Tak więc wylądowaliśmy w dżungli.
A raczej w dżunglowym mieście, pełnym hałasu, bałaganu, rozszalałych mototaksówek i – nierzadko – setek tysięcy ludzi.
Jak stąd dostać się do prawdziwej głuszy? Cóż, można próbować
na własną rękę, ale będzie to dość trudne.
 |
Pucallpa - dżunglowe miasto
|
Jak bowiem
wspominałem w poprzedniej części – do dżungli jest daleko. A im
większe miasto, tym prawdziwa dzicz jest dalej. Ośrodek
urbanistyczny bowiem rozlewa się powoli po okolicy, tworząc
najpierw satelickie wioski, które zamieniają się z czasem w
kolejne dzielnice lub podmiejskie slumsy. Wielkie drzewa zostają
wykarczowane, pozostają tylko krzaki i to, czego w dżungli jest
najwięcej: błoto i owady. Któregoś razu kręciliśmy się po
takich przedmieściach Pucallpy (są nieco bezpieczniejsze od centrów
miast) szukając szamana – jest bowiem Pucallpa popularnym miejscem
wizyt Białasów poszukujących dżunglowych środków odurzających
– i jasno trzeba to stwierdzić: jest tu brzydko.
 |
Przedmieścia widziane z mototaksówki
|
 |
Port rzeczny nad Ukajali
|
Prawdziwie
ponuro i błotnisto robi się jednak kiedy zbliżamy się do rzek czy
jezior. Tamtejsze wioski/przedmieścia/dzielnice są zawsze budowane
na palach – ponieważ co jakiś czas, w porze deszczowej, poziom
błota wody w ciekach podnosi się, nieraz o kilka metrów,
diametralnie zmieniając wygląd okolicy. Wtedy mototaksówki
zamieniane są na proste łodzie motorowe – zresztą rzeki także w
porze suchej są głównymi arteriami komunikacyjnymi w selva baja
(vide Iquitos). Można powiedzieć, że cała dżungla to taka jedna wielka Wenecja – choć miejscowi kapitanowie mają mniejszy urok
osobisty niż gondolierzy. Są za to tańsi.
 |
Nadrzeczna wioska
|
 |
Dżunglowe palafity
|
 |
Kapitan Achilles - ukajalski gondolier
|
 |
Autobus znad Ukajali
|
 |
Transport prywatny - wolniejszy, ale cichszy
|
Właśnie łódź
jest najlepszym sposobem dostania się w dzicz. Często już
dzień-dwa drogi od mniejszych miasteczek mamy do dyspozycji
prawdziwą – pełną groźnych stworzeń i błota – dżunglę.
Owszem, można by spróbować przedzierać się piechotą – ale
wtedy trzeba by nająć jakiegoś przewodnika, tragarza,
machetero... A łódź – załadowana? Załadowana. To
jedziemy.
 |
Łódź dla Białasów
|
No i na łodzi nie trzeba chodzić w kaloszach. Dla
Białych udających się do lasu tropikalnego gumiak jest bowiem
obowiązkowym wyposażeniem (podobnie jak repelent). Owszem, po
tygodniu spaceru w takim bucie wszystko w środku zgnije, ale
najczęściej nie hasa się po tym niegościnnym miejscu tak długo
(wtedy trzeba by rozważyć opcję sandałów na przykład). Kalosze
chronią nie tylko przed wpadnięciem w gnijące dżunglowe błoto –
węże, pająki, skolopendry, kolczaste palmy także nie są w stanie
przebić się przez gumę (dziś syntetyczną, ale pamiętajmy, że
oryginalny kauczuk pochodzi właśnie z amazońskiej dżungli); może
nam to uratować życie – choć według lokalnych przewodników te
śmiertelnie groźne stworzenia powodują tylko:
- Just fiber! -
Tylko gorunczka!
Kiedyś wspominałem już, że nie biorę tego
rodzaju zapewnień za dobrą monetę. W każdym razie: kalosze to
podstawa. Do tego jeszcze wyżywienie. Sami w dżungli możemy żywić się tylko termitami, reszta łatwo dostępnych frykasów może
okazać się trująca/niebezpieczna. Trudno dostępne są... No,
trudno dostępne. Więc co? Tragarz do targania zapasów? Przewodnik
do wskazywania wiktuałów? Myśliwy-tropiciel?
 |
Wesoła termitiera - niezawodne źródło białka
|
Dużo lepszym
pomysłem jest znalezienie kogoś, kto zabierze nas do dżungli.
Cenowo wychodzi podobnie, a odpada nam problem aprowizacji, noclegów,
kaloszy...
Właśnie – z kaloszami w Ameryce Południowej wcale
nie jest tak łatwo, jak się wydaje. Zwłaszcza dla słusznej
postury Białasów. Latynosi w porównaniu z nami mają dość
filigranowe stópki, więc dopasowanie buta urasta czasem do rangi
sporego problemu.
 |
Rzecz niezbędna w dżungli: moskitiera
|
Razu pewnego zatrzymaliśmy się w dżunglowej
lodży (lodża, lodge – drewniany ośrodek turystyczny w dżungli)
i zaczęliśmy przygotowywać się do wymarszu w błotniste ostępy.
Jeden z moich towarzyszy, osobnik słusznego wzrostu i takiejż
postury, człowiek-dusza (można określić go określeniem Łagodny
Olbrzym – i nie znam nikogo, do kogo określenie by to bardziej
pasowało) miał straszny problem z doborem butów. Rozmiar bodajże
49. Na całym ośrodku znalazła się jedna zaledwie para kaloszy tej
wielkości – na szczęście był jedynym płetwonogiem, więc nie
trzeba było o nie walczyć. Ruszyliśmy w dżunglę (o, jeszcze
uwaga: zakładając rano buty w tropikach – nie ważne, czy
kalosze, czy nie – trzeba profilaktycznie wytrząsnąć z nich to,
co tam w nocy naszło; mogą to być pająki, skorpiony, węże,
krocionogi, wije, skolopendry; mogą także być całkowicie
niegroźne), ubłociliśmy się, wróciliśmy, przespaliśmy się
otoczeni moskitierami i obłokami repelentów (obowiązkowo – na
malarię są leki, warto je profilaktycznie przyjmować; na dengę
czy ZIK-ę nie ma, tu trzeba odstraszać owady). A rano...
 |
Dżungla |
Okazało
się, że buty na kolegę nie pasują. Albo skurczyły się przez
noc, albo... Jeden z Białasów którzy z nami przebywali – nie
będę mówił z jakiego kraju, żeby nie było, że jestem
uprzedzony, albo co, jeśli wiecie co mam na myśli – strasznie
chlupał idąc po błocie (to odpowiednik ściółki – w naszym
lesie opadłe liście zostają i gniją powoli, tu właściwie od
razu zamieniają się w błoto). Wydało nam się to podejrzane – a
krótkie śledztwo dowiodło, że po prostu przywłaszczył sobie
olbrzymie kalosze – sam nosił 43, ale, że nie mógł dopasować,
to zawinął jakieś większe – dużo za duże. Na dodatek szedł w
zaparte, że to te same kalosze co wczoraj. Bardzo to nie ładne
było, muszę stwierdzić, takie działanie w myśl zasady: jeśli
złapią cię za rękę, mów, że to nie twoja ręka.
Nawet
Łagodny Olbrzym się zirytował w końcu. Na szczęście udało się
tą sprawę rozwiązać bez uciekania się do fizycznej przemocy –
i następnego dnia kolega mógł już normalnie kroczyć przez błoto
(a nasz towarzysz z innego kraju nie chlupał) nie ryzykując
ukąszenia przez jakieś niebezpieczne zwierzę.
 |
Maczety i kalosze - dżunglowy niezbędnik
|
Po raz kolejny
okazało się też, że – choć w dżungli tego nie widać, bo
wszystko chce cię zabić – Człowiek jest jednym z najmniej
przyjaznych gatunków na ziemi.
Czy więc w dżungli oprócz
błota i niebezpiecznych stworzeń można znaleźć coś jeszcze?
Jestem z wykształcenia biologiem, dla mnie więc – mimo
niesprzyjającego klimatu i brzydoty jest dżungla nizinna – selva
baja – jednym z najpiękniejszych ekosystemów na Ziemi. I żeby
tak całkowicie nie odstraszać postanowiłem w następnym wpisie
postarać się pokazać mimo wszystko bogactwo i piękno tego
ekosystemu.
Choć, oczywiście, będzie też trochę robali i
innych maszkar.
 |
Maszkara czająca się w mroku (tu: kapibara) |
Bom dia. Quero parabenizar pelo seu maravilhoso trabalho. Sou um novo seguidor e gostaria de saber se você pode seguir o meu trabalho também. Quando vier ao Rio de Janeiro me avise. Grande abraço meu amigo.
OdpowiedzUsuńDia bom. Eu sigo seu blog e convido você para a Polônia :)
Usuń
OdpowiedzUsuńNapełnij swoje życie działaniem Nie czekaj, aż się wydarzy Spraw, aby się wydarzyło. Stwórz swoją własną przyszłość. Stwórz swoją własną nadzieję. Stwórz swoją własną miłość. I bez względu na twoje przekonania, Możemy napotkać wiele porażek, ale nie możemy zostać pokonani Albo znajdę sposób, albo go stworzę, to były słowa, które pozwalały mi iść dalej, gdy mój mąż został mi zabrany przez 3 lata, dopóki nie poznałam PEACEFUL HOME SOLUTION, który obiecał pomóc mi odzyskać radość i szczęście w ciągu 48 godzin i jestem mu wdzięczna, że się nie zawiodłam, dotrzymał słowa i dziś żyję szczęśliwie z moim mężem. Skontaktuj się z tym wielkim duchowym lekarzem pod adresem ( peacefulhome1960@zohomail.com ) lub WhatsApp na: ( +2348104102662 ). To doświadczenie zmieniające życie