Do leżącego na pustyni miasteczka
Nazca przyjechałem nad ranem – czyli właściwie w nocy: jesteśmy
w tropikach, wschody i zachody Słońca nie mają w sobie za grosz
romantyzmu, jak u nas, tu to zwykła chwila, ciemno, pstryk, jasno,
układ zero-jedynkowy. Z pewnym żalem opuszczałem pekaes – w
Dzikich Krajach często są one niesprawne, zapuszczone i parchate, a
tu miałem szeroki rozkładany fotel z wbudowanym masażem. Kilkugodzinna nocna
podróż z Limy była naprawdę komfortowa, a ja w miarę wypoczęty.
Ilość luksusu w autokarze dwukrotnie przewyższała cały dworzec w
Nazce. Przed wyjściem założyłem też czapkę i ciepły polar
– miasto leżało na środku pustyni, a przecież wiadomo nie od
dziś (jak ktoś nie uważał na lekcjach geografii to pisałem o tym
też na blogu), że noce na pustyniach są chłodne – żeby nie
powiedzieć mroźne. Głównym powodem mojej wizyty tutaj były
oczywiście wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa Ludzkości
UNESCO słynne Linie z Nazca, ale miejscowe lotnisko miało zacząć
funkcjonować dopiero za kilka godzin. Jako, że turyści
przyjeżdżają tu (całkiem tłumnie) tylko chwilę polatać nad
płaskowyżem o tak nieludzkiej porze na dworcu spotkać można było
przedstawicieli firm oferujących loty nad Liniami. Szybko więc
załatwiłem co i jak z samolotem (oraz – gdy wstanie słońce –
na przejażdżkę naziemną po okolicy) i poszedłem na spacer. Nadal
było ciemno, ale miasto już powoli przygotowywało się do poranka.
Mianowicie zapłonęły grille przygotowujące uliczne śniadania. |
Uliczna kuchnia w Nazca napędzana jadłoszynem
|
O
dziwo nie używano – jak robią to na przykład ciotki-trucicielki
w Cuzco, albo uliczni sprzedawcy w Limie – gazu. Tu rozpalano żywym
drewnem (a takie jedzenie ma swój niepowtarzalny aromat, polecam), i
to nie byle jakim – bo jadłoszynem. Jadłoszyn (Prosopis sp.)
to – można przewinąć do następnego akapitu, będzie garść
informacji, które można znaleźć też gdzie indziej –
kilkadziesiąt gatunków z rodziny bobowatych (najogólniej mówiąc
- strączkowych) występujących w obu Amerykach, w tym i na
nadpacyficznych pustyniach. Jak każde drzewa żyjące w tak srogim
klimacie mają niezwykle rozbudowany system korzeniowy, twarde drewno
(bo rosną wolno) oraz niewielkie liście. Do tego kwitną niezwykle
obficie. Wszystkie te cechy okazały się niezwykle przydatne kiedy
kilkanaście (prawdopodobnie) tysięcy lat temu przybyli tu ludzie. A
kiedy zaczęli tworzyć cywilizację, no to już całkiem. |
Jadłoszynwowe deski w Chankilo
|
Głęboki
system korzeniowy zapewniał stabilizację gruntu (nieraz są tu
prawdziwe piaskowe diuny) i wskazywał miejsca, gdzie może być
woda. |
Kwiaty jadłoszynowe
|
Drewno stanowiło wspaniały materiał budulcowy i opałowy
– tak jest zresztą do dziś, co stanowi dla jadłoszynów pewien
problem. Ludzi coraz więcej, drzew zaś coraz mniej – jak każde
długowieczne rośliny (a mogą żyć – jak twierdzą niektórzy –
i po kilka tysięcy lat) rosną niezwykle wolno. Populacja, jak
słyszałem, ale z niezbyt wiarygodnych źródeł, może też mieć
problem z odnawianiem się, z powodu mitycznych antropogenicznych
zmian klimatu (bo że klimat nie jest czymś stałym i fluktuuje to
wiedza elementarna). Jeżeli faktycznie gorzej się odradza, to ja
kładłbym to na karb miejscowej, nie globalnej, antropopresji.
Zajmujemy coraz więcej miejsc, gdzie jadłoszyn mógłby sobie
rosnąć. Ostatnio w związku z tym zaczęto tworzyć nawet
jadłoszynowe szkółki, ale na efekty trzeba będzie
poczekać. |
Restauracje pod jadłoszynami w oazie Huacachina
|
Niektóre gatunki – nie wiem czy te występujące w
Peru – były jadalne (to znaczy: nadal są jadalne, ino nie są
jadane; zwłaszcza w okolicy dzisiejszej granicy USA i
Meksyku).
Najciekawszą – no bo stabilizacja terenu, palenisko
czy chatka z gałązek to, umówmy się, odkrywcze nie są, i każde
drzewo można tak użyć – funkcję jadłoszyna spotkałem przy
wspominanych już (obiecuję, ostatni raz o nich wspominam, serio)
inkaskich spiralnych akweduktach w Cantalloc. Same spiralne studnie –
jak wspominałem – umożliwiają zejście z naczyniem do tafli wody
– przypływa ona z gór podziemnym kanałem, jest chłodna (w
skwarze panującym na pustyni to cudowna sprawa), pluskają się w
niej niewielkie rybki. Sielsko. |
Prekolumbijskie akwedukty w cieniu jadłoszyna
|
A co do tego ma jadłoszyn?
Zapewne przy konstrukcji podziemnego kanału używano jadłoszynowego
drewna, ale ważniejszy okazał się okwiat – znaczy to, co opada z
przekwitniętych kwiatów – oraz suche liście. Okazuje się, że
posłużyły one Inkom do uszczelnienia owego kanatu. No właśnie –
czy to na pewno inkascy inżynierowie skonstruowali ów kanał?
Przecież w ich Andach jadłoszynu nie używano. Albo więc
konstrukcje są starsze, albo po prostu wykorzystali miejscowych,
którzy z tych, z braku lepszego słowa, pakuł korzystali od dawien
dawna. |
Catalloc - przebieg podziemnego kanału
|
Choć – podobno – zasięg występowania tych drzew się
zmniejsza, to w pustynnych okolicach jadłoszyn wciąż występuje
nader często, i jeśli tylko miejscowi nie wykarczują go na opał
(noce na pustyni zimne, bezpańskie drzewa darmowe, a ludzi coraz
więcej) to powinien przetrwać – w końcu na co dzień żyje w
ekstremalnych warunkach. A że w trakcie tego wyjazdu do Peru
poruszałem się głównie po pustynnym wybrzeżu, to i jadłoszyn
będzie się pojawiał co jakiś czas. A teraz W. Sz. Czytelnicy będą
już wiedzieli co to takiego. I że to ważna roślina dla rozwoju
południowoamerykańskich cywilizacji znad Pacyfiku. |
Suchy las nadmorski w Chan Chan w środkowym Peru
|
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz