna (WMRO). Żeby była jasność – chodzi tu o Macedonię w sensie terytorialnym, nie etnicznym: mieszkają tu Słowianie, Grecy, Albańczycy, Wołosi... Organizacja stawia sobie za cel wyzwolenie Macedonii i Tracji oraz stworzenie niepodległej Federacji Bałkańskiej (pomysł utopijny, choć Królestwo Serbii w 1918 roku stworzyło Jugosławię). No, albo chociaż autonomię – tak jak drogę do niepodległości zaczynali Serbowie, Bułgarzy i Rumuni. Za herb przyjmują bułgarskiego lwa dynastii Syszymanowiczów, a za hasło – jakże by inaczej – Wolność albo Śmierć.
Lew Szyszymanowiczów i Słońce Argeadów
    Więc na początku sierpnia Roku Pańskiego 1903 WMRO wywołuje w Tracji i Macedonii powstanie, zwane Ilindeńskim (od św. Eliasza, patrona dnia wybuchu), ale nie odniosło spektakularnego sukcesu. Zamiast opanowania jakiegoś wielkiego miasta, na przykład stolicy Tracji Adrianopola (Edirne) zdobyto tylko Kruszewo.
Edirne - Adrianopol
    Liderzy powstańców – głównie związani z Bułgarską Robotniczą Partią Socjaldemokratycznej (czyli czerwoni, ha-tfu) Karev i Kirov – ogłosili powstanie republiki, zwolennicy demokracji twierdzą, że pierwszej na Bałkanach (wspaniale wpisuje się to we wspominany już przeze mnie pierwszomecedończyzm). Powstańcy utworzyli 60-osobową Radę Republikańską (po 20 przedstawicieli z każdego z głównych milletów) oraz sześcioosobowy rząd na czele z Nikolą Karevem. Cóż, nie ukrywajmy, że nowa republika nie miała przed sobą długiego żywota – niedostępne położenie, bohaterstwo nielicznych obrońców (pod przywództwem Pitu Guli, Arumuna) oraz nierychliwość działania sułtańskiej administracji sprawiła, że przetrwała całe 10 dni.
Kruszewo dzisiaj
    Zresztą i tak wydaje się, że nie miała żadnych szans. Oto chwilę po powstaniu zaczęły się konflikty etniczne – Słowianie (sami nazywający się Bułgarami – nie Macedończykami, Bułgarami) i wspierający ich Wołosi-Arumuni rychło stanęli do walki z Grekami (kilku stracono za – rzekome, albo nie – szpiegostwo na rzecz imperium i muzułmanami, zarówno Turkami jak i Albańczykami. Nacjonalizm – tu bułgarski – wylał się, i po upadku republiki (osmańskie wojska składające się głównie z Albańczyków spaliły Kruszewo i kilkanaście okolicznych wiosek) WMRO zamiast walczyć o niepodległą – obszarowo – Macedonię zająć musiała się ratowaniem jedności krainy. Z marnym skutkiem – po II wojnie bałkańskiej kraina znalazła się w trzech różnych państwach – Serbii, Grecji i Bułgarii. Ta probułgarska organizacja przerwała jednak aż do zakończenia II wojny światowej, dzielnie walcząc po stronie Królestwa Bułgarii przeciwko komunistom Tity. W nowej, komunistycznej Jugosławii początkowo niechętnie patrzono na całą tą aferę – także z powodu bułgarskości powstańców – ale w końcu uznano Republikę Kruszewską za mit założycielski narodu Macedończyków, byle tylko odróżnić ich od Bułgarów. Ci ostatni o tym doskonale pamiętają, stąd i ostatnia akcja o nieuznaniu języka macedońskiego za osobny twór.
Brutalistyczna bryła Makedonium
    A Aromani dalej żyją w Kruszewie (około 1000 osób, czyli jakieś 20% mieszkańców), i nawet mogą załatwiać sprawy w urzędzie w swoim języku. Duży wołoski cmentarz jest też w nieodległej Bitoli – ale to całkiem inna historia.

19 czerwca 2023

Bałkańscy kosmici cz. 2

    Kruszewo to niewielkie miasteczko położone w macedońskim interiorze, kilkanaście kilometrów od Prilepu i Bitoli. A jak w interiorze – to wiadomo: w górach.
Macedońskie góry
    Co znaczyło, że musieliśmy wjechać naszym samochodzikiem całkiem wysoko – Kruszewo to podobno najwyżej położone miasto nie tylko w Macedonii, ale i w Jugosławii (a nawet, jak głosi plotka – na całych Bałkanach). Minęliśmy Prilep i zaczęliśmy wspinać się wąską, krętą dróżką. Wprost w chmury – i nie była to poetycka przenośnia: nad szczytami Luben rozciągał się biały całun.
    Nie będę ukrywał, że w tym rejonie Macedonii byłem drugi raz – kilkanaście lat wcześniej też było pochmurnie i całkiem deszczowo, tylko miesiąc był inny, bo zamiast maja październik (a może listopad). Wtedy jesienna plucha była nawet zrozumiała, na majówkę może niekoniecznie (chyba, że w Polsce) – i akurat AD 2023 akurat w tym rejonie trafiło nas załamanie pogody. Poza tym było słonecznie, w końcu temperatura doszła do 30 stopni. A tu plucha.
Deszczowa Bitola
    Wjechaliśmy więc w prawdziwą chmurę – owszem, było magicznie – więc oznaczało to, że także poszukiwane przez nas Makedonium może być ukryte... Niemniej licząc na to, że w końcu niebo się przetrze.
    Zdradzę szanownemu Czytelnikowi: nie przetarło się, ale i tak było warto odwiedzić to miejsce. Najpierw jednak trzeba było pokonać kręte brukowane uliczki Kruszewa. Miasteczko leżało na zboczach góry Buszawa, więc do tego było bardzo pod górkę. A jak jeszcze przyszło się z jakimś innym użytkownikiem drogi wyminąć – no to wtedy zaczynała się typowa bałkańska drogowa ekwilibrystyka. Mimo to przebiliśmy się przez miasto (mały samochód znacznie ułatwiał manewry) i trafiliśmy przed bramy cmentarza.
Uliczki Kruszewa
    Czyli nie do końca tam, gdzie chcieliśmy. Na szczęście za chwilę spotkaliśmy mieszkankę Kruszewa – która od razu nakierowała nas na właściwe ścieżki; widać była dumna z Makedonium.
    I taka mała uwaga lingwistyczna: pytając o drogę na Bałkanach musimy pamiętać, że w byłej Jugosławii słowo "pravo" oznacza prosto. Nasze prawo to tutaj "desno". Tylko lewo jest levo, czyli tak samo (a nawoływanie "polako, polako" wcale nie odnosi się do obywateli Rzeczypospolitej, znaczy po prostu "powoli, powoli"; tutaj po prostu żyje się wolno – choć ludzie bywają bardziej krewcy niż na północy Europy).
    Dotarliśmy w końcu na parking pod Makedonium. Spory, otoczony sklepikami z pamiątkami. Do tego stało tu kilka autokarów z młodzieżą szkolną (miejsce to zapewne jest obowiązkowym punktem szkolnych wycieczek; to ważny punkt w budowaniu macedońskiej tożsamości narodowej) – która, ku naszemu zaskoczeniu, spontanicznie tańczyła typowe ludowe bałkańskie tańce. U nas nie do pomyślenia by dzieciaki tańczyły mazurki, polki, albo chociaż poloneza. A tu proszę – tradycja ciągle żyje, nie jest li tylko cepelią (to odróżnia Dzikie Kraje od tych nowoczesnych – tych, które odcięły się od swoich korzeni i teraz pogrążających się, albo może i staczających się, w otchłań kulturowego niebytu); mówię to jako syn licencjonowanej (co za socjalistyczny absurd) Twórczyni Ludowej. W każdym razie – byliśmy na parkingu, budka z biletami była zamknięta (więc nie mogliśmy wejść do środka pomnika i zobaczyć największą mozaikę w Jugosławii), na szczęście wejście na teren parku było bezpłatne. Droga wiodła przez dziwną – bo brutalistyczną – bramę.
Wejście na teren pomnika
    Potem było jeszcze dziwniej – z mgły wysunęła się konstrukcja jeszcze dziwniejsza – całkowicie nieziemska.
Dziwna konstrukcja
    Nie było jednak nigdzie widać clou całego Makedonium – obiektu który przyjechaliśmy zobaczyć. Mgła była gęsta. Podeszliśmy jeszcze kilka kroków. I nagle spomiędzy drzew wychyliła się brutalistyczna konstrukcja. Wyglądała niczym Gwiazda Śmierci na niebie nad Endorem. Co najmniej.
Pierwsze wyjście z mroku
    Gdyby nie było mgły efekt nie byłby tak serendypny. Zdecydowanie. Z każdym krokiem budowla rosła w naszych oczach, i coraz bardziej zadziwiała. Teraz przypominała ogromnego wirusa (no, nawet koronawirusa, albo innego zarazka wywołującego grypę, względnie AIDS).
Wirus wylądował
    Albo statek kosmiczny. Ba, pod rampą wejściową ukrył się nawet jakiś pozaziemski najeźdźca.
Wesoły kosmita
    Nie wiem też czy w pełnym słońcu taki efekt zrobiłyby witraże wypełniające owalne okna Makedonium. Zdjęcia też nie oddają wielkości konstrukcji – naprawdę każdy fan XX-wiecznej architektury (czyli nie Autor, który zaledwie kilka budowli z zeszłego stulecia uznaje za godne uwagi) musi to zobaczyć – zdecydowanie łatwiej tu dotrzeć z Polski niż do Sydney, a chyba Makedonium jest ładniejsze od Wielkiej Otwartej Paczki Chusteczek Higienicznych tamtejszej Opery.
Spojrzenie w okno
    Pozostaje jeszcze jedno (metaforycznie, oczywiście, bo to będzie cały wpis) wyjaśnienie: czym – poza budowlą z niezwykle kosmiczną bryłą architektoniczną – jest owo Makedonium, i czemu odwiedzają je macedońscy uczniowie?
    No, to właściwie były dwa pytania.
Makedonium

Najchętniej czytane

Demokracja

     Jednym ze szwajcarskich kantonów gdzie świąteczną potrawą bywa kot jest kanton Appenzell (a raczej dwa kantony, ale o tym może późnie...