Gdzieś tam (a dokładniej – w
komentarzach pod opowiastką o Lasithi, tajemniczym płaskowyżu na
Krecie) w czasie dyskusji w blogosferze pewna Blogerka z Australii
stwierdziła, iż tamtejsze wiatraki są doskonałym wynalazkiem,
który choć wyszedł z użycia jest godnym używania w XXI wieku. I
właściwie zgadzam się z tym twierdzeniem, choć postanowiłem
nieco przybliżyć nieznaną mroczną stronę tych urządzeń –
zarówno dawnych, jak i współczesnych. No i zapraszam przy okazji
na anglojęzyczny blog Art and Architecture (choć o wiatrakach chyba tam nie było
jeszcze).
|
Wiatraki na Krecie
|
Do czasu rewolucji przemysłowej wiatrak był jednym z
głównych dostarczycieli energii – oprócz, oczywiście, koła
wodnego, udomowionych zwierząt i żony (głównie na obszarach
wiejskich). Rozwój technologii opartej najpierw na parze wodnej a
potem na elektryczności sprawił, że – zwłaszcza w Europie –
wymienieni przeze mnie tradycyjni dostawcy zniknęli (a wraz z nimi
na przykład niezwykle bioróżnorodne ekosystemy starorzeczy,
stawów, młynówek czy normalna rodzina). Warto dodać, że nie bez
przyczyny – początek rewolucji przemysłowej sprawił, że
Ludzkości zaczęło brakować energii, co sprawiło, że zaczęto
szukać lepszych jej źródeł, co sprawiło, że Ludzkość zaczęła
się rozwijać, co sprawiło, że zaczęło brakować energii, co
sprawiło... Et cetera, et cetera.
|
Wiatrak typu holender, Keukenhof, Niderlandy
|
|
Koło wodne, Ciechanowiec
|
Ciągle zwiększające się
zapotrzebowanie energetyczne cywilizacji jest – tak mi się wydaje
– procesem nieodwracalnym (no chyba, że trafi w nas jakaś
asteroida). Jest też – tu wkraczamy na teren zarezerwowany dla
futurologii i science-fiction – jednym z kryteriów poziomu rozwoju
cywilizacji w skali Kardaszowa. Nie będę się tu za bardzo
rozwodzić na ten temat, kto chce sobie gdzieś w Internetach
doczyta, w każdym razie według kryteriów ilości zużywanej
energii nie jesteśmy jeszcze – jako cała Ziemia – nawet na
poziomie cywilizacji typu I w skali Kardaszowa (znaczy – cywilizacja typu I
zużywa tyle energii, ile jest dostępnej na danej planecie, w naszym wypadku Ziemi; rozpisałem się, a niech to) – więc
jeszcze wszystko przed nami. O ile, oczywiście nie jesteśmy sami we
Wszechświecie, a sama skala jest li tylko konstruktem myślowym radzieckiego astronoma pana
Kardaszowa.
|
Elektrownia węglowa z początku XX wieku, Łódź
|
W każdym razie w Europie czas wiatraków minął.
Używane do mielenia czy przepompowywania wody zostały zastąpione
urządzeniami elektrycznymi czy spalinowymi (bo w międzyczasie para
też odeszła do lamusa) – głośniejszymi, smrodliwszymi ale
wydajniejszymi. Niech żyje nowoczesność, w domu i w zagrodzie.
Owszem, gdzieniegdzie na Świecie wciąż korzysta się z wiatraków
w starym stylu – na przykład do pompowania wody na obszarach
artezyjskich (największy basen artezyjski – czyli w dużym skrócie
miejsce występowania wód podziemnych – prawdopodobnie znajduje
się w Australii). Ale w Europie koniec. W Polsce czas ostatecznego
rozwiązania kwestii wiatracznej przypadł na połowę XX wieku –
ale o tym za chwilę (czyli w drugiej części wpisu). Okazało się
bowiem, że wiatraki nie powiedziały jeszcze ostatniego
słowa.
|
Spalony wiatrak, Podlasie, początek XXI wieku
|
Mianowicie ktoś mądry (piszę to z pewnym przekąsem)
stwierdził, że wiatraki czy koła wodne można wykorzystać do
produkcji energii elektrycznej. No, właściwie czemu nie. Sam
mieszkam niedaleko zbiornika retencyjnego zasilającego niewielką
elektrownię wodną. Energii nigdy za wiele, każda się przyda.
|
Młyn wodny znad Pilicy, XIX/XX wiek
|
Najpierw okiełznano wodę – na
rzekach budowano zapory niszcząc tradycyjne ciągi komunikacyjne
oraz przerywając szlaki migracyjne ryb (głównie łososi i węgorzy,
ale nie tylko) oraz zmieniając lokalne warunki wodne (nie będę
wspominał o tym, że takie olbrzymie konstrukcje jak Zapora
Asuańska czy Tama Trzech Przełomów są gigantycznymi katastrofami
ekologicznym, a to co nawyprawiano na rzekach w byłym ZSRS to już
w ogóle woła o pomstę do Nieba). Ale co tam, niech żyje
postęp.
|
Zbiornik retencyjny Jeziorsko w zimie
|
Potem przyszedł czas na darmowe – zdało by się –
wiatr i słońce. Kiedy w okupowanej przez Sowietów Polsce
tradycyjne wiatraki odchodziły do lamusa w Europie Zachodniej
zaczęto konstruować elektrownie wiatrowe – prawdziwe lasy
bezdusznych (brzydkich) nowoczesnych wiatraków. Pominę jednak
krajobrazopsującą funkcję tych ohydzieństw (nie, nie pominę:
niedawno wróciłem znad Morza Czarnego – przepiękny półwysep
Kaliakra, miejsce o wielowiekowej historii – otoczone jest białymi
masztami wiatraków) – wiatraki ustawia się tam, gdzie wieją
wiatry, a są to najczęściej trasy przelotów ptaków migrujących.
Wiosną i jesienią elektrownie wiatrowe nie są przyjaciółmi
ptaków, jeśli wiecie co mam na myśli.
|
Pola wiatraków na Półwyspie Kaliakra
|
Podobnie w migracjach
przeszkadzają elektrownie słoneczne – błyszczą się, udają
akweny (ustalmy, że ptaki nie są zbyt lotne bystre), więc
skrzydlaci wędrowcy (w dużej mierze ptaki wodne) zatrzymują się
tam na postój... Taka skucha powoduje, że tracą sporo energii,
której może im zabraknąć na dalszy przelot. Do tego dochodzą
oczywiście koszty wytworzenia, użytkowania i utylizacji elektrowni
wiatrowych i słonecznych, które są całkiem spore. Nie wiem, czy
gra warta jest świeczki.
|
Migrujące żurawie
|
Zwłaszcza, że w Europie Zachodniej
pojawił się niebezpieczny trend mający na celu przestawienie się
państw Unii E***pejskiej na pozyskiwanie energii właśnie z tak
zwanych OZE (Odnawialnych Źródeł Energii). Pomijając koszty
związane z owymi OZE – są one po prostu niewydolne.
Zapotrzebowanie energetyczne będzie ciągle wzrastało (choć pewnie
jeszcze dużo czasu upłynie zanim wdrapiemy się na cywilizacyjny
poziom I według skali Kardaszowa) a OZE są bardzo kapryśne:
zachmurzenie, susza, śnieg i nie działają.
Na tą chwilę
najlepszym rozwiązaniem wydaje się energia pozyskiwana z rozpadu
pierwiastków promieniotwórczych ale nadal w Społeczeństwach jest
spory opór przeciwko budowie elektrowni atomowych. Tak, wiem –
Czarnobyl i inne awarie – ale nie dajmy się ogłupić.
|
Sterownia bloku elektrowni atomowej w Czarnobylu
|
|
Sarkofag nad miejscem eksplozji w Czarnobylu
|
Dobra.
Wpis się kończy, a Czytelnik zapyta: a gdzie ten tytułowy Dom na Kurzej Łapce? A? No, tego. Rozpisałem się o tym, że nowoczesność
jest do, nomen omen, luftu, więc proszę wybaczyć. Poniosło mnie,
ale jako biologowi naprawdę trudno mi się słucha bełkotu tak
zwanych ekologów i piewców OZE. A co do chatek na kurzej łapce –
to są one bardzo mocno związane z pewną ciemną stroną wiatraków
(tych prawdziwych, oczywiście, nie tych z elektrowni wiatrowych,
chociaż...). Wiąże się z nimi krew i śmierć, jak to w ludowych
wersjach baśni, mających przecież oryginalnie funkcje dydaktyczne.
Tylko potem bracia Wilhelm i Jakub Grimm wycięli najostrzejsze kawałki i dziś nikt
nie kojarzy bajek ze strachem i mrokiem.
Więc do następnej części. |
Wiatrak na wyspie Ios
|
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz