Tłumacz

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą siedmiogród. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą siedmiogród. Pokaż wszystkie posty

1 sierpnia 2022

Braszów - na końcu Świata cz. 2

    Jeśli braszowski kupiec wrócił ze Wschodu stawał się bogatym człowiekiem. Pierwsze co robił w takiej sytuacji to biegł do miejscowej fary – a był to potężny gotycki kościół, największa tego typu budowla w tej części Europy położna na wschód od Wiednia (wszak mieszkańców stać było na postawienie tego molocha) i składał tam jako votum suwenir z podróży – najczęściej były to drogocenne perskie czy ormiańskie dywany. Dziś dawna fara to przekształcony w muzeum zbór protestancki, posiadający właśnie sporą kolekcję kupieckich darów. Nazywana jest ona Czarnym Kościołem, choć właściwie wcale nie jest tego koloru.

Czarny Kościół - ani czarny, ani kościół
    Odpowiedź jest prosta – kiedyś kościół (po tym jak został zborem, o czym za chwilę) zapalił się, i potężne mury zostały okopcone. Przez stulecia nikt z tym nic nie robił, więc do budowli przylgnęła nazwa Czarny Kościół – aż w końcu kilkanaście lat temu ściany oczyszczono i turyści mają dziś zagwozdkę.

Siedmiogród

    Czemu zaś został zborem? Ano, jak każda kupiecka społeczność Braszowianie podatni byli na wpływy reformacji – tutaj akurat rozpoczął ją Jan Honter (Johannes Honterus) – i trafiła na podatny grunt. Stworzył też ów rewolucjonista pierwszą niekatolicką szkołę (możliwe, że była to inspiracja dla powstania wspomnianej w poprzednim wpisie najstarszej szkoły rumuńskiej/wołoskiej istniejącej w dzielnicy Schei). Niemniej, jako, że Siedmiogród znajdował się na styku kultur i religii to Reformacja nie miała tam tak krwawego przebiegu jak w Zachodniej Europie. Właściwie to przypominała tą naszą, polską – gdzie różne konfesje właściwie bezboleśnie ze sobą koegzystowały. Swoją drogą był Honterus wykładowcą Akademii Krakowskiej – i nie jest to jedyne polonicum w Siedmiogrodzie. Kilkukrotnie mieliśmy wspólnych władców, czasem przedstawiciele naszych dynastii zostawali zwierzchnikami krainy, raz transylwański magnat został – bardzo dobrym – władcą Rzeczypospolitej (chodzi tu o Stefana Batorego; na Świecie ród znany jest bardziej z wyczynów kuzynki Stefana, Elżbiety, Krwawej Hrabiny). O Józefie Bemie nie wspominając.

Braszowski rynek
    Tym niemniej reformacja w Siedmiogrodzie przypominała naszą. Może dlatego, że handlowano z przedstawicielami innych kultur? Na Bałkanach siedzieli muzułmanie, po szlakach konkurencję robili Żydzi i Ormianie, w Schei i Karpatach mieszkali prawosławni (albo i jacy poganie) – a tu, w mieście może i owszem, sąsiad miał inną koncepcję Zbawienia, ale przynajmniej posługiwał się tym samym kodem kulturowym.
Przedmieście Schei
    Może dlatego, że za murami miejskimi był – jak wspominałem – ten nieprzyjazny Świat? Zresztą każde siedmiogrodzkie miasteczko czy wioska miały w tamtym czasie jakieś fortyfikacje – świadczy to o tym, że niebezpieczeństwo faktycznie istniało, nie było wynikiem jakichś fobii czy paranoi. Tatarzy, Turcy, Wołosi, Połowcy – nie raz atakowali Burzenland – stąd i pomysł (jak wiadomo nie do końca udany) sprowadzenia tu Krzyżaków.
Fragment murów miejskich Braszowa
    Ewenementem Siedmiogrodu – oprócz królewskich zamków w typie Branu/Torcsvaru/Torzburga i murów miejskich są więc inne typy twierdz: w wioskach często funkcjonowały silnie umocnione kościoły – czy zbory – warowne, a jeśli wspólnotę było stać nieopodal sioła wznoszono tak zwane zamki chłopskie – warownie o charakterze typowo refugialnym (brak było wież mieszkalnych – bo i brak było stałych mieszkańców), gdzie wieśniacy mieli zawczasu przygotowane schronienia na wypadek najazdu obcych. Takie atrakcje można znaleźć już w promieniu kilkunastu kilometrów od Braszowa – na przykład olbrzymi chłopski zamek (obecnie mozolnie odbudowywany) w Rasznowie/Rosenau/Barcarozsnyo (skądinąd miejscowość znana z kompleksu skoczni narciarskich używanych w konkursach Pucharu Świata) czy (niedawno odremontowany) warowny kościół/zbór protestancki w Codlei/Feketehalom/Zeiden.

Zamek w Bran

    Sascy osadnicy oraz ich sąsiedzi (między innymi Seklerzy – dziś uważający się za Węgrów, kiedyś raczej odrębna nacja) dzięki tym fortyfikacjom budowali sobie tutaj – na krańcach cywilizacji zachodnioeuropejskiej – bezpieczną przystań, na tyle trwałą, że dopiero II Wojna Światowa a potem komunistyczny nacjonalizm Caucescu niemal zniszczyły to wielowiekowe dziedzictwo. To znaczy – zniszczyły. Choć oczywiście Węgrzy i Sasi Siedmiogrodzcy jeszcze tu mieszkają, jako obywatele Rumunii – od kilkunastu lat normalni, a nie drugiej kategorii - więc pewnie zostaną. Zwłaszcza, że Rumunia bardzo szybko się rozwija, a poziom życia ciągle wzrasta (głównie w Bukareszcie i większych miastach co prawda, ale na to się nic nie poradzi).

Siedmiogrodzkie miasteczko - Codlea
    Dzisiaj też Karpaty są o wiele bardziej przyjazne niż kilkaset lat temu. Nikt nie najeżdża już siedmiogrodzkich wiosek i miasteczek – choć nie możemy zapominać, że nadal górujące nad Burzenlandem góry są dzikie – jest to jedna z przyczyn tego, że w Rumunii żyje 20 procent europejskich niedźwiedzi. Są one także odstrzeliwane, a urban legend plotka głosi, że w jednej z braszowskich knajp można nawet niedźwiedziego steku spróbować...
    Na moje nieszczęście rzadko kiedy mam tyle czasu, by owej knajpy poszukać – a jak już jest chwila, to nijak restauracja owa nie chce zostać znaleziona. I tak od kilku ładnych lat.
    Raz byłem bliski – już w Bucegach – trafienia do niedźwiedziej jadłodajni, ale o tym zrobię osobny wpis.
Koniec Świata

29 lipca 2022

Braszów - na końcu Świata cz. 1

    O wyprawie na Koniec Świata pisałem już przy okazji relacji w wyjazdu na poszukiwanie polskiego Stonehenge (na końcu wpisu zresztą wrzucę główną atrakcję z owego Końca Świata) ale takich krańcowych miejsc jest całkiem sporo – albo było, bo w zależności od punktu widzenia, geopolityki czy innych stosunków krańce Świata mogą wypadać w naprawdę różnych miejscach.
    I tak na przykład dla niemieckojęzycznych osadników podążających w XIII i XIV wieku na Wschód Europy w poszukiwaniu ziemi czy szczęścia i przygód takim krańcem – Świata i Cywilizacji – były tereny zwane Burzenlandem. Albo Barcasagiem.
    Tak, brzmi zagadkowo, prawda? Niewiele osób o tym słyszało. Otóż Burzenland przez wieki stanowił wschodni kraniec Królestwa Węgier, a konkretniej jego części w zależności od języka zwanej Erdely, Siebenburgen, Ardeal, Transilvania – czy Siedmiogród. Burzenland to była ta najbardziej zewnętrzna część, wciśnięta pomiędzy Karpaty Wschodnie a Południowe – stolicą której zostało założone przez Krzyżaków miasto Corona.

Rynek w Braszowie
    O Krzyżakach dopiero co pisałem – władcy Węgier wynajęli ich do ochrony saskich osadników przed napływającymi z i zza Karpat niebezpieczeństwami – wszak Sasi Siedmiogrodzcy zaczynali się bogacić, a takie działania zawsze sprowadzają tych, którzy chcą poprawić swój los bez zbędnych nakładów pracy. Krzyżacy dobrze wywiązali się ze swojej misji, niemniej kiedy próbowali zyskać większą autonomię król Andrzej II bez pardonu ich wygnał. Niemniej miasta i warownie zostały – takie jak chociażby wspomniany już przeze mnie zamek w Bran.

Zamek w Bran

Pasterski krajobraz Wyżyny Siedmiogrodzkiej
    Zakon krzyżacki musiał więc poszukać sobie innych rubieży – i co wiemy z historii znalazł je nad Bałtykiem – ale Burzenland pozostał krainą graniczną. I atmosferę tego Krańca Świata, przyczółka Zachodniej Cywilizacji sterczącego pośród niebezpieczeństw Karpat i Siedmiogrodu najlepiej chyba oddaje stare miasto Braszowa. Tak bowiem dziś nazywa się Corona, stolica Burzenlandu (oczywiście, jak każde miasto tkwiące na styku kultur, języków i narodów ma wiele nazw: poza łacińską Coroną jest i węgierskie Brasso, rumuńskie Brasov czy niemieckie Kronstadt; miejscowi Sasi mówili Krunen; komuniści zaś nadali mu miano seryjnego ludobójcy, jak to komuniści: Orasul Stalin).
Braszów w cieniu wzgórza Tompa
    Miasto położone jest pomiędzy dawnym krzyżackim zamkiem a wzgórzem Tompa – i rzeczywiście otoczone jest, niczym koroną, wianuszkiem wzgórz (oraz olbrzymimi Karpatami z pasmem Bucegi na czele). W Średniowieczu opasane też było murami, z których spora część się zachowała.
Mury miejskie Braszowa
Jedna ze średniowiecznych baszt
Brama Katarzyny
    O. Mury miejskie. Jeśli ktoś myśli, że jest to li tylko konstrukcja mająca chronić mieszkańców jest w olbrzymim błędzie. Mur miejski wyznacza dużo ważniejszą granicę – granicę obowiązywania Prawa. Tu, wewnątrz murów jest ład i porządek, za murami – chaos i niebezpieczeństwo. Tu: Europa, cywilizacja. Tam: dziki świat, niemal Azja. Założone na prawie niemieckim miasto ma rynek, regularną siatkę ulic – przedmieścia Braszowa są budowane niedbale, bez planu.
Schei i chaotyczna dawna zabudowa
    Ta granica cywilizacji zachowała się o dziwo w mieście. Jest to Brama Schei. Jeśli kiedykolwiek będziecie w Braszowie przejdźcie przez nią. W Średniowieczu byłby to krok ze światłości w ciemność – no, chyba, żebyście zaczęli zwiedzanie od dawnego wołoskiego przedmieścia Schei, ze średniowieczną cerkwią i najstarszą wołoską/rumuńską szkołą: wtedy wkraczalibyście w krąg cywilizacji Zachodu. Choć oczywiście nie byłoby to takie łatwe. Posiadający prawa i przywileje braszowscy mieszczanie bardzo pilnowali swojego – głównie kupieckiego – monopolu i nie wpuszczali do miasta byle kogo. Słowianie i Wołosi z przedmieść mogli wchodzić w obręb murów zaledwie kilka razy do roku – i to przez tą jedną specjalną bramę. Czemu takie obostrzenia? Otóż prawo obowiązujące w lokowanych miastach jasno mówiło: miejskie powietrze czyni wolnym. Wystarczyło pomieszkać rok i jeden dzień (najczęściej) i zyskiwało się wszystkie mieszczańskie przywileje (analogicznie: wyprowadzka powodowała utratę praw po jakimś czasie) – a Braszowianie, jak każda korporacja, dzielić się nimi nie chciała.
Brama Schei w swojej XVIII-wiecznej odsłonie
Średniowieczna cerkiew św Mikołaja w Schei
    Wiadomo bowiem: im więcej osób może partycypować w zyskach – głównie handlowych – miasta, tym owe profity będą mniejsze. A Braszowianie handlowali, i to bardzo rentownie. Był to bowiem ostatni punkt na zachodnioeuropejskich szlakach handlowych (analogicznie jak nasz Lwów – z którego też ruszano poza obręb cywilizacji europejskiej). Po wyjściu za mury miejskie zaczynał się nieprzyjazny świat Karpat a potem Imperium Otomańskiego i jego wołoskich lenników. Dalej zaś – za Konstantynopolem – była już całkiem Azja: Bliski Wschód i Persja. Ściągano stamtąd masę luksusowych towarów, ale wyprawa taka obarczona była olbrzymim ryzykiem – wielu kupców nie wracało. Natomiast jeśli im się udało...
    Następna część w poniedziałek, już w sierpniu.


A. Taka ciekawostka. Czy tylko mi braszowski rynek przypomina ten, dużo młodszy, w Białymstoku (też przecież mieście granicznym)?
Rynek w Białymstoku

25 lipca 2022

Krzyżacy cz. 2

    Początki Zakonu Najświętszej Maryi Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie sięgają czasu krucjat. Przypomnę tylko: na synodzie w Clermont Roku Pańskiego 1095 papież Urban II rzucił hasło odbicia Ziemi Świętej z rąk niewiernych – a konkretnie Turków Seldżuckich. Zgromadzeni tam dostojnicy, świeccy i duchowni, przyklasnęli z zapałem, zaśpiewali chóralnie Te Deum i rozpoczęli przygotowania krucjaty. Sam papież nie dożył co prawda wyprawy, ale stał się cud: Gotfryd de Bouillon et consores w 1099 zdobyli Jerozolimę i utworzyli kilka katolickich państewek w Ziemi Świętej.

Jerozolima
    Tyle wstępu, bo historia Outremeru i kolejnych krucjat jest tak bogata w wydarzenia i postacie, że w życiu nie doszedłbym do clue wpisu (to już przecież druga część), czyli do krzyżaków. Więc do sedna. W Królestwie Jerozolimskim i sąsiednich państwach, na fali religijnego uniesienia i sukcesów militarnych poczęły się formować nowego typu organizacje – zakony rycerskie. Oprócz typowych mniszych święceń członkowie tych zgromadzeń przyrzekali zbrojnie walczyć z niewiernymi i bronić chrześcijan (jak to się miało do założeń św. Benedykta z Nursji albo do późniejszych koncepcji św. Franciszka nie mnie dochodzić). Te milicje anielskie pod swoje skrzydła wzięli cystersi od św. Bernarda z Clairvaux, nadali regułę i ukonstytuowali nowe zakony – Zakon Ubogich Świątyni Salomona (templariusze) i Zakon Św. Jana z Jerozolimy (joannici). Członkowie tych zgromadzeń rychło zasłynęli w walce z Saracenami, co spowodowało dalszy napływ rekruta. Także z krajów Świętego Cesarstwa Rzymskiego – czyli najogólniej mówiąc: niemieckojęzycznych. Co stanowiło pewien problem – zarówno joannici, jak i templariusze byli zakonami romańskojęzycznymi. Dlatego też dla Niemców stworzono – na bazie reguły templariuszowej – odrębną organizację.
Pozostałości szpitala NMP Domu Niemieckiego
    Czy Zakon Najświętszej Maryi Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie ukonstytuował się na dobre w Świętym Mieście, czy dopiero w dziś zniszczonej Akce trudno powiedzieć. Na pewno spacerując po Starym Mieście Jerozolimy można natknąć się na niedawno odkryte ruiny konstrukcji owego Domu Niemieckiego (niedaleko Zachodniego Muru, czyli Ściany Płaczu). Obstawiam, że skrzydła rozwinął dopiero w ostatnim punkcie oporu krzyżowców, w Akce właśnie. Rozwinął – i już musiał szukać sobie nowego miejsca, podobnie jak templariusze i joannici. Outremer upadł, a dzielni mnisi - rycerze rozpierzchli się po Śródziemnomorzu. Joannici zajęli bizantyjskie wyspy, templariusze otworzyli sieć kantorów w Europie Zachodniej, a Wielki Mistrz krzyżacki zaszył się w Wenecji.
Krajobraz Malty - wieża obserwacyjna joannitów
Kaplica templariuszy w Chwarszczanach

Wielki Kanał w Wenecji

    Już wcześniej jednak, domyślając się nieuchronnej kapitulacji Akki, rozpoczęli Krzyżacy poszukiwania swojego miejsca na Ziemi. Wybór padł na węgierskie pogranicze – miejscowi władcy na rubieżach swojego królestwa zakładali nowe wsie i miasteczka, osadnikom zaś – głównie niemieckojęzycznym Sasom – zagrażały koczownicze plemiona Wielkiego Stepu i karpaccy górale. Dla zaprawionych w bojach z Saracenami mnichów – rycerzy ochrona chrześcijan przed tym zagrożeniem powinna być jak bułka z masłem. I była: Krzyżacy przybyli do Siedmiogrodu, rozpoczęli wznosić warownie, miasta – słowem: zaczęli budować swoje własne władztwo terytorialne. Król Węgier Andrzej II szybko się zorientował w czym rzecz i podziękował Zakonowi, zapewne w niewybrednych słowach. Krzyżacy przełknęli gorzką pigułkę, ale nauczyli się, że następnym razem muszą być bardziej bezwzględni w zajmowaniu nowych ziem. A te trafiły im się już lada moment: książę mazowiecki Konrad, uwikłany w walki pomiędzy Piastami miał już dość najazdów pogańskich Prusów i Litwinów. Postanowił więc połączyć przyjemne z pożytecznym: wspomóc wojskowym zakonem akcję chrystianizacyjną plemion pruskich prowadzoną przez cystersa Chrystiana i zabezpieczyć granice Mazowsza przed najazdami pogan. Nadał więc krzyżakom w dzierżawę Ziemię Chełmińską (pomni doświadczeń z Siedmiogrodu zakonnicy rychło podrobili kwity dopisując słowo "wieczystą") i zadowolony niedługo potem zmarł. Tymczasem zakonnicy rozpoczęli mozolny podbój Prus – który przybrał na sile po upadku Akki.

Zamek Torzburg w Siedmiogrodzie, pierwotnie krzyżacki kasztel
Zamek krzyżacki w Świeciu
Stolica Ziemi Chełmińskiej - Chełmno
    Sama koncepcja zajmowania nowych ziem była genialna: reguła zakonna nakazywała, by mnich sypiał w zamku – więc warownie w Prusach (pierw drewniane, potem ceglane) wznoszono w odległości dnia drogi jedną od drugiej. Pozwalało to trzymać w ryzach miejscową ludność, niezdolną do zdobycia zamku, oraz szybko przerzucać wojska z miejsca na miejsce. Właśnie te zamki okazały się być największym wkładem krzyżaków w krajobraz Europy Północno-Wschodniej. Stanowiły wzór zarówno dla warowni w Inflantach jak i na Warmii, Litwie czy w Polsce. Sama zaś struktura zakonna, korporacyjna w sumie, która tak wspaniale sprawdziła się przy budowie państw zakonnych w Prusach i Inflantach stała się także przyczynkiem do upadku ich potęgi – ale to zupełnie inna historia, podobnie jak walki Krzyżaków przeciwko Polsce – których punktem zwrotnym była niedawno wspominana Bitwa Grunwaldzka.
Jeden z najpotężniejszych zamków Europy - Malbork
    Nie prawdą jest też, że historia Zakonu Krzyżackiego skończyła się w 1525 roku. Zakon przetrwał, choć już nie jako stowarzyszenie militarne, i istnieje do dzisiaj. Swoją siedzibę ma w Wiedniu, a w szeregach współczesnych zakonników jest także kilku Polaków.
Bitwa pod Grunwaldem

25 lutego 2022

Wampiry w czasach zarazy

    Wpis miał opowiadać o cegle adobe i pustyniach w Starym Świecie – i nawet powstał – ale demokratycznie zadecydowałem, że przesunę publikację na marzec, żeby powrócić do tematu, o którym miałem już na blogu nie wspominać – mianowicie panice koronawirusowej. Ponieważ jednak się kończy (panika, mam nadzieję; nie blog – także mam nadzieję) to stwierdziłem, że zrobię wpis podsumowujący wszystkie moje dotychczasowe koronawirusowe przygody i/lub przemyślenia. A – znów moja demokratyczna decyzja – najlepszym miejscem by zakończyć blogowy wątek będzie położony w krainie Erdely zamek Torscvar. Znaczy leżący w Siebenburgen Torzburg. To jest Bran w Transylwanii.

Zamek Bran

    Czyli największa turystyczna atrakcja Rumunii.
    Oraz najdroższa - bo skoro są klienci...

Zamkowy dziedziniec

    Dlaczego? Otóż przyjęło się, iż zamek był siedzibą Drakuli, strasznego transylwańskiego księcia wampira, stworzonego przez Brama Stokera w końcu XIX wieku. Przez jakiś czas nawet oficjalnie brańska twierdza była przez rumuńskie władze promowana jako siedziba historycznego Drakuli. Jak się można domyślać, wszystko to pic na wodę i fotomontaż ambaje.

