Tłumacz

31 maja 2024

Obserwatorium na pustkowiu cz. 1

    Do tej pory opisując na blogu antyczne ruiny na pacyficznym (no, jakby było jakieś inne) wybrzeżu Peru skupiałem prawie wyłącznie się na miejscach – nawet jeśli miej znanych, jak piramidy w Limie – o których ktoś kiedyś (chociażby Teoretycy Starożytnej Astronautyki, ech) opowiadał: Nazca, Paracas, Dolina Pisco, Chan Chan, Moche, Caral... Nic, tylko piramidy i ruiny na pustyni (i szczęśliwy brak spotkania z wężem koralowym, jednym z najgroźniejszych na Ziemi), dlatego poprzedni wpis był o oceanicznych surferach. Liczę jednak, że W. Sz. Czytelnik się nie znudził, i wytrzyma jeszcze jedną opowieść o pustynnych ruinach, tym razem znanych chyba tylko miejscowym i ekspertom UNESCO – obiekt ten, obserwatorium solarne Chankillo (czyta się przez "l", nie przez "j"), wciągnięty bowiem został na Listę Światowego Dziedzictwa Ludzkości.
Prekolumbijskie obserwatorium słoneczne
    Podczas wędrówki po Paragwaju wspominałem, że ruiny redukcji misyjnych Jesus de Tavarangue i Santissima Trinidad są pono najrzadziej odwiedzanymi obiektami z tej listy. Możliwe, bardzo możliwe. Ale po wizycie tutaj, w Chankillo (czy też w Casmie, bo tak zwie się pobliskie miasteczko) śmiem twierdzić inaczej – to tu nikt nie przyjeżdża.
Ruiny jezuickiej redukcji w Paragwaju
    Już sama Casma jest totalnie sennym miasteczku, niezwykle – jak to pustynne osiedla – parchatym. Skoro zaś w okolicy są ruiny, oczywistym jest, że leży nad rzeką, w porze suchej oczywiście wyschniętą. Nad kamiennym korytem zbudowano ostatnio nowy most, ale trzeba przyznać, że wielkiego ruchu to tu nie ma – może dlatego wyasfaltowane są tylko główne ulice. Obie.
Jedna z głównych ulic w Casmie
    Dostać się tu także nie jest łatwo. Dalekobieżne autobusy nie zatrzymują się wcale, a collectivos czy zbiorczymi taksówkami owszem, dotrzeć można, ale z licznymi przesiadkami. Podróżowanie po peruwiańskim wybrzeżu przypomina więc owe żabie skoki generała MacArthura, tak skutecznie stosowane w czasie walk na Pacyfiku w czasie II Wojny Światowej. Niewielu turystów chce – i umie – tak się poruszać. Traci się na to sporo czasu, ale przynajmniej pozwiedzać można prowincję. Na przykład Chimbote, centrum peruwiańskiego przetwórstwa rybnego. Wspaniałe widoki zachodzącego Słońca okraszone są tam charakterystycznym fetorem.

Wizualnie wspaniały zachód w Chimbote
    Ale wróćmy już do Casmy. Jak dostać się z niej do obserwatorium w Chankillo? No, trudno. Biur turystycznych jakoś nie znalazłem, informacja turystyczna właściwie nie istnieje – można pytać, najlepiej mundurowych, wszyscy uprzejmi, ale informację trzeba, jak to u Latynosów, przepuszczać przez sito. Ale trzeba się starać, i kpem jest ten, któren się nie stara (jak jest w piosence). Niemiłosierny upał poszukiwaniom nie pomagał, ale zdarzały się jaśniejsze momenty.

U nas lody reklamował pingwinek Pik Pok
    Na szczęście syberyjskie lody okazały się być neutralne, bo publiczna toaleta na centralnym dworcu (miejscu, skąd odjeżdżały niektóre – bo nie wszystkie – marszrutki) w Casmie jest... Jest. I na tym zakończmy. Na szczęście udzielono mi informacji, że do zabytkowych ruin dojadę tylko mototaksówką. Ha. O tym środku lokomocji wspominałem już nie raz i nie dwa (i pewnie jeszcze będzie), tu w Casmie również było ich co nie miara, zrzeszonych w korporacje, a baza większości z nich znajdowała się przy głównej drodze przelotowej przez miasteczko. Ja z kolei byłem jedynym Gringo w okolicy, więc mototaksiarze koniecznie chcieli na mnie zarobić. Trochę za dużo jak na mój gust, więc poszukiwania transportu trwały i trwały.
    W końcu jednak znalazłem – nieco dalej – tańszą mototaksówkę. Dużo tańszą. Podejrzanie dużo tańszą.
    - Na ruiny? - upewniłem się.
    - A jakże.
    - Na ruiny obserwatorium Chankilo, to na liście UNESCO?
    - Pewnie!
    Otóż nie. Pojechaliśmy całkiem gdzie indziej. Trudno. Obsobaczyłem Latynosa, ale skoro już przyjechałem... Faktycznie, zawiózł mnie na ruiny. Cerro Sechin.
    Było to miejsce gdzie lud, który zbudował poszukiwane przeze mnie obserwatorium słoneczne odprawiał swoje – jak brzmiały tytuły w sali ekspozycyjnej niewielkiego muzeum – rytuały życia i śmierci. Znaczy się, gdzie składano krwawe ofiary z ludzi. Ot, taka specyfika kultur pacyficznego wybrzeża. Ta tutaj istniała mniej więcej w tym samym czasie, w którym trwała epoka hellenistyczna. A Cerro Sechin? Ot, ruiny jak ruiny – kamienne jak Caral, nie jak gliniane Moche czy Chan Chan. I urocze – więc mimo wszystko byłem zadowolony.

Cerro Sechin
    Olbrzymie kamienie pokryte są bowiem petroglifami wysokiej klasy (szkoda, że twórcy komiksów nie znają tego miejsca – bo to wspaniała inspiracja jest; moim zdaniem), przedstawiających punkowych irokezów, kozaków dońskich, dżinów (tu Teoretycy Starożytnej Astronautyki, czym możemy pomóc?) czy sceny składania krwawych ofiar z ludzi. Serendypnie, normalnie.

Petroglify w Cerro Sechin
Kozak, dżin czy Starożytny Kosmita?
   
Kiedy wróciliśmy do Casmy (a moje naburmuszenie minęło) pan mototaksówkarz przeprosił za zaistniałą sytuację i poprosił, byśmy się jednak w zgodzie rozstali. Chyba przemyślał, że nie ma co Białasów płoszyć – bo jak nie zaczną przyjeżdżać i zostawiać pieniędzy to dalej będzie tu bieda.
    Tak więc – moje poszukiwania transportu trwały. I zostały w końcu nagrodzone sukcesem. Niedaleko urzędu gminy (czy tam czegoś takiego) bazę miała jeszcze jedna korporacja mototaksówkowa. Tam zapytałem.
    - Chciałbym do Chankillo – powiedziałem.
    - Ja tam nie pojadę – odparł kierowca – Ale zawołam kolegę.
 Drugi mototaksówkarz pomyślał, podumał.
    - Treces Torres? - zapytał – Trzynaście Wież, Trzynaście Kamieni – a widząc niepewność na mojej twarzy dodał – Obserwatorium.
    - Obserwatorium – potwierdziłem.
    Chwilę ponegocjowaliśmy, i ruszyliśmy. Kierowca miał na imię Julio, i naprawdę mądrze mu z oczu patrzyło. Rychło okazało się, że do ruin wiodą dwie drogi. Można było przyjechać od strony Panamericany lub od wioski Chankillo. Cóż. Mototaksówka na autostradę (no, powiedzmy) wjechać nie mogła, zresztą trzeba byłoby jechać hen, hen, daleko i zawrócić, bo zjazd był tylko od strony Limy; ktoś nastawiał betonowych płyt, i jadąc od północy skręcić się nie zwyczajnie nie dało. Zostawała więc wioska. Do której wiodła polna droga. A z której... Z której właściwie nic już nie wiodło, bo zaczynały się wydmy, pośród których ukryte było szukane obserwatorium.
Panorama pustyni
Obserwatorium w Chankillo
    Mototaksówka na wąskich kółkach i piasek. Plus ja jako ładunek. Co mogło pójść nie tak?
Mototaksówka na tle jadłoszynów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najchętniej czytane

Cziatura

     Zostajemy na blogu na terenach byłego ZSRS, acz w miejscu o dużo dłuższej i jeszcze mniej znanej w Polsce historii . Choć także będą po...