Dobra – ile można o zabytkach i
historii pisać.
Skoro jakiś czas temu się zapowiedziałem, że będzie o jedzeniu chwastów – no to być
musi. Jakbym słowa nie dotrzymał byłbym jako cymbał brzmiący
politykiem. A na to jestem zbyt uczciwy – tak mnie Mama wychowała.
 |
Babka lekarska
|
Poza tym wpis o "Kuchni w czasach zarazy" miał całkiem sporo wyświetleń – więc można
pociągnąć dalej te kulinarne peregrynacje podróże Adamasa.
No i jeśli – albo raczej kiedy –
przyjdzie ogólnoświatowy kryzys albo jaka wojna warto wiedzieć co
można zjeść – i do tego smacznie. Na przykład mrówki można zjeść –
o czym już pisałem – i termity (choć tych ostatnich w naszym
klimacie nie uświadczysz). Albo pędraki chrabąszcza (smakują jak
kurczak) czy pasikoniki (skrzyżowanie czipsów i popkornu). Lub –
ewentualnie – chwasty. W ramach prowadzonych przeze mnie
zajęć z survivalu zawsze pokazuję – i sam zjadam –
najsmaczniejsze rośliny występujące w naszym otoczeniu. Od razu
zaznaczam – nie jestem ekspertem, takim jest chociażby pan Łukasz
Łuczaj, ja po prostu lubię zjeść.
Wiosną będzie to pokrzywa – o
której już pisałem – ale na zieloną sałatkę nadadzą się
młode liście mniszka lekarskiego (czyli popularnego mlecyka),
krwawnika pospolitego czy szczawiu (albo szczawika – to ta
koniczyna o sercowatych listkach, czasemuprawiana w doniczkach w
wersji ozdobnej; kiedyś zjadłem takiego hodowlanego kwiatka koledze,
o którym wspominałem w kontekście pięknego miasta Tossa de Mar;
potem zawsze chował doniczkę jak przychodziłem). Młode liście
lipy albo klonu też są smaczne. |
Pokrzywa |
A babka lekarska – Plantago
officinalis – to nie tylko świetny opatrunek na rany, ale i niezły
dodatek do naleśników (jeno bierzcie młode liście, stare są
łykowate).
Ale żeby nie robić tu całego
zielnika – zresztą sporo jest w Internetach rad co jeść jak się
umiera z głodu jest weganem – to ograniczę się do trzech
chwastów, które każdy miał w ogródku (chyba, że ktoś nie ma
ogródka – wtedy mógł takiego chwasta spotkać gdzie indziej: w
doniczce, na klombie, na trawniku, w przerwach między płytami
chodnikowymi).
Na początek totalny odlot. Gatunek
przywleczony do Europy z Ameryki Południowej. Tam na każdym
szanującym się bazarze można kupić tą roślinę, zwaną pacoyuyo cimarron na pęczki. U
nas? Chwast. Nikt nawet nie zwróci na nią uwagi, ba, większość
osób nie wie nawet jak się ona nazywa.  |
Peruwiański targ
|
W sumie może i dobrze, bo nazwę ma
średnią: żółtlica owłosiona, Galinsoga quadriradiata.
Tja.
Ale smakowo – to jest bomba. Lubicie
pestki słonecznika? On też pochodzi z Ameryki, i smakuje podobnie
jak żółtlica. Na surowo – jako dodatek do kanapek, do twarożku
– po prostu ekstra. Żeby się najeść pewnie trzeba by zjeść
tego jakieś niebotyczne ilości, ale ten smak. Polecam, zdecydowanie
polecam.
 |
Pacoyuyo cimarron |
Druga roślina jest gatunkiem
rodzimym. Kiedyś rzadki – ale odkąd pierwsi neolityczni rolnicy
rozpoczęli na naszych ziemiach karczunek lasów i uprawę zbóż i
warzyw pojawiła się ona. Kocha świeżo przekopaną ziemię, rośnie
jak na drożdżach, może być bladoniebieska albo purpurowoczerwona
– komosa biała, Chenopodium album. Lebioda.
Szpinak ubogich. |
Lebioda
|
Znana potrawa głodowa – wczesną
wiosną używana jako substytut mąki – bo jest bardzo pożywna. I
smaczna. Przez cały okres wegetacji można używać jej liści jako
dodatku do jajecznicy, do makaronów, do zup. Nawet można zjeść na
surowo. Ale prawdziwe oblicze pokazuje pod koniec lata – kiedy
zaczyna wydawać drobne i niepozorne owoce.
I to jest hit – niezwykle pożywne i
smaczne.
Ktoś powie: nie będę jadł lebiody.
To dla jakichś biednych wieśniaków. Po czym, jako, że jest
nowoczesny, pobiegnie do marketu i kupi trochę modnej ostatnio
quinuy. Quinua pochodzi z Andów i naprawdę nazywa się komosa
ryżowa. Ma większe owoce niż nasza komosa biała, lebioda, ale
dużo mniej intensywne w smaku. I droższe. A jedyny koszt pozyskania
nasion lebiody to schylić się po nie (dobra – są pożywne, ale
schylać się trzeba po wielokroć, bo naprawdę są drobne).
Trzeci bohater dzisiejszego wpisu
nazywa się ładnie: gwiazdnica pospolita, Stellaria vulgaris.
Smakuje za to mniej wyraziście od dwóch poprzednich. Może lekko
orzechowo? W każdym razie jest dosyć krucha i ma przepiękne białe
kwiatki – malutkie, kilka milimetrów średnicy. Ma ten plus nad
poprzednimi roślinami, że właściwie jest dostępna cały rok. W
czasie łagodnej zimy świeże pędy gwiazdnicy bez trudu znajdziemy
pod śniegiem nawet (albo w doniczce, jak ktoś nie ma ogródka). |
Gwiazdnica i mrówki
|
Z połączenia tych mocy tych roślin
może powstać naprawdę bombowa potrawa. I na dodatek
międzykontynentalna. |
Chwasty |
Podsmażam czosnek (Eurazja) i paprykę
chili (Ameryka Południowa) na oleju – niech będzie słonecznikowy,
z Ameryki Środkowej, dodaję ugotowany makaron – najładniej
wyglądają piórka (wynaleziony w Chinach), konserwową kukurydzę
(Ameryka) a na sam koniec posiekaną żółtlicę, gwiazdnicę i
liście lebiody (można dodać też nasiona – lebiodzianą kaszę).
Ale zieleninę naprawdę na ostatku – tak, żeby się tylko lekko
zblanszowała. Swoją drogą jak ktoś nie ma akurat ząbków czosnku
można użyć także zielone części rośliny (albo genialny czosnek
niedźwiedzi – byleby nie pomylić z silnie trującą konwalią
majową) albo popularny chwast czosnaczek pospolity. A żeby nie było
całkiem bezzwierzęco – finalnym produktem dorzuconym do potrawy
niech będzie ser. Kozi, a co.
 |
Chwastowe jedzenie
|
Na talerzu jest więc smacznie i
kolorowo (a je się przede wszystkim oczami) – do pełnej tęczy
brakuje jeszcze niebieskiego – ja używam płatków rośliny
pochodzącej z Bliskiego Wschodu – chabra bławatka (swoją drogą
z kwiatów tej rośliny można zrobić wino – ma piękną barwę
denaturatu i wspaniały, łagodny smak; z mniszka lekarskiego wino
trąci delikatnie gruszką). |
Chaber bławatek |
Jak się komuś zaś nie chce chwastów
w nadmiernej liczbie szukać – wtedy wracamy do żółtlicy. Rośnie
na każdej grządce, wystarczy jej nie wypielić – i mamy materiał
na pesto. Czosnek, orzechy laskowe (wspominałem kiedyś, że od
tysiącleci w naszym klimacie były podstawą diety – tym żywili
się neolityczni budowniczowie megalitów) zamiast piniowych, makaron
– i voila! Ja na talerzu smak łamię owocostanami typowo
okrajkowego krzewu Rubus sp., czyli maliną. Bo lubię. A poza tym
ładnie wygląda.  |
Makaron z pesto żółtlicowym przybrany gwiazdnicą i maliną
|
Co prawda z tymi potrawami trzeba
będzie poczekać do wiosny – ale warto. I już na zaś mówię:
smacznego.
PS: jakby ktoś potrzebował
fioletowego na talerzu to kwiaty fiołka nie dość, że jadalne, to
jeszcze delikatne w smaku.