Zamkowe mury

    Na pierwszy ogień pójdą wampiry. Przyjmuje się, że upiór/wampir to istota z folkloru słowiańskiego, nieboszczyk, który po śmierci nie chce przykładnie leżeć w mogile, tylko z niej wstaje i ku utrapieniu żyjących szkodzi, grandzi, zabija – ogólnie zachowuje się nieprzyzwoicie. Żeby zapobiec takim niecnym wypadkom osobę podejrzewaną o to, że może stać się upiorem (bo, na przykład, miała pypeć na nosie albo zabiła kogo) chowano w dość specyficzny sposób. A to obcinano zwłokom delikwenta głowę i składano ją w nogach, a to przebijano kołkiem, a to wiązano – wierzono, że dzięki temu zmarły nie wstanie z grobu (metody sprawdzały się, trup nie ożywał). Tak zwane pochówki wampiryczne spotykano nawet w XVIII wieku – warto dodać, że nie tylko wśród ludów słowiańskich (niestety, nie możemy przywłaszczyć sobie wampirów na własność).
    Na początku XIX stulecia John Polidori, lekarz niejakiego George'a Byrona popełnił był opowiadanie "Wampir", w którym z nieciekawego nieumarłego typka uczynił pijącego krew arystokratę. Temat podchwycił, i tego typu wampir na stałe zagościł w powieściach grozy (często na poły pornograficznych – wszak czasy wiktoriańskie to epoka pruderii na pokaz; pod purytańską maską ukrywały się i kotłowały najprzeróżniejsze perwersje i zboczenia). Blisko sto lat później taką postać stworzył też Bram Stoker – i nadał mu imię Dracula, zaczerpnięte z historii władcy Wołoszczyzny, Włada III Tepesa – Draculi.
    Żyjący na przełomie Średniowiecza i Renesansu hospodar (czyli książę) wołoski Wład III Tepes (czytaj: Czepesz, Palownik) zasłynął – jako chrześcijański władca – z pewnej nienawiści do Turków Otomańskich (z których to imperium jego państewko graniczyło przez Dunaj). Często też wbijał ich na pal – zresztą karę tą stosował także w stosunku do własnych poddanych, dzięki czemu przeszedł do historii jako władca surowy, ale potrafiący utrzymać w kraju ład i porządek – stąd przydomek Palownik. Kiedy jakiś czas potem wypłynęły na forum opinii publicznej wyczyny hospodara otrzymał on łatkę okrutnika, ale bądźmy szczerzy – nie odbiegał od standardów epoki. Choć nabawił się też i drugiego pseudonimu: Draculea – Syn Diabła. Ojciec Włada, także Wład, należał do antyislamskiego Zakonu Smoka, i nosił przydomek Draco. Pech chciał, że bardzo podobnie w dialektach wołoskich brzmi słowo diabeł – dracul. Stąd w historii ojciec Palownika nosi też miano Diabła. Złe ludzkie języki, słaby pseudonim i powieść o wampirach sprawiły, że na całym Świecie biedny władca jest synonimem zła.

Popiersie Palownika na ruinach Starego Dworu w Bukareszcie

    Podobno zamek Bran swoim wyglądem przypomina siedzibę owego literackiego Drakuli – choć dzielny hospodar wołoski Wład do Transylwanii zaglądał był tylko przejazdem (m.in. złupił niedaleki Kronstadt, dziś Braszów) i jeśli kiedykolwiek przebywał w Branie to – choć to przypuszczenie – dzień, może dwa, jako więzień. Palownik rządził w Karpatach i na Nizinie Naddunajskiej, za główne siedziby miał zamek Poenari oraz miasto Targoviste, choć w wielu miejscach Wołoszczyzny miał swoje rezydencje – na przykład w Bukareszcie jest to Curtea Veche, Stary Dwór – obecnie w fazie rekonstrukcji. Sam zamek ma jednak strasznie ciekawą historię. Powstał na początku XIII wieku dzięki Krzyżakom (tym samym, co to wiecie: teutońska buta w Prusach, Grunwald i inne takie) – drewniana warownia nazywała się Dietrichstein i strzegła szlaków handlowych. Krzyżaków wkrótce wypędzono – zakotwiczyli na długie wieki nad Bałtykiem – zamek przetrwał dłużej, w 1370 roku zniszczyli go Turcy. Odbudował go kilka lat później, już jako Torzburg/Tocsvar król węgierski i polski Ludwik Wielki (u nas znany jako Andegaweński, bo i faktycznie, niewiele ze swojej wielkości przelał na nasze państwo). Na początku XVII wieku zamek płonie – i odbudowany zostaje w stylu nawiązującym do zamków największego mocarstwa w regionie, czyli Rzeczypospolitej. Co prawda niedługo później państwo polsko-litewskie traci mocarstwową pozycję, ale attyki w kształcie jaskółczych ogonów w Torzburgu zostają. W roku 1920 zamek, już zwany Bran, zostaje podarowany przez mieszkańców Braszowa Marii, królowej Rumunii (wnuczka brytyjskiej Wiktorii, prowadziła się nietęgo i wyznawała bahaizm), która przerabia fortecę na swoją ulubioną letnią rezydencję – także dzisiejszy wystrój pochodzi właśnie z początku XX wieku i próżno tam szukać śladów (w sumie nieistniejących) Drakuli.

Zamek w Malborku - dzieło Krzyżaków nad Bałtykiem
Zamek w Niedzicy na pograniczu polsko-węgierskim
Wystawne wnętrza branskiego zamku

    Mimo to nadal do Branu przybywają tłumy wielbicieli hrabiego Drakuli, bo mimo, że oficjalnie już nikt nie łączy zamku z literackim wampirem ani księciem Władem, to nadal można na podzamkowym bazarze kupić pluszowego nietoperza z wielkimi kłami. A raczej można było przed okresem paniki koronawirusowej, w zeszłym roku nietoperzy nie było – stragany upstrzone były za to ohydną chińszczyzną (jakieś pokemony czy inne badziewie) oraz portretami Włada Palownika (na wszystkich obrazach z epoki wygląda jakby miał zeza i nosi fikuśną czapkę). Wychodzi, że pluszowe nietoperze-wampiry zostały kolejnymi ofiarami paniki koronawirusowej.

Bazar pod zamkiem

    A co wspólnego mają wampiry (przynajmniej te krwiopijne, literackie) z wirusem? Ano, i jedne i drugie właściwie nie są żywe (pierwsze są nieumarłe, drugie nie wykazują cech organizmów żywych, tylko się namnażają), i te, i te pasożytują na ludziach, i zarówno jednym, jak i drugim nie zależy na całkowitym unicestwieniu ludzkiej rasy (bo wtedy straciłyby żywicieli). Oba też szerzą panikę, którą tylko spokój i racjonalne myślenie może powstrzymać.
    Różnica jest taka, że wampir nie nabywa odporności na osinowy kołek, a wirus na szczepionki – owszem. Bo mutuje.
    Niemniej, jak wspomniałem na wstępie, panika koronawirusowa wydaje się mijać (osobiście obstawiałem, że całkowita normalność to rok 2025, ale zobaczymy) więc trzeba ją podsumować:
- Miłość w czasach zarazy cz. 1 – czyli pierwsze spotkanie z paniką koronawirusową
- Miłość wczasach zarazy cz. 2 – opowieści ciąg dalszy, tym razem już w Ojczyźnie
- Kuchnia w czasach zarazy – co jeść, kiedy upadnie cywilizacja
- Podróż w czasach zarazy – o tym, jak mocno turystyka dostała po tyłku
- Bunkry w czasach zarazy – bunkry zawsze są spoko, można się do nich schować w razie czego
- Powonienie w czasach zarazy – ciekawa teoria z pogranicza s-f i biologii dotycząca wirusów
- Leprozorium – wizyta w dawnym ośrodku odosobnienia dla zakażonych
- Panika w czasach zarazy – czyli jak to niektórzy wcześniej, inni później, wracają do normalności

    I na koniec jeszcze rada: jeśli już koniecznie będziecie chcieli odwiedzić Bran, to oprócz zamku wejdźcie też do pobliskiego skansenu (a jeśli jesteście ponadnormatywnie duzi uważajcie na średniowieczne tajne przejście - można tam utknąć niczym Kubuś Puchatek w króliczej norze). Jest dużo ciekawszy.

Skansen w Branie

    A za tydzień już na pewno pustynia, cegła adobe i inne atrakcje. Prawdopodobnie.

Najchętniej czytane

Demokracja

     Jednym ze szwajcarskich kantonów gdzie świąteczną potrawą bywa kot jest kanton Appenzell (a raczej dwa kantony, ale o tym może późnie...