Słowo tambo czy też tampu w języku keczua znaczy
mniej więcej tyle co magazyn, skład, miejsce magazynowania.
Występuje w nazwach kilku miast, miasteczek i wiosek na terenie
dawnego Tahuantinsuyu, inkaskiego imperium. Najsłynniejsze z nich to
oczywiście Ollantaytambo, leżące w Świętej Dolinie Inków mniej
więcej w połowie drogi między Cuzco a Patallaqtą, szerzej znaną
jako Machu Picchu.
Odwiedzający zazwyczaj ograniczają się do
zobaczenia monumentalnych ruin inkaskich świątyń i pól tarasowych
leżących na górskich zboczach, zakupów na turystycznym targu i
spacerze regularną siatką ulic – współczesne miasto
wykorzystuje mury dawnych rezydencji inkaskiej szlachty.
Niewielu
dociera do kompleksu dawnych inkaskich magazynów, dających
miasteczku część nazwy. Druga, "Ollantay", to imię
własne, a jednocześnie tytuł jedynego zachowanego inkaskiego
dzieła dramatycznego, o przygodach dzielnego wojownika i jego
miłości do księżniczki. Nazwę miasta można więc przetłumaczyć
jako Składy Ollantaya (a gdybyśmy żyli w Polsce lat 90-tych XX
wieku nazwalibyśmy miejscowość Ollantayex albo może raczej
Ollantayskładex).
Też, przyznaję się bez bicia, będąc w Ollantaytambo do zrujnowanych magazynów nie dotarłem. Trochę z lenistwa, trochę ze zmęczenia, a trochę z powodu, że za jakiś czas miałem w planach odwiedzić podobno najlepiej zachowany kompleks inkaskich magazynów – a właściwie całego centrum magazynowo-spedycyjnego w Tarmatambo.
Wiadomo, że w Dzikich Krajach nie ma za bardzo co planować, po drodze wydarzyć się może wiele zaskakujących, wesołych bądź niebezpiecznych zdarzeń, ale tym razem faktycznie udało się dotrzeć do Tarmatambo. A raczej do Tarmy – miasta powiatowego kilka godzin drogi od Arequipy, podle którego właśnie pueblo, czyli właściwie wioska, Tarmatambo leży.
Zanim jednak wsiądziemy w collectivo i podjedziemy te
parę kilometrów na ruiny inkaskich składnic to polski wątek.
Niedaleko miasta leży jedna z najgłębszych jaskiń Ameryki
Południowej, Huagapo. Jako pierwsi spenetrowali ją – choć nie do
dna – nasi speleolodzy, i pamięć o tej ekspedycji dalej żyje w
okolicy. Poza tym niedaleko przełęcz La Oroya, żyzna dolina Jaujy
i stolica prowincji Junin (miejsce ważnej dla Peruwiańczyków
bitwy) Huancayo – a wszystkie te miejsca połączone są ze stolicą
kraju i portem w Callao słynną Centralną Koleją Transandyjską.
Imię Ernesta Malinowskiego żyje w okolicy (i nie tylko w okolicy:
jedna z rzek w dżungli nazywa się Malinowsky, a kiedy wszedłem do
jedynego sklepu dla turystów – jednocześnie był to punkt
informacji turystycznej i niewielka agencja turystyczna; pewnie też
poczta i zwykły giees, panuje tu kapitalizm – w zapadłej wiosce
Cotahuasi leżącej w tak samo zwiącym się kanionie ekspedient na
wieść o tym, że jesteśmy z Polski od razu zaczął chwalić
inżyniera Malinowskiego, Polaka, który został w Peru bohaterem narodowym).
W każdym razie złapałem busika i znowuż bez przygód dotarłem do Tarmatambo. Potem czekała mnie tylko krótka wspinaczka w górę wioski podle kolonialnego cmentarza i dotarłem na inkaskie ruiny, prawdopodobnie siedzibę lokalnego urzędnika, pewnie miejscowego kuraki, sołtysa, albo przysłanego z Cuzco inkaskiego biurokraty. Dziś gros założenia zajmuje miejscowy stadion.
Nad tymi pozostałościami ciągnął się długi rząd nieco
zrujnowanych spichlerzy, zwanych colcas – niektóre jednak nieźle
zrekonstruowano.
Urzędnik, spichlerze, wspominany przeze mnie
socjalizm w Tahuantinsuyu... No, to nie mogło się dobrze skończyć:
może dlatego tak łatwo imperium upadło – Hiszpanie zastąpiwszy
Inków wicekrólem i gubernatorami widać byli mniej uciążliwi dla
ludności (choć, oczywiście, nie byli aniołkami – zresztą
miejscowi nie mówią o odkryciu, a podboju – zawsze). Oczywiście,
Pachaqutec i jego potomkowie (walczący o władzę tuż przed
przybyciem Białych Huascar i Atahualpa byli prawnukami twórcy
imperium) socjalizmu nie zbudowali od zera. W Andach od zawsze wioski
działały wspólnotowo. Tylko wiejska komuna, oparta na wspólnej
pracy umożliwiała przeżycie w – bądź co bądź –
niegościnnych rejonach Andów i Altiplano. Komuny handlowały ze
sobą barterowo, nie wynaleziono w tym rejonie Świata waluty, lub w
zamian za usługę wykonywano jakąś pracę (także wspólnotowo).
Pisze o tym pani profesor Maria Rostworowska, nieżyjąca już ekspert
od andyjskich cywilizacji. Swojsko brzmiące nazwisko mówi nam, że
pochodziła z polskiej rodziny – ojciec był emigrantem
popowstaniowym, podobnie jak Ernest Malinowski. Dziś wizerunek pani
Marii znajduje się nawet na nowej edycji peruwiańskich
soli.
Inkowie podbijając andyjskie komuny korzystali z tych
tradycji. Na szeroką skalę wprowadzili coś, co moglibyśmy nazwać
pańszczyźnianym szarwarkiem – komuny miały utrzymywać
imperialne drogi i zapewniać pomoc chasqim, inkaski gońcom. W
ramach zapłaty za przeżycie budowały też w czynie społecznym
monumentalne inkaskie świątynie. Do tego, jak rasowi socjaliści,
Inkowie zaczęli decydować co ma być w danym terenie uprawiane –
oto komuny traciły swoją autarkię i stawały się zależne od
kuzkańskiej biurokracji. Wypisz-wymaluj: kołchozy, sowchozy czy
inne pegieery. I tu właśnie pojawiają się tambo. Oto każdy rejon
miał dostarczać plony do magazynów – a stamtąd, zanotowane na
kipu, miały być rozdysponowane pomiędzy pozostałą ludność
imperium. W magazynach zostawać też miała nadwyżka na wypadek lat
głodu (tu z kolei wygląda to jak pomysł św. Józefa w Egipcie –
ludzie na całym Świecie wpadają na podobne pomysły), wcale
częstych i powodowanych między innymi efektem El Niño, dziś
demonizowanym przez tak zwanych ekologów.
Tak się też złożyło,
że Tarmatambo odwiedziłem w Zaduszki, tak, że powrót do Tarmy był
z pewnymi przygodami, ale o tym będzie za jakiś czas (pozdrawiam
cierpliwych Czytelników). Teraz skoro zacząłem o inkaskim
szarwarku czy klimatycznych problemach Tahuantinsuyu, to warto
pociągnąć ten wątek w następnych wpisach.
Co zaś do komuny
i pańszczyzny: inkaski socjalizm został zastąpiony dość gładko
przez iberyjską gospodarkę pańszczyźnianą (czyli wedługo
socjalizmu opartą na wyzysku klasy pracującej), co wskazuje, że
gospodarczo wcale te systemy nie muszą się mocno różnić.
Feudalizm panował w Peru właściwie aż do lat 70-tych zeszłego
stulecia, a kiedy w końcu zlikwidowano już jego przeżytki
indiańskie wioski uwolnione od jarzma wielkich panów wróciły do
znanej im od wieków koncepcji komun. Pracę wspólną można
zobaczyć chociażby na salinach Maras – albo wśród górników w
boliwijskim Potosi.
Ruiny Ollantaytambo |
Uliczka w Ollantaytambo |
Też, przyznaję się bez bicia, będąc w Ollantaytambo do zrujnowanych magazynów nie dotarłem. Trochę z lenistwa, trochę ze zmęczenia, a trochę z powodu, że za jakiś czas miałem w planach odwiedzić podobno najlepiej zachowany kompleks inkaskich magazynów – a właściwie całego centrum magazynowo-spedycyjnego w Tarmatambo.
Wiadomo, że w Dzikich Krajach nie ma za bardzo co planować, po drodze wydarzyć się może wiele zaskakujących, wesołych bądź niebezpiecznych zdarzeń, ale tym razem faktycznie udało się dotrzeć do Tarmatambo. A raczej do Tarmy – miasta powiatowego kilka godzin drogi od Arequipy, podle którego właśnie pueblo, czyli właściwie wioska, Tarmatambo leży.
Tarmatambo |
W każdym razie złapałem busika i znowuż bez przygód dotarłem do Tarmatambo. Potem czekała mnie tylko krótka wspinaczka w górę wioski podle kolonialnego cmentarza i dotarłem na inkaskie ruiny, prawdopodobnie siedzibę lokalnego urzędnika, pewnie miejscowego kuraki, sołtysa, albo przysłanego z Cuzco inkaskiego biurokraty. Dziś gros założenia zajmuje miejscowy stadion.
Stadion w Tarmatambo |
Ruiny spichlerzy |
Spichlerz |
Colcas - spichlerze |
Inkaskie centrum dystrybucji |
Stadion i trybuna honorowa na ruinach w Tarmatambo |
Saliny w Maras |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz