Tłumacz

18 lutego 2022

Zaginione Królestwo Huarco cz. 1

    Stanowisko archeologiczne w Cerro Azul nie było pierwszymi preinkaskimi ruinami wizytowanymi przeze mnie na terenie dawnego Tihuantansuyu (Imperium Czterech Części – nazwa dawnego państwa Inków; jakiś czas temu przy okazji wpisu o Patallaqcie, szerzej znanej jako Machu Picchu umieściłem taki niewielki słowniczek pojęć dotyczących Inków – tam odsyłam wielce szanownych Czytelników), było za to najmniej spodziewanym. Ot, weszliśmy sobie na nadpacyficzne klify poobserwować delfiny i inne rybitwy wąsate, a tu: masz. Pod naszymi stopami rozpościerało się dawne miasto. Bardzo to serendypytne było.

Ruiny w Cerro Azul
Rybitwa wąsata

    Do Rogatej Fortecy, Waqrapukary, szliśmy wzdłuż kanionu rzeki Apurimac ładnych kilka godzin, do jednego z najstarszych ośrodków cywilizacyjnych na Zachodniej Półkuli jechaliśmy przez dżunglę i góry kilka dni, do słynnego, aczkolwiek przereklamowanego Tiwanaku trzeba było przedostać się do sąsiedniego kraju – samolotem, promem, autobusem, przedinkaską mumię spotkaliśmy w winiarni, a tu pojechaliśmy tylko trochę odpocząć i wykąpać się w oceanie.

Waqrapukara
Kotosh
Preinkaskie artefakty

    W poprzednim wpisie opowiadałem, jak zdybał nas miejscowy urzędnik i zamiast pobrać opłatę za wstęp delikatnie przybliżył nam historię – a przynajmniej nazwę tego miejsca: Huarco (albo też Warku – pierwsza nazwa bardziej w keczua, druga po ajmarsku, ale czyta się właściwie tak samo, łarko; no może w drugim wypadku to o na końcu trochę się zaokrągla, czy jakoś tak, że podobne do u jest). Tak więc staliśmy pod latarnią (morską, a nie czerwoną – nawet nie była na taki kolor pomalowana), na szczycie Cerro Centinela i oglądaliśmy pozostałości Królestwa Huarco (hiszpański kronikarz zanotował nazwę Guarco, ale dość już tej lingwistyki). Nie ukrywam, że olbrzymie fragmenty kilkusetletnich budowli wystające z piasku przypominały mi, jako żywo, zagubione jakieś egipskie miasto. A pokryta dawnymi tarasami – polami uprawnymi – górująca nad ruinami Cerro Camacho (ponad 80 metrów powyżej poziomu morza) wyglądała jak olbrzymia piramida, grobowiec faraona.

Widok spod latarni

    Efekt psuły oczywiście niezwykle hałaśliwe pacyficzne fale i wrzaskliwe ptaki morskie, rozpraszał również wszędobylski zapach guana, a i rzeka Canete, dawniej utrzymująca gospodarkę królestwa do Nilu nie mogła mieć nawet podskoku (zwłaszcza, że obecnie prawie zniknęła). No nieważne – mnie i tak ruiny kojarzyły się z Egiptem. Albo chociaż z Nubią.
    Po krótkim spacerze weszliśmy pomiędzy pozostałości zabudowań – skoro było przedinkaskie musiały mieć ponad 600 lat, bo przypominam – Tahuantinsuyu jako imperium istniało dosyć krótko przed hiszpańską konkwistą, wcześniej Inkowie siedzieli sobie grzecznie w wysokich Andach i naparzali się obsydianowymi dzirytami z sąsiadami (nie kpię, Ameryki prekolumbijskie zatrzymały się na etapie neolitu – no, względnie, gdzieniegdzie, chalkolitu, ponieważ umiano już obrabiać złoto, srebro i miedź; brązu zdaje się nie odkryto na Półkuli Zachodniej EDIT: meksykańscy Taraskowie jednak zaczynali stosować). Potężne mury, jeszcze dziś wysokie na kilka metrów zbudowane były z dość nietrwałego surowca – ubitego błota. Technika taka z hiszpańska zwie się talpia, i jeszcze o niej opowiem.

Mur z talpii

    Na razie mieliśmy tylko potężne ruiny i słony wiatr (a ja dodatkowo oparzenia słoneczne, o czym już pisałem). Kilkanaście potężnych budowli (1500-3000 metrów kwadratowych; myślę, że zwolennicy tych popularnych coraz bardziej nieludzkich mikrokawalerek po 15 metrów nie odnaleźliby się tutaj) oraz centralny plac.
    - Pewnie do haratania w gałę – zażartowaliśmy, choć informacja umieszczona nieopodal twierdziła, że był miejscem zgromadzeń i uroczystości religijnych.

Centralny plac Huarco

    Archeolodzy jak nie wiedzą do czego służyło coś, co znaleźli zawsze piszą: obiekt kultowy. Owszem, bardzo często mają rację, nie przeczę, ale plac na środku wioski na kontynencie, który ma bzika na punkcie gry w piłkę musiał służyć za boisko (co prawda słynna rytualna gra tlachtli rozwijała się w Mezoameryce, ale skoro do Peru przybyła stamtąd kukurydza, to czemu nie gała?). To taka moja teoria, i drobny wkład w rozwój światowej archeologii (jest to bardziej prawdopodobna teoria niż na przykład ta o Turbosłowianach).

Współczesna wioska z adobe

    Dużo więcej tego dnia nie dowiedzieliśmy się o Królestwie Huarco. Niewielkie muzeum potwierdziło tylko nasze przypuszczenia, że głównym zajęciem mieszkańców było rybołówstwo, że tarasy Cerro Camacho faktycznie były polami uprawnymi (nawadnianymi – dziś to pustynia), że kres niepodległości położyli Inkowie (w okolicach latarni morskiej wybudowali twierdzę – ale użyli doskonalszej techniki niż talpiacegły adobe i kamienia; zachowały się zaledwie fragmenty, a starsze, prymitywniejsze ściany stoją...), że olbrzymie molo w Cerro Azul jest już drugim z kolei, pierwsze wybudowano w XIX wieku (była to najważniejsza informacja według pani kustosz, skądinąd bardzo sympatycznej i zadowolonej, że jakiś inostraniec muzeum odwiedził). Potem zrobiło się ciemno (czyli, jak wspominałem, zapadła tropikalna noc – bez zbędnych ceregieli ani przydługich zachodów słońca), przyszła burza (wyłączyli prąd – standard), a rano ruszyliśmy dalej, bodajże z powrotem do Limy, ale nie pamiętam dobrze, zresztą nie ma to większego znaczenia dla fabuły opowieści.

Zachód słońca u wybrzeży dawnego Królestwa Huarco

    Mimo to Cerro Azul i Królestwo Huarco pozostało w mej pamięci – zacząłem więc szukać jakichś o nim informacji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najchętniej czytane

Cziatura

     Zostajemy na blogu na terenach byłego ZSRS, acz w miejscu o dużo dłuższej i jeszcze mniej znanej w Polsce historii . Choć także będą po...