Tłumacz

4 września 2020

Rogaty Gród cz. 1

Waqrapukara
  W ostatnim wpisie było między innymi o Tupacu Amaru II, czyli Jose Gabrielu Conqcondori y Noguera, peruwiańskim szlachcicu, potomku rodu panującego w Tahuantinsuyu (tak po prawdzie to bardziej było o jego potomkach, których los zagnał do zamku Dunajec w Niedzicy, ale co tam) i pierwszemu przywódcy największego – i zarazem ostatniego – antyhiszpańskiego zrywu Inków.
  Powstanie to wybuchło Roku Pańskiego 1780 i było – jakby dziwnie to nie zabrzmiało – domniemanymi słowami Manco Inki, bratu słynnego Atahualpy i władcy Imperium (czy też może Królestwa Vilcabamby, ostatniego inkaskiego państwa). O tzw. Testamencie Manco Inki już wspominałem – jak to kazał swoim podwładnym zachować wiedzę i kulturę (brzmi to jak postulaty pracy organicznej XIX-wiecznych polskich myślicieli) oraz – o czym nie pisałem – zapowiedział odrodzenie, powrót Imperium.
  W sumie nic w tym dziwnego – Świat, wedle prekolumbijskich wierzeń – toczy się. Jest cykliczny, nie jak u nas – liniowy. Logicznym było, że skoro Imperium nie istniało, potem zaistniało, zniknęło – to przecież powróci. A skoro Hiszpanie (i w sumie postinkaska szlachta Peru też, ale takie stwierdzenie zakłóca proste, ludowe myślenie; Człowiek woli uważać, że Świat jest czarno-biały, jasny, każda informacja wywołująca zachwianie prostego obrazu powoduje niepokój i jest tępiona z zawrotną siłą – wystarczy przyjrzeć się chociażby niektórym aspektom dyskursu politycznego we współczesnej Polsce żeby stwierdzić, że to prawda – ma być jasno i prosto) wyzyskiwali Indian to czasy panowania Inków jawiły się jako mityczny "Złoty Wiek". A skoro wszystko toczy kołem – czasy szczęśliwości powrócą – wraz z Inką.
Inkowie
  Czy była to jedna z motywacji Tupaca Amaru II? W końcu przybrał imię ostatniego Sapa Inki... Sam będąc – jakby to powiedzieli marksiści – przedstawicielem klasy wyzyskiwaczy nie powinien być jakoś żywotnie zainteresowany powrotem owego mitycznego Złotego Wieku. A jednak – został andyjskim Kuklińskim i rozpoczął nierówną walkę przeciwko Imperium Hiszpańskiemu. Po roku został pojmany i skazany na rozerwanie końmi na kuzkańskim rynku – w tym samym mniej więcej miejscu, w którym dekapitowano Tupaca Amaru I. Rącze rumaki mające dokonać egzekucji okazały się jednak marnymi chabetami i inkaskiego przywódcę trzeba było konwencjonalnie poszatkować. Przyczyniło się to oczywiście do wzrostu popularności legendy señora Conncondori. Powstanie trwało jeszcze kilka lat (do 1783 roku) i jednym z jego efektów (poza zwiększeniem niedoli Indian) było zburzenie przez Hiszpanów twierdzy w Saqsaywaman – pozostały tylko cyklopowe mury, nijak nie chcące dać się zniszczyć, a według Inków będące dziełem ludów zamieszkujących Andy na długo przed powstaniem Tahuantinsuyu (według nieocenionego AAS budowniczymi byli oczywiście Kosmici – samo Saqsaywaman to naprawdę tajemnicze miejsce, może warto by o tym napisać coś).
Rynek w Cuzco
      Inkowie bowiem nie budowali swojego państwa na tzw. surowym korzeniu. Wręcz przeciwnie – historia cywilizacji w Peru ma wiele tysięcy lat (o czym już pisałem) – i toczyła się, hm, cyklami.
  Preinkaskich śladów jest w Peru bardzo dużo, oprócz wspomnianego już przeze mnie jakiś czas temu stanowiska w Kotosh spotkałem i kilka innych, jak chociażby (dziś boliwijskie) słynne Tiwanaku nad Jeziorem Titicaca – miejsce ważne, znane oraz będące na celowniku wielu zwolenników teorii spiskowych (też mu się wpis należy, a co) – ale udało się dotrzeć także do tych mniej znanych.
Titicaca
  Właśnie wyprawa do jednego z takich miejsc sprowokowała mnie do napisania tego przydługiego wstępu o Tupacu Amaru II, bowiem nasz przewodnik, zwykły Indianin, uzmysłowił nam, że postać ta jest do dziś żywa – myślę, że miejscowi dalej wierzą w powrót Imperium Inków.
  Naszym celem była Waqrapukara – w tłumaczeniu na polski: Helmowy Jar Rogata Forteca. Była to preinkaska twierdza – czy też może ośrodek kultowy – jakiś czas temu odkryta i niezbyt znana. Może dlatego, że do najbliższych wiosek było kilka kilometrów po wysokogórskich bezdrożach (większość trasy biegła na wysokości ponad 4000 metrów)? Zapewne. Bogaty turysta z Zachodu raczej nie będzie się przemęczał, a nowoczesny (instagramowy) backpacker będzie wolał albo szwendanie się po Cuzco albo Inca Trail wiodący do Machu Picchu. Poza tym Ollantaytambo (miejsce śmierci Manco Inki, tak przy okazji) czy Pisaq nie dość, że łatwiej dostępne, to jeszcze mają turystyczną infrastrukturę. Wioska Wayqui, położona najbliżej antycznych ruin jest za to niewielką osadą zbudowaną głównie z adobe, suszonej cegły.
  Znaczyło to, że nie grozi nam w Waqrapukara tłum turystów. Wspaniała informacja! Ponieważ bilans zawsze musi wyjść na zero okazało się, że skoro nikt tam nie jeździ, to znaczy, że... Nikt tam nie jeździ. Dostać się w pobliże – nawet transportem zorganizowanym (albo zdezorganizowanym – pisałem kiedyś jak jechaliśmy ciężarówką razem z końmi) nie sposób. Owszem – mówiono kiedy pytaliśmy się w kuzkańskich agencjach – wiemy gdzie to mniej więcej jest, ale jechać tam? Eeee...
  Za którymś razem uśmiechnęło się jednak do nas szczęście. Okazało się, że jeden z pracowników – kierowca – którejś z agencji turystycznych pochodził właśnie z okolic Waqrapukary. I nawet wiedział gdzie owe ruiny się znajdują – oraz jak tam dotrzeć. Wsiedliśmy więc do delikatnie zdezelowanej toyoty i ruszyliśmy. Podróż nie była przesadnie długa – i dobrze. Oprócz bowiem kierującego Eliasa do autka musiało wejść trzech potężnej postury Białasów i jedna Białaska (postury już normalnej, ale wzrostu powodującego niezwykle zawistne spojrzenia filigranowych mieszkanek Cuzco) – było więc całkiem tłoczno.
  Kiedy dojechaliśmy niemal na miejsce – nad ogromny kanion rzeki Apurimac i zatrzymaliśmy się w punkcie widokowym Elias wskazał leżące poniżej miasteczko (jeśli mnie pamięć nie myli było to Acomayo):
  - Stąd pochodziła Rosa Noguera – powiedział z dumą – Matka Tupaca Amaru.
  A przecież on pochodził też z tych okolic – więc tak jak by splendor tego wielkiego inkaskiego powstańca spływał i w jakiejś części na niego. Może zresztą w skrytości ducha oczekiwał nadejścia Złotego Wieku – i wypędzenia Hiszpanów.
Widok na Acomayo
  My w 87,5 procentach co prawda miejscowymi nie byliśmy, lecz chyba by nas nie wypędzali – zresztą nie miało to znaczenia. Elias z powrotem zaprosił nas do wozu i ruszyliśmy. Chciał nas dowieźć jak najbliżej ruin – odezwała się w nim widać ta jakże latynoska cecha: "machoizm": dojedź, albo zgiń próbując. Andyjskie łąki (można by powiedzieć: hale, choć zamiast owiec były konie i lamy) okazały się jednak przeszkodą nie do pokonania dla eliasowej toyoty (samochodem terenowym też byśmy zresztą dużo dalej nie dojechali; jak mawia mój znajomy - im lepszy masz samochód tym dłużej musisz iść po traktor) – skutki niedawno zakończonej pory deszczowej sprawiły, że co i rusz musieliśmy wysiadać, by auto mogło ujechać tych kilka następnych metrów.
  W końcu ścieżka stała się na tyle grząska, że zagroziło to totalnym utknięciem – a wtedy trzeba by było wracać kilka kilometrów do jakichś gospodarstw pożyczyć konie mogące wydobyć pojazd z błota (cytowałem znajomego, nie?). Elias lekko się zafrasował – ale skoro miał nam pokazać jak dotrzeć do Waqrapukara (duma i honor Latynosa – na dodatek niemal spokrewnionego z matką Tupaca Amaru II) to finalnie wpadł na pewien pomysł...
  Jaki? O tym w drugiej części wpisu (07.09.2020). A potem w trzeciej (11.09.2020).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najchętniej czytane

Cziatura

     Zostajemy na blogu na terenach byłego ZSRS, acz w miejscu o dużo dłuższej i jeszcze mniej znanej w Polsce historii . Choć także będą po...