Tłumacz

23 lipca 2021

Szczur, szczur, zabiłem szczura cz. 1

    "Cóż to? Szczur? Bij, zabij szczura! Ten sztych dukata wart" – krzyczy tytułowy bohater jednego z największych dramatów jednego z największych dramaturgów wszech czasów (choć obecnie w dobie marksistowskiego szaleństwa upadku Zachodniej Cywilizacji odsądzanego od czci i wiary). Czyli – didaskalia dla tych co nie czytali (a niedługo może być ich więcej – jeśli spełnią się groźby pewnych grup i dzieła tegoż autora znikną z listy lektur szkolnych) – krzyczy to Hamlet, jedna z postaci stworzonych przez Wilhelma Szekspira (względnie hrabiego Edwarda de Vere, jak prawdopodobnie nazywał się ów geniusz, ale nie mówcie o tym w Stratford – obywatel tego miasteczka, William Sheakspeare, jest bowiem kontrkandydatem hrabiego do tytułu rzeczywistego autora elżbietańskich dramatów; swoją drogą królowa Elżbieta Tudorówna też jest o nie posądzana). Rzecz dzieje się w Danii a ofiarą królewicza jest Poloniusz – szpicel, szpieg i ogólnie dość mizerna kreatura usługująca Klaudiuszowi, obecnemu królowi-uzurpatorowi i stryjowi hamletowemu. Swoją drogą niektórzy badacze łączą postać Poloniusza z Polską (byłby to niejedyny polski ślad w "Hamlecie", wszak Fortynbras właśnie na nasz kraj czyni najazd), znaną na ówczesnym angielskim dworze: nasi posłowie pono sporo krwi napsuli Elżbiecie I Wielkiej, zaś angielskie słowo "spruce" oznaczające używanego do budowy okrętów świerka wzięło się podobno od określenia "z Prus", wtedy naszego lenna. Może właśnie z powodu zadrażnień zasiadającej na tronie Tudorówny Szekspir o Polsce wspomina tylko zdawkowo i niezbyt pozytywnie możliwe też, że Poloniusz był rudy.
   
Ale zostawmy Hamleta, rudego Poloniusza czy innych bohaterów szekspirowskich (o których zresztą już było kiedyś). Czas zająć się szczurem.
   
No, tak właściwie to gryzoniami.

Typowy gryzoń

    Podczas jednej z wypraw do Peru trafiliśmy – zupełnym przypadkiem (o czym innym razem) – do Huarco. To znaczy do ruin preinkaskiej stolicy królestwa o takiej właśnie nazwie. Zwiedzając potężne pozostałości (tak, wiem, brzmi to jak oksymoron – i z lingwistycznego punktu widzenia chyba nim jest – ale trafnie opisuje rzeczywistość) domostw sprzed kilkuset lat odkryliśmy (znaczy – odkryli to archeolodzy, my ino zakonotowaliśmy ten fakt), że spora część budynku była zagrodą i spichlerzem na karmę dla zwierząt. Można by zapytać – co w tym dziwnego? Przecież i u nas w wielu regionach obory/stajnie/chlewiki połączone były z częścią mieszkalną (może i dostarczało to pewnych węchowych wrażeń, ale zimą zapewniało wyższą temperaturę wewnątrz siedliska; z drugiej strony zima na peruwiańskim wybrzeżu jest zjawiskiem równie rzadkim co prawdomówny polityk lub dobrobyt w państwach socjalistycznych) – sęk w tym, że w prekolumbijskiej Ameryce Południowej (w Środkowej i Północnej też) zwierząt udomowionych było jak nlekarstwo.

Pies peruwiański

    Właściwie można wymienić je na palcach jednej ręki nieuważnego drwala: lama-alpaka, jeden gatunek kaczki, bezwłosy pies andyjski, pekari – nie mam więcej pomysłów, za każdą podpowiedź będę wdzięczny. W związku z tym, że Huarco leży na pacyficznym wybrzeżu andyjskie wielbłądowate czy amazońskie pekari nie mogły tu występować, psy i kaczki pewnie już tak – lecz one były trzymane na wolnym powietrzu. Co pozostawało?

Ruiny Huarco

    W spichlerzach znaleziono pokarm roślinny, akurat odpowiedni dla kawii domowej – jednego z nielicznych najważniejszych udomowionych zwierząt Ameryki Południowej. A kawia domowa to przecież nic innego jak naukowy synonim pewnego popularnego i w Polsce gryzonia. Szczura takiego. Platymus andica. Świnki morskiej.
    
Po namyśle stwierdzam, że jednak egzonim kawia bardziej pasuje do tego stworka, nim też będę się posługiwał. – wszak ani to świnka, ani – tym bardziej – morska.
    
W każdym razie – Indianie masowo hodowali w swoich siedzibach kawie. Po co? No a po co trzyma się w domu zwierzęta? To proste: nie, nie po to, żeby przelewać na nie swoje uczucia, ale jako rezerwuar białka!
    
Zgadza się, Indianie rozsmakowani byli w gryzoniach. Typowo rybacka społeczność Huarco białka miała pod dostatkiem, więc pewnie chomika szczura kawię przyrządzano jako rarytas – na odpowiednik niedzielnego obiadu albo wizytę teściowej, ale w społecznościach leżących dalej od wybrzeża spożywcza rola tego zwierzątka musiała wzrastać – gościła na stołach (czy na czym tam jedzono – o, mam: na półmiskach!) półmiskach andyjskich górali wszystkich klas społecznych: od niewolników po samego Sapa Inkę, władcę Tihuantansuyu. I nie tylko chyba spożywcza. Po dziś dzień kawia – zwana (tu można zobaczyć, że ortografia dla współczesnych mieszkańców Andów nie jest nauką ścisłą) cuy, cui bądź quy (czytaj: kłuj – od dźwięku jaki wydaje stworzonko; może stąd właśnie świnka i angielskie guinea pig – równie mylne to miano jak nasze) wykorzystywana jest przez miejscowych znachorów – curanderos – jako suplement lek. Kawii używa się na przykład do wyciągania chorób: obolałe miejsce masuje się za pomocą zwierzaczka, a ten wyciąga chorobę. Pomaga? Pomaga. Może trochę na zasadzie efektu placebo, może dzięki masażowi – ważne, że pacjent zadowolony. A co za tym idzie i curandero (Antoni Kosiba). Gryzonia nikt o zdanie nie pyta.

Może świeżą świnkę?

    A czy dziś w Peru można kawię zjeść? Można – choć, przynajmniej w miastach, nikt już nie trzyma ich w kuchni. Taniej jest kupić świniaka gryzonia na targu – od obwoźnego sprzedawcy gryzoni (już sparzonych – wrzątkiem pozbawia się je sierści; skubie jak kurczaka). Albo zwyczajnie: zjeść w restauracji. Wbrew pozorom danie to jest całkiem popularne wśród andyjskich górali, więc oprócz drogich jadłodajni dla Gringos, gdzie kawia serwowana jest jako egzotyczny przysmak (tuż obok steków z alpaki; lama, choć w mojej opinii smaczniejsza i dużo ciekawsza, ma mięso bardziej żylaste i trudniej strawne dla Białasa, więc i trudno jej uświadczyć w tego typu lokalach) podawana jest w normalnych knajpach czy innych przydrożnych barach – zwłaszcza, jak wspomniałem, w Andach.

Andyjskie wielbłądowate

        Skąd wiem? Cóż, z autopsji – o czym odrobinę więcej będzie w następnej części tego volens nolens kulinarnego wpisu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najchętniej czytane

Imeretia i Złoty Wiek

     Jak wspominałem, chrześcijaństwo trafiło do Gruzji na początku IV wieku po Chrystusie, i przyszło tu z Armenii (która była pierwszym of...