Tłumacz

5 lipca 2021

Rytm wakacji cz. 2

Panamericana niedaleko Limy

    Jakież było moje zaskoczenie, gdy – peregrynując po Ameryce Południowej natknąłem się na rytm kojarzący mi się nieodmiennie z gorącymi dusznymi i leniwymi wakacjami okresu przełomu (pominę tu onego rzekomość i odeślę do poprzedniej części) pomiędzy PRL a III RP – charakterystyczne csy csy-csy wielkiego wówczas hitu francuskiego zespołu Kaoma – Lambady.

    Zaskoczenie owo wzrosło, gdy okazało się, że takich utworów (choć może nieco mniej subtelnych) mają tutaj legion – a wszystkie są właściwie takie same i o tym samym.
    Zjawisko to nazywa się disco andino – czy może szerzej, gdy już spłynie z gór na wybrzeże i do dżunglicumbia.

Wybrzeże Pacyfiku w Limie

    Csy csy-csy, csy csy-csy.

Leniwy tryb życia w Ameryce Łacińskiej (foto z arch. Autora)

    W tym dość leniwym rytmie toczy się całe życie w Peru czy Boliwii. Nie jest to zbyt odkrywcze – kto choćby przez chwilę posiedział w tropikach wie, że wszelka nadmierna aktywność bywa tam nie tylko nieuprzejma niewskazana, ale może także poważnie zagrozić zdrowiu. Nie chodzi tu oczywiście o możliwość śmierci z przepracowania, dla miejscowych taka koncepcja to jak bajka o żelaznym wilku. Jest tam po prostu zbyt gorąco. Taki mamy klimat – jak mawia klasyk – to i robić się nie chce. Temperatura, hiszpańska sjesta i indiańskie spojrzenie na kwestię czasu (miejscowy czas nie płynie – on kotłuje się w miejscu; to bardzo ciekawa koncepcja, badałem ją intensywnie dwa tygodnie w trakcie przymusowego pobytu na tropikalnych plażach w czasie paniki koronawirusowej) dają wspaniałą podbudowę pod popularność cumbii.

Plaża w okolicach Tumbes

    Csy csy-csy, csy csy-csy.
    Siedzisz w upale, odwadniasz się... Co wypijesz, to wypocisz, od razu.

Amory w upalny dzień

    Csy csy-csy, csy csy-csy.

    A z głośników: cumbia. Albo disco andino. W moim odczuciu różnica jest taka, że disco andino jest może ciut mniej taneczne od cumbii – ale są to niewielkie różnice. Zwłaszcza, że w całej chyba Ameryce Łacińskiej panie chodząc poruszają biodrami właśnie w rytm tej muzyki (mają też czym poruszać, ot taka latynoska uroda), nosząc przy tym kiecki w kroju niezwykle do naszych lambadziar podobne.
    Csy csy-csy, csy csy-csy.


    O czym zaś są te piosenki? No a o czym mogą być?
    Csy csy-csy, csy csy-csy.

    Oczywiście, że o miłości. Najlepiej nieszczęśliwej. Dlaczego najlepiej? Cóż... Jest to w sumie chwyt marketingowy. Jeśli twórca chce być słuchany (a co za tym idzie – zarobić na sztuce) musi trafiać w gusta publiczności. Cumbia? Przecież to bezguście typowe – krzyknie ktoś – jak siedmiogrodzkie manele (swego czasu hitem w Polsce był utwór "Dalibomba" gwiazdy tej muzyki, Sandru Ciorba; gdyby ów siedmiogrodzki rumuński Cygan był Polakiem zwałby się Olek Zupka), bałkańskie rytmy (z których obficie czerpał Goran Bregović, także współpracując z naszymi artystami) czy disco polo! Takiemu komuś mogę tylko powiedzieć, że de gustibus non disputare, a że żyjemy opętani jakimś fetyszem demokracji dodać muszę, że większość ma rację. A owa większość woli proste dźwięki niż takich Dream Theater (tak, wiem, przykład skrajny, Dream Theater to wybitny przykład przerostu formy nad treścią). No i – oczywiście – woli słuchać piosenek o tym, co jest słuchaczowi znane (parafrazując inżyniera Mamonia).


    Każdy był/jest/będzie zakochany (no, chyba, że w wyniku zmian neurologicznych w mózgu nie reaguje na feromony) – a większość z takich przygód kończy się smutno, więc nic dziwnego, że taka tematyka ma wzięcie. Ot, prawo rynku.
    Csy csy-csy, csy csy-csy.
    Ale wracając do andyjskiej wersji Lambady...
    Spacerowaliśmy sobie po andyjskim mieście – dziś nie pamiętam, czy było to Cuzco, czy La Paz (różnica jest taka, że w Cuzco w powietrzu jest smog, a w La Paz w smogu nieśmiało przemykają drobiny powietrza) – zresztą może była to nawet nieandyjska Lima. Nie ma to większego znaczenia – załóżmy, że La Paz. Tak właśnie. Otóż spomiędzy kłębów smogu pojawiały się olbrzymie bilbordy (ha, nie tylko u nas istnieją takie straszaki) z grupą uśmiechniętych Latynosów w żółtych marynarkach i w wieku dosyć statecznym.

Starówka w La Paz
Główny element składowy smogu z La Paz

    - O, Los Kjarkas – stwierdził Janek, towarzysz wyprawy – Prawdziwa legenda disco andino.
    - Csy csy-csy? - zapytałem.
    - Trochę tak, ale są naprawdę topowi.
    Kiedy wróciliśmy do hotelu zacząłem przesłuchiwać Los Kjarkas (czyli to niekoniecznie musiało dziać się w La Paz – w Boliwii z Internetem w hotelach było tak jak z ciepłą wodą: "jest, ale nie działa" – padało za każdym razem) – i już pierwszy wynik okazał się ichnią wersją Lambady.

Cuzco

    Czy też raczej oryginałem – bo to Kaoma okazała się wtórna. Trochę mi się przykro zrobiło, że moja wakacyjnorytmowa piosenka była coverem, ale co tam – i tak bardziej mi się podoba. Choć trzeba przyznać, że na tle innych twórców disco andino boliwijscy wykonawcy z Los Kjarkas brzmią niemal dostojnie. "Llorando se fue" przede wszystkim nie szczypie w uszy ostrymi dźwiękami cumbiowych instrumentów, choć oczywiście, podobnie jak inne piosenki Los Kjarkas, zachowuje swój leniwo-sentymentalny rytm.

    Csy csy-csy, csy csy-csy.


    Csy csy-csy, csy csy-csy.

Próba utopienia się Autora na skutek nadmiaru cumbii (foto: z arch. Autora)

    Cumbia jest tak wszechobecna, że – o czym przecież już wspominałem – w pewnym momencie stapia się z otoczeniem i człowiek przestaje ją zauważać. Cóż, od siebie dodam: na szczęście. Bo mimo, że z Lambadą (tam ten rytm jest nieco stłumiony w porównaniu z większością innych disco andino) wiążą się moje prywatne wspomnienia, to na dłuższą metę chyba trudno byłoby to wytrzymać. Niestety, peruwiańscy (bo teraz będzie opowiastka na pewno z Peru) radiowcy też to zauważyli – żeby więc reaktywność słuchaczy nie spadła zanadto co jakiś czas puszczają piosenki z innej bajki. Właśnie jechaliśmy przez Andy, gdy z głośnika lokalnego środka transportu (colectivo vel rozklekotany busik) poleciał utwór – także sentymentalny, trzeba przyznać (w piosenkach południowoamerykańskich corazon – serce, i amor – miłość, pojawiają się z częstotliwością i uporem godnymi lepszej sprawy) – utrzymany nie w stylistyce cumbii a lat 80-tych. Cóż, nie będę ukrywał, że wszystkie Białasy, które przebywały akurat w busie były wielkimi fanami tamtej muzyki.
    - Co to takiego? - pytaliśmy jeden przez drugiego.

    Podróżujący z nami kolega – miejscowy w sumie (to długa historia) – wzruszył ramionami.
    - Los Prisoneros. Estrechez de Corazon – powiedział ze stoickim spokojem.
    Okazało się, że jest to wielki przebój w Ameryce Południowej. A raczej był – mniej więcej w tym czasie, kiedy w Polsce królowała Lambada tutaj tryumfy święciło owo chilijskie trio, a "Namiętności serca" to ich największy hit wprost z roku 1990. Ale utrzymany w stylistyce popularnych ejtisów. Nasza radość z odkrycia nowej wpadającej w ucho piosenki (dalej znajduje się na mojej playliście) nie trwała jednak długo. Następny utwór zaczął się od okrzyku "ay ay ay corazon" i w uszy uderzył znajomy rytm...
    Csy csy-csy, csy csy-csy.

    Organizm musiał przyzwyczajać się od nowa.
    Csy csy-csy, csy csy-csy.

1 komentarz:

  1. W wersji na komputer linki do teledysków muzycznych się wyświetlają, na urządzeniach mobilnych mam problem - więc jak komuś nie bangla, to polecam jednak komputer. Bez tych wideo wpis jest trochę bez sensu.

    Pozdrawiam
    Autor

    OdpowiedzUsuń

Najchętniej czytane

Mała Francja

     Wyniosła wieża strasburskiej katedry, krajobrazowa dominanta północnej Alzacji zdaje się być axis mundi tej pogranicznej krainy. Wyras...