Waqrapukara |
Powstanie to wybuchło Roku Pańskiego
1780 i było – jakby dziwnie to nie zabrzmiało – domniemanymi
słowami Manco Inki, bratu słynnego Atahualpy i władcy Imperium
(czy też może Królestwa Vilcabamby, ostatniego inkaskiego
państwa). O tzw. Testamencie Manco Inki już wspominałem – jak to
kazał swoim podwładnym zachować wiedzę i kulturę (brzmi to jak
postulaty pracy organicznej XIX-wiecznych polskich myślicieli) oraz
– o czym nie pisałem – zapowiedział odrodzenie, powrót
Imperium.
W sumie nic w tym dziwnego – Świat,
wedle prekolumbijskich wierzeń – toczy się. Jest cykliczny, nie
jak u nas – liniowy. Logicznym było, że skoro Imperium nie
istniało, potem zaistniało, zniknęło – to przecież powróci. A
skoro Hiszpanie (i w sumie postinkaska szlachta Peru też, ale takie
stwierdzenie zakłóca proste, ludowe myślenie; Człowiek woli
uważać, że Świat jest czarno-biały, jasny, każda informacja
wywołująca zachwianie prostego obrazu powoduje niepokój i jest
tępiona z zawrotną siłą – wystarczy przyjrzeć się chociażby
niektórym aspektom dyskursu politycznego we współczesnej Polsce
żeby stwierdzić, że to prawda – ma być jasno i prosto)
wyzyskiwali Indian to czasy panowania Inków jawiły się jako
mityczny "Złoty Wiek". A skoro wszystko toczy kołem –
czasy szczęśliwości powrócą – wraz z Inką.
Inkowie |
Czy była to jedna z motywacji Tupaca
Amaru II? W końcu przybrał imię ostatniego Sapa Inki... Sam będąc
– jakby to powiedzieli marksiści – przedstawicielem klasy
wyzyskiwaczy nie powinien być jakoś żywotnie zainteresowany
powrotem owego mitycznego Złotego Wieku. A jednak – został
andyjskim Kuklińskim i rozpoczął nierówną walkę przeciwko
Imperium Hiszpańskiemu. Po roku został pojmany i skazany na
rozerwanie końmi na kuzkańskim rynku – w tym samym mniej więcej
miejscu, w którym dekapitowano Tupaca Amaru I. Rącze rumaki mające
dokonać egzekucji okazały się jednak marnymi chabetami i
inkaskiego przywódcę trzeba było konwencjonalnie poszatkować.
Przyczyniło się to oczywiście do wzrostu popularności legendy señora
Conncondori. Powstanie trwało jeszcze kilka lat (do 1783 roku) i
jednym z jego efektów (poza zwiększeniem niedoli Indian) było
zburzenie przez Hiszpanów twierdzy w Saqsaywaman – pozostały
tylko cyklopowe mury, nijak nie chcące dać się zniszczyć, a
według Inków będące dziełem ludów zamieszkujących Andy na
długo przed powstaniem Tahuantinsuyu (według nieocenionego AAS
budowniczymi byli oczywiście Kosmici – samo Saqsaywaman to
naprawdę tajemnicze miejsce, może warto by o tym napisać coś).
Rynek w Cuzco |
Inkowie bowiem nie budowali swojego
państwa na tzw. surowym korzeniu. Wręcz przeciwnie – historia
cywilizacji w Peru ma wiele tysięcy lat (o czym już pisałem) – i
toczyła się, hm, cyklami.
Preinkaskich śladów jest w Peru
bardzo dużo, oprócz wspomnianego już przeze mnie jakiś czas temu
stanowiska w Kotosh spotkałem i kilka innych, jak chociażby (dziś
boliwijskie) słynne Tiwanaku nad Jeziorem Titicaca – miejsce
ważne, znane oraz będące na celowniku wielu zwolenników teorii
spiskowych (też mu się wpis należy, a co) – ale udało się
dotrzeć także do tych mniej znanych.
Titicaca |
Właśnie wyprawa do jednego z takich
miejsc sprowokowała mnie do napisania tego przydługiego wstępu o
Tupacu Amaru II, bowiem nasz przewodnik, zwykły Indianin, uzmysłowił
nam, że postać ta jest do dziś żywa – myślę, że miejscowi
dalej wierzą w powrót Imperium Inków.
Naszym celem była Waqrapukara – w
tłumaczeniu na polski: Helmowy Jar Rogata Forteca. Była to preinkaska twierdza
– czy też może ośrodek kultowy – jakiś czas temu odkryta i
niezbyt znana. Może dlatego, że do najbliższych wiosek było kilka
kilometrów po wysokogórskich bezdrożach (większość trasy biegła
na wysokości ponad 4000 metrów)? Zapewne. Bogaty turysta z Zachodu
raczej nie będzie się przemęczał, a nowoczesny (instagramowy)
backpacker będzie wolał albo szwendanie się po Cuzco albo Inca
Trail wiodący do Machu Picchu. Poza tym Ollantaytambo (miejsce
śmierci Manco Inki, tak przy okazji) czy Pisaq nie dość, że
łatwiej dostępne, to jeszcze mają turystyczną infrastrukturę.
Wioska Wayqui, położona najbliżej antycznych ruin jest za to
niewielką osadą zbudowaną głównie z adobe, suszonej cegły.
Znaczyło to, że nie grozi nam w
Waqrapukara tłum turystów. Wspaniała informacja! Ponieważ bilans
zawsze musi wyjść na zero okazało się, że skoro nikt tam nie
jeździ, to znaczy, że... Nikt tam nie jeździ. Dostać się w
pobliże – nawet transportem zorganizowanym (albo zdezorganizowanym
– pisałem kiedyś jak jechaliśmy ciężarówką razem z końmi)
nie sposób. Owszem – mówiono kiedy pytaliśmy się w kuzkańskich
agencjach – wiemy gdzie to mniej więcej jest, ale jechać tam?
Eeee...
Za którymś razem uśmiechnęło się
jednak do nas szczęście. Okazało się, że jeden z pracowników –
kierowca – którejś z agencji turystycznych pochodził właśnie z
okolic Waqrapukary. I nawet wiedział gdzie owe ruiny się znajdują
– oraz jak tam dotrzeć. Wsiedliśmy więc do delikatnie
zdezelowanej toyoty i ruszyliśmy. Podróż nie była przesadnie
długa – i dobrze. Oprócz bowiem kierującego Eliasa do autka
musiało wejść trzech potężnej postury Białasów i jedna
Białaska (postury już normalnej, ale wzrostu powodującego
niezwykle zawistne spojrzenia filigranowych mieszkanek Cuzco) –
było więc całkiem tłoczno.
Kiedy dojechaliśmy niemal na miejsce
– nad ogromny kanion rzeki Apurimac i zatrzymaliśmy się w punkcie
widokowym Elias wskazał leżące poniżej miasteczko (jeśli mnie
pamięć nie myli było to Acomayo):
- Stąd pochodziła Rosa Noguera –
powiedział z dumą – Matka Tupaca Amaru.
A przecież on pochodził też z tych
okolic – więc tak jak by splendor tego wielkiego inkaskiego
powstańca spływał i w jakiejś części na niego. Może zresztą w
skrytości ducha oczekiwał nadejścia Złotego Wieku – i
wypędzenia Hiszpanów.
Widok na Acomayo |
My w 87,5 procentach co prawda
miejscowymi nie byliśmy, lecz chyba by nas nie wypędzali –
zresztą nie miało to znaczenia. Elias z powrotem zaprosił nas do
wozu i ruszyliśmy. Chciał nas dowieźć jak najbliżej ruin –
odezwała się w nim widać ta jakże latynoska cecha: "machoizm":
dojedź, albo zgiń próbując. Andyjskie łąki (można by
powiedzieć: hale, choć zamiast owiec były konie i lamy) okazały
się jednak przeszkodą nie do pokonania dla eliasowej toyoty
(samochodem terenowym też byśmy zresztą dużo dalej nie dojechali;
jak mawia mój znajomy - im lepszy masz samochód tym dłużej musisz
iść po traktor) – skutki niedawno zakończonej pory deszczowej
sprawiły, że co i rusz musieliśmy wysiadać, by auto mogło
ujechać tych kilka następnych metrów.
W końcu ścieżka stała się na tyle
grząska, że zagroziło to totalnym utknięciem – a wtedy trzeba
by było wracać kilka kilometrów do jakichś gospodarstw pożyczyć
konie mogące wydobyć pojazd z błota (cytowałem znajomego, nie?).
Elias lekko się zafrasował – ale skoro miał nam pokazać jak
dotrzeć do Waqrapukara (duma i honor Latynosa – na dodatek niemal
spokrewnionego z matką Tupaca Amaru II) to finalnie wpadł na
pewien pomysł...
Jaki? O tym w drugiej części wpisu (07.09.2020). A potem w trzeciej (11.09.2020).
Jaki? O tym w drugiej części wpisu (07.09.2020). A potem w trzeciej (11.09.2020).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz