Tłumacz

26 grudnia 2025

Wiklina

    A jednak. Miało już nie być wpisów w mijającym Roku Pańskim 2025, ale ponieważ ostatnio było odrobinkę o sztuce ludowej – i takichż tradycjach – a miesiąc temu na Listę Niematerialnego Dziedzictwa Ludzkości UNESCO trafiła polska tradycja plecionkarstwa, to postanowiłem o tym wspomnieć, tym bardziej, że temat nie jest przesadnie znany. Oprócz wyplatania mamy na liście chociażby sokolnictwo, bartnictwo, dywany kwiatowe w Boże Ciało i Szopki Krakowskie. Dużo-niedużo.
Szopka Krakowska
    Do tego mamy okres zbioru wikliny, tego najpopularniejszego w naszym klimacie materiału plecionkarskiego (oczywiście, wyplatało się też kiedyś u nas z innych materiałów, choćby ze słomy; można z niej tworzyć ozdoby choinkowe) – karczuje się ją od listopada do marca, choć oczywiście stare wierzby, nie jakieś łoziny, ogławiało się raczej w lutym. I w marcu. Didaskalia: ogławianie to obcinanie raz na kilka lat wierzbowych witek. Dzięki tym procesom powstawały kiedyś – gdy każdy potrzebował wikliny – drzewa o charakterystycznym kształcie, tak zwane wierzby rosochate. To one szumiały w mazurkach Chopina. Dziś już nie szumią.
Chopin pod wierzbą
    Zwyczajnie zarosły (Japończycy, przycinający te swoje bonsai pewnie by nie zrozumieli czemuśmy pozbyli się tak emblematycznego dla Niżu Polskiego elementu krajobrazu; ale oni nie mieli sowieckiej okupacji, nie musieli gapić się jak sroka w gnat w inne kultury; cóż, w czasie Restauracji Meiji nie mieli usłużnych ojkofobów, którzy ciężką pracą urabiali by społeczeństwo w przekonaniu, że co rodzime to gorsze). Okazało się, że plastikowe wiadra są wygodniejsze w użyciu od koszy wiklinowych (używałem takich w czasie wykopek lata temu, faktycznie były nieporęczne, ale można było je łatwo naprawić; plastikowe się wyrzuca).
Dawno nie ogławiana wierzba rosochata (u kresu swojej drzewnej egzystencji)
    Łapę na plecionkarstwie położył oczywiście Łowicz, kreujący się na ludową stolicę Polski – co o ichniej stylówie myślę już przecież wspominałem – od ponad 10 lat można w stolicy dawnego biskupiego Księstwa Łowickiego uczyć się wyplatania.
Centrum Księstwa Łowickiego
    Niemniej są bardziej wiklinowe miejsca w Polsce. Najbardziej zaś chyba leżący niedaleko Poznania Nowy Tomyśl. Miasto o dość świeżej metryce (założone przez lokalnego dziedzica na niemal surowym korzeniu w Roku Pańskim 1786; sam Tomyśl, dziś Stary, to nieodległa wieś wzmiankowana w XIII wieku), stąd ma dość nietypowy jak na polskie warunki układ ulic, całkiem inny niż te stare średniowieczne ośrodki miejskie (jak chociażby moja rodzinna Warta). W sumie jest to chyba najmłodsze miasto Wielkopolski.

Ulica w Nowym Tomyślu
    Ciekawostką jest, że założono je na terenach wcześniejszego osadnictwa olęderskiego – a niderlandzcy koloniści najczęściej dostawali grunty w miejscach podmokłych, co ma niebagatelne znaczenia dla tematu wikliniarstwa w okolicy. Skład etniczny okolicy sprawił też, że do końca XIX wieku było to jedyne miasto Wielkopolski bez kościoła katolickiego. Na Starym Rynku (dziś jest to plac imienia Fryderyka Chopina) stał za to potężny gmach zboru protestanckiego.

Zagroda olęderska w nowotomyskim skansenie
    Podmokłe okolice miasta sprawiły, że w XIX wieku wspaniale przyjęła się przywieziona do nieodległego Trzciela amerykańska odmiana jednej z wierzb. Oczywiście przemysłową ową wiklinę zaczęto używać nie jako biopaliwo, jak dziś, a do produkcji różnego typu utensyliów, chociażby AGD. Do dziś Nowy Tomyśl pełen jest wikliniarskich pracowni. Niektóre z nich specjalizują się w ogromnych plenerowych konstrukcjach typu altany, inne robią zwykłe koszyki – na co dzień używane przez mieszkańców. Naprawdę, ludzie w miasteczku chodzą na zakupy do supermarketów z wiklinowymi koszami (u nas na targu w takich kiedyś kobitki przywoziły jajka na handel). Do tego na centralnym placu miasta stoi największy na Świecie wiklinowy kosz.

Kosz z Księgi Rekordów Guinnessa
    Podle miejscowego skansenu jeszcze inne wyplatane dziwy można spotkać.

Wiklinowy trabant
    Ciekawe, czy Nowemu Tomyślowi i innym wikliniarskim ośrodkom coś skapnie z okazji tego nobilitowania przez UNESCO – naprawdę, w środowisku twórców ludowych trzeba się mocno łokciami rozpychać. Wszystko zależy jak ekspansywne będzie tamtejsze Muzeum Wikliniarstwa i Chmielarstwa (tak, Nowy Tomyśl jest też ośrodkiem regionu chmielarskiego; polski chmiel to nie tylko Lubelszczyzna).

Wiklinowe igloo - wigloo - pod Muzeum Wikliniarstwa i Chmielarstwa
    Na szczęście coraz więcej tradycji wpisywanych jest na Krajową Listę Niematerialnego Dziedzictwa – a z niej dużo łatwiej znaleźć się na tej UNESCO. Pisałem przecież dopiero co o hafcie sieradzkim (i ubolewałem, że wycinanka, bardzo współczesna jak na sztukę ludową, nie jest jeszcze wpisana). Z regionalnych ciekawostek o wpis starał się także łęczycki Diabeł Boruta i folklor z nim związany. Podobno w okolicach miasta nadal różne rzeczy chowa nie ów Niemiec (Alois Alzheimer zmarł we Wrocławiu, taka ciekawostka) ale właśnie złośliwy diabeł. Czy Borutę wpisali – nie wiem, trzeba sprawdzić.

Łęczycki zamek, siedziba Diabła Boruty
    A co do tych naszych tradycji – Szopki Krakowskie doceniło UNESCO. My w Warcie takich nie mamy, w zamian za to w naszym bernardyńskim klasztorze braciszkowie co roku budują olbrzymią ruchomą szopkę, nomen omen, wartą odwiedzenia. Jak ktoś ma niedaleko może podskoczyć. Jak nie w tym, to za parę dni, w następnym 2026 Roku Pańskim. Na który składam W. Sz. Czytelnikom najlepsze życzenia.
Warcki klasztor skrywający olbrzymią ruchomą szopkę

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najchętniej czytane

Wiklina

     A jednak. Miało już nie być wpisów w mijającym Roku Pańskim 2025, ale ponieważ ostatnio było odrobinkę o sztuce ludowej – i takichż t...