Po stanowisku archeologicznym Caral nie
można niestety poruszać się bez przewodnika. Możliwe, że
dlatego, że jest to tak cenne miejsce, możliwe zaś, że nie. W
wielu takich miejscach, czy to piramidy Moche, czy limańskie Mateo Salado, cicerone jest obowiązkowy – i darmowy. Choć oczywiście w
dobrym tonie jest po skończonej usłudze wynagrodzić onego –
czyli zapłacić coś, co w krajach Bliskiego Wschodu nazywa się
bakszysz.
Właściwie to nawet warto skorzystać z takiej usługi,
zawsze można czegoś ciekawego się dowiedzieć, choć oczywiście
ogranicza swobodną penetrację ruin. Akurat, jako, że byłem sam –
i pierwszy – dostałem panią Przewodnik na wyłączność. Można
więc było spokojnie obejrzeć dawne miasto.
O ile było to
miasto, a nie jak niektórzy archeolodzy uważają, zespół pałacowo-świątynny.
Pierwszy w Ameryce Południowej. Zresztą wszystko tu jest pierwsze.
Także piramidy – oczywiście schodkowe. Podobnie jak egipska
Piramida Dżesera świątynie te – huaki (huaca "łaka" to nie tylko
miejsce kultu, to coś co można przetłumaczyć jako święte
miejsce; huaką mógł być na przykład kamień, dolina, mumia, ale i
piramida) – rosły. Z pokolenia na pokolenie nadbudowywano jedną
piramidę na drugiej (później koncepcję tą przejęły następne
kultury, na przykład Moche), a robiono to naprawdę solidnie. Żadna
tam glina, talpia czy adobe, jak w późniejszych tysiącleciach – a kamień. I to delikatnie obrabiany. Przypominam, że jesteśmy 4500
lat BP (czyli nasze żalki kujawskie, megalityczne grobowce i
świątynie, stoją już od kilkuset lat), więc powinno wymagać to
olbrzymich nakładów pracy (w wielu z tych kilkudziesięciu miast
kompleksu Caral-Supe także są piramidy).
Caralowie jednak, w
przeciwieństwie do Egipcjan (i tu dyfuzjoniści nie czytają, tylko
przewijają do następnego akapitu) nie budują tylko li z kamiennych
ciosów. Wnętrze konstrukcji wypełniają – poza wcześniejszymi
piramidami (takie matrioszki trochę) – luźno narzucane otoczaki.
Luźno? Otóż nie. Miejscowi owe kamienie spajają bowiem roślinnymi
włóknami, do dziś w suchym klimacie zachowanymi. Nadaje to
niebywałą trwałość konstrukcji.
A skoro mamy już włókna,
to możemy z nich zrobić kipu. Przypominam, że to sposób notacji
za pomocą węzełków na sznureczkach (stąd polskie określenie
"pismo węzełkowe"). Kipu istniało aż do hiszpańskiego
podboju, najbardziej znane jest to inkaskie (znalezione także u nas,
w Polsce, ale o tym już pisałem), ale powstało dużo wcześniej
(przynajmniej te kipu, których nie zniszczyli Inkowie tworząc swoje
Tahuantinsuyu). W czasie prac w Caral znaleziono właśnie takie
sznureczki, które uznano za najstarszy znany tego typu zabytek.
Dla
części badaczy – zwłaszcza peruwiańskich – Caral jest też
archetypowym miastem prekolumbijskiej Ameryki Południowej, na planie którego
wszystkie następne cywilizacje wznosiły swoje centra
administracyjno-kultowe. Nie do końca to się dodaje – wystarczy
dłużej porozmawiać z miejscowymi i pochodzić po ruinach. Tak
charakterystyczny chociażby dla miast inkaskich centralny plac Caral
okazuje się być w oryginale dużo bardziej zabudowany – po prostu
struktury nie zachowały się tak jak piramidy. Choć – warto
zauważyć – że oprócz artefaktów pochodzenia miejscowego
znaleziono tu skarby pochodzące nie tylko z nieodległego oceanu,
ale i z dalszych ciut Andów. Ba, nawet z Amazonii. Świadczyć to
rzeczywiście może o sporych wpływach tego ośrodka.
A co do struktur – poza piramidami mnie bardzo urzekły dwie konstrukcje w kształcie olbrzymiego obwarzanka.
Kręgi te – wyglądające
jak areny do walki – były zintegrowane z kompleksami piramid (m.in
z Wielką Piramidą w Caral) i służyły do celów obrzędowych
(stwierdzenie to oznacza, że archeologowie nie mają pewności do
czego były wykorzystywane). Podobno – bo nie wpuszczono mnie do
środka – okręgi te charakteryzują się świetną akustyką. To
ciekawe, że bardzo często w antycznych budowlach znajdujemy takie
miejsca – nierzadko naturalne, jak w Kotosh. Jako, że znaleziono
też w ruinach sporo instrumentów muzycznych owe ringi mogły być
antycznymi dyskotekami. Dobra, wykonywano tam powiązane z muzyką
rytuały. Ani tańców, ani walk – nudne musieli mieć mieszkańcy
życie.
Chociaż może nie. Oto w kilku miejscach znaleziono
ołtarze – paleniska. Oczywiście (jak twierdzą archeolodzy) nie
czczono tam ognia jak w antycznej Persji, nie. Po prostu ten ogień
tam płonął i składano tam ofiary, jak choćby w Świątyni Salomona czy rzymskich chramach. Z tego co kojarzę ten sposób
oddawania czci bogom (jak i wysoka pozycja kobiet w ichniej
społeczności – wydaje się, że podstawą wierzeń był dualizm
pierwiastka męskiego i żeńskiego) nie spotkał się z uznaniem
następców Caralów (Caralczyków?). Co innego krwawe ofiary z ludzi,
te na całym wybrzeżu aż do czasów Inków były niezwykle wręcz
popularne – niemal obowiązkowe dla każdej szanującej się
kultury. W następnym wpisie opowiem o tym szerzej, tu tylko wspomnę,
że miało to związek z wodą.
Co jest o tyle ciekawe, że na
terenie Świętego Miasta Caral nie znaleziono śladów studni czy
innych struktur dostarczających wodę choćby z płynącej poniżej
rzeki. Nie widać też cystern do przechowywania tego życiodajnego
płynu. To jeden z powodów dla których uznano miejsce za okręg
świątynny: mieszkać tu mieli tylko kapłani (albo władcy, często
przecież funkcje te były połączone, jak w Egipcie chociażby, czy
królewskim Rzymie) i - w związku z dualizmem Caralczyków –
kapłanki. Nie bardzo są ku temu jakieś twarde dowody, możliwe, że
po prostu wodę dostarczano z położonej poniżej doliny ręcznie w
takiej ilości, że Caral mógł funkcjonować jako normalne miasto.
Niemniej opozycja uprawne pola w dole nad rzeką vs święte
terytorium na górze ma jakiś sens. Uświęcenie tego miejsca i
sława sanktuarium miałoby w takim razie zapobiec zniszczeniu go
przez następne kultury żyjące na tym terenie.
Cóż, nie wiem.
Skoro Dolina Supe uprawiana jest od kilku tysięcy lat, i to
intensywnie, to szanse, że coś tam się zachowało, zwłaszcza
zbudowane z nietrwałych materiałów, jest bliskie zeru. Co innego
suche płaskowyże – one nie zachęcały do zasiedlenia, choć
oczywiście i w samym Świętym Mieście można znaleźć późniejsze
struktury, nie powiązane z pierwotnym założeniem. Są one
zbudowane z talpia, czyli ubitej i wysuszonej gliny.
W każdym
razie Caral-Supe było pierwsze – także jak chodzi o uprawy, czy
to bawełny, czy kukurydzy (z tym zbożem to nie jestem taki pewien).
Jedno, na co nie wpadli, i co pojawia się dopiero w Kotosh czy Chavin de Huantar to ceramika. Owszem – znano glinę, używano jej w
budownictwie czy sztuce (albo religii, lepiono niewielkie figurki;
kultowe, jak mówią archeolodzy). Ale nie odkryto wypalania jej.
Podobno za naczynia mieszkańcom doliny służyć miały naturalne
skorupy orzechów. Nie dostałem informacji jakich – a palm
kokosowych nie stwierdziłem.
W każdym razie – powtórzę –
według peruwiańskich naukowców to Caral zapoczątkował wiele
tradycji i zwyczajów (zakłada to continuum kulturowe; dość
odważnie, acz nie jest to pozbawione pewnego sensu). Zajmijmy się
teraz jednym z takich, ekhem, zwyczajów, zarzuconym przez Inków.
Logo Peru, korzystające ze spirali z Caral |
Panorama Świętego Miasta |
Jedna z piramid - struktury na pierwszym planie usypane przez archeologów w celu ochrony stanowiska przed piaskiem |
Wykopaliska w Caral |
Inkaskie kipu |
A co do struktur – poza piramidami mnie bardzo urzekły dwie konstrukcje w kształcie olbrzymiego obwarzanka.
Tajemnicza arena |
Wielka Piramida w Caral i okrągła arena |
Jedna z piramid - konstrukcja przed nią to ołtarz-palenisko |
Rzeka Supe - odpowiedzialna za powstanie Caral |
Caral |
Garncarz rekonstruujący prekolumbijską ceramikę, z politowaniem myślący o ludziach z Caral |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz