Więc siedzieliśmy w centrum
pustynnego Ocucaje na jedynym zielonym skwerze w promieniu wielu
kilometrów i próbowaliśmy znaleźć sposób dotarcia do niedawno
odkrytego Kanionu Zagubionych. Narastający upał wgonił wszystkich
tubylców w jakieś cieniste kąty, nawet pan – w służbowym
uniformie, ninie pracownik miejscowej komunalki – podlewający do
tej pory ów jedyny miejski klomb gdzieś się ulotnił.
Turystyczne centrum Ocucaje |
Nagle wyjaśniło się, dokąd
poszedł. Oto wraz z nim biegł niemal ku nam elegancko odziany Latynos – w koszuli, w spodniach w kant i – obowiązkowo –
wypastowanych butach.
- Witajcie, jestem alcade Ocucaje –
przywitał się – Czego szukacie w naszym mieście?
Trochę się zdziwiliśmy – alcade
to burmistrz/wójt/sołtys, generalnie najwyższy przedstawiciel
niższych władz lokalnych. Czyli taka miejscowa szycha.
- Chcielibyśmy dostać się do
Kanionu Zagubionych – wyjaśniliśmy – Ale trudno nam znaleźć
jakiś transport.
- Canon de Los Perdidos? Jesteście
turystami? - burmistrzowi zaświeciły się oczka.
- Tak – potwierdziliśmy a alcade aż
pokraśniał ze szczęścia, w oczach oprócz błysku pojawił się
też międzynarodowy symbol dwukrotnie przekreślonego s.
- Chodźcie ze mną! - zaordynował.
Poszliśmy – od alcade bowiem aż
chlapało autorytetem i pewnością siebie – zapewne włączył mu
się typowy latynoamerykański maczoizm: "co, ja nie załatwię?".
A poza tym – do sennego Ocucaje (które wkrótce – w myśl
pobożnych życzeń miejscowych – miało stać się wielką
metropolią) zjechali turyści. Zesłał ich dobry los zapewne – a
jak los, to i los Dolares: jedni przyjechali, przyjadą następni. W
końcu po coś, do jasnej ciasnej, nawadniamy ten trawnik na środku
pustyni! Alcade zaprowadził nas do niedalekiego muzeum
paleontologicznego, założonego po odkryciu na pobliskiej pustyni
(pobliskiej metaforycznie oczywiście – pustynie z natury są ogromne, widziałem je na trzech kontynentach – i nie liczę
antropogenicznego pochodzenia Pustyni Błędowskiej – zawsze są
rozległe).
Południowoamerykańska pustynia |
- Pani Doktor! Pani Doktor! - zaczął
nawoływać, ale chodziło mu nie o niezbyt powszechną i niezbyt
bezpieczną dla Gringo miejscową służbę zdrowia ino o dyrektor
placówki – To nasi goście. Chcą się dostać do Kanionu
Zagubionych, niech-że pani zorganizuje jakiś transport!
- No oczywiście – krótko
ostrzyżona wysoka Peruwianka o bystrym spojrzeniu ukazała się w
drzwiach muzeum – Ale jest już dość późno na wycieczkę...
- Proszę znaleźć! A. Jakby chcieli
zobaczyć muzeum, niech wejdą – tu alcade zawahał się chwilę –
Za darmo niech wejdą. A jak będą czekać na busika...
Burmistrz rozejrzał się po okolicy.
Po czym zaczął krzyczeć:
- Willy! Willy! - a kiedy pojawił się
korpulentny Latynos w bordowym t-shircie dodał – To nasi goście,
pokaż im naszą winiarnię! Idźcie z Willy'm – zwrócił się tym
razem ku nam – Pokaże wam naszą fabrykę pisco. Najlepsze w Peru.
Nawet do Europy eksportujemy.
Cóż – nie będę ukrywał, że
byliśmy zauroczeni takim przyjęciem. Oczywiście, nie znaczyło to,
że za transport (pani dyrektor znalazła chętnego kierowcę) do
kanionu nie musieliśmy płacić, ale spróbowaliśmy lokalnego
muszkatołowego wina i pisco – a to zawsze poprawia nastrój.
Sama bimbrownia winiarnia okazała się
sporej wielkości zakładem przemysłowym – rzeczywiście mogło
być tak, że eksportowała swoje wyroby do Europy – na pewno można
było dostać ich produkty w Limie (i pisco, i wina – zwłaszcza
produkowane z odmiany muscat; mało męskie i delikatnie różane w
smaku, ale lubię; nie, nie jestem sommelierem, lubię się po prostu
czasem napić). Urokowi miejsca dodawało to, że mieściła się na
terenie dawnej jezuickiej posiadłości
Dzwon bez serca |
– po sekularyzacji
przekształconej w typową hacjendę. Willy z dumą prezentował nam
olbrzymi pozbawiony serca dzwon (to największy i najstarszy dzwon w Peru –
zaznaczył) oraz pozostałości hacjendy. Swoją drogą jakiś czas
temu usiłowano otworzyć tutaj ośrodek wypoczynkowy – niestety te
same siły które sprawiły, że na pobliskiej (metaforycznie
pobliskiej) pustyni są znajdowane skamieniałości z dna morskiego
odpowiadają również za częste trzęsienia ziemi w rejonie Iki i
Ocucaje – jedno z nich, jakieś 20 lat temu, zastopowało rozwój
miejscowego ośrodka wypoczynkowego. Pozostały tylko ruiny basenu,
sauny oraz drewniane leżaki.
Dawny kurort |
Oraz kilka skamieniałości leżących
między budynkami dawnej hacjendy.
Skamieniałości |
Zdecydowanie więcej było ich w
niewielkim muzeum – które też zwiedziliśmy. Potem jeszcze tylko
rozmowa z panią Doktor – jako dyrektor muzeum została zobligowana
do przybliżenia nam historii miejscowych odkryć oraz najnowszych
dziejów Ocucaje.
Muzeum paleontologiczne |
W końcu jednak przyjechał
wyczekiwany busik, umówiliśmy z kierowcą kwotę (ale nie
zapłaciliśmy jeszcze – zawsze lepiej jest płacić po wykonaniu
usługi; tak na wszelki wypadek) i ruszyliśmy.
Droga przez pustynię |
- Odpalaj GPS-a – poradził mi
Janek, z którym jeździmy do Ameryki Łacińskiej – Jak będziemy
znali trasę do Kanionu Zagubionych będzie można tam jeszcze kogoś
zabrać, nawet jak kierowca nie będzie znał drogi.
Włączyłem urządzenie – i
regularnie, przy każdej zmianie kierunku (od momentu odkrycia
kanionu pojawiły się niezbyt wyraźne ścieżki na pustyni)
zaznaczałem punkt trasy. Jeszcze nie wiedziałem, ale miało nam się
to przydać szybciej niż myśleliśmy.
Nie bez kozery miejsce do którego
zdążaliśmy nazywało się Canon de Los Perdidos. Kanion
Zagubionych...
Czy w końcu dotarliśmy do kanionu i co z tego wynikło - dowiecie się już w piątek, 12.03.2021. A pierwsza część przygody dostępna TUTAJ.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz