Stanowisko archeologiczne w Cerro Azul
nie było pierwszymi preinkaskimi ruinami wizytowanymi przeze mnie na
terenie dawnego Tihuantansuyu (Imperium Czterech Części – nazwa
dawnego państwa Inków; jakiś czas temu przy okazji wpisu o
Patallaqcie, szerzej znanej jako Machu Picchu umieściłem taki
niewielki słowniczek pojęć dotyczących Inków – tam odsyłam
wielce szanownych Czytelników), było za to najmniej spodziewanym.
Ot, weszliśmy sobie na nadpacyficzne klify poobserwować delfiny i
inne rybitwy wąsate, a tu: masz. Pod naszymi stopami
rozpościerało się dawne miasto. Bardzo to serendypytne było.
|
Ruiny w Cerro Azul
|
|
Rybitwa wąsata
|
Do Rogatej Fortecy, Waqrapukary,
szliśmy wzdłuż kanionu rzeki Apurimac ładnych kilka godzin, do jednego
z najstarszych ośrodków cywilizacyjnych na Zachodniej Półkuli
jechaliśmy przez dżunglę i góry kilka dni, do słynnego,
aczkolwiek przereklamowanego Tiwanaku trzeba było przedostać się
do sąsiedniego kraju – samolotem, promem, autobusem, przedinkaską mumię spotkaliśmy w winiarni, a tu pojechaliśmy tylko trochę
odpocząć i wykąpać się w oceanie.
|
Waqrapukara
|
|
Kotosh |
|
Preinkaskie artefakty
|
W poprzednim wpisie opowiadałem, jak
zdybał nas miejscowy urzędnik i zamiast pobrać opłatę za wstęp
delikatnie przybliżył nam historię – a przynajmniej nazwę tego
miejsca: Huarco (albo też Warku – pierwsza nazwa bardziej w
keczua, druga po ajmarsku, ale czyta się właściwie tak samo,
łarko; no może w drugim wypadku to o na końcu trochę się
zaokrągla, czy jakoś tak, że podobne do u jest). Tak więc
staliśmy pod latarnią (morską, a nie czerwoną – nawet nie była na taki kolor pomalowana), na szczycie Cerro Centinela i
oglądaliśmy pozostałości Królestwa Huarco (hiszpański kronikarz
zanotował nazwę Guarco, ale dość już tej lingwistyki). Nie
ukrywam, że olbrzymie fragmenty kilkusetletnich budowli wystające z
piasku przypominały mi, jako żywo, zagubione jakieś egipskie
miasto. A pokryta dawnymi tarasami – polami uprawnymi – górująca
nad ruinami Cerro Camacho (ponad 80 metrów powyżej poziomu morza)
wyglądała jak olbrzymia piramida, grobowiec faraona.
|
Widok spod latarni
|
Efekt psuły oczywiście niezwykle
hałaśliwe pacyficzne fale i wrzaskliwe ptaki morskie, rozpraszał
również wszędobylski zapach guana, a i rzeka Canete, dawniej
utrzymująca gospodarkę królestwa do Nilu nie mogła mieć nawet
podskoku (zwłaszcza, że obecnie prawie zniknęła). No nieważne –
mnie i tak ruiny kojarzyły się z Egiptem. Albo chociaż z Nubią.
Po krótkim spacerze weszliśmy
pomiędzy pozostałości zabudowań – skoro było przedinkaskie
musiały mieć ponad 600 lat, bo przypominam – Tahuantinsuyu jako
imperium istniało dosyć krótko przed hiszpańską konkwistą,
wcześniej Inkowie siedzieli sobie grzecznie w wysokich Andach i
naparzali się obsydianowymi dzirytami z sąsiadami (nie kpię,
Ameryki prekolumbijskie zatrzymały się na etapie neolitu – no,
względnie, gdzieniegdzie, chalkolitu, ponieważ umiano już
obrabiać złoto, srebro i miedź; brązu zdaje się nie odkryto na
Półkuli Zachodniej EDIT: meksykańscy Taraskowie jednak zaczynali
stosować). Potężne mury, jeszcze dziś wysokie na kilka metrów
zbudowane były z dość nietrwałego surowca – ubitego błota.
Technika taka z hiszpańska zwie się talpia, i jeszcze o niej
opowiem.
|
Mur z talpii
|
Na razie mieliśmy tylko potężne
ruiny i słony wiatr (a ja dodatkowo oparzenia słoneczne, o czym już
pisałem). Kilkanaście potężnych budowli (1500-3000 metrów
kwadratowych; myślę, że zwolennicy tych popularnych coraz bardziej nieludzkich mikrokawalerek
po 15 metrów nie odnaleźliby się tutaj) oraz centralny plac.
- Pewnie do haratania w gałę –
zażartowaliśmy, choć informacja umieszczona nieopodal twierdziła,
że był miejscem zgromadzeń i uroczystości religijnych.
|
Centralny plac Huarco
|
Archeolodzy jak nie wiedzą do czego
służyło coś, co znaleźli zawsze piszą: obiekt kultowy. Owszem,
bardzo często mają rację, nie przeczę, ale plac na środku wioski
na kontynencie, który ma bzika na punkcie gry w piłkę musiał
służyć za boisko (co prawda słynna rytualna gra tlachtli
rozwijała się w Mezoameryce, ale skoro do Peru przybyła stamtąd
kukurydza, to czemu nie gała?). To taka moja teoria, i drobny wkład
w rozwój światowej archeologii (jest to bardziej prawdopodobna teoria niż na przykład ta o Turbosłowianach).
|
Współczesna wioska z adobe
|
Dużo więcej tego dnia nie
dowiedzieliśmy się o Królestwie Huarco. Niewielkie muzeum
potwierdziło tylko nasze przypuszczenia, że głównym zajęciem
mieszkańców było rybołówstwo, że tarasy Cerro Camacho faktycznie
były polami uprawnymi (nawadnianymi – dziś to pustynia), że kres
niepodległości położyli Inkowie (w okolicach latarni morskiej
wybudowali twierdzę – ale użyli doskonalszej techniki niż talpia
– cegły adobe i kamienia; zachowały się zaledwie fragmenty, a
starsze, prymitywniejsze ściany stoją...), że olbrzymie molo w
Cerro Azul jest już drugim z kolei, pierwsze wybudowano w XIX wieku
(była to najważniejsza informacja według pani kustosz, skądinąd
bardzo sympatycznej i zadowolonej, że jakiś inostraniec muzeum
odwiedził). Potem zrobiło się ciemno (czyli, jak wspominałem,
zapadła tropikalna noc – bez zbędnych ceregieli ani przydługich
zachodów słońca), przyszła burza (wyłączyli prąd –
standard), a rano ruszyliśmy dalej, bodajże z powrotem do Limy, ale
nie pamiętam dobrze, zresztą nie ma to większego znaczenia dla
fabuły opowieści.
|
Zachód słońca u wybrzeży dawnego Królestwa Huarco
|
Mimo to Cerro Azul i Królestwo Huarco
pozostało w mej pamięci – zacząłem więc szukać jakichś o nim informacji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz