Tłumacz

21 lutego 2022

Zaginione Królestwo Huarco cz. 2

    Długo trwało zanim znalazłem jakieś informacje o napotkanym przeze mnie całkiem serendypytnie peruwiańskim Królestwie Huarco. Nie dla tego, że nie ma nigdzie żadnych wiadomości, ale dlatego, że zwyczajnie – nie miałem czasu. Jeździł człowiek po świecie w te i we wte, no i minęło ładnych kilka miesięcy zanim wróciłem nad Pacyfik do Cerro Azul – choć tylko metaforycznie. Przejrzałem zdjęcia, odpaliłem Internety (kiedyś napisałbym: poszedłem do biblioteki; tak na pewno byłoby bardziej romantycznie, ale cały proces trwałby znacznie, znacznie dłużej). W moim ukochanym, choć jednym z najtrudniejszych na Świecie, języku okazało się nie być zbyt wiele informacji. Czy to w tłumaczeniu prac pani Marii Rostworowskiej, czy w innych opracowaniach zaledwie parę wzmianek.

Wybrzeże Królestwa Huarco
Huarco

    No, na przykład taka, że Inkowie mieli problem z podbojem Huarco. Zabrzmiało interesująco. Druga połowa XV wieku, Tahuantinsuyu (odsyłam do słowniczka TU) powoli opuszcza Andy i rusza na podbój pacyficznego wybrzeża. Wygląda na to, że Sapa Inka gustuje w rybach, a te z Jeziora Titicaca mu nie smakują. Dobra, przyznaję się: smak na ceviche z morskiej rybki mógł nie być głównym powodem zejścia inkaskich wojowników na niziny (państwo Inków prawdopodobnie cierpiało na "głód ziemi" – wiele imperiów tak ma, chociażby Moskwa; możliwe, że zapotrzebowanie na nowe tereny wiązało się z inkaską religią i kultem królewskich mumii – ale to inna historia, więc nie będę kontynuował tego wątku, doczytajcie sobie) – ale jak już zeszli, to chcieli zagarnąć jak największy obszar, to oczywiste. Zbliżają się więc Długousi (znaczy Inkowie; tunele i kolczyki to nie jest nowa moda) Górale, pokrzykują, rzucają dzirytami, bolas (indiańskie lasso), kamieniami... Ale nie zdobywają Huarco, przynajmniej nie z marszu. Próbują negocjacji, ale na nic się to zdaje (swoją drogą: ciekawe, czy jakby Ślązacy oblegali Kaszubów, to obie strony mogłyby się dogadać?). Oblężenie przeciąga się, na wybrzeżu zaczyna się pora upałów. Bez odpowiednich zasobów górale nie mogą siedzieć tu zbyt długo – wycofują się w kierunku podnóża Andów. Huarcończycy, Huarcowie, Huark... Peruwiańscy Kaszubi oddychają z ulgą – i zaczynają gromadzić nowe zapasy, na wypadek, gdyby Inkowie jednak wrócili. A ci rzeczywiście wracają – rok w rok, przez kilka kolejnych sezonów. I nadal nie mogą przełamać obrony. W końcu ich władca, Topa Inca Yupanqui, rusza swoją inkaską mózgownicą – i niczym Hans Guderian – obmyśla wspaniały plan. Przerywa oblężenie i udaje, że przegrał. Zbiera wojsko i odchodzi. Uradowani mieszkańcy zaczynają świętować, opuszczają miasteczko i udają się do pobliskiego sanktuarium w dziękczynnej procesji (ha, w poprzedniej części kontestowałem kultową funkcję głównego placu miasta, haha!). Na to tylko czekają Inkowie – okazuje się bowiem, że nie odeszli zbyt daleko – i zajmują Huarco. Królestwo dzielnych, choć wygląda, że nie najbystrzejszych, rybaków staje się częścią Tahuantinsuyu. A Sapa Inka może w swej stolicy, Qusqu (Cuzco, Pępek Świata) delektować się do woli morskimi rybkami (podobno – tak mówi legenda – inkascy biegacze, chasqi, na co dzień przenoszący po imperialnych drogach kipu z rozkazami władcy, dostarczali znad Pacyfiku w góry ryby w takim tempie, że były jeszcze świeże; podróż autokarem z Cerro Azul do Cuzco to dziś jakieś dwie doby, chyba, że coś się popsuje, to dłużej).

Huarco
Cuzco

    Tyle mniej więcej (raczej mniej) znaleźć można od ręki w polskich źródłach. Więc dowiedziałem się, jak w Roku Pańskim 1470 Topa Inca Yupanqui przechytrzył rybaków z Huarco. A coś więcej o nich? Zanim zagłębiłem się w hiszpańskojęzyczny Internet spróbowałem po angielsku. I udało się znaleźć niewielki, choć niezwykle wyczerpujący artykuł – autorstwa pani Joyce Marcus, z czasopisma American Scientist. Jak kogoś interesuje południowoamerykańska archeologia to polecam.

Stanowisko archeologiczne Huarco

    Cóż, nie będę jednak tłumaczył całego artykułu – bo przecież niewiele osób interesuje jakie gatunki ryb były odławiane przez mieszkańców Huarco, prawda? No właśnie (ważne, że jadalne, nie?). Zresztą miejscowi dalej żyją z rybołówstwa (w Cerro Azul jest niewielki port rybacki, tuż koło plaży), czasem nawet wędkują (czego ich antenaci raczej nie robili). W każdym razie ryby i frutti di mare (w tłumaczeniu na polski: roboki z morza) stanowiły podstawę diety dawnych mieszkańców. Ba! Nie marnowały się także pozostałości skorup czy ości. Zwróciłem na to uwagę oglądając potężne mury Huarco – zbudowane były z talpia, czyli ziemi i właśnie pokruszonych muszli. Może ten dodatek sprawił, że tak nietrwała, choć potężna, konstrukcja przetrwała kilkaset lat?

Mur z talpii

    Bo co to jest talpia? Po hiszpańsku brzmi nieźle. Po angielsku to rammed earth. Trochę gorzej. Po naszemu byłaby to... Ubita ziemia. Najprostszy – w suchym jakby nie było klimacie – sposób budowy. Owszem, dość pracochłonny, ale wysiłek nie wymaga wielkich technicznych umiejętności (no, może ciut). Ot, pomiędzy deski wrzucasz wilgotną ziemię (może być z czymś zmieszana) i ubijasz. Ubijasz. Ubijasz. Dosypujesz ziemi. Ubijasz. Ubijasz. Długo. Ale kiedy skończysz – masz naprawdę twardy mur. Mogący przetrwać – jak widać w Cerro Azul – kilkaset lat bez konserwacji (fakt, że w sprzyjającym klimacie – choć oczywiście ślady erozji wodnej są, i to znaczne). A z konserwacją jeszcze dłużej (vide mury słynnego Marrakeszu albo Bam, wpisanych na Listę Dziedzictwa Ludzkości UNESCO). Nic dziwnego, że Inkowie musieli uciekać się do chytrych sztuczek by opanować miasto (dobra, w końcu napisałem: miasto; długo się wzbraniałem, ale w końcu raz, że stolica, dwa, że ma główny plac, rynek taki do haratania w gałę).

Główny plac Huarco

    Sami poddani Sapa Inki byli chyba zbyt leniwi by tak ubijać ziemię, więc, jak wszyscy lenie, wpadli na epokowy wynalazek. No, właściwie to nie oni – w tym rejonie Świata – ale stosowali bardzo szeroko. Ba, do dzisiaj ta technika budowlana, licząca kilka tysięcy lat (i kilka razy niezależnie wynajdywana na całej Ziemi – no, chyba, że Starożytni Kosmici przekazali tą tajemną wiedzę) jest używana. Inkowie swoją osadę zbudowali z adobe. Znaczy: cegły mułowej, cegły białej, niewypalanej. Pewnego razu, kilka kontynentów dalej, trafiłem nawet na współczesną fabrykę tego budulca, ale o tym innym razem. W każdym razie Inkowie dobudowali (oprócz twierdzy na klifach) także swoją dzielnicę. Często tak robili, pisałem o tym przy okazji wyprawy do Waqrapukkary – obok podbitej stolicy budowali swoją osadę. Szwendając się po Cerro Azul niestety nie znalazłem pozostałości po Inkach – ale nie dlatego, że adobe jest mniej trwałe niż talpia: po prostu na dzielnicy góralskiej wyrosło współczesne miasto. Ot, niefart.

Współczesne Cerro Azul
Widok na Cerro Azul

    Swoją drogą Inkowie lubili – po podboju – przesiedlać plemiona w różne zakątki swojego imperium (trochę jak z ZSRS) albo zmuszać daną społeczność do wąskiej specjalizacji (zupełnie jak w ZSRS) – wtedy łatwiej było niewielkiej inkaskiej społeczności zarządzać Tahuantinsuyu. Wydaje się – twierdzą archeolodzy – że Huarco nie zostało aż tak skołchozowane (w domach znaleziono pomieszczenia, gdzie trzymano paszę dla świnek; oczywiście, świnek morskich, cuy; niech żyje autarkia!), choć oczywiście główną gałęzią przemysłu po podboju – podobnie jak przed, rzecz jasna – była produkcja rybna. Zwłaszcza ryb suszonych – i to w bardzo wyrafinowany sposób, na co zwrócili uwagę także Hiszpanie po konkwiście. Otóż, odwrotnie jak w Śródziemnomorzu, ryb przed całą operacją nie solono. Właściwie, to wcale ich nie suszono, nie na słońcu przynajmniej. Mianowicie wkładano je – zwłaszcza drobne okazy – do gorącego piasku (kto spacerował po plaży w tropikach ten wie: bardzo gorącego – i słonego, co wyjaśnia brak solenia). I już. Małe rybki tego samego dnia, większe nazajutrz – były pozbawione wilgoci i gotowe do długoterminowego przechowywania. Czy były smaczne? Podejrzewam, że jak wszystkie suszone ryby – nie.

Ceviche - współczesna forma prekolumbijskiego dania
Cuy al horno - świnka morska
Kipu - pismo węzełkowe

    To tyle, chyba pierwszy raz w polskich Internetach, o zaginionym Królestwie Huarco – zainteresowanych odsyłam do książek i artykułów naukowych (albo do Peru, pojechać, zobaczyć, zjeść świnkę morską). A sam w następnych wpisach wracam do Starego Świata – bo skoro było trochę o pustyni i trochę o cegle adobe, to trzeba temat dokończyć.

Mewy spoglądające z nostalgią na ruiny Huarco

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najchętniej czytane

Cziatura

     Zostajemy na blogu na terenach byłego ZSRS, acz w miejscu o dużo dłuższej i jeszcze mniej znanej w Polsce historii . Choć także będą po...