Tłumacz

9 sierpnia 2021

W dżungli cz. 2

    Tak więc wylądowaliśmy w dżungli. A raczej w dżunglowym mieście, pełnym hałasu, bałaganu, rozszalałych mototaksówek i – nierzadko – setek tysięcy ludzi. Jak stąd dostać się do prawdziwej głuszy? Cóż, można próbować na własną rękę, ale będzie to dość trudne.

Pucallpa - dżunglowe miasto

    Jak bowiem wspominałem w poprzedniej części – do dżungli jest daleko. A im większe miasto, tym prawdziwa dzicz jest dalej. Ośrodek urbanistyczny bowiem rozlewa się powoli po okolicy, tworząc najpierw satelickie wioski, które zamieniają się z czasem w kolejne dzielnice lub podmiejskie slumsy. Wielkie drzewa zostają wykarczowane, pozostają tylko krzaki i to, czego w dżungli jest najwięcej: błoto i owady. Któregoś razu kręciliśmy się po takich przedmieściach Pucallpy (są nieco bezpieczniejsze od centrów miast) szukając szamana – jest bowiem Pucallpa popularnym miejscem wizyt Białasów poszukujących dżunglowych środków odurzających – i jasno trzeba to stwierdzić: jest tu brzydko.

Przedmieścia widziane z mototaksówki
Port rzeczny nad Ukajali

    Prawdziwie ponuro i błotnisto robi się jednak kiedy zbliżamy się do rzek czy jezior. Tamtejsze wioski/przedmieścia/dzielnice są zawsze budowane na palach – ponieważ co jakiś czas, w porze deszczowej, poziom błota wody w ciekach podnosi się, nieraz o kilka metrów, diametralnie zmieniając wygląd okolicy. Wtedy mototaksówki zamieniane są na proste łodzie motorowe – zresztą rzeki także w porze suchej są głównymi arteriami komunikacyjnymi w selva baja (vide Iquitos). Można powiedzieć, że cała dżungla to taka jedna wielka Wenecja – choć miejscowi kapitanowie mają mniejszy urok osobisty niż gondolierzy. Są za to tańsi.

Nadrzeczna wioska
Dżunglowe palafity
Kapitan Achilles - ukajalski gondolier
Autobus znad Ukajali
Transport prywatny - wolniejszy, ale cichszy

    Właśnie łódź jest najlepszym sposobem dostania się w dzicz. Często już dzień-dwa drogi od mniejszych miasteczek mamy do dyspozycji prawdziwą – pełną groźnych stworzeń i błota – dżunglę. Owszem, można by spróbować przedzierać się piechotą – ale wtedy trzeba by nająć jakiegoś przewodnika, tragarza, machetero... A łódź – załadowana? Załadowana. To jedziemy.

Łódź dla Białasów

    No i na łodzi nie trzeba chodzić w kaloszach. Dla Białych udających się do lasu tropikalnego gumiak jest bowiem obowiązkowym wyposażeniem (podobnie jak repelent). Owszem, po tygodniu spaceru w takim bucie wszystko w środku zgnije, ale najczęściej nie hasa się po tym niegościnnym miejscu tak długo (wtedy trzeba by rozważyć opcję sandałów na przykład). Kalosze chronią nie tylko przed wpadnięciem w gnijące dżunglowe błoto – węże, pająki, skolopendry, kolczaste palmy także nie są w stanie przebić się przez gumę (dziś syntetyczną, ale pamiętajmy, że oryginalny kauczuk pochodzi właśnie z amazońskiej dżungli); może nam to uratować życie – choć według lokalnych przewodników te śmiertelnie groźne stworzenia powodują tylko:
    - Just fiber! - Tylko gorunczka!
    Kiedyś wspominałem już, że nie biorę tego rodzaju zapewnień za dobrą monetę. W każdym razie: kalosze to podstawa. Do tego jeszcze wyżywienie. Sami w dżungli możemy żywić się tylko termitami, reszta łatwo dostępnych frykasów może okazać się trująca/niebezpieczna. Trudno dostępne są... No, trudno dostępne. Więc co? Tragarz do targania zapasów? Przewodnik do wskazywania wiktuałów? Myśliwy-tropiciel?

Wesoła termitiera - niezawodne źródło białka

    Dużo lepszym pomysłem jest znalezienie kogoś, kto zabierze nas do dżungli. Cenowo wychodzi podobnie, a odpada nam problem aprowizacji, noclegów, kaloszy...
    Właśnie – z kaloszami w Ameryce Południowej wcale nie jest tak łatwo, jak się wydaje. Zwłaszcza dla słusznej postury Białasów. Latynosi w porównaniu z nami mają dość filigranowe stópki, więc dopasowanie buta urasta czasem do rangi sporego problemu.

Rzecz niezbędna w dżungli:
moskitiera

    Razu pewnego zatrzymaliśmy się w dżunglowej lodży (lodża, lodge – drewniany ośrodek turystyczny w dżungli) i zaczęliśmy przygotowywać się do wymarszu w błotniste ostępy. Jeden z moich towarzyszy, osobnik słusznego wzrostu i takiejż postury, człowiek-dusza (można określić go określeniem Łagodny Olbrzym – i nie znam nikogo, do kogo określenie by to bardziej pasowało) miał straszny problem z doborem butów. Rozmiar bodajże 49. Na całym ośrodku znalazła się jedna zaledwie para kaloszy tej wielkości – na szczęście był jedynym płetwonogiem, więc nie trzeba było o nie walczyć. Ruszyliśmy w dżunglę (o, jeszcze uwaga: zakładając rano buty w tropikach – nie ważne, czy kalosze, czy nie – trzeba profilaktycznie wytrząsnąć z nich to, co tam w nocy naszło; mogą to być pająki, skorpiony, węże, krocionogi, wije, skolopendry; mogą także być całkowicie niegroźne), ubłociliśmy się, wróciliśmy, przespaliśmy się otoczeni moskitierami i obłokami repelentów (obowiązkowo – na malarię są leki, warto je profilaktycznie przyjmować; na dengę czy ZIK-ę nie ma, tu trzeba odstraszać owady). A rano...

Dżungla

    Okazało się, że buty na kolegę nie pasują. Albo skurczyły się przez noc, albo... Jeden z Białasów którzy z nami przebywali – nie będę mówił z jakiego kraju, żeby nie było, że jestem uprzedzony, albo co, jeśli wiecie co mam na myśli – strasznie chlupał idąc po błocie (to odpowiednik ściółki – w naszym lesie opadłe liście zostają i gniją powoli, tu właściwie od razu zamieniają się w błoto). Wydało nam się to podejrzane – a krótkie śledztwo dowiodło, że po prostu przywłaszczył sobie olbrzymie kalosze – sam nosił 43, ale, że nie mógł dopasować, to zawinął jakieś większe – dużo za duże. Na dodatek szedł w zaparte, że to te same kalosze co wczoraj. Bardzo to nie ładne było, muszę stwierdzić, takie działanie w myśl zasady: jeśli złapią cię za rękę, mów, że to nie twoja ręka.
    Nawet Łagodny Olbrzym się zirytował w końcu. Na szczęście udało się tą sprawę rozwiązać bez uciekania się do fizycznej przemocy – i następnego dnia kolega mógł już normalnie kroczyć przez błoto (a nasz towarzysz z innego kraju nie chlupał) nie ryzykując ukąszenia przez jakieś niebezpieczne zwierzę.

Maczety i kalosze - dżunglowy niezbędnik

    Po raz kolejny okazało się też, że – choć w dżungli tego nie widać, bo wszystko chce cię zabić – Człowiek jest jednym z najmniej przyjaznych gatunków na ziemi.
    Czy więc w dżungli oprócz błota i niebezpiecznych stworzeń można znaleźć coś jeszcze? Jestem z wykształcenia biologiem, dla mnie więc – mimo niesprzyjającego klimatu i brzydoty jest dżungla nizinna – selva baja – jednym z najpiękniejszych ekosystemów na Ziemi. I żeby tak całkowicie nie odstraszać postanowiłem w następnym wpisie postarać się pokazać mimo wszystko bogactwo i piękno tego ekosystemu.
    Choć, oczywiście, będzie też trochę robali i innych maszkar.

Maszkara czająca się w mroku (tu: kapibara)

3 komentarze:

  1. Bom dia. Quero parabenizar pelo seu maravilhoso trabalho. Sou um novo seguidor e gostaria de saber se você pode seguir o meu trabalho também. Quando vier ao Rio de Janeiro me avise. Grande abraço meu amigo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dia bom. Eu sigo seu blog e convido você para a Polônia :)

      Usuń

  2. Napełnij swoje życie działaniem Nie czekaj, aż się wydarzy Spraw, aby się wydarzyło. Stwórz swoją własną przyszłość. Stwórz swoją własną nadzieję. Stwórz swoją własną miłość. I bez względu na twoje przekonania, Możemy napotkać wiele porażek, ale nie możemy zostać pokonani Albo znajdę sposób, albo go stworzę, to były słowa, które pozwalały mi iść dalej, gdy mój mąż został mi zabrany przez 3 lata, dopóki nie poznałam PEACEFUL HOME SOLUTION, który obiecał pomóc mi odzyskać radość i szczęście w ciągu 48 godzin i jestem mu wdzięczna, że ​​się nie zawiodłam, dotrzymał słowa i dziś żyję szczęśliwie z moim mężem. Skontaktuj się z tym wielkim duchowym lekarzem pod adresem ( peacefulhome1960@zohomail.com ) lub WhatsApp na: ( +2348104102662 ). To doświadczenie zmieniające życie
    

    OdpowiedzUsuń

Najchętniej czytane

Mała Francja

     Wyniosła wieża strasburskiej katedry, krajobrazowa dominanta północnej Alzacji zdaje się być axis mundi tej pogranicznej krainy. Wyras...