Tłumacz

3 września 2021

Manekiny

     Był styczeń - nieważne, czy mroźny - i mijała kolejna rocznica premiery jednego z najlepszych polskich filmów dla dzieci (które właśnie zaczynają kolejny rok szkolny, miejmy nadzieję, że mniej naznaczony paniką koronawirusową) – "Akademii Pana Kleksa" (jeszcze genialniejsza do filmu jest książka Jana Brzechwy, z powodzeniem można ją postawić w jednym szeregu literatury dziecięcej z "Pipi Langstrumpf" i "Muminkami"; odrobinę za "Kubusiem Puchatkiem", oczywiście, ale z ideałem mierzyć się nie da).
    - Dzik jest dziki, dzik jest zły – zanucił kolega jedną z filmowych piosenek (muzycznie produkcja broni się do dziś).
    - Szkoda, że główny bohater, Adaś Niezgódka, był taki niewyraźny – stwierdziłem – Za to odwiedził Psie Niebo (jedna ze scen filmu).
  - Podobno dziś jest wykładowcą uniwersyteckim – wtrąciła koleżanka – I to wcale niezłym.
    - Nie zapowiadał się.
    - Ano – kolega pokręcił głową – Swoją drogą, oni na tym planie filmowym musieli sporo narkotyków zażywać. Wysłać trzecie oko Pana Kleksa w kosmos (kolejna ze scen).
    - Aj – uśmiechnąłem się – A demoniczny Golarz Filip? Prawie tak straszny jak Buka z Muminków. Albo "Marsz Wilków" zespołu TSA...
    - "Marsz Wilków" – oboje interlokutorów ze zrozumieniem pokiwało głowami – Mocna rzecz.
    - Ale Buka? Daj spokój – żachnęła się koleżanka – Tylko cieniasy się jej bały (trudno się zgodzić z tą tezą, to jedna z najbardziej demonicznych postaci w historii, ale co tam), za to Golarz Filip... Najgorsza była ta jego lalka. Boję się lalek.
    - Lalki jak lalki – wzruszyłem ramionami, ponieważ jestem osobnikiem pozbawionym empatii – Ale manekiny? Odczuwam lęk przed manekinami, zwłaszcza takimi bez twarzy, albo z poobcinanymi kończynami.

Manekiny z demobilu

    No, może nie lęk. Delikatną fobię? Na pewno ma swoją nazwę. Poszukam w Internetach, może znajdę (a może ktoś wie, i mi powie – lęk przed manekinem).
    Trochę mnie co prawda uspokaja, jak manekin jest trochę umalowany, ale – przyznam się bez bicia – na to co wydarzyło się podczas mojej pierwszej wyprawy do Peru. Kiedy w Limie czy Cuzco szliśmy na targowisko (nadal w Peru są prawdziwe targowiska, takie w blaszaku – owszem, galerie handlowe także się pojawiają, ale póki co nie wyparły jeszcze normalnego handlu) od razu na stoiskach tekstylnych (z których nie korzystałem – gabarytowo nie pokrywam się z typowym Peruwiańczykiem, więc zwykłych ciuchów nie kupię i tak, a ubrania dla turystów mało mnie kręcą; dobra, któregoś razu nabyłem wełniane ponczo, ale tanio i u producenta) powitała mnie armia okaleczonych manekinów, często z ohydnie agresywnym (oraz, niemal równie często, nierównym i źle położonym) makijażem, jakiego nie powstydziłaby się prawdziwa kokota z parchatej portowej dzielnicy.

Tekstylny bazar w dżungli

    Cóż, asortyment na sąsiednich stoiskach jest podobny, więc trzeba się wyróżniać – ubrany i pomalowany manekin będzie takim wyróżnikiem, prawda? A, że na takim interesie raczej się wielkich kokosów nie zarobi – często manekiny są nabywane "z drugiej ręki", albo nawet znajdowane gdzieś – nie kradzione, jak ktoś mógłby pomyśleć, złapany złodziej ma w Peru ciężki los: znajdowane, po prostu. Ktoś je porzucił, bo się zużyły, ktoś inny znalazł, ponownie wykorzystał: fachowo nazywa się to recykling, jeden z fetyszy tzw. obrońców środowiska, szemranych ekologów czy innych ekoterrorystów. Swoją drogą na wsiach zawsze recykling działał – wiele lat temu widziałem czerpak do gnojowicy zrobiony z niemieckiego hełmu z czasów II wojny światowej. Mimo niezbyt przyjaznych warunków pracy i upływu – wtedy – 50 lat nadal nie był przesadnie przekorodowany.

Manekin na uwięzi

    Prawdziwe jednak zagłębie manekinów z demobilu czekało na mnie w Pucallpie. Już o tym parchatym dżunglowym mieście było, więc nie będę się powtarzał – olbrzymia wilgotność powietrza, upał, trochę syf z gilem. I wiele targowisk – w tym potężny bazar w centrum miasta. A tam setki (przesadzam, oczywiście) sklepów z ubraniami czy inną konfekcją – głównie damską (dla mężczyzn były sklepy z maczetami). No i w każdym straszy manekin. Albo kilka – a każdy z innej bajki. I pokaleczony, oczywiście.

Drugie życie Robocopa

    Wysnuliśmy – widząc te manekinie wraki – teorię, że jeśli na pacyficznym wybrzeżu albo w peruwiańskich Andach jakiś manekin zużyje się już totalnie, tak, że wiecie: nie da się go odzyskać, zrecyklingować, wysyła się go do Pucallpy. Tu pewnie posłuży do prezentacji najnowszych ciuszków jeszcze przez kilka parę lat i... Nie wiem. Nie mam koncepcji. Może do rzeki? Przez Pucallpę płynie Ukajali, to taki manekin – a raczej resztki manekina – dopłynie spokojnie do Iquitos, Manaus... Jeśli ktoś zauważy go w mętnej wodzie Amazonki, wyłowi, może znowu wykorzysta na wystawie?

Port nad Ukajali

    Trudno powiedzieć.
    A "Akademia Pana Kleksa" jest świetnym filmem. I, zwłaszcza, książką. Nawet jak ktoś boi się lalek albo golarza Filipa.

Zdjęcie sentymentalne, żeby kojarzyło się z dzieciństwem


Znalazłem. Lęk przed lalkami to pediofobia. Nadal jednak nie wiem, jak nazywa się lęk przed okaleczonymi manekinami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najchętniej czytane

Cziatura

     Zostajemy na blogu na terenach byłego ZSRS, acz w miejscu o dużo dłuższej i jeszcze mniej znanej w Polsce historii . Choć także będą po...