Ostatnio na blogu było o pożądanych w
Starożytności towarach, bursztynie i purpurze (a jakiś czas
wcześniej, wielokrotnie zresztą, o dziś powszechnej, ale niegdyś
także niezwykle cennej soli), które to dobra – luksusowe, jakby
nie patrzeć – były przez wieki stymulatorami rozwoju handlu,
geografii i nowych idei. A jak handel, to i miejsce gdzie można, hm,
handlować. Znaczy się: targ.
Antyczne centrum handlowe |
Na początek małe wyjaśnienie:
otóż ja osobiście rozróżniam targ od bazaru (rynek, suk, market
– jakby tego nie nazywał). W moim rodzinnym mieście, Warcie, od
Średniowiecza co czwartek (w czasach niemieckiej okupacji ubogacania
kulturowego Europy Środkowej przeniesiony na wtorek) odbywa się
właśnie targ – dość senne zazwyczaj miasteczko tętni wtedy
życiem (za mojej młodości bardziej niż teraz), zjeżdża się tu
cała okolica...
- Phi – prychnęła z lekką pogardą znajoma
Łodzianka której kilkanaście lat temu opowiadałem o tej
jednodniowej transformacji Warty – Nie ma się czym chwalić, u nas
to pełno takich, na Górniaku, na Dolnej, Zielony Rynek... I zawsze
tam tłok.
Cóż, przekonana o swej wyższości nie dała sobie
wyjaśnić zasadniczej różnicy – warcki targ nie był czymś
zwyczajnym, codziennym. Było to wydarzenie – volens nolens –
niecodzienne. Cykliczne, owszem, ale inne. Na targ – w
przeciwieństwie do codziennych ryneczków – chodziło się bowiem
po rzeczy niekoniecznie potrzebne na jutro. Była to – piszę z
perspektywy przełomu XX i XXI wieku, a nawet wcześniejszej –
okazja do kupna nowej miotły, nowego koszyka, nowych garnków, a
także inwentarza gospodarczego. Dziś, kiedy na dobre zagościła
nowoczesność i drobne rolnictwo upadło (dzięki ci, Unio
E***pejska) niewielu mieszkańców – jeśli jacyś w ogóle – są
zainteresowani kupnem świni, krowy czy nowego konia. Nie ma popytu,
nie ma podaży – a i podejrzewam, że S***pid i tzw. ekolodzy także
dołożyli co nieco. Ja jeszcze pamiętam, że na placu targowym (na
targowicy, jak mówi się u nas) był wcale duży wydzielony kwartał
dla sprzedawców zwierząt.
Targ na początku lat 90-tych XX wieku i na początku XXI wieku (foto z arch. Autora) |
Swoją drogą na tym cotygodniowym
zlocie było wtedy – w czasach transformacji ustrojowej w Polsce –
wszystko. Oprócz ubrań, sprzętów AGD czy RTV, albo chemii domowej
(wszystko to powoli pojawiało się w sklepach, ale dla tak
dynamicznego społeczeństwa jakim byliśmy po zrzuceniu jarzma
komunistycznej okupacji i likwidacji niewydolnej socjalistycznej
gospodarki wszystko działo się za mało i za wolno) trafiały się takie cymesy jak
chociażby Automat Kałasznikowa (AK-47). Śp Dziadek nie zdecydował
się na kupno, chwilę zaś później handlarza z terenów b. ZSRS
pogoniła policja. Targowe eldorado zakończyło się wraz z
przełomem wieków. Zaczęły powstawać sklepy wielkopowierzchniowe
(w moim mieście na szczęście bardzo późno) z szerokim
asortymentem, dobrobyt spowszedniał a wieś, będąca wielkim
odbiorcą dóbr konsumpcyjnych w związku z upadkiem małego
rolnictwa zaczęła się wyludniać.
Także rozwój nowych technik
komunikacyjnych zadał spory cios naszemu warckiemu targowi. Targ
bowiem od zawsze był miejscem spotkań towarzyskich (ot, kieliszek
dla zdrowotności nie zaszkodzi) – oraz wymiany najświeższych
informacji. Odkąd jest telewizja, internety czy telefony komórkowe
(a społeczeństwo coraz bardziej się alienuje) nie ma już potrzeby
by odbywać cotygodniowych spotkań.
- Kiedyś targ to nie było
to co to teraz – westchnęła znajoma starszej daty – Byli tacy,
co to do kościoła w niedzielę nie poszli, a na targ musieli,
choćby i obłożnie chorzy.
Rynek współcześnie |
Niestety, takich prawdziwych
targowiczan jest coraz mniej – wiek robi swoje – choć nadal moje
miasto w czwartek bardzo się zmienia. Przyjezdni oprócz robienia
zakupów (miejscowe sklepy najwyższe obroty mają w czwartki
właśnie) tłumnie odwiedzają też urzędy – wysłanie listu tego
dnia wymaga naprawdę wiele cierpliwości. A i wśród sprzedających
próżno szukać międzynarodowego towarzystwa obecnego tu te 20-30
lat temu, kiedy tłumnie handlowali z nami mieszkańcy Azji
Południowo-Wschodniej i obywatele byłego ZSRS. Znajomy Gruzin, Koba
(czyli Józef – i tak jak inny słynny gruziński Koba także
pochodzi z Gori) na wieść o tym, że pochodzę z Warty od razu się
zaśmiał:
- Znam. Handlowałem tam częściami samochodowymi na
początku lat 90-tych. Co czwartek.
W każdym razie
średniowieczna tradycja warckich czwartkowych targów powoli – ku
mojej rozpaczy – zdaje się przemijać ("Ludzie dalej tam
przychodzą kupować, zwłaszcza ciuchy" – na moje jeremiady
odpowiada Mama), już część targowicy przeznaczono podobno pod
zabudowę mieszkalną, a powstała kilka lat temu hala targowa nigdy
nie jest zapełniona (w latach 90-tych w czwartki po mieście trudno
było się poruszać – oprócz olbrzymiego placu także okoliczne
ulice zapełnione były prowizorycznymi straganami i setkami
kupujących; do dziś mamy znaki zakazu zatrzymywania się
obowiązujące tylko w dni targowe). Oby nie było tak, że za
kilka-kilkanaście lat warcki targ całkiem zniknie – i pozostanie
tylko nazwa ulicy (swoją drogą położonej dość daleko od
współczesnej targowicy, bo przy starym rynku, na którym targi
odbywały się do połowy XX wieku).
Targ na rynku w Dwudziestoleciu (foto z arch. I. Ślipka via Warta Wspomnień) |
Tak, że jeśliby ktoś chciał
zobaczyć ostatki średniowiecznej tradycji, od wieków stymulującej
przepływ towarów, informacji i informacji to zapraszam do Warty.
Może nawet uda się na jakimś stoisku trochę potargować – co
przecież stanowi clou transakcji handlowej.
Ślady Średniowiecza w Warcie |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz