Był styczeń - nieważne, czy mroźny - i mijała kolejna rocznica premiery
jednego z najlepszych polskich filmów dla dzieci (które właśnie zaczynają kolejny rok szkolny, miejmy nadzieję, że mniej naznaczony paniką koronawirusową) – "Akademii
Pana Kleksa" (jeszcze genialniejsza do filmu jest książka Jana
Brzechwy, z powodzeniem można ją postawić w jednym szeregu
literatury dziecięcej z "Pipi Langstrumpf" i "Muminkami";
odrobinę za "Kubusiem Puchatkiem", oczywiście, ale z
ideałem mierzyć się nie da).
- Dzik jest dziki, dzik jest zły –
zanucił kolega jedną z filmowych piosenek (muzycznie produkcja broni
się do dziś).
- Szkoda, że główny bohater, Adaś
Niezgódka, był taki niewyraźny – stwierdziłem – Za to
odwiedził Psie Niebo (jedna ze scen filmu).
- Podobno dziś jest wykładowcą
uniwersyteckim – wtrąciła koleżanka – I to wcale niezłym.
- Nie zapowiadał się.
- Ano – kolega pokręcił głową –
Swoją drogą, oni na tym planie filmowym musieli sporo narkotyków
zażywać. Wysłać trzecie oko Pana Kleksa w kosmos (kolejna ze
scen).
- Aj – uśmiechnąłem się – A
demoniczny Golarz Filip? Prawie tak straszny jak Buka z Muminków.
Albo "Marsz Wilków" zespołu TSA...
- "Marsz Wilków" – oboje
interlokutorów ze zrozumieniem pokiwało głowami – Mocna rzecz.
- Ale Buka? Daj spokój – żachnęła
się koleżanka – Tylko cieniasy się jej bały (trudno się
zgodzić z tą tezą, to jedna z najbardziej demonicznych postaci w
historii, ale co tam), za to Golarz Filip... Najgorsza była ta jego
lalka. Boję się lalek.
- Lalki jak lalki – wzruszyłem
ramionami, ponieważ jestem osobnikiem pozbawionym empatii – Ale
manekiny? Odczuwam lęk przed manekinami, zwłaszcza takimi bez
twarzy, albo z poobcinanymi kończynami.
Manekiny z demobilu |
No, może nie lęk.
Delikatną fobię? Na pewno ma swoją nazwę. Poszukam w Internetach,
może znajdę (a może ktoś wie, i mi powie – lęk przed
manekinem).
Trochę mnie co prawda uspokaja, jak manekin jest
trochę umalowany, ale – przyznam się bez bicia – na to co
wydarzyło się podczas mojej pierwszej wyprawy do Peru. Kiedy w
Limie czy Cuzco szliśmy na targowisko (nadal w Peru są prawdziwe
targowiska, takie w blaszaku – owszem, galerie handlowe także się
pojawiają, ale póki co nie wyparły jeszcze normalnego handlu) od
razu na stoiskach tekstylnych (z których nie korzystałem –
gabarytowo nie pokrywam się z typowym Peruwiańczykiem, więc
zwykłych ciuchów nie kupię i tak, a ubrania dla turystów mało
mnie kręcą; dobra, któregoś razu nabyłem wełniane ponczo, ale
tanio i u producenta) powitała mnie armia okaleczonych manekinów,
często z ohydnie agresywnym (oraz, niemal równie często, nierównym
i źle położonym) makijażem, jakiego nie powstydziłaby się
prawdziwa kokota z parchatej portowej dzielnicy.
Tekstylny bazar w dżungli |
Cóż,
asortyment na sąsiednich stoiskach jest podobny, więc trzeba się
wyróżniać – ubrany i pomalowany manekin będzie takim
wyróżnikiem, prawda? A, że na takim interesie raczej się wielkich
kokosów nie zarobi – często manekiny są nabywane "z drugiej
ręki", albo nawet znajdowane gdzieś – nie kradzione, jak
ktoś mógłby pomyśleć, złapany złodziej ma w Peru ciężki los:
znajdowane, po prostu. Ktoś je porzucił, bo się zużyły, ktoś
inny znalazł, ponownie wykorzystał: fachowo nazywa się to
recykling, jeden z fetyszy tzw. obrońców środowiska, szemranych
ekologów czy innych ekoterrorystów. Swoją drogą na wsiach zawsze
recykling działał – wiele lat temu widziałem czerpak do
gnojowicy zrobiony z niemieckiego hełmu z czasów II wojny
światowej. Mimo niezbyt przyjaznych warunków pracy i upływu –
wtedy – 50 lat nadal nie był przesadnie przekorodowany.
Manekin na uwięzi |
Prawdziwe
jednak zagłębie manekinów z demobilu czekało na mnie w Pucallpie.
Już o tym parchatym dżunglowym mieście było, więc nie będę się powtarzał – olbrzymia wilgotność powietrza, upał, trochę syf z
gilem. I wiele targowisk – w tym potężny bazar w centrum miasta.
A tam setki (przesadzam, oczywiście) sklepów z ubraniami czy inną
konfekcją – głównie damską (dla mężczyzn były sklepy z
maczetami). No i w każdym straszy manekin. Albo kilka – a każdy z
innej bajki. I pokaleczony, oczywiście.
Drugie życie Robocopa |
Wysnuliśmy – widząc
te manekinie wraki – teorię, że jeśli na pacyficznym wybrzeżu
albo w peruwiańskich Andach jakiś manekin zużyje się już
totalnie, tak, że wiecie: nie da się go odzyskać, zrecyklingować,
wysyła się go do Pucallpy. Tu pewnie posłuży do prezentacji
najnowszych ciuszków jeszcze przez kilka parę lat i... Nie wiem.
Nie mam koncepcji. Może do rzeki? Przez Pucallpę płynie Ukajali,
to taki manekin – a raczej resztki manekina – dopłynie spokojnie
do Iquitos, Manaus... Jeśli ktoś zauważy go w mętnej wodzie
Amazonki, wyłowi, może znowu wykorzysta na wystawie?
Port nad Ukajali |
Trudno
powiedzieć.
A "Akademia Pana Kleksa" jest świetnym
filmem. I, zwłaszcza, książką. Nawet jak ktoś boi się lalek albo
golarza Filipa.
Zdjęcie sentymentalne, żeby kojarzyło się z dzieciństwem |
Znalazłem. Lęk przed lalkami to pediofobia. Nadal jednak nie wiem, jak nazywa się lęk przed okaleczonymi manekinami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz