Tłumacz

7 września 2020

Rogaty Gród cz. 2

  Elias, nasz kierowca podrapał się po głowie. Miał dowieźć nas w okolice preinkaskiej twierdzy Waqrapukara oraz wskazać nam do niej drogę. A tymczasem wyglądało na to, że jego toyota za chwilę na dobre ugrzęźnie w błocie.
  - Dalej to chyba nie pojedziemy – stwierdził Janek, mający czasem tą wspaniałą umiejętność wypowiadania na głos rzeczy oczywistych dla wszystkich (czasem to pomaga, jak w tym wypadku).
  Elias smutnie pokiwał głową. Właściwie to wiedział o tym, ale przecież miał nas dostarczyć w okolice zabytku, a to jeszcze kawałek drogi... Widać było, jak chwilę walczy ze sobą, ale w końcu podjął decyzję. Zamknął auto na klucz i powiedział, bo przecież do niego musiało należeć ostatnie słowo:
  - Dalej nie pojedziemy. Pójdziemy pieszo.
  Trochę się zdziwiliśmy, że nasz przewodnik chce zostawić auto na środku wysokogórskiej łąki, ale wkrótce zdradził nam swój plan:
  - Podprowadzę was kawałek, do rozwidlenia szlaków. Jedna ścieżka będzie wiodła do twierdzy, a druga do Wayqui. Nie można się zgubić. Potem wrócę po auto i pojadę do wioski. Będę tam na was czekał.
  - Ale możemy przyjść wieczorem dopiero – zgłosiliśmy uwagi do tego planu.
  - No tak – Elias wzruszył ramionami – Dlatego poczekam.
Kanion Apurimac

  Tak więc ruszyliśmy. Po niezbyt długim i stromym podejściu łąki i pola skończyły się – zaczął się kanion Apurimac. Przepiękny, przecudowny. Dalsza nasza trasa wiodła właśnie wzdłuż tego cudu natury – nie wiem, czy głębszego w tym miejscu od słynnego kanionu rzeki Colorado; nawet jeżeli – w co wątpię – nie był przepastniejszy, to na pewno był bardziej zielony. Szliśmy i podziwialiśmy. Całe szczęście, że ścieżka była równa – byliśmy na wysokości ponad 4 kilometrów nad poziomem morza, każde podejście powodowałoby, że zamiast chłonąć landszafty dyszelibyśmy jak silnik wartburga.
  - Masz żonę i dzieci? - zapytał Elias; było to standardowe pytanie zadawane przez mieszkańców Ameryki Łacińskiej; Białasy często są tym skonfundowane, że niby to taka zażyłość jakaś, że obcej osoby to nie wypada tak pytać, ale po pierwsze: Latynosi są bardzo bezpośredni i dosłowni, po drugie zaś pokazuje to, co jest ważne dla nich: nie jakaś kariera, wyimaginowana samorealizacja, a rodzina, czy też, powiem jako biolog, sukces biologiczny; myśmy zapomnieli chyba o co tak naprawdę chodzi w życiu.
  - Nie – odparłem zgodnie z prawdą.
  - Jak to? - zdziwił się Latynos – Masz już tyle lat i nie masz jeszcze?
  - No, tak wyszło...
  - Ojoj – stwierdził i zabrzmiało to tak, jakby próbował mnie pocieszyć; może faktycznie tak było.
  Sam, co zdradził chwile później, miał dwadzieścia pięć lat i jeszcze nie miał dzieci ale – tu uśmiechnął się znacząco – mocno się o nie stara. Swoją drogą rozmowa o rodzinie jest chyba ciekawsza niż niezwykle popularne nasze smoltoki (z angielskiego small talk, oczywiście), czyli gadki o niczym (albo ja po prostu nie umiem gadać o niczym – byłem kiedyś świadkiem piętnastominutowej konwersacji kilkorga pań: przez ten czas nie wymieniły między sobą żadnej – żadnej – informacji; ot, różnice płci). Dalszą rozmowę przerwało nam pojawienie się na ścieżce byka. To znaczy samca krowy. Można – samca od samicy – odróżnić licząc wymiona. Jeśli są cztery, to jest to krowa. Jeśli jedno, to prawdopodobnie nie jest to wymię. Ten byk miał poza tym pokaźne rogi. Miałem kiedyś okazję uciekać już przed osobnikiem tego gatunku – rzecz działa się w Sudetach (a niektórzy jeżdżą po to do baskijskiej Pampeluny, ha!), ale było kilka różnic pomiędzy tamtą – a tą – sytuacją. Wtedy był to młody, naładowany testosteronem zły byczek – teraz było to dostojne, potężne zwierzę (ciekawe, czy miało więcej testosteronu? Swoją drogą jądra byka traktowane są jako afrodyzjak, ba, ich spożycie zwiększa nie tylko chęć, ale i moc) – a ja byłem z kolei młody i... Nieważne. Onegdaj było też gdzie uciekać – a tu z jednej strony kanion Apurimac, z drugiej zaś pionowa skalna ściana.
Kanion Apurimac
  - Byk – stwierdziłem, ponieważ ja również czasem mówię rzeczy oczywiste.
  - Aha – odparł Elias i podniósł z ziemi kamień.
  Zanim zapytałem się co chce zrobić wziął zamach i trafił byka prosto w wystający róg. Przez głowę przebiegła mi myśl: no, to teraz zwierzaka dopiero rozsierdził. Ale nie. Byk spojrzał na nas wielce zdziwiony – widać rzadko kogoś tu spotykał.
  - Sio! - krzyknął Elias i schylił się po następny kamień.
  Przy trzecim pocisku (ale tylko pierwszy tak wspaniale zadźwięczał o byczy róg – ha, w końcu zbliżaliśmy się do Rogatej Fortecy) zwierz odwrócił się i sobie poszedł. Kiedy tylko pojawiła się taka możliwość zszedł ze ścieżki na położone ciut niżej zbocza i stamtąd, z bezpiecznej odległości (bezpiecznej dla nas, oczywiście), obserwował spode łba bandę nachodźców. Wkrótce też pożegnaliśmy się z Eliasem – mieliśmy nadzieję, że nie na zawsze, że będzie czekał na nas we wsi – i ruszyliśmy dalej.
  Po drodze spotkaliśmy jeszcze kilku przedstawicieli rodziny Bovidae – ale nie zwracały na nas uwagi – pasły się spokojnie na zboczach kanionu. Oczywiście, nie były to dzikie krowy. Gdzieś w odległych wioskach byli ich właściciele, ale one chodziły sobie samopas. Fachowo nazywa się to ekstensywny chów bydła – i wbrew obiegowym opiniom występuje także w Europie, choć oczywiście nie tak często jak kiedyś.
  Krowom towarzyszył też łubin oraz spalone pnie rachitycznych na tej wysokości drzewek – jak nam wyjaśnił zanim się rozstaliśmy Elias – niedawno był tu pożar. Po pogorzeliskach wędrowałem w kilku częściach Świata – i jako biolog nie mam nic przeciwko pożarom. Owszem, na krótką metę przynoszą straty, ale raczej gospodarce ludzkiej niż środowisku. Nieraz ogień jest niezbędny dla funkcjonowania danych ekosystemów i bez pożarów (czasem wywoływanych też przez Człowieka, będącego częścią ekosystemu) dane środowisko nie mogłoby funkcjonować, ale wchodzimy tu w zawiłości niezwykle trudnej nauki jaką jest ekologia (z racji tego, że jest skomplikowana nic o niej nie wiedzą tzw. "ekolodzy", kojarzycie, ci, którzy – raczej nie za darmo – przykuwają się do drzew i inne takie). A na to nie ma tu miejsca, bo trzeba podziwiać kanion Apurimac.
Kanion Apurimac
  Wzdłuż którego wędrowaliśmy w palącym słońcu andyjskiego dnia, aż natknęliśmy się na niezwykły w swoim kształcie kamień...
Rzeźba
  Znak, że niechybnie zbliżaliśmy się do końca naszej wyprawy (sensu stricte: do połowy wyprawy – wyprawa polega na tym, o czym doskonale wiedzą Hobbici, że trzeba iść "tam i z powrotem"; "w te i na zad"). Niedługo – w następnej części 11.09.2020 (data znana w USA) – mieliśmy w końcu ujrzeć Waqrapukarę, Rogaty Gród.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najchętniej czytane

Cziatura

     Zostajemy na blogu na terenach byłego ZSRS, acz w miejscu o dużo dłuższej i jeszcze mniej znanej w Polsce historii . Choć także będą po...