Tłumacz

7 czerwca 2024

Obserwatorium na pustyni cz. 3

    Treces Torres – Trzynaście Wież – w przeciwieństwie do dość niechlujnie usypanych wałów twierdzy Chankillo wykonanych było solidnie (no, lekko je zrekonstruowano), ze starannie ułożonych głazów. Taki styl który wcześniej pojawił się w Caral te półtora tysiąca (no, może dwa) lat wcześniej i dwieście kilometrów dalej.
Jeden z elementów obserwatorium
    W pierwszej części wpisu mógł W. Sz. Czytelnik takie ściany zobaczyć w Cerro Sechin – choć tu nie było irokezów.

Cerro Sechin
    Zastanawiające jest więc, czy ci sami ludzie wznieśli owo obserwatorium (i kompleks w Cerro Sechin) i twierdzę Chankillo – różnice bowiem są dość wyraźne. W okolicy jest jeszcze kilka innych stanowisk archeologicznych, ale ich nie wiedziałem, więc trudno mi wyrobić sobie zdanie. Choć cytując klasyka mógłbym rzec: nie wiem, ale się domyślam.

Forteca Chankillo
    Na Listę UNESCO wpisana jest i twierdza-świątynia, i obserwatorium słoneczne. To drugie dużo ciekawsze jak dla mnie. Jak działało? No, bardzo prosto. W zależności od momentu roku słonecznego nasza Dzienna Gwiazda wschodziła pomiędzy poszczególnymi kamieniami. W ekwinokcja była między takim to a takim znacznikiem, w solscytia między innymi – raz na początku szeregu, raz na końcu. Obserwowano to zapewne gdzieś z dołu (bo ze świątyni w Chankillo było to niemożliwe, leżała dużo wyżej) – a też nie było to w sumie takie trudne: deszcz przynosi tu tylko od wielkiego dzwonu fenomen El Niño, tak, to niebo z reguły jest czyste.
   Pozostaje pytanie czemu to robiono. Musiało to być dla miejscowych ważne, skoro podjęli spory wysiłek w konstrukcji tego – jakby nie patrzeć – urządzenia astronomicznego. Takiego gnomonu poziom master. Przecież wystarczyłby zwykły kijaszek – no nawet niechby on zrobiony był z kamienia, jak czynić to zwykli dużo późniejsi władcy tych ziem Inkowie, czczący przecież Inti – czyli Słońce. Często inkaskie miasta ozdobione były takimi świętymi kamieniami (czyli huaca – bo to nie tylko piramida, to każde kultowe miejsce).

Intihuantana - gnomon w Machu Picchu
    Swoją drogą widoczny na zdjęciu powyżej gnomon z Machu Picchu od 2023 roku podobno nie jest dostępny dla zwiedzających, zresztą jak i tamtejsza Świątynia Kondora.
    No ale nie, dawni mieszkańcy nie chcieli iść na łatwiznę i na stromym pagórku na środku (kontrowersyjna opinia – dolina rzeczna z wegetacją jest całkiem bliziutko) pustyni wznieśli trzynaście potężnych kamiennych konstrukcji. Po co? W każdym miejscu na Ziemi Słońce było ważne, nawet jeśli nie koniecznie czczone. W końcu wyznaczało chociażby kierunki Świata, a większość dawnych konstrukcji jest orientowana (didaskalia: słowo "orientowany" znaczy "ustawiony na wschód", ale tu używam go w znaczeniu "ustawione w jakimś konkretnym kierunku") jak choćby nasze kopce kujawskie.

Kopce kujawskie
    Dobra, wyznaczało te kierunki w dzień, w nocy były to gwiazdy: na Półkuli Północnej oczywiście Gwiazda Polarna w konstelacji Małej Niedźwiedzicy, a tu, na Południowej jeszcze bardziej charakterystyczny i łatwy do znalezienia Krzyż Południa.
Krzyż Południa w wysokich Andach
    No i znowu od tematu uciekam, a tu trzeba by powoli kończyć i ewakuować się z pustyni w Andy (miałem przenieść się śladami Tomka Wilmowskiego nad Amazonkę, ale stwierdziłem, że nie mogę tak przemknąć obok boliwijskich Andów, bo ciekawe rzeczy udało się tam zobaczyć), więc powiem tak: na Świecie jest bardzo niewiele tak potężnych i skomplikowanych solarnych obserwatoriów. Jakieś tam pojedyncze konstrukcje, elementy tylko jak w słynnym irlandzkim Newgrange, ale takich kompleksów? W Polsce nie ma. W Europie? Kojarzę Kokino w Północnej Macedonii i wszystko. Jak ktoś zna, niech podrzuci miejscówkę.

Obserwatorium w Kokino
    Tak więc wielką zagadką pozostaje powód tej nieoczywistej konstrukcji – i taką zapewne pozostanie, bo jedyne informacje, jakie po tej dawnej cywilizacji możemy zdobyć to tylko resztki glinianych skorup (i komiksowe petroglify z irokezami).
Solarne obserwatorium Chankillo
    Ja tymczasem po kilku godzinach człapania po otwartej pustyni (czasem, zwłaszcza na Chankillo, smagnął nieprzyjemny upalny wiatr; oprócz skwaru niósł też siekące po twarzy ziarna piasku) wreszcie dotarłem do strażniczej budki. Pożegnałem się z opiekunem miejsca i ruszyłem ku mototaksówce. Stała tam, gdzieśmy ją z Juliem zostawili.
    - Pomożesz mi ją zawrócić? - zapytał kierowca.
    Przytaknąłem, i ustawiliśmy pojazd w odpowiednią stronę. Teraz wystarczyło tylko wsiąść, odpalić i... I wysiąść. I wypchnąć mototaksówkę z piasku. Nigdy, w najśmielszych marzeniach nawet, nie przypuszczałem, że pewnego razu na peruwiańskiej pustyni będę musiał przez kilkaset metrów pchać tego typu pojazd. Właściwie jakikolwiek pojazd po jakiejkolwiek pustyni. Miła przygoda, zwłaszcza, że całkowicie niegroźna.

Jadłoszyny
    W końcu jednak dopchnęliśmy tuk-tuka do ustabilizowanych przez jadłoszyn wydm, grunt stał się stabilniejszy, i przy drugiej próbie udało się ruszyć w kierunku Casmy.
    - Wiesz może – zapytałem mojego mototaksówkarza – skąd odjeżdżają busiki na południe? Do Barranki na przykład?
    - Do Barranki? - Julio zastanowił się – Z Casmy to nic nie jeździ.     Ale podrzucę cię do miejsca, skąd się do Huarmey dostaniesz.

Mototaksówka
    Powiem, że sam bym tego garażu, skąd zbiorcza taksówka odjeżdża nie znalazł. Serdecznie się z Juliem pożegnałem, i ruszyłem na południe, w stronę Caral.

Swięte miasto Caral
    W rzeczywistości, bo na blogu na boliwijskie Altiplano.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najchętniej czytane

Cziatura

     Zostajemy na blogu na terenach byłego ZSRS, acz w miejscu o dużo dłuższej i jeszcze mniej znanej w Polsce historii . Choć także będą po...