Elias, nasz kierowca podrapał się po
głowie. Miał dowieźć nas w okolice preinkaskiej twierdzy
Waqrapukara oraz wskazać nam do niej drogę. A tymczasem wyglądało
na to, że jego toyota za chwilę na dobre ugrzęźnie w błocie.
- Dalej to chyba nie pojedziemy –
stwierdził Janek, mający czasem tą wspaniałą umiejętność
wypowiadania na głos rzeczy oczywistych dla wszystkich (czasem to
pomaga, jak w tym wypadku).
Elias smutnie pokiwał głową.
Właściwie to wiedział o tym, ale przecież miał nas dostarczyć w
okolice zabytku, a to jeszcze kawałek drogi... Widać było, jak
chwilę walczy ze sobą, ale w końcu podjął decyzję. Zamknął
auto na klucz i powiedział, bo przecież do niego musiało należeć
ostatnie słowo:
- Dalej nie pojedziemy. Pójdziemy
pieszo.
Trochę się zdziwiliśmy, że nasz
przewodnik chce zostawić auto na środku wysokogórskiej łąki, ale
wkrótce zdradził nam swój plan:
- Podprowadzę was kawałek, do
rozwidlenia szlaków. Jedna ścieżka będzie wiodła do twierdzy, a
druga do Wayqui. Nie można się zgubić. Potem wrócę po auto i
pojadę do wioski. Będę tam na was czekał.
- Ale możemy przyjść wieczorem
dopiero – zgłosiliśmy uwagi do tego planu.
- No tak – Elias wzruszył ramionami
– Dlatego poczekam.
Kanion Apurimac |
Tak więc ruszyliśmy. Po niezbyt
długim i stromym podejściu łąki i pola skończyły się –
zaczął się kanion Apurimac. Przepiękny, przecudowny. Dalsza nasza
trasa wiodła właśnie wzdłuż tego cudu natury – nie wiem, czy
głębszego w tym miejscu od słynnego kanionu rzeki Colorado; nawet
jeżeli – w co wątpię – nie był przepastniejszy, to na pewno
był bardziej zielony. Szliśmy i podziwialiśmy. Całe szczęście,
że ścieżka była równa – byliśmy na wysokości ponad 4
kilometrów nad poziomem morza, każde podejście powodowałoby, że
zamiast chłonąć landszafty dyszelibyśmy jak silnik wartburga.
- Masz żonę i dzieci? - zapytał
Elias; było to standardowe pytanie zadawane przez mieszkańców
Ameryki Łacińskiej; Białasy często są tym skonfundowane, że niby
to taka zażyłość jakaś, że obcej osoby to nie wypada tak pytać,
ale po pierwsze: Latynosi są bardzo bezpośredni i dosłowni, po
drugie zaś pokazuje to, co jest ważne dla nich: nie jakaś kariera,
wyimaginowana samorealizacja, a rodzina, czy też, powiem jako
biolog, sukces biologiczny; myśmy zapomnieli chyba o co tak naprawdę
chodzi w życiu.
- Nie – odparłem zgodnie z prawdą.
- Jak to? - zdziwił się Latynos –
Masz już tyle lat i nie masz jeszcze?
- No, tak wyszło...
- Ojoj – stwierdził i zabrzmiało
to tak, jakby próbował mnie pocieszyć; może faktycznie tak było.
Sam, co zdradził chwile później,
miał dwadzieścia pięć lat i jeszcze nie miał dzieci ale – tu
uśmiechnął się znacząco – mocno się o nie stara. Swoją drogą
rozmowa o rodzinie jest chyba ciekawsza niż niezwykle popularne
nasze smoltoki (z angielskiego small talk, oczywiście), czyli gadki
o niczym (albo ja po prostu nie umiem gadać o niczym – byłem
kiedyś świadkiem piętnastominutowej konwersacji kilkorga pań:
przez ten czas nie wymieniły między sobą żadnej – żadnej –
informacji; ot, różnice płci). Dalszą rozmowę przerwało nam
pojawienie się na ścieżce byka. To znaczy samca krowy. Można –
samca od samicy – odróżnić licząc wymiona. Jeśli są cztery,
to jest to krowa. Jeśli jedno, to prawdopodobnie nie jest to wymię. Ten byk miał poza tym pokaźne rogi. Miałem kiedyś okazję
uciekać już przed osobnikiem tego gatunku – rzecz działa się w
Sudetach (a niektórzy jeżdżą po to do baskijskiej Pampeluny,
ha!), ale było kilka różnic pomiędzy tamtą – a tą –
sytuacją. Wtedy był to młody, naładowany testosteronem zły
byczek – teraz było to dostojne, potężne zwierzę (ciekawe, czy
miało więcej testosteronu? Swoją drogą jądra byka traktowane są
jako afrodyzjak, ba, ich spożycie zwiększa nie tylko chęć, ale i
moc) – a ja byłem z kolei młody i... Nieważne. Onegdaj było też
gdzie uciekać – a tu z jednej strony kanion Apurimac, z drugiej
zaś pionowa skalna ściana.
Kanion Apurimac |
- Byk – stwierdziłem, ponieważ ja
również czasem mówię rzeczy oczywiste.
- Aha – odparł Elias i podniósł
z ziemi kamień.
Zanim zapytałem się co chce zrobić
wziął zamach i trafił byka prosto w wystający róg. Przez głowę
przebiegła mi myśl: no, to teraz zwierzaka dopiero rozsierdził.
Ale nie. Byk spojrzał na nas wielce zdziwiony – widać rzadko
kogoś tu spotykał.
- Sio! - krzyknął Elias i schylił
się po następny kamień.
Przy trzecim pocisku (ale tylko
pierwszy tak wspaniale zadźwięczał o byczy róg – ha, w końcu
zbliżaliśmy się do Rogatej Fortecy) zwierz odwrócił się i sobie
poszedł. Kiedy tylko pojawiła się taka możliwość zszedł ze
ścieżki na położone ciut niżej zbocza i stamtąd, z bezpiecznej
odległości (bezpiecznej dla nas, oczywiście), obserwował spode
łba bandę nachodźców. Wkrótce też pożegnaliśmy się z Eliasem
– mieliśmy nadzieję, że nie na zawsze, że będzie czekał na
nas we wsi – i ruszyliśmy dalej.
Po drodze spotkaliśmy jeszcze kilku
przedstawicieli rodziny Bovidae – ale nie zwracały na nas uwagi –
pasły się spokojnie na zboczach kanionu. Oczywiście, nie były to
dzikie krowy. Gdzieś w odległych wioskach byli ich właściciele,
ale one chodziły sobie samopas. Fachowo nazywa się to ekstensywny
chów bydła – i wbrew obiegowym opiniom występuje także w
Europie, choć oczywiście nie tak często jak kiedyś.
Krowom towarzyszył też łubin oraz
spalone pnie rachitycznych na tej wysokości drzewek – jak nam
wyjaśnił zanim się rozstaliśmy Elias – niedawno był tu pożar.
Po pogorzeliskach wędrowałem w kilku częściach Świata – i jako
biolog nie mam nic przeciwko pożarom. Owszem, na krótką metę
przynoszą straty, ale raczej gospodarce ludzkiej niż środowisku.
Nieraz ogień jest niezbędny dla funkcjonowania danych ekosystemów i
bez pożarów (czasem wywoływanych też przez Człowieka, będącego
częścią ekosystemu) dane środowisko nie mogłoby funkcjonować,
ale wchodzimy tu w zawiłości niezwykle trudnej nauki jaką jest
ekologia (z racji tego, że jest skomplikowana nic o niej nie wiedzą
tzw. "ekolodzy", kojarzycie, ci, którzy – raczej nie za
darmo – przykuwają się do drzew i inne takie). A na to nie ma tu
miejsca, bo trzeba podziwiać kanion Apurimac.
Kanion Apurimac |
Wzdłuż którego wędrowaliśmy w
palącym słońcu andyjskiego dnia, aż natknęliśmy się na
niezwykły w swoim kształcie kamień...
Rzeźba |
Znak, że niechybnie zbliżaliśmy się
do końca naszej wyprawy (sensu stricte: do połowy wyprawy –
wyprawa polega na tym, o czym doskonale wiedzą Hobbici, że trzeba
iść "tam i z powrotem"; "w te i na zad").
Niedługo – w następnej części 11.09.2020 (data znana w USA) – mieliśmy w końcu ujrzeć
Waqrapukarę, Rogaty Gród.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz