Tłumacz

29 listopada 2024

Kolchida cz. 2

     Dojechać z Kutaisi do okolic Jaskini Prometeusza na której zakończyłem poprzednią część (właściwie wpis miał być pojedynczy, ale był ciut długi, a jak doszły jeszcze zdjęcia, to już w ogóle; w tej części też będzie o zwierzętach Zakaukazia) nie jest wcale zbyt łatwo (stan na kilka lat temu) – marszrutka nie dojeżdżała bezpośrednio, i trzeba było przesiadać się w Ckaltubo, dawnym sowieckim uzdrowisku, dziś w dużej mierze opuszczonym, przez to jeszcze bardziej ponurym (Zakaukazie słynie ze smacznych i leczniczych wód, najsłynniejsza z nich to borżomi; wielkim fanem zakaukaskich kurortów był sam Stalin). Można oczywiście nająć taksówkę albo – co też jest warte odwiedzenia – wynająć samochód, najlepiej z napędem na cztery koła. Nie dość, że jesteśmy przecież w górach, to jeszcze na terenach postsowieckich. Drogi mają gorsze niż w Łodzi. Albo przynajmniej bardzo podobne.

Jaskinia Prometeusza w swej mniej barwnej odsłonie
Ckaltubo-Zdrój
    Nie wszędzie też da się ową marszrutką dotelepać. Nad kanion rzeki Okace (szerzej znanej jako Okatse, kwestia transkrypcji z oryginalnego gruzińskiego alfabetu) trzeba iść piechotą (ok, w okolice można dotrzeć taksówką, a te na Zakaukaziu to wspaniała przygoda, o czym dawno temu wspominałem) – najpierw przez pozostałości olbrzymiego parku w stylu angielskim, jednego z nowocześniejszych w drugiej połowie XIX wieku nie tylko na Zakaukaziu, ale i w całym Imperium Rosyjskim (w końcu skądś car musiał brać elity – często wykorzystywał dawną wierchuszkę podbitych terytoriów; niewykorzystanych mieszkańców niższego stanu zagospodarowali dopiero komuniści: wśród starych bolszewików próżno szukać etnicznych Rosjan – a wśród liderów Rewolucji właściwie nie było ich wcale). Dziś pośród dawnych ścieżek należących niegdyś do spowinowaconego z Bonapartymi rodu Dadani pasą się krowy i świnie. Sic transit gloria mundi.
Park w stylu angielskim, acz na Zakaukaziu
Utylitarna strona parku
    Taka mała rada - warto, oglądając bydło rogate, zwracać uwagę na liczbę wymion. Jeśli jest ich mniej niż cztery, to może nie być krowa, a na przykład naładowany testosteronem młody byczek, chcący gonić wszystko co się rusza.
Jurny byczek w fazie ataku
    Potem - jeśli spotkanie z miejscowym Fernando przebiegnie łagodnie - minąć trzeba zagajnik kasztanowcowy – z kasztanowców, nie z kasztanów. Te pierwsze to zmora maturzystów, owoce tych drugich można zjeść m.in na placu Pigalle w Paryżu.
Kasztanowce
Kasztany
    Sam kanion jest bardzo malowniczy – to coś jak nasza dolina Prądnika, tylko o wiele, wiele większa. Wapienne skały, świadkowie geologicznej historii tego terenu najładniej chyba wyglądają – podobnie jak nasz Ojców – jesienią, kiedy żółto-czerwone liście wspaniale kontrastują z bielą kamieni.
Panorama kanionu
Jesień w Kanionie Okace
Kanion Okace
    Poza kwestią skali w Ojcowie nie ma też kładki wystającej ponad przepaść kanionu. Zazwyczaj pilnuje jej strażnik, ale nie jest to uspokajająca wiadomość. Oprócz pobierania opłaty dba on też o to, by na punkt widokowy nie weszło na raz zbyt dużo osób. To bowiem tańszy sposób niż naprawa nieco skorodowanej konstrukcji. Swoją drogą sama droga wzdłuż Okace już skłania podróżnika do przemyśleń, powiedzmy, eschatologicznych. Ale nadal się trzyma, zawieszona na pionowych skałach kanionu.
Punkt widokowy
Rzeka Okace
    Oj, przydługawe te wpisy o Imeretii – czy może jednak o mitycznej Kolchidzie (bardziej realnej jednak niż Atlantyda) - wyszły trochę. A to o nieistniejących kolejkach górskich, a to o przepięknych klasztorach...

Skarby Kolchidy
Pałac kolchidzkich imeretyńskich władców
Dawny przystanek kolejki linowej w Cziaturze
Klasztor Gelati
Freski Złotego Wieku
Katedra Bargati
   Odwiedźcie Zakaukazie, póki Sowieci tam nie wrócą.
Rosyjska strefa wpływów

25 listopada 2024

Kolchida cz. 1

    Jak wspominałem w poprzednim wpisie – w centrum Kutaisi, jednego z większych miast Gruzji, stoi dumnie fontanna przypominająca, że Imeretia jest jednym z miejsc (najważniejszym), w którym lokalizuje się mityczną Kolchidę.
Fontanna w Kutaisi z kopiami skarbów Kolchidy
    Co to takiego ta Kolchida właściwie przypominać nie powinienem, ale są – niewielkie – szanse, że wpis przeczyta jakiś nowocześniak, odcięty już zupełnie od korzeni europejskiej kultury (do której – bądź może z której – także Gruzja czerpie, o czym za chwilę) i zdziwi się nazwę tą słysząc.
Grecka ekumena
    Kraina ta występuje między innymi w micie o Jazonie – który wraz z bandą bohaterów, Argonautom, wypłynął z rodzinnego polis na poszukiwanie legendarnego już wtedy Złotego Runa. Odnalezienie artefaktu miało umożliwić mu – w dużym skrócie – przejęcie Ojcowizny. Syn Ajzona et consores przeżyli wiele przygód, i wreszcie dotarli do leżącej na rubieżach greckiej ekumeny Kolchidy, gdzie ów skarb przechowywano. Jazon, dzięki zakochanej w nim miejscowej księżniczce Medei Złote Runo zdobył i wrócił do Grecji – kochankę oczywiście zostawiając i narażając się na jej krwawą (w końcu to grecka mitologia) zemstę. Swoją drogą źle nie zrobił – była bowiem kobieta groźną czarodziejką, trucicielką (Medea do swych zabójczych eksperymentów używała niewielkiego uroczego kwiatka, zimowita; choć rośnie i u nas w jego nazwie gatunkowej nadal tkwi słowo colchis, kolchidzki; z której części uzyskuje się truciznę wiem, ale nie powiem, żeby w razie czego nie być pociągnięty do współodpowiedzialności) – generalnie, cytując klasyka, to zła kobieta była.
Miejsce narodzin mitów
    A Złote Runo? Zawisło jako trofeum w jednej z greckich świątyń, a potem zaginęło w pomroce dziejów. Co to zaś było? Dla kogoś, kto hodował owce albo zbójował z Janosikiem heej rzecz jest oczywista – to owcza skóra z włosiem, runem właśnie. Złoty kolor nadać jej miało – tu Ameryki nie odkrywam – złoto. A raczej pył, piasek, który ze złotodajnych rzek Zakaukazia, takich jak płynąca przez Imeretię Rioni, pozyskiwano przez tysiąclecia.
Złotodajna Rioni
    Jesteśmy nad Morzem Czarnym, na jego wybrzeżach znaleziono najstarsze stworzone przez Człowieka złote precjoza, metal ten obrabiano więc tu od bardzo dawna. Ostatnio spotkałem się z teorią, że jest on dla nas tak atrakcyjny, bo się błyszczy – tak, jak na afrykańskich sawannach, gdy nasi antenaci zeszli z drzew, błyszczały kałuże z drogocenną wodą. Byłaby więc chciwość wprogramowana w nasze mózgi – i powstrzymanie się o niej dopiero świadczyć może o naszym pełnym człowieczeństwie i umiejętności opanowania najniższych pierwotnych instynktów. Ciekawe.

Varna Gold - najstarsze znane złoto znad Morza Czarnego
    W każdym razie złotodajny piasek z Rioni uzyskiwano właśnie dzięki kosmatym owczym skórą – wodę ze złotem przepuszczano przez wełnę, na włóknach której osadzały się drobinki metalu. Co ciekawe do dziś tą metodę stosuje się w Stanach (Turkmenistan, Uzbekistan, Kazachstan) leżących w Azji Środkowej, w dawnej Baktrii i Magdianie, w Siedmiorzeczu, nad Oksusem (Amu-Daria, Syr-Daria – te rejony spowodowanej przez komunistów klęski ekologicznej która to powaliła Jezioro Aralskie). Niektórzy badacze zresztą w tamtych rejonach Ziemi lokalizują Kolchidę – i to w jej poszukiwaniu (między innymi) Aleksander Wielki zapędzał się na Wschód.
Aleksander Wielki
    Najczęściej jednak granice antycznego greckiego Świata sięgają do pasm górskich Kaukazu – i bardzo możliwe, że już wtedy żyli tam ludzie mówiący językami kartwelskimi, przodkowie Gruzinów. Jeśli zaś dodamy do tego bliskość Araratu (święta góra Ormian) i chyba najstarsze ślady produkcji wina Gruzję (czy Armenię) potraktować trzeba nie jako beneficjenta greko-rzymskiej (czy bliskowschodniej) tradycji, a jako element ją współtworzący (Celtowie, Germanie czy Słowianie powiedzieć tego o sobie nie mogą). Może dlatego odkrytą w XX wieku jaskinię Gruzini nazwali imieniem Prometeusza – mitycznego herosa, tytana, który ukradłszy bogom ogień właśnie na kamiennych szczytach Kaukazu cierpiał męki.
Wejście do Jaskini Prometeusza
    Dobra, współczesny – turystyczny – wystrój groty Gruzini strasznie skiepścili. Może komuś podobają się barwy jakie w normalnym Świecie osiągają tylko będące na silnych środkach psychodelicznych kameleony, ale ja fanem nie jestem.

Jaskinia Prometeusza
Magiczne kolorki
Pełna psychodelia
   
Miłośnikiem tych kolorów był chyba miejscowy pies - o przygodach z psami (choć mam kynofobię) na blogu było przy okazji trekingu po kanionie rzeki Apurimac, stąd wiadomo: miejscowych psów warto słuchać - zwierzę razem z nami do jaskini weszło, i ewidentnie prowadziło do wyjścia. W zamian za zwyczajowy bakszysz, oczywiście - w postaci smakołyków.

Rzadka chwila gdy podziwiać można bogatą szatę naciekową we w miarę neutralnych barwach
    Cóż, tu miała znajdować się dalsza opowieść o atrakcjach - przyrodniczych - Imeretii, ale postanowiłem rozpić wpis na dwie części. Może wcale nie był za długi, ale jak zobaczyłem ilość zdjęć - to żeby nie przesadzić postanowiłem kanion rzeki Okace zostawić na drugą część. Nie jest może tak potężny jak opisywany kiedyś przeze mnie peruwiański Kanion Cotahuasi, ale równie dziki. I gwarantujący niezapomniane przeżycia.
Atrakcje nad rzeką Okace

22 listopada 2024

Imeretia i Złoty Wiek

    Jak wspominałem, chrześcijaństwo trafiło do Gruzji na początku IV wieku po Chrystusie, i przyszło tu z Armenii (która była pierwszym oficjalnie chrześcijańskim państwem na Ziemi) dzięki Świętej Nino. Nawracając królewską rodzinę mimowolna misjonarka stworzyła charakterystyczny krzyż – o lekko opadających ku dołowi ramionach. Legenda głosi, że dlatego, iż użyła do jego konstrukcji gałązek winorośli, które właśnie tak kręto sobie rosną. Mogło tak być, Kaukaz od zawsze słynął z produkcji wina – tu też znaleziono najstarsze ślady produkcji tego trunku (nie znaczy to, że gdzie indziej w Śródziemiomorzu nie mogło być wynalezione niezależnie; Człowiek wiele zrobi by się odurzać). Ale o smacznym gruzińskim winie nie będzie. Bo wszak miało być o klasztorach (a i ja podczas niezbyt długiego pobytu w Imeretii nie miałem czasu na gruzińskie biesiady – szanujący się Gruzin potrafi wznosić toast i pół godziny), a co za tym idzie miejscowym chrześcijaństwie. I skoro było o Kutaisi, no grzechem byłoby nie wspomnieć o największej perle miasta, średniowiecznej katedrze Bagrati (ufundowanej przez dynastię Bagratydów, stąd nazwa; o nich troszkę dalej będzie).
Krzyż Swiętej Nino przed katedrą Bargati
    Kiedyś, razem z klasztorem Gelati wpisana była na Listę Światowego Dziedzictwa Ludzkości UNESCO, ale Gruzini zaczęli ją odbudowywać – i dla szacownej instytucji (i dla mnie w sumie też) okazała się owa rekonstrukcja zbyt kontrowersyjna.
    Znaczy, do średniowiecznych murów dobudowano taką jakąś szklarnię.

Ulepszona katedra w Kutaisi
    Całe szczęście widać ją tylko z jednej strony.

Katedra Bagrati w pełnej krasie
    Klasztor Gelati – jedno z najważniejszych miejsc dla gruzińskiej kultury – odrestaurowano już zgodnie z zasadami sztuki konserwatorskiej.

Klasztor Gelati
Klasztorne podcienia
   
Dlaczego to miejsce jest takie ważne? Spoczywa tu bowiem Dawid Budowniczy, władca który w XII wieku zapoczątkował gruziński Złoty Wiek. Turbokartwelowie Entuzjaści gruzińskiej kultury twierdzą, że to tu można odczuć pierwsze powiewy europejskiego renesansu (i przytaczają poemat Szoty Rustawelidze poświęcony dawidowej córze, potężnej królowej Tamarze "Witeź w tygrysiej skórze"), ale byłbym ostrożny z tak daleko idącymi teoriami (skąd ja je zresztą znam).

Dawna akademia klasztorna
    Wnętrza klasztoru pokrywają liczne polichromie, także średniowieczne – te podobno najcenniejsze znajdują się nieco na uboczu, w kaplicy po lewej stronie od wejścia do głównego kościoła kompleksu; turyści nie zawsze tam zaglądają.

Srednioiweczne polichromie
    Najwięcej o położeniu i historii Gruzji mówi chyba dawna główna brama w klasztornych fortyfikacjach. W niej znajduje się grób wspomnianego króla Dawida Budowniczego, najpotężniejszego z Bagratydów (dynastia panowała w wielu gruzińskich i armeńskich państwach Zakaukazia; w historii Polski pojawia się książę Aleksander Imeretyński, generał w rosyjskiej służbie i gubernator warszawski - wszak od XIX wieku Zakaukazie było częścią Imperium Rosyjskiego; znawcy wojen napoleońskich wspomną też Piotra Bagrationa, wraz z bratem bohaterów rosyjskiej kampanii 1812 roku), tuż obok średniowiecznych okutych metalem wrót. Są one, mimo opieki UNESCO nad obiektem, w słabym stanie, ale widać, że pokryte są pismem arabskim, zapewne w perskiej odmianie – przywiezione bowiem zostały jako łup z sąsiedniego muzułmańskiego Azerbejdżanu.

Dawna brama wjazdowa do klasztoru z arabskimi napisami na drzwiach
Grób króla Dawida Budowniczego
   
Gelati nie jest jedynym monastyrem w okolicach Kutaisi. Kilka kilometrów od niego leży nieco młodszy (XII czy XIV wiek) i mniejszy, ale równie malowniczo położony klasztor Motsameta – poświęcony trójce męczenników. To kolejny dowód na położenie Gruzji na pograniczu światów.

Klasztor Motsameta
    Trochę dalej – przy drodze do Cziatury – leży erem Kacczi. Może do fabuły mniej pasuje, ale jest tak malowniczy, że nie mogłem się powstrzymać przed wrzuceniem zdjęcia. Oto bowiem pustelnia wybudowana jest na potężnym wapiennym ostańcu o kształcie naszej ojcowskiej Maczugi Herkulesa. Mieszkającemu tam mnichowi nic – poza panoramą gór Imeretii - nie przeszkadza w modlitwie i medytacji. Ba, okoliczności przyrody mogą nawet pomagać.

Klasztor Kacczi
    Samo Kutaisi leży nad Rioni, największą rzeką Gruzji. To górski ciek, nie jest żeglowny, za to złotonośny.
Rioni w Kutaisi
    Nad Rioni znaleźć można oprócz sypiących się domków (podobne są do bałkańskich czy anatolijskich budowli z czasów osmańskich – co nie dziwi, w Gruzji ścierały się wpływy nie tylko perskie i rosyjskie, ale i tureckie; o zależności od imperiów Rzymian, Bizantyjczyków czy Mongołów nie wspominam nawet) także pozostałości pałacu królewskiego władców Imeretii.
Pałac władców Imeretii
    Zabytek jest niezbyt nachalny, zresztą nad samym miastem ciągnie się odium sowieckości. Mimo, że nie jest tak zanieczyszczone jak Cziatura sprawia wrażenie zaniedbanego. Ponad 70 lat sowietyzacji, a wcześniej ponad 100 rusyfikacji musiało pozostawić swoje piętno – najbardziej widać je w na wpół opuszczonych dawnych radzieckich kurortach (a w Gruzji jest gdzie się kurować – w każdej dolinie woda mineralna, najsłynniejsza to Borżomi; Stalin lubił przyjeżdżać do uzdrowiskowych zakaukaskich wód) wybudowanych w stylu imperialnego sowieckiego socrealizmu.

Socjalistyczne miasto Cziatura
Architektura przedsowiecka w Cziaturze
    Gruzini robią sporo by to zmienić, ale do Złotego Wieku jest jeszcze daleko. Typowa postsowiecka korupcja, spory polityczne – nieraz dość gwałtowne, wojny domowe w Abchazji czy Osetii Południowej (Osetyjczycy – to tak przy okazji – są potomkami sarmackich Alanów; Sarmaci, jak wiemy, mają wielki wkład w rozwój naszej kultury; a przynajmniej sarmacka legenda, bo jak chodzi o etnogenezę narodów słowiańskich to już niekoniecznie, choć niektórzy badacze nazwę Chorwacja wywodzą od jednego z sarmackich plemion), wreszcie sąsiedztwo Federacji Rosyjskiej co jakiś czas próbującej wciągnąć byłą sowiecką republikę w swoją strefę wpływów (środkami zarówno politycznymi, jak i militarnymi, jak w 2008 roku; w Tibilisi mamy przez to ulicę śp Lecha Kaczyńskiego). Wspaniale im wyszło na przykład lotnisko w Kutaisi – w Europie trudno znaleźć tak przyjazny turyście obiekt. Renowacja katedry Bagrati czy Jaskinia Prometeusza (w następnym wpisie) pokazują, że czasami przesadzają, ale trudno. Nie wiem jak wyglądają gruzińskie ośrodki narciarskie, ale podobno są coraz bardziej popularne.
Krajobrazy Zakaukazia
    Oby jednak ten pęd ku Europie nie był drogą do samozagłady oraz utraty kulturowej i politycznej suwerenności (pisałem o takich obawach przy okazji wpisów o Albanii i Macedonii Północnej; w przypadku Polski nie są to już niestety tylko obawy). Wtedy takie wspaniałe bazary jak w Kutaisi mogą zniknąć, a cudowną czurczchelę (orzechy w polewie z soku winogronowego, cymes) zastąpią jakieś chemiczne nowoczesne badziewia.

Wspaniałe czurczchele na bazarze w Kutaisi
Chemiczne czurczchele w ukraińskiej Odessie
   
Gruzinów próba wynarodowienia już przecież spotkała (po rosyjskim podboju na początku XIX wieku zlikwidowano na przykład po prawie półtora tysiącu lat zlikwidowano niezależność miejscowego kościoła). Ale dalej jest co utracić – w samym centrum Kutaisi stoi, nieco jarmarczna, fakt – fontanna nawiązująca do dziejów mitycznej Kolchidy.
Skarby Kolchidy

Najchętniej czytane

Serenissima cz. 1

     W poprzednim wpisie przy okazji Słowian i Dubrownika wspomniałem – zresztą chyba nie pierwszy raz na blogu – o Wenecji. Mieście przez...