Jak wspominałem – jechaliśmy
korzystając z GPS-a, który, owszem, Cocev Kamen wskazał
bezbłędnie, ale drogi doń może już niekoniecznie. W każdym
razie miejsce okazało się potężną skałą wznoszącą się
wysoko pośród pól.
Cocev Kamen |
Głupio było jednak iść komuś w szkodę
(może zresztą któreś z pól należało do Boszka i jego żony),
więc w końcu udało się wytyczyć trasę. Może już poza
asfaltem, i przez strumyk, i mocno pod górę, ale nasze miejskie
autko z wypożyczalni dało radę. Nawet w niezbyt głębokim
strumyku trochę się umyło (na chwilę, ale zawsze). Dzień byl
gorący, przynajmniej dla mnie: było prawie 20 stopni (majówka AD
2023 w Polsce była odrobinę chłodniejsza; zawsze kłody pod nogi
Teoretykom Globalnego Ocieplenia) – kilka dni później było już
30, więc trochę nas spiekło – a kiedy wysiedliśmy dosłownie
powalił nas intensywny zapach łanów koniczyny. U nas już coraz
rzadziej można delektować się taką wonią, ot, większa
chemizacja rolnictwa i likwidacja wiejskich łąk na których
ekstensywnie gospodarze wypasali krowy (niechże ta Macedonia nie
wchodzi do Unii E***pejskiej).
Ale pozostawmy te oflaktoryczne
wrażenia – trzeba było zdobyć ów Cocev Kamen. Nie było to
trudne: wystarczyło pokonać niewielką dolinkę i oto stanęliśmy
u wrót tajemniczego sanktuarium.
Cała skała okazała się być
powycinana przez człowieka. Przechodząc przez wąskie przejście
natknęliśmy się na coś, co mogło robić za prehistoryczne
zawiasy.
Wejście do sanktuarium |
Wszędzie też było pełno wyciosanych w kamieniu
schodków (dobra, były to także – oprócz typowych stopni -
zwykłe wgłębienia, ale umożliwiające w miarę wygodne,
przynajmniej dla szczupłych starożytnych, poruszanie się po całej
skale).
Prehistoryczne drabiny |
Trafiliśmy w końcu na coś co mogło być głównym
ołtarzem.
Możliwe, że ołtarz |
I niech mnie kule biją, ale wyglądał on niezwykle
podobnie do kamiennych ołtarzu znajdujących się w Machu Picchu. Najsłynniejszy z nich nosi miano Intihuantany – Kamienia do Którego Przywiązane Jest Słońce.
Intihuantana z Machu Picchu |
Czy był to tylko przypadek,
związany z takim samym materiałem budowlanym, takimi samymi
obserwacjami astronomicznymi i podobnymi ludzkimi pomysłami (oraz
takimi samymi rękoma) czy może dawni mieszkańcy Bałkanów mieli
jakieś konotacje z andyjskimi góralami? A może – jak twierdzą
Teoretycy Starożytnej Astronautyki – ktoś inny nauczył Ludzkość
tworzyć takie struktury? Nie wiem, ale korzystając z brzytwy
Ockhama i znajomości ludzkiej biologii obstawiam pierwszą z
opcji.
Niemniej podle ołtarza znajdowało się coś wyglądające
jak kamienny tron (jedna z innych nazw tej wysokiej na 481 metrów
góry to właśnie Tron; inna to Peszta) – analogiczny widziałem
(i na nim zasiadałem) widziałem właśnie w Peru, nieopodal Cuzco.
To też mógł być przypadek.
Kamienny tron na Cocev Kamen (foto: M. Grabowska) |
Zwłaszcza, że dokładniejsze
oględziny utwierdziły mnie w przekonaniu, że wcale nie musiało to
być siedzisko władcy czy głównego kosmity kapłana, a miejsce
składania ofiar.
Tron niedaleko Cuzco (foto: J. Hylares) |
Sam Cocev Kamen był do tego pełen jaskiń –
możliwe, że naturalnych, ale gros z nich nosiło ślady
kamieniarskiej obróbki. Pono znajdują się w nich także malowidła
– ale akurat ich nie znaleźliśmy.
A wszystko to w słońcu,
wietrze i oszałamiającym zapachu koniczyny. Może zresztą to
sprawiło, że Cocev Kamen zrobił na mnie większe wrażenie niż
megalityczne obserwatorium Kokino. A może nie, może zwyczajnie jest
bardziej imponujący, choć nie ma takich wspaniałych
astronomicznych konotacji (choć możliwe, że tu też obserwowano
ruchy ciał niebieskich, bo czemu nie) jak sanktuarium z wczesnej
epoki brązu, które Macedończycy chcą wpisać na Listę Światowego
Dziedzictwa Ludzkości UNESCO. Alternatywna teoria to taka, że informacji o tym stanowisku praktycznie nie ma w polskim internecie, więc, podobnie jak przy prekolumbijskim królestwie Huarco w Cerro Azul mogę poczuć się odkrywcą, albo chociaż popularyzatorem.
Zaginione królestwo Huarco |
Kiedy powstały struktury wycięte
w wulkanicznych skałach Cocev Kamena? Jak wspominałem, nie da się
tego wydatować. Jedno, co stwierdzili archeolodzy to obecność
człowieka od czasów paleolitu, przez młodszą epokę kamienia po
erę brązu – a to dość długi okres czasu, kilka tysięcy lat.
Podobnie owe nieznalezione przeze mnie malowidła – stwierdzono
jedynie, że mogą być oryginalne, podobne zaś znaleziono w innych
rejonach Śródziemiomorza – w pobliskiej Bułgarii i we
Włoszech.
Najciekawsze dla mnie jest jednak podobieństwo tych
struktur do andyjskich. Dla mnie to dowód na to, że wszyscy ludzie
są do siebie podobni – wszak pochodzimy od bardzo nielicznej grupy
Homo sapiens (kiedyś trafiła nas jakaś katastrofa, i przeżyło
nas niewielu; w ewolucjonizmie nazywa się to efektem szyjki od
butelki, bottle-neck) i jesteśmy blisko spokrewnieni. Dla
zwolenników teorii dyfuzjonizmu kulturowego może to świadczyć o
prehistorycznych kontaktach między kontynentami (chapeau bas dla
Thora Heyerdala), a dla entuzjastów Paleoastronautyki... No, tu może
to być wszystko.
Bardzo zdziwieni Teoretycy Starożytnej Astronautyki (foto: J. Repetto) |
Może to właśnie jakieś kosmiczne inspiracje
sprawiły jednak, że w Macedonii (a szerzej: w Jugosławii, albo i
nawet na całych Bałkanach) w XX wieku powstawała architektura,
której nie powstydziłby się ani George Lucas, ani projektanci
statku Pi i Sigmy, przybyszów z Matplanety.
Jugosłowiański brutalizm |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz