Pożegnaliśmy na blogu Bałkany, ale – choć
tytuł nie wskazuje – dalej pozostajemy w basenie Morza
Śródziemnego, konkretniej na niewielkim archipelagu leżącym mniej
więcej w jednej trzeciej drogi pomiędzy europejską Sycylią a
leżącą w Maghrebie Tunezją, dawnym sercem państwa
Kartagińczyków. Chodzi oczywiście o Maltę.
Wyspy to są
niezwykłe, znane z najstarszych w Europie budowli, krzyżowców i
cudów natury – niektórych już nieistniejących. Zresztą o
megalitycznych świątyniach i skalnym łuku Azurre Window onegdaj
ubarwiającym Gozo już wspominałem. Nawet co nieco było o
joannitach, ale tylko tak mimochodem.
Malta |
Nieistniejące Błękitne Okno na Gozo |
A skoro tak, to zapraszam
na spacer po dawnej stolicy zakonu (a współczesnej niepodległej
Malty) – Valletcie.
Valletta |
To znaczy – stolicą wysp była Mdina –
dziś niewielkie, ale potężnie obecnie ufortyfikowane miasteczko w
centrum wyspy.
Mury Mdiny |
Kiedy po kilku latach tułania się po Morzu
Śródziemnym wygnani przez Osmanów z Rodos krzyżowcy św. Jana
przybyli wreszcie na Maltę od razu stwierdzili, że Mdina nie nadaje
się na główną siedzibę zakonu. Nie dlatego, że jakaś mała i
parchata była – tylko joannici żyli z morza (znaczy – trochę
piratowali, trochę zwalczali muzułmańskich korsarzy): stolica
musiała być miastem nadmorskim. Wybór zakonników padł na Birgu i
znajdującą się tam starą twierdzą Castrum Maris.
Birgu |
Na miejscu
dawnych zabudowań krzyżowcy postawili Fort Świętego Elma i
zaczęli robić to, co lubili najbardziej: denerwować osmańskiego
sułtana. Takie prztyczki może nie były groźne, ale potężny
władcę (Sulejman Wspaniały, bo kto inny) nie mógł pozwolić sobie
na zniewagi. Zwłaszcza, że wyspę joannitom nadał inny wielki
władca, cesarz Karol V (tu uwaga: zakonnicy dostali archipelag w
zamian za obietnicę dostarczania cesarzowi jednego sokoła
maltańskiego rocznie; kiedyś to były czasy, a teraz nie ma
czasów).
Fort Świętego Elma |
Rycerze – już maltańscy – nie byli głupi, więc
zdawali sobie sprawę, że skoro Turcy już raz ich przegonili, to
mogą napaść jeszcze raz. Wszystkie siły po przybyciu na Maltę
poświęcili więc na przygotowanie obrony przed spodziewaną
inwazją. I rzeczywiście, Turcy nadeszli, 35 lat po lądowaniu
zakonu na Malcie. I rycerze europejscy przetrwali to Wielkie
Oblężenie: wyspy broniło niecałe 10 tysięcy ludzi, z tego
większość to pospolite ruszenie, napastników było jakieś 40
tysięcy. Zaraz po zakończeniu walk Wielki Mistrz Jean de la Valette
podjął decyzję o budowie nowej, jeszcze potężniejszej twierdzy –
stolicy: i tak powstała Valletta.
Valletta |
Nowe fortyfikacje okazały się
na tyle skuteczne (a potęgę Turków Jan III Sobieski złamał pod
Parkanami), że następne oblężenie wyspy przeżyły dopiero w 1940
roku. Też przetrwały, ale to całkiem inna historia.
Wieża obserwacyjna joannitów |
Tymczasem
Valletta, już nie niepokojona, rozbudowywała się w stylu barokowym
– ale sam układ ulic jest niezwykle regularny, renesansowy, wszak
zaprojektował go jeden z uczniów samego Michała Anioła. Kroczyłem
więc wpisanymi na listę dziedzictwa UNESCO uliczkami gdy –
całkiem przypadkiem, podle gmachu Biblioteki Narodowej Malty
zaprojektowanego przez Polaka z pochodzenia, Stefana Ittara –
natknąłem się na reklamę street-foodowej knajpki serwującej
zapiekanki.
Reklama zapiekanki |
Zapiekanka – centralnie, na Jana, napisane stało
po naszemu. A obok, już po angielsku, jakieś tam didaskalia. No nie
mogłem nie spróbować, prawda? Zresztą jakiś czas temu pisałem
trochę o ulicznym jedzeniu w Polsce i w Europie – i nieodmiennie
porównanie wypadało na naszą korzyść (w najgorszym wypadku na
remis). A zapiekanki – znaczy, tej bułki z serem, pieczarką i
dodatkami z piekarnika – nie spotkałem jeszcze nigdzie poza
Polską. Wychodzi, że to nasz wkład w fast-foody. Zwłaszcza odkąd
zaczęto zapiekanki rzeczywiście serwować z pieca – nie wiem, jak
Czytelnicy, ale ja pamiętam jeszcze budy z szybkim żarciem, gdzie
zapiekanki były serwowane podgrzane w mikrofali – miękkie,
gąbczaste cosie, idealne dla osobnika będącego pod wpływem – i
to przemożnym – alkoholu. Swoją drogą wszystko z mikrofalówki
jest niedobre.
Zapiekanka - tu ze Szczecina |
Szybko rozejrzałem się – lokal, lokalik
właściwie, wciśnięty był pomiędzy inne kawiarenki i puby;
byliśmy wszak w centrum stolicy europejskiego poważnego kraju.
-
Zapiekanka? - zapytałem dziewczęcia przygotowującego potrawę,
okazało się, że była to Kolumbijka – Skąd tu zapiekanka?
-
No – odparła Latynoska – Zapiekanka to taka bułka z serem i
grzybami, przecięta i włożona do piekarnika...
- Wiem co to
jest – przerwałem – Jestem z Polski, Skąd ta nasza potrawa
tutaj, na Malcie?
- A – dziewczyna uśmiechnęła się – Bo
właściciel też jest Polakiem.
Oczywiście zamówiłem
zapieksę, bo jakże inaczej. I powiem, że była całkiem dobra,
może ze zbyt dobrą wędliną, ale i u nas się takie trafiają. Co
najwspanialsze – jedli tu nie tylko turyści z Polski. Także i
inni wędrowcy. Oraz miejscowi. I wyglądało na to, że ten
nietypowy, bo nigdzie nie znany fast-food rzeczywiście im
smakował.
Polska zapiekanka na ulicy w Valletcie |
Wielki szacunek dla właściciela lokaliku za to, że
pokazuje w Świecie polskie dobra, nawet tak zdałoby się niepoważne
jak zapiekanki. Bo naprawdę, pod względem kulinarnym – i każdym
innym – nie mamy się czego wstydzić. Ba, powinniśmy – wbrew
utyskiwaniom wszelkiej maści ojkofobów – być z naszej kultury i historii dumni.
Zapiekankarnia |
A wracając do Malty – to jeszcze jeden wpis:
oto udało mi się wreszcie natknąć na wyspie na słynne (zwłaszcza
w środowisku Teoretyków Starożytnej Astronautyki) przedwieczne
struktury: tajemnicze kamienne "cart ruts".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz