Tłumacz

7 stycznia 2022

Chatka na Kurzej Łapce cz. 1

    Gdzieś tam (a dokładniej – w komentarzach pod opowiastką o Lasithi, tajemniczym płaskowyżu na Krecie) w czasie dyskusji w blogosferze pewna Blogerka z Australii stwierdziła, iż tamtejsze wiatraki są doskonałym wynalazkiem, który choć wyszedł z użycia jest godnym używania w XXI wieku. I właściwie zgadzam się z tym twierdzeniem, choć postanowiłem nieco przybliżyć nieznaną mroczną stronę tych urządzeń – zarówno dawnych, jak i współczesnych. No i zapraszam przy okazji na anglojęzyczny blog Art and Architecture (choć o wiatrakach chyba tam nie było jeszcze).

Wiatraki na Krecie

    Do czasu rewolucji przemysłowej wiatrak był jednym z głównych dostarczycieli energii – oprócz, oczywiście, koła wodnego, udomowionych zwierząt i żony (głównie na obszarach wiejskich). Rozwój technologii opartej najpierw na parze wodnej a potem na elektryczności sprawił, że – zwłaszcza w Europie – wymienieni przeze mnie tradycyjni dostawcy zniknęli (a wraz z nimi na przykład niezwykle bioróżnorodne ekosystemy starorzeczy, stawów, młynówek czy normalna rodzina). Warto dodać, że nie bez przyczyny – początek rewolucji przemysłowej sprawił, że Ludzkości zaczęło brakować energii, co sprawiło, że zaczęto szukać lepszych jej źródeł, co sprawiło, że Ludzkość zaczęła się rozwijać, co sprawiło, że zaczęło brakować energii, co sprawiło... Et cetera, et cetera.

Wiatrak typu holender, Keukenhof, Niderlandy
Koło wodne, Ciechanowiec

    Ciągle zwiększające się zapotrzebowanie energetyczne cywilizacji jest – tak mi się wydaje – procesem nieodwracalnym (no chyba, że trafi w nas jakaś asteroida). Jest też – tu wkraczamy na teren zarezerwowany dla futurologii i science-fiction – jednym z kryteriów poziomu rozwoju cywilizacji w skali Kardaszowa. Nie będę się tu za bardzo rozwodzić na ten temat, kto chce sobie gdzieś w Internetach doczyta, w każdym razie według kryteriów ilości zużywanej energii nie jesteśmy jeszcze – jako cała Ziemia – nawet na poziomie cywilizacji typu I w skali Kardaszowa (znaczy – cywilizacja typu I zużywa tyle energii, ile jest dostępnej na danej planecie, w naszym wypadku Ziemi; rozpisałem się, a niech to) – więc jeszcze wszystko przed nami. O ile, oczywiście nie jesteśmy sami we Wszechświecie, a sama skala jest li tylko konstruktem myślowym radzieckiego astronoma pana Kardaszowa.

Elektrownia węglowa z początku XX wieku, Łódź

    W każdym razie w Europie czas wiatraków minął. Używane do mielenia czy przepompowywania wody zostały zastąpione urządzeniami elektrycznymi czy spalinowymi (bo w międzyczasie para też odeszła do lamusa) – głośniejszymi, smrodliwszymi ale wydajniejszymi. Niech żyje nowoczesność, w domu i w zagrodzie. Owszem, gdzieniegdzie na Świecie wciąż korzysta się z wiatraków w starym stylu – na przykład do pompowania wody na obszarach artezyjskich (największy basen artezyjski – czyli w dużym skrócie miejsce występowania wód podziemnych – prawdopodobnie znajduje się w Australii). Ale w Europie koniec. W Polsce czas ostatecznego rozwiązania kwestii wiatracznej przypadł na połowę XX wieku – ale o tym za chwilę (czyli w drugiej części wpisu). Okazało się bowiem, że wiatraki nie powiedziały jeszcze ostatniego słowa.

Spalony wiatrak, Podlasie, początek XXI wieku

    Mianowicie ktoś mądry (piszę to z pewnym przekąsem) stwierdził, że wiatraki czy koła wodne można wykorzystać do produkcji energii elektrycznej. No, właściwie czemu nie. Sam mieszkam niedaleko zbiornika retencyjnego zasilającego niewielką elektrownię wodną. Energii nigdy za wiele, każda się przyda.

Młyn wodny znad Pilicy, XIX/XX wiek

    Najpierw okiełznano wodę – na rzekach budowano zapory niszcząc tradycyjne ciągi komunikacyjne oraz przerywając szlaki migracyjne ryb (głównie łososi i węgorzy, ale nie tylko) oraz zmieniając lokalne warunki wodne (nie będę wspominał o tym, że takie olbrzymie konstrukcje jak Zapora Asuańska czy Tama Trzech Przełomów są gigantycznymi katastrofami ekologicznym, a to co nawyprawiano na rzekach w byłym ZSRS to już w ogóle woła o pomstę do Nieba). Ale co tam, niech żyje postęp.

Zbiornik retencyjny Jeziorsko w zimie

    Potem przyszedł czas na darmowe – zdało by się – wiatr i słońce. Kiedy w okupowanej przez Sowietów Polsce tradycyjne wiatraki odchodziły do lamusa w Europie Zachodniej zaczęto konstruować elektrownie wiatrowe – prawdziwe lasy bezdusznych (brzydkich) nowoczesnych wiatraków. Pominę jednak krajobrazopsującą funkcję tych ohydzieństw (nie, nie pominę: niedawno wróciłem znad Morza Czarnego – przepiękny półwysep Kaliakra, miejsce o wielowiekowej historii – otoczone jest białymi masztami wiatraków) – wiatraki ustawia się tam, gdzie wieją wiatry, a są to najczęściej trasy przelotów ptaków migrujących. Wiosną i jesienią elektrownie wiatrowe nie są przyjaciółmi ptaków, jeśli wiecie co mam na myśli.

Pola wiatraków na Półwyspie Kaliakra

    Podobnie w migracjach przeszkadzają elektrownie słoneczne – błyszczą się, udają akweny (ustalmy, że ptaki nie są zbyt lotne bystre), więc skrzydlaci wędrowcy (w dużej mierze ptaki wodne) zatrzymują się tam na postój... Taka skucha powoduje, że tracą sporo energii, której może im zabraknąć na dalszy przelot. Do tego dochodzą oczywiście koszty wytworzenia, użytkowania i utylizacji elektrowni wiatrowych i słonecznych, które są całkiem spore. Nie wiem, czy gra warta jest świeczki.

Migrujące żurawie

    Zwłaszcza, że w Europie Zachodniej pojawił się niebezpieczny trend mający na celu przestawienie się państw Unii E***pejskiej na pozyskiwanie energii właśnie z tak zwanych OZE (Odnawialnych Źródeł Energii). Pomijając koszty związane z owymi OZE – są one po prostu niewydolne. Zapotrzebowanie energetyczne będzie ciągle wzrastało (choć pewnie jeszcze dużo czasu upłynie zanim wdrapiemy się na cywilizacyjny poziom I według skali Kardaszowa) a OZE są bardzo kapryśne: zachmurzenie, susza, śnieg i nie działają.
    Na tą chwilę najlepszym rozwiązaniem wydaje się energia pozyskiwana z rozpadu pierwiastków promieniotwórczych ale nadal w Społeczeństwach jest spory opór przeciwko budowie elektrowni atomowych. Tak, wiem – Czarnobyl i inne awarie – ale nie dajmy się ogłupić.

Sterownia bloku elektrowni atomowej w Czarnobylu
Sarkofag nad miejscem eksplozji w Czarnobylu

    Dobra. Wpis się kończy, a Czytelnik zapyta: a gdzie ten tytułowy Dom na Kurzej Łapce? A? No, tego. Rozpisałem się o tym, że nowoczesność jest do, nomen omen, luftu, więc proszę wybaczyć. Poniosło mnie, ale jako biologowi naprawdę trudno mi się słucha bełkotu tak zwanych ekologów i piewców OZE. A co do chatek na kurzej łapce – to są one bardzo mocno związane z pewną ciemną stroną wiatraków (tych prawdziwych, oczywiście, nie tych z elektrowni wiatrowych, chociaż...). Wiąże się z nimi krew i śmierć, jak to w ludowych wersjach baśni, mających przecież oryginalnie funkcje dydaktyczne. Tylko potem bracia Wilhelm i Jakub Grimm wycięli najostrzejsze kawałki i dziś nikt nie kojarzy bajek ze strachem i mrokiem.

    Więc do następnej części.
Wiatrak na wyspie Ios

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najchętniej czytane

Cziatura

     Zostajemy na blogu na terenach byłego ZSRS, acz w miejscu o dużo dłuższej i jeszcze mniej znanej w Polsce historii . Choć także będą po...