Tłumacz

5 lipca 2024

Inkaski fort

    Poprzedni wpis skończyłem informacją, że w Samaipacie można bez problemu dostać napoje chłodzące. Bądźmy szczerzy – chodziło mi o piwo, choć tak naprawdę wielkim fanem tego napoju nie jestem. I z tą bezproblemowością też bywa różnie. Jak pisałem – jest Samaipata czymś na kształt kurortu. To znaczy, że są tu Biali (także najgorszy sort, lewicujący hipisi przyjeżdżający się tu "wyczilować", co jest eufemizmem określającym nieróbstwo i narkotyzowanie się) i niektóre lokale są właśnie pod nich robione. Samaipata duża nie jest, łatwo się na taki natknąć – tuż przy głównym placu znalazłem właśnie coś takiego: prowadzony bodajże przez Niemkę (no, w Boliwii to nie dziwi) wyglądał tak, jak powinien wyglądać tropikalny lokal. Filmowy oczywiście, bo normalne są parchate i Biali najczęściej tam nie zaglądają. I są też zdecydowanie tańsze, a zamiast lanych piw kraftowych jest na przykład Paceña z La Paz z przepiękną etykietą, urągającą nowoczesnym standardom wzorniczym (dlatego jest przepiękna, zobaczcie sobie sami).
Samaipata turystyczna
    W takim parchatym lokalu spotkaliśmy też przypadkiem Polaka – księdza, który tu w Boliwii od 27 lat już głosi Słowo Boże. Przyjechał do Samaipaty wraz z innymi kapłanami, głównie miejscowymi. Miło było po kilku tygodniach porozmawiać z kimś obcym w naszym niezwykłym języku.

Samaipata codzienna
    Poza tym sennym klimatem jest Samaipata punktem wypadowym w okoliczne góry – między innymi we wspomniany w poprzednim wpisie Park Narodowy Amboro, którego jedną z atrakcji jest Las Gigantycznych Paproci.

Nieprzebyty las paproci
    Atrakcją mogą też być winnice – Boliwia nie słynie na Świecie z produkcji tego trunku, ale podobno tu się udaje (najważniejszym rejonem uprawy winorośli jest Tarija – wiedzie tamtędy jedna z tras do Paragwaju i Argentyny).

Winnice w Samaipacie
    Są góry, są rzeki – muszą być też wodospady (tu zwane jak w Peru cataracta, albo cascada; w Paragwaju to salto).

Pierwsza katarakta w Cuevas
    Byłem tu w porze suchej, więc ilość wody przelewającej się przez progi nie była imponująca, ale powiem tak: te filmowe rzeki, które kończą się nagłym spadkiem wody istnieją naprawdę.

Trzecia katarakta w Cuevas: rzeka-niespodzianka
    Jeden z takich wodospadów znajduje się u stóp najważniejszej – przynajmniej dla mnie – atrakcji okolicy, inkaskiego Fortu Samaipata. W porze suchej sączy się tutaj zaledwie strużka wody, ale wyślizgane kamienie sugerują, że w bardziej wilgotnej porze roku musi się tu bardzo kotłować.

Malutka kaskada czekająca lepszych dni
    - A da się wejść na górę korytem strumienia? - zapytał kolega, zapalony speleolog i łazik, który chwilę wcześniej poskakał krzynkę po skałach, po których ja miałbym dużą trudność się przemieszczać.
    - Ja nie szedłem – odparł miejscowy, który obsługiwał nam transport; mimo, że kurort to regularne połączenia są tylko z Santa Cruz, tak to trzeba korzystać z taksówek albo agencji turystycznych; taksówki tańsze – Ale chyba się da.
    - Super – odparł kolega.
    - Ale ja bym uważał. Jak jest sucho, to wszystkie jadowite węże schodzą się do strumienia, bo tam mają wodę.
    - Jadowite?
    - Tak – taksówkarz wzruszył ramionami na znak, że to oczywiste – Jadowite.

Tu żyją węże
    Po dłuższym namyśle kolega z pomysłu wspinaczki zrezygnował, zwłaszcza, że prawdopodobnie musiałby iść sam. A skoro zrezygnował – pojechaliśmy w górę, do miejsca w którym kończyło się Tahuantinsuyu, Imperium Inków.
    Wiem, Drogi Czytelniku, że możesz już mieć dość inkaskich miast (i innych ruin), ale obiecuję, że to już ostatnie. W dżungli prekolumbijskich ruin jest jak na lekarstwo. A inkaskich wcale.

Inkaskie miasto na pustyni koło Nazca
    Fort Samaipata – jak się oficjalnie miejsce nazywa – wznosi się tuż ponad granicą tych ponurych lasów mglistych, a centrum stanowi olbrzymia skała, w której powycinane są charakterystyczne dla andyjskiej kultury trapezowate nisze i inne kształty, które można zobaczyć w wielu miejscach Tahuantinsuyu, chociażby w okolicach Cuzco (o czym zresztą pisałem któregoś razu). Świetna sprawa, aż dziw, że Teoretycy Starożytnej Astronautyki jeszcze tego nie spenetrowali.

Powycinane kamienie w Samaipacie
    Poniżej tejże skały mamy to, co w każdym szanującym się inkaskim mieście: wielki plac ceremonialny do haratania w gałę, tambo czyli magazyny, siedzibę gubernatora...

Główny plac miasta
    Najciekawsze jest to, że mimo, iż był to graniczny posterunek Inków jakoś tak brak przesadnych umocnień obronnych – poza położeniem na szczycie góry. Jedyne fortyfikacje pochodzą już z czasów hiszpańskich; wszak miejscowe plemiona długo jeszcze po konkwiście dawały się Europejczykom we znaki (na przykład słynni Chiquitos – Hiszpanie przez nich musieli przenieść Santa Cruz w inne miejsce).

Fort Samaipata
    Ciekawostką jest też studnia, chincana, opisywana jako tunel ucieczkowy. Położona jest ona jednak poza głównymi zabudowaniami Fortu. Współpodróżnik speleolog stwierdził krótko, a ja z tą opinią się zgadzam:
    - Nie wygląda na coś takiego.

Profesjonalnie zagrodzone wejście do szybu chincany - dziś pełnej wody i plastikowych butelek
    W każdym razie Samaipata jest warta odwiedzenia, nawet jak się nie jest Teoretykiem Starożytnych Astronautyków albo czilującym hipisem. Bo jest tu ładnie. Ale teraz zgodnie z obietnicą na jakiś czas koniec z prekolumbijskimi ruinami – na blogu lecimy do dżungli, nad Amazonkę. Śladami Tomka Wilmowskiego oraz innych de Orellanów.
Amazonka

2 komentarze:

Najchętniej czytane

Opera w dżungli

     Pierwsze informacje o Manaus zdobyłem czytając najlepszą chyba część opowieści o przygodach Tomka Wilmowskiego (Tomek u Źródeł Amazonk